Franz wlazł po zgniłych schodach pod okręt. Było tutaj dokładnie tak, jak zapamiętał ostatnim razem: ciemno, ślisko i śmierdziało rozkładem.
Niedaleko zauważył, że były dwa topielce - jednak nieumarli trwali w milczeniu, zupełnie nie interesując się najemnikami. Wyglądało więc na to, że wiedźma nie zakpiła sobie z nich: magiczny dekokt rzeczywiście sprawił, że stali się im podobni. Schierke odchylił rąbek płaszcza, pozwalając, aby światło padło na zmurszały pokład.
Jednak jedyne, co zobaczył, to więcej żywych trupów. Latarnia oświetliła zwłoki w różnych stadium rozkładu - topielców, tych wcześniej zabitych, którzy próbowali sforsować okręt i innych. Nieumarli w dziwnym torporze po prostu stali - nie jak żadna żywa osoba, która zapewne przestępywałaby z nogi na nogę i zmieniała pozycję wraz z wdychaniem i wydychaniem - trupy po prostu zastygły niczym statuy, czekając na rozkaz ich mistrza.
Franz poczuł znajome mrowienie na karku - był to strach. Paniczny, irracjonalny strach, który kazał mu uciekać. Wytrwał jednak, kurczowo ściskając w swoich rękach lampę oliwną. Poszedł dalej, nasłuchując odgłosów kroków - w statku był jeszcze ktoś, kogo za wszelką cenę nie chciał spotkać.
Nagle, usłyszał odmienne od typowych nieumarłych, szkieletów i zombie, kroki.
Poznał go. To był ten z wcześniej. Czując, jak zęby mimowolnie zaciskają mu się z ogarniającej paniki, obserwował, jak istota podchodzi do niego.
- Podejdzie za blisko, uciekaj w stronę pokładu - bardzo cicho szepnął do Żylety.
Żyleta jednak nie uciekł. Czy przejrzał jego plan, by zająć czymś nieumarłego, a samemu w tym samym czasie rozbić czaszkę? Najprawdopodobniej Żyleta był po prostu zbyt przestraszony, żeby zrobić cokolwiek. Widmo nachyliło się nad nimi i… Nic. Odeszło. Franz otarł pot z czoła. Czy to był właśnie nekromanta?
Schierke poczekał jeszcze parę chwil. Później ponowił marsz, ciągnąc ku komnacie z czaszką. Miał nadzieję, że czaszka w istocie była magicznym artefaktem, który umożliwiał czynienie nekromancie guseł, a nie po prostu bibelotem, który został umieszczony na piedestale w środku komnaty dla stworzenia klimatu grozy. Co do klimatu zaś, Schierke musiał przyznać - nekromanta odwalił całkiem niezły kawał, kurwa, roboty.
Po pewnym czasie mrok zgęstniał tak, że Schierke nie widział nic. Przeklinając w duchu decyzję o zostawieniu krasnoluda poza okrętem, wyciągnął lampę oliwną. Światło padło na istotę, która z warknięciem ruszyła do ataku. W łapach - zupełnie jak poprzednim razem - dzierżyła sporej wielkości miecz dwuręczny.
Franz sięgnął do pasa, żeby wyciągnąć topór dla obrony, jednak był na to o wiele zbyt wolny. Mikstura podana przez wiedźmę nie tylko upodabniała go do nieumarłego, a także spowalniała akcję serca i otumaniała. Był to koszt, który trzeba było zapłacić za to, że nie zostali zabici już na wejściu. Gdzieś pozostawała absurdalna myśl, że jedyną zapłatą, którą uiścili, był Ungoł, którego oddali na usługi na cały dzień.
- Czaszka - warknął w stronę Żylety. - Rozbij pierdoloną czaszkę!
Widmo zamachnęło się mieczem, którego ledwo uniknęli. Franz spojrzał na ostrze, którym wymachiwał upiór - wydawało się przechodzić przez ścianę.
- Jeśli nie rozwalimy tej czaszki, nie wychodzimy - sapnął w stronę Żylety.
Widmo cięło jeszcze raz - i tym razem najemnik uniknął go, jednak Żyleta miał mniej szczęścia. Ostrze chlasnęło go na odlew i zalał się krwią. Coś mamrotał, jednak najemnik nie słuchał. Pobiegł w stronę czaszki, wyciągając zza pasa topór.
Zamachnął się, mając w duchu nadzieję, że zdąży, zanim widmo zdzieli go mieczem w plecy. Jednak jedyne, co zobaczył, to miecz upadający na czaszkę, która została rozbita na dwoje.
Przez parę chwil Schierke nie zdawał sobie sprawy, co się dzieje. Skonfudowany, spojrzał na radującego się Żyletę. W tym samym czasie usłyszał u wejścia komnaty, jak nieumarli padają - kości spojone zaklęciem rozsypują się w proch, zwłoki topielców z mokrym dźwiękiem padały na podłogę. Zła siła, która była na okręcie, rozwiała się w momencie rozbicia czaszki. Poczuł, że zgnilizna, która była niemal namacalnie obecna wcześniej, teraz ustępuje, niknie.
Schierke uniósł wysoko brwi.
- Kurwa - splunął i pokręcił głową. - Gdybym wiedział, że oni sami sobie czaszkę rozbiją, to ja bym tutaj nie przychodził, psa by wystarczyło wpuścić, pudla jakiegoś, to by sami rozpieprzyli sobie ten statek ganiając za nim. Na co ludziom najemnicy? Ten cały Chaos sam się wykończy, jak go zostawimy samego, no.
Zdawało się, że bogowie szczęścia i pieniądza mieli najemnika w pieczy.
- No nic - rzekł. - Bardom wypadnie zapłacić, żeby śpiewali jak to ja, Franz Schierke, rozbiłem czaszkę wielkiego czarodzieja. Będzie dla potomności brzmieć lepiej niż opowieść o tym, gdzie widmo z demencją samo rozbija sobie artefakt. Tymczasem chciałbym się napić, i porządnie, kurwa. Piwa mi trza, no! Piwa!