Biegł jak opętany, by dopiero przystanąć, by zobaczyć, co czeka resztę. Wyglądało na to, że poza nimi nie uciekł nikt. Splunął i dopiero teraz poczuł, jak bardzo zaschło mu w gardle. Zwiększali dystans, to dobrze. Jednak czy mieli dość szczęścia, żeby zdążyć przed zmierzchem i dotrzeć do osady? Schierke bardzo, bardzo chciał w to wierzyć.
Problemem na Ścieżce jest jednak to, że kiedy zaczynasz wierzyć, że już dotarłeś, jesteś trupem.
* * *
Wkrótce potem drużyna przybyła, by powędrować razem dalej do - jak się miało okazać, przydrożnego jeziora, które znalazł wespół ze szlachcicem. Podczas samych poszukiwań niewiele mówił, kręcąc nosem na przesadną emocjonalność Ulliego, który zdawał się upajać powietrzem. Biorąc jednak pod uwagę to, że przybywali z klatki zwierzoludzi, gdzie czakałaby ich pewna śmierć, trzymał się całkiem nieźle. W istocie, w porównaniu z towarzyszami, których poznał w klatce, Ulli zdawał się być ostoją normalności i zdrowego rozsądku.
Kiedy tylko stał się jasne, że w jeziorze nie pływały trupy (wcale nie taki rzadki widok w okolicy) i nie było ono zakażone, Franz pociągnął parę sporych łyków, aż wreszcie ugasił pragnienie. Być może miał za paręnaście minut zwymiotować tym, co wypił, jednak uznał, że warte było to ryzyka. Nie wiedzieli przecież, ile czasu minie, kiedy znowu znajdą jakieś źródło wody.
- Przydałby się bukłak jakiś - mruknął, macając po swoich pustych kieszeniach.
- Ech, czarci by to wzięli. A, dziewięćsił, powiadasz…? I czosnek wzięty z namiotu zwierzoludzi…
Spojrzał na jedno i na drugie z nieukrywaną podejrzliwością.
- A, podziękuję - tu Schierke skinął głową.
- Wolałbym się uczciwszym jedzeniem posilić, a nie tylko ziołami.
W oczywisty sposób nie był pewien, jak wiele zaufania można położyć w czosnku znalezionym w legowisku potworów. Co do zioła znalezionego przez szlachcica, cóż… Posiadał wątpliwości, czy na tych stepach, po których przewalały się armie i wynaturzenia mogło wyrosnąć kiedykolwiek coś dobrego. O innych względach nie wspominając.
- Daję wiarę w mądrość krasnoluda - rzekł otwarcie.
- Jeśli mówi, że tędy północ, to pewnie tędy północ jest. Sam nie mam cholernego pojęcia, gdzie się znajdujemy, zatem jeśli Ragnar się myli, nie będzie to miało większego znaczenia, bo umrzemy z głodu i pragnienia zamiast skończyć w kotle mutantów. Zaiste, koniec to godny bohaterów tego świata.
Tu spojrzał na elfa.
- Ewentualnie posilimy się tobą, Nathanielu - uśmiechnął się.
- Nie odmówisz wszakże ofiary dla dobra sprawy? - roześmiał się krótko do własnego żartu i spojrzał, jak szlachcic pada na kolana i odmawia żarliwą modlitwę.
Korzystając z momentu uniesienia swojego kompana, rzekł:
- Jeśli zaiste przeznaczeniem bogów jest dane nam żyć, a nie umrzeć na rozwolnienie, to idźmy za krasnoludem. Pospieszajmy zatem, komitywa. Nie wiemy, czy już za nami się nie wypuścili. Im dalej wszakże będziemy od… Ach, sami przecież wiecie. Ruszmy się.