Wszyscy zabrali się do roboty, prócz Norsmena, który nagle zniknął. Ulli wraz z najemnikami zaczęli obkładać szałasy gałęziami, a Franz z Atanajem i Brentonem zajęli się ogniem. Ragnar natomiast obszedł obóz dookoła i odkrył stare wnyki z rozszarpanym bardzo dawno temu zającem.
Kiedy wszystko było gotowe panowały już niesamowite ciemności. Brak Mannslieba na niebie nie był odczuwalny, gdyż i tak chmury w pełni przesłaniały nieboskłon i nie dopuszczały od jego strony żadnego światła. Ciemną, zimną i mokrą noc rozświetlały pełgające powoli po drewnie żyły żaru. Delikatne trzaskanie pękających polan zagłuszane były przez ciężkie krople deszczu uderzające o ziemię. Nagle pomiędzy podróżnikami znalazł się Mungaeir, przynosząc ze sobą dwumiesięczną, oskórowaną i wypatroszoną już sarnę i potężny siniec na policzku. Był z siebie niezwykle zadowolony, gdy mięso skwierczało nad ogniem. Podzielił się nim ze wszystkimi, lecz samemu zjadł najpierw surową wątrobę, mlaszcząc ze smakiem.
Z wartami było mniej przyjemnie. Pierwszą, jako że nie zapowiadało się na przejaśnienie, a krasnolud także musiał się przespać, wzięli Franz z Ullim. Nie działo się wiele, a mężczyźni także za bardzo nie chcieli ze sobą rozmawiać. Pogoda była paskudna, zmęczeni byli całodziennym marszem i wieczorną pracą przy obozie.
Kolejno obudzili Ragnara, który do pomocy wziął sobie Żyletę. Potem nastała pora Amalyn, która miała wziąć sobie kogoś do pomocy, jednak sama budziła potem Atanaja i Brentona. Ci niezwykle niechętni, szczególnie Ungoł, przesiedzieli chwilę, obserwując, jak deszcz przestaje padać, chmury rozsuwają się, odsłaniając szyderczo wykrzywiony uśmiech przybywającego zielonego Morrslieba. Potem przyszła pora na Mungaeira, który beknął głośno przy przebudzeniu, a budzący mogli poczuć smród gnijącego mięsa, oraz na Griswolda, który to obudził się dopiero, gdy Atanaj wbił mu piętę w bolesne miejsce na łydce. A potem nastał świt…
23 Pflugzeit 2523, Wellentag
|
Poranek okazał się być równie mglisty jak poprzedni. Odkrył również, że pomysł ogrzania ciał w nocy był bardzo dobry, gdyż każdy był mocno wyziębiony, jednak poza paroma kichnięciami, nic nikomu nie dolegało.
Po szybkim śniadaniu złożonym z resztek pechowej sarny, sucharków i nieco zatęchłej wody z bukłaków, grupa wychynęła z lasku na mocne słońce, które wzbijało mgłę z mokrej ziemi i prowadziło do okrutnej duchoty. Widocznie Mannan lubował się ostatnimi czasy w skrajnościach. Znad morza nie wiała nawet najlżejsza bryza.
Amalyn oddelegowana na zwiadowcę przyniosła niedługo potem informację o znalezieniu celu – rozbity statek, mający na jej oko jakieś czterdzieści metrów długości, znajdował się niedaleko od ich pozycji. Poprowadziła ich naprzód, by z klifu mogli dojrzeć sytuację panującą na plaży. Przed nimi, jakieś sto metrów, znajdował się wrak długiego, lecz wąskiego statku. Mgła unosząca się nad ziemią i zachodząca nawet nieco nad morze, kryła w sobie nieco tajemnic, jednak dało się dostrzec poruszające się po pokładzie sylwetki, jakieś pół tuzina, oraz dziwny półokrąg otaczający statek. Gdy pojedynczy podmuch wiatru rozwiał na chwilę tłuste pasma mgły, rozpoznać można było, że w pewnej odległości od statku leżą na wpół rozłożone trupy jakichś istot. Ragnar i Atanaj w tym samym momencie powiedli palcem po rozłożeniu trupów i w głowie zapalił im się ostrzegawczy kaganek. Na całej plaży rozrzucone były trupy ludzi (chyba) i zwierząt, a w półokręgu, o promieniu jakichś pięćdziesięciu metrów od statku, który środek miał w zatopionej rufie, nie było ani jednego ciała.