Schierke pokiwał głową na słowa starego, a przez głowę przemknęła mu myśl, jak blisko byli śmierci.
- Zwą mnie Franz - rzekł, specjalnie pomijając nazwisko, o którym niesławne echa mogły dojść nawet tutaj. Świat wszakże był mały
- Poczekajcie jeno, muszę się z Ullim rozmówić, zdaje się, że odchodzi.
Ruszył zatem raptownie w stronę szlachcica, który zapewne powziął zamiar, żeby odejść. Wszakże wypadało coś powiedzieć, nawet, jeśli odchodził naprawdę.
* * *
- Niewiele wiem o bogach - rzekł Franz -
sprawy honoru natomiast pozostają mi wielce obojętne, toteż niewiele mam argumentów, dzięki którym mógłbym cię przekonać do swojej sprawy. Wiedz jednak, że zarówno jedno, jaki drugie nie obroni cię przed ewentualnym nożem zabójcy, których ostatnio na szlakach jest całkiem przyzwoita ilość. Nie mówiąc już o gorszych rzeczach.
Franz splunął, skwitowawszy przydługą tyradę.
- Spotkałem kiedyś kramarza, który sprzedawał relikwie jakiegoś zapomnianego świętego. Części mózgu, włosy, nawet znalazło się lewe jądro. Był to ponoć człowiek, który uwierzył w moc Sigmara i ufny w swoją wiarę, zamierzał zanieść pochodnię cywilizacji do kanałów, w których, jak mówiła legenda, pełno było legendarnych szczuroludzi.
- Otóż, wystaw sobie, że szczuroludzie - czymkolwiek byli - okazali się całkiem prawdziwi, a w każdym razie na tyle prawdziwi, że dzień później jego ciało znaleziono w ścieku. Nie śmiem wątpić w przejmującą potęgę Sigmara, jednakowoż tego dnia jego bóg wyraźnie mu nie sprzyjał.
- Morał z opowieści - rozłożył ręce, zmęczony gadaniną
- jest zapewne oczywisty. Jeśli byłbym bogiem, to wolałbym żywego wyznawcę. Stąd też powiem wprost: dołącz do nas. W wiosce wszakże nie pozostaniemy zbyt długo, ot, byleby zagoić rany i zarobić na buty. Buty, kurwa, buty! Kiedy ja ostatni raz widziałem dobre buty?
Franz odwrócił się na pięcie i zaczął iść powoli w stronę wioski.
- Na szlaku nie czeka cię nic - rzekł za siebie, od niechcenia.
- Być może poza śmiercią. Śmierci tu pełno, schylić się wystarczy.
* * *
Życie w wiosce było miłą odmianą wobec niepewności, na którą byli wystawieni przez cały poprzedni dzień. Jedzenie, choć nie wykwintne, było przecież o niebo lepsze od wody z bajora i korzenia.
- Ano - rzekł, przeżuwając przypalony placek i słuchając słowa płomiennowłosej dziewczyny.
- dobrze żeśmy trafili. Myślałem już, że umrzemy na tych pustkowiach. Zdaje się jednak, że bogowie nad nami czuwali - tu uśmiechnął się sam do siebie, myśląc, czy w istocie modły szlachcica miały jakiś wpływ na to, że jeszcze żyli.
- Dość będzie miejsca przy ogniu - rzekł, zwracając uwagę na trzy namioty.
- Wystarczy. Ano, okolica niebezpieczna, prawda? Podczas naszej przeprawy widzieliśmy zwiadowców zielonoskórych. Ani chybi szykują się na kolejny rajd, kurwie syny.
Franz mówił, zbierając informacje o okolicy i o tym, kto jeszcze jest w wiosce. Przyjdzie im tutaj zostać jeszcze parę dni, toteż warto było wiedzieć, kto zacz, te chłopy. Było doprawdy cudem, że obozowisko nie zostało zmiecione z powierzchni ziemi przez okoliczne bandy mutantów.
Jeszcze.