Na rozważania nurtujące krasnoluda szybko nadszedł odzew - Opis wyglądu artefaktu pochodzi sprzed wielu wieków i jest dość mało szczegółowy. To złoty kielich wysadzony klejnotami; głównie szmaragdami - odparł krasnoludowi Hieronim. - Mimo to wiem, że uda mi się rozpoznać właściwą relikwię. W końcu jestem pokornym sługą Sigmara, a mój pan zawsze pomaga mi w podejmowaniu właściwych decyzji - w słowach kapłana dało się usłyszeć wręcz fanatyczne oddanie. Severus milczał, i nawet nie zamierzał odpowiadać krasnoludowi, na jego zaczepki. Uśmiechnął się tylko tępo, bo niech Khazad sobie myśli co chce. Machanie mieczem nie uśmiechało mu się zbytnio to prawda, bowiem widział nie raz i nie dwa stosy martwych ludzi. Nie chciał być świadkiem kolejnej rzezi. -Trzeba zawierzyć Sigmarowi, bowiem “Kto idzie za mną, nie będzie chodził w ciemności, a moje światło będzie oświetlać i wskazywać mu drogę” - zacytował słowa Sigmara* Hieronim skinął głową w aprobacie, po czym dodał: - Szybko się uczysz. Kielich jest magicznym artefaktem o wielu potężnych właściwościach. Podobno wypicie z niego wina, potrafi uleczyć nawet najbardziej ciężko rannego, a regularne picie potrafi wydłużyć żywot każdemu śmiertelnikowi. A przynajmniej tak powiadają nasze świątynne kroniki… Dysputę przerwało spostrzeżenie słupa dymu i palącej się wsi, mimo wszechobecnego całuna deszczu.Hieronim zerwał się wraz z Lisiczką i pognali przodem wywiedzieć się cóż się tam wydarzyło. Wóż dalej z mozołem brnął swoim tempem… ***** …Gdy wóz wraz z Thravarem, Severusem i Willem dotarł do miejsca gdzie zatrzymał się Hieronim wraz z Lisiczką ożywiona rozmowa toczyła się już , powitało ich gniewne zbiorowisko niedobitków z uprzedniej nocy. Krasnolud przetoczył taksującym wzrokiem po ocalałych, a następnie po tym co kiedyś wioską zwane było, a teraz pozostało obrazem nędzy i rozpaczy. Wypalona do cna, zrujnowana… ci ludzie stracili wszystko co mieli, wraz ze swoim spokojnym sielankowym życiem jakie prowadzili. Krasnolud nie mógł się nadziwić ich głupoty. Brak nawet prostego ostrokołu świadczył o skrajnym debilizmie, biorąc pod uwagę czasy i zdarzenia z jakimi przyszło się mierzyć światu. Co gorsza człek, z którym rozmawiał Hieronim wyglądał na żołnierza. Ta osada nie miała prawa trwać zbyt długo, w tych zapomnianych przez bogów ostępach leśnych. Przez ignorancję musiało się to tak skończyć ,nie inaczej. Pewnikiem było że wartowni ni wartowników takoż nie mieli, ni nie słyszeli o takowych… no bo po co miałby ktoś czuwać i ostrzegać przed zagrożeniem? Przeca mieszkają za murami Wolfenburga, a nie na zadupiu takim że słońce kijem trza popychać by zaszło. Czyżby wierzyli że to właśnie ich, ominie zawierucha wojenna i wszelkie bandy rozpełzłe po połowie Imperium? Nie wspominając o tym, że bezkresne imperialne puszcze były siedliskami wszelkiej maści nader licznego ścierwa. Lecz koniec końców … kto by zrozumiał człeczynę? Pytanie to zawisło w umyśle krasnoluda na chwilę dłużej, po czym rozprysło się niczym zagadka bez rozwiązania. Teraz lamentują jakie to złe zwierzoludzie, przyszli i natrafili na stół zastawiony, uginający się pod ciężarem bezbronnych smakowitych kąsków i to osiadłych tuż pod ich nosem. Uprowadzonych zjedzą, ale najsampierw pokażą im czym jest piekło na ziemi. Ponoć obrzędy tej rasy były wyjątkowo brutalne, tak jak oni sami, zmasakrują ich kawałek po kawałku ku czci swoich plugawych Bogów. Tych, których śmierć dosięgła w obronie ,mogą mówić o szczęściu. Thravar miał już kiedyś wątpliwą przyjemność oglądać to co zostawało po taki rytuałach, gdy ich oddziały przetaczały się po górach, nie raz nie dwa odnajdywali ciała poskładanych w ofierze orków, trolli czy innych zielońców rozprutych, poćwiartowanych, oskórowanych, nadjedzonych, a ziemia była przesączona mieszaniną krwi, moczu i łajna. Słowa tego butnego żołnierza skierowane do Hieronima Lamberta sprawiły iż krasnoludzkie oblicze stężało, a usta wykrzywiły się z pogardą. Jak widać respektu i poszanowania jakowego do wysłannika Sigmara czy też samych bógów tutaj nie mieli. Podziwiał Lamberta za opanowanie jakim się wykazał podczas tej rozmowy, a z drugiej zacz strony dziwował się, iż pozwolił by tak ta gnida opluwała prosto w twarz jego samego tak i samego Sigmara. - Najchętniej nauczyłbym tego psa trochę powściągliwości i użył mego „zawrzyj-ryja” co by nie telepał tak tą jadaczką bez opamiętania, niczym dziwka portowa cyckami. – prawica spoczęła na głowicy młota bojowego.- Miarkuję się jeno dlatego iż wiem że jest wstrząśnięty po tym co przeżyli ubiegłej nocy. Poza tym nawet taki śmieć jak on zawsze może przysłużyć się sprawie i zdechnąć podczas walki ze zwierzoludźmi w szczytnym celu. – splunął na glebę, pogardliwie wykrzywiając wargi "A jednak… Bogowie doszli do wniosku że prosta misja, prostą być nie może." - pomyślał Tymczasem Hieronim i Lisiczka zawrócili swe konie i podjechali bliżej wozu. |
|
Pojawienie się najemników miało kilka implikacji. Z jednej strony dobrze - ich szanse powodzenia w walce ze zwierzoludźmi teraz znacząco wzrosły. Z drugiej strony złe - wyglądało na to, że kościelny oficjel przybył po relikwię, więc w krytycznym momencie może chwycić artefakt i dać dyla... choć na takiego nie wygląda... Wilhelm wolał nie brać udziału w utarczkach. Zarzucił kaptur swojego habitu na głowę. Postanowił jeszcze podejść do ruin klasztoru, aby w ciszy pomodlić się za poległych braci i za powodzenie misji. A może także za wskazówkę co czynić w sprawie kapłana, który prowadził najemników? Tak się składało, że zakonnicy bardzo się wystrzegali wszelkich oficjeli, którzy chcieli położyć łapy na kielichu. Jakie jednak były tego motywacje? Wilhelm tego tak naprawdę nie wiedział. Nigdy mu nie powiedziano. Teraz zaś było za późno. Przeżegnał się prostując palec wskazujący i palec środkowy przy pięści. Sigmatyckim salutem rozpoczął swoją cichą modlitwę. Dłonie obwiązał szmatami i zaczął przerzucać belki. Może jeszcze przed wymarszem znajdzie coś? Sigmarze, proszę Cię, abyś przywitał dusze pokornych zakonników. Spraw, aby ich podróż przez Ogrody Morra nie była zbyt długa, aby mogli podziwiać Twoją Chwałę. Ty pozostawiłeś mnie na ziemskim padole, abym pomścił ich gwałtownie zakończone życia. Ty obdarowałeś mnie wielką krzepą... abym mógł sprostać ziemskim wyzwaniom. Uczynię to czego wymagasz mój Panie, albo umrę próbując. Dlatego umacniaj mnie... albo przynajmniej spoglądaj łaskawie. Wilhelm przerzucał kolejne belki, spalone szczątki i cegły. Miał nadzieję, że zmarli wraz z Sigmarę ześlą mu pomoc albo jakąś wskazówkę... ... cokolwiek. |
Franz przysłuchiwał się rozmowie Schulza z kapłanem i gniew coraz bardziej w nim narastał. "Pierdolone klechy, to przez nich cała wioska musiała dać gardła." - mówił sobie w duchu - "Gdyby nie ich jebany kielich to wszyscy by żyli." Stary żołdak też ich widać znał, bo ostro stawiał się świętoszkowatemu kapłanowi. Franz splunął z pogardą pod nogi, słysząc insynuacje klechy wobec Schulza, stary pederasta choć nic jeszcze nie uczynił dobrego, a już szukał ofiary na stos. Dodatkowo Franz wkurzała ta pogańska strzyga. Czy ten kapłan na pewno był po ich stronie skoro włóczył za sobą heretyckie nasienie z Norski? W końcu Bauer nachylił się do Daniela i szepnął mu na ucho - Uważaj na tego klechę i jego pomagierów, to nie przypadek że akurat teraz się tu zjawili. |
Rozmowa Lamberta z najemnikami: Po rozmowie z Schulzem, brat Lambert zwrócił się do swoich ludzi: Rozmowa Thravara z Kasimirem: Kroczący za Kasimirem krasnolud był mocno poruszony - Skąd pochodził mówił ci że? - Dopytywał w drodze. Rozmowa Schulza z mieszkańcami wioski: - Wiem, że wam się to nie podoba - odezwał się Schulz, podchodząc bliżej do reszty uzbrojonych po zęby mieszkańców wioski - ale pomocy odrzucić nie możemy, choć mam ochotę splunąć na wystawioną w naszą stronę dłoń. Miejcie ich na oku; mają dość jasno określony cel i bez chwili wahania zdradzą nas jeśli w ten sposób łatwiej przyjdzie im zdobyć kielich. * Prędzej mnie własny koń wydyma, niż on dobrze strzeli. ** Wilhelm, ten tutaj pierdoli więcej niż Ty. Thaha. Masz konkurencje, żeby mnie wkurwiać. *** Małe kutasy myślą, że mogą z nami negocjować, bo coś tam im dynda. Nie potrzeba nam ich obsikanego bochenka. |
|
- Hieny zleciały się do padliny. - tak skwitował pojawianie się Sigamryty i jego przydupasów Daniel. Niedobrze mu się robiło na widok takich jak on. W czasie kiedy Schulz zabrał się za gadanie z szubrawcem, Daniel wycofał się do wnętrza jednej z ocalałych chat i nałożył strzałę na cięciwę łuku. Nie zdziwiłby się, gdyby ten klecha kazał ich zaatakować. Wolał być na taki wypadek ubezpieczony i wpakować mu strzałę między oczy. Póki co nie miał jednak okazji. Cóż, co się odwlecze... Kiedy targi się skończyły a kapłan odjechał do swej bandy, Daniel wrócił do ocalałych, przysłuchując się ich rozmowie i kręcąc z niedowierzaniem głową. - Całkowicie wam kurwa rozum odjęło? Ufać im? Temu bydlakowi skurwysyn patrzy z oczu, gorzej niż większości bandziorów z którymi kiedykolwiek siedziałem w lochu. Widzieliście jego bandę? Wiedzieliście te jego dziką norską harpię? Toż jest praktycznie pół zwierze. Dzikie i wściekłe. A reszta tych rembaczy myślicie, że po co tu przyszła. Pogadać z wami o sadzeniu buraków? Nie, kurwa! Oni przybyli tu w tym samym celu co te skurwysyńskie bestie! Po ten pieprzony złoty nocnik, czy inne gówno! I tak samo chcieli go zabrać! Żelazem i ogniem! Jakby któremu z was albo mnichom przyszła ochota stawiać im na drodze, to zarznęli by ich jak świcie i pościli by wiochę z dymem tak samo jak zwierzoludy. Jedyna różnica jest taka, że by jeńców nie brali, tylko wszystkich pod nóż albo na stos. "W ramach przykładu" jak to oni mawiają. Wszyscy oni i ci ich bogowie są siebie warci i nie różnią się zbyt wiele, jeden od drugiego. Zapamiętajcie moje słowa, jak dzięki temu zdobędą tą swoja zasraną relikwie, to oddadzą nas i naszych potworą bez mrugnięcia okiem. Po to im jesteśmy potrzebni. Żebyśmy poszli na rzeź, odciągnęli uwagę i bo dla takich jak On nasze życie, życie naszych rodzin jest chuja warte. - Daniel nie miał nawet zamiaru ukrywać swoje pogardy i nienawiści, jak w nim teraz kipiała. Gdyby rozum nie podowiadywał, że przybyłych najemników można wykorzystać do ich celu, to z chęcią pomordował by ich tak samo, jak bestie, które spaliły wieś. - Nie wolno nam nikomu z nich za grosz ufać, bo oni przyszli do nas z żelazem i to nie po to aby nas bronić, tylko rabować. Musimy być mądrzejsi i wykorzystać ich tak, jak oni chcą wykorzystać nas. I oby wszyscy pozdychali! - Łucznik splunął z pogarda na ziemie i zdjął z pleców wielki miecz, który znaleźli w ruinach kuźni. - Magnusie, to dzieło życia naszego kowala. Chyba chciałby żeby było użyte do pomszczenia jego i jego rodziny. Weź go. Ty wykorzystasz go do tego najlepiej. Znaliśmy jeszcze kilka sztuk broni, jeśli ktoś potrzebuje. - Wręczył miecz drwalowi, inną broń ewentualnym chętnym a sam postarał się zaopatrzyć w jakieś jedzenie na drogę. W zasadzie był gotów, choć przed wyruszeniem w drogę postanowił jeszcze raz sprawdzić chatę myśliwego, w poszukiwaniu sideł, pułapek i dodatkowych strzał. |
Thravarem targały sprzeczne emocje w trakcie pochówku mimo pozornie niewzruszonej postawy i kamiennym licu, nie zdradzały żadnych oznak toczącej się w nim bitwy.Z jednej strony gardził Wygnańcami czy krasnoludami imperialnymi jak zwykły ich zwać człeczyny ….tfu! psia jego mać … co za pogardliwa nazwa oby cycki ich matek zwiędły, a łono wyschło na wiór. Gdy brać w górach wykrwawiała się robiąc co w ich mocy by przywrócić dawny blask i chwałę naszej rasie, odbić domy dawno utracone oraz spełniać przyrzeczenie króla Kurgana Żelaznobrodego złożonego Sigmarowi Młotodzierżcy. Oni woleli umknąć tchórzliwie do siedzib ludzkich zdała od problemów ich rasy i zobowiązań, ważne by żyć w ciszy, dostatku i spokoju, by nikt im dupy nie zawracał. Gnidy. Mimo to krasnolud to dalej krasnolud i gdyby nie zrobił wszystkiego co w jego mocy by Durak spoczął jak na dawi przystało nie mógłby spojrzeć sobie w twarz przez resztę swoich dni, a ta sprawa ciągnęła by się zanim niczym śmierdzący pierd po zupie z trolla. Gdy ciało Duraka spoczęło w ziemi z której powstało, a dusza w spokoju mogła ruszyć do Sal Przodków, pochówek został ukończony. Thravar stał nad grobem z kamienna miną, a z jego ust w szorstkim, gardłowym, chropowatym narzeczu przypominającym jakby trące i uderzające o siebie kamienie wydobywały się kolejne słowa - An Gazul Gand Baraz*- niski mocny dudniący głos wywoływał aż nieprzyjemne ciarki na skórze dla nie zwykłych słuchać krasnoludzkiej mowy-- Anu Stok An Gor, Grimazul Unbak, Zan Drung Galbaraz** - kolejne donośnie wypowiedziane słowa khazalidu niosły się po okolicy niczym lawina *Niech Gazul dopomoże ci wrota odnaleźć ** Wkrótce Uderzę w Zwierzoludzi, żelazem ich złamię, krwią i śmiercią zapłacą Dla człowieka, elfa czy przedstawiciela innej rasy słuchanie z ust krasnoluda khazalidu bywało strasznie nieprzyjemne w swym odczuciu. Efekt ten był spowodowany tym iż krasnoludy posiadały niskie mocne dudniące głosy, do tego używając swego rodzimego języka wydawałoby się jakby mówiły nad wyraz głośno. Sam język pasował do tej rasy idealnie, nie był płynny i jedwabisty jak mowa elfów, a szorstki, gardłowy, mocno akcentowany, wolno wypowiadany. Ten starożytny język nie zmienił się od stuleci, był tak samo odporny na zmiany jak i same krasnoludy, które niechętnie go używały w obecności innych ras. Gdy obrządek dobiegł kresu, odwróciwszy się skierował swe kroki w kierunku najemników, gdy dotarł tam począł gotować się do drogi. Chwil kilka zajęło Thravarowi z konia pociągowego, jucznego uczynić. Koń dźwigał teraz trzy miecze wsunięte za pas, trzy tarcze przyczepione do boków, w przewieszonych w poprzek jukach spoczywał prowiant, a w worku narzędzia, do tego zwinięta sporych rozmiarów płachta, która do tej pory przykrywała ekwipunek na wozie. Jeden z garłaczy wziął pod opiekę Will wraz z amunicją i prochem, rusznicą zgodnie ze słowem wypowiedzianym zaopiekował się Hieronim, drugi zaś garłacz mimo narzekań i oporów krasnolud wcisnął Severusowi. Młodzik musiał prezentować jakąś przydatność bojową dla drużyny, a że był zbyt cherlawy by stać w pierwszej linii z mieczem i tarczą , miał za zadanie działać jako wsparcie z dystansu. Hieronim spoglądał na sprawę podobnie jak Thravar, więc wszelkie próby oporu zdławił jednym spojrzeniem w stronę Severusa. Jako że jeden zainteresowany stał tuż przy krasnoludzie, zdecydował się zawołać i Willa by zrobić co musiał raz, a porządnie i nie pieprzyć się z tym zbyt długo. – Will, Severus nadstawcie uszu na chwilę, daj to... –krasnolud wziął od Willa garłacz i podniósł do góry mała blaszkę, która znajdowała się tuż przy kurku spustowym – To zwie się panewka, tutaj wsypujecie proch, w ten sposób... – mówił wsypując porcję prochu w odpowiednie miejsce –…tyle starczy…zamykacie… – panewka zamknęła się gładko. –Ładujecie przez lufę, może to być kula, może to być śrut czy też co macie pod ręką, gwoździe, kawałki metalu to strzeli praktycznie wszystkim, nawet tym małym piszczącym mały skavenem co uczepił się Severusa… har har har har – zarechotał dudniącym głosem z własnego żartu. – Lecz wracając do rzeczy, po załadowaniu odciągacie ten oto kurek do siebie to zamek skałkowy ale nie będę wam bruździł w umysłach tajemną wiedzą jak on działa, wymierzacie i naciskając spust oddajecie strzał. Tyle, mam nadzieje żeście słuchali uważnie Aye? nie zwykłem się powtarzać. Powodzenia... Aha i postarajcie się nikomu z naszych nie zrobić sita z dupy– oddał garłacz Willowi, sięgnął po swój plecak zakładając go na plecy, podniósł tarczę, która także powędrowała na ramię. Był gotów do drogi. Mimo że znał się dobrze na broni palnej, a krasnoludy miały przednich strzelców w swych szeregach zwanych Gromowładnymi, sam preferował staromodną i niezawodną kuszę ona chociaż nie marudziła przy niepogodzie. Zblizył się do Hieronima - Żywię nadzieje iż nasz weteran wpadnie na tak znakomity pomysł by posłać przodem zwiadowcę i bokami, co by pochód w zasadzkę jakową nie zanurzył się po same jajca. Dobrze jakby juczne szły w miarę możliwości w środku pochodu, takoż ktoś nad nimi czuwał, w razie starcia gotowe w panikę wpaść i dać nogę z całym dobytkiem. Nie uśmiecha mi się ich ganiać po tej gęstwinie niczym jakiś parchaty elf za szyszkami. – zmrużył oczy Thravar i splunał siarczyście |
Adar nie miał wielu okazji przebywać w samym klasztorze. Mimo iż całe życie spędził w „Przyklasztornej”. Teraz jednak czasy się zmieniły i miejsce kultu Sigmara poza wsparciem duchowym, miało zapewnić mieszkańcom Krausnik pomoc materialną. Willhelm, ich miejscowy akolita wydawał się znać skrytki klasztoru, co na pewno miało pomóc ich misji. Tak też razem z Dziadkiem Rybakiem prosty sługa Szarak udał się we wskazane przez sigmarytę miejsce. Tam też znaleźli kilka przydatnych rzeczy. Dwa śpiwory, koc oraz bukłak Adar oddał Pyotrowi, samemu zachowując dwa zwoje lin, trzeci śpiwór oraz kolejny koc a także hubkę i krzesiwo. Oczywiście nie zabrakło też prowiantu na kilka dni. Swój śpiwór Adar oddał Magnusowi, staremu poczciwemu drwalowi. Sługa stwierdził, że starsi zmagają się z bólami krzyża, toteż bardziej zasłużyli na takie posłanie. Szarakowi wystarczy sam koc. Adara nie wiedział, co myśleć o grupie najemników. Większość miejscowych szybko się do nich zraziła. Szarak pozostawał neutralny, chociaż w krytycznej sytuacji zawsze obrałby stronę Krausnick. Wszak był ich częścią i najemnicy nie należeli do jego świata. Jego pacyfistyczne nastawienie nakazywało jednak nie szukać zwady tam, gdzie nie była konieczna. Ostatecznie postanowił siedzieć cicho. Zamiast tego podszedł do Daniela Steinherza, który wraz z Franzem Bauerem wrócili z poszukiwań. W przeciwieństwie do Willhelma odwiedzili kuźnię, gdzie też zdobyli trochę stali. Jeden olbrzymi i wspaniały miecz oraz kilka bardziej standardowych. Adar nigdy nie pobierał nauk fechtunku. Sam też przez kiepski kontakt z rówieśnikami nie miał okazji czegoś podłapać. Adar był jednak realistą i wiedział, że w pogoni za zwierzoludźmi zdolności kucharskie nie uchronią go, kiedy przyjdzie mu się zmierzyć z taką poczwarą. Dlatego bez zastanowienia podszedł do tamtej pary i poprosił o broń. Ku jego zdziwieniu Steinherz nie robił żadnych wymówek i po prostu wręczył mu żelastwo. Szarak podziękował szczerze i przyglądając się ostrzu jak zaczarowany, przeczekał, aż ich drużyna zbierze się do wyruszenia. Miał już broń. Teraz przydałoby się kilka lekcji. Adar liczył na to, że może weteran Schulz bądź inni wieśniacy pokażą mu wkrótce, jak się tym posługiwać. Jednak na początek wyprawy Adar postanowił, że będzie trzymał dystans. Zadba o ich obóz, zwierzęta i posiłek. Będzie robił to, na czym zna się najlepiej. Na służeniu. Ktoś musiał. |
Ustalenie kierunku, w jakim udali się zwierzoludzie z porwanymi mieszkańcami Krausnick nie było trudne. Wysokie drzewa Lasu Cieni zasłaniały co prawda widok, ale Magnus doskonale wiedział, w którą stronę banda odmieńców się kierowała. Góry środkowe. Ponure miejsce, którego widok tylko w pełni lata można nazwać pięknym. O każdej innej porze roku poszarpane granie, szczyty skryte za nisko wiszącymi chmurami burzowymi oraz zmienna i zwykle nieprzyjazna człowiekowi pogoda sprawiały, że w obserwatorze rozdzielający cztery prowincje - Ostland, Hochland, Reikland i Nordland masyw górski wzbudzał respekt, a często strach. Magnus słyszał pogłoski o przynajmniej jednej górskiej twierdzy opanowanej przez sługi Chaosu. Czy właśnie tam kierowała się grupa, która napadła wieś? Dotarcie tam zajęłoby wiele dni tym bardziej, że musieliby przedzierać się przez ostępy puszczy wraz z jeńcami. Aż wzdrygnął się na myśl, że te kreatury poganiają kijami słaniające się ze zmęczenia dzieci albo zaczną zabijać te najbardziej spowalniające ich ucieczkę. Dłonie w bezsilnej złości same zacisnęły się na stylisku drwalskiego topora, aż pobielały mu kłykcie. Na środku wsi zgromadzili się ci, którzy ocaleli z pogromu oraz przyjezdni pod komendą kapłana. Zdali z Klausem relację z kierunku, w jakim podążyli zwierzoludzie i zabrali się za ostatnie przygotowania przed wyruszeniem za nimi. Czas naglił. W czasie pakowania prowiantu do Magnusa podszedł Daniel i wręczył mu broń wydobytą ze spalonej kuźni. Drwal rozpoznał misternie, choć bez przepychu zdobiony miecz o długim ostrzu i słusznej wadze. Miecz był dumą poległego w nocy kowala i Magnus był pewien, że utopienie ostrza we krwi winnych napaści na sioło sprawi jego poprzedniemu właścicielowi przyjemność. Gdziekolwiek się teraz znajdował. Poza tym ta broń bardziej nadawała się do zabijania, niż siekiera przeznaczona do rąbania pni drzew. Zdawał sobie sprawę, że dźwiganie ze sobą zarówno dwuręcznego miecza jak i drwalskiego topora będzie zbyt wyczerpujące na dłuższą metę, dlatego po chwili namysłu na stos leżącej broni odłożył swoją wierną siekierę, a krótki miecz, którego używał do kompletu z tarczą wymienił jeden z toporów bojowych. Takim i walczyć można i gałęzi narąbać na ognisko w razie potrzeby. "Dlaczego Krausnick?" - zapytał nagle sam siebie, kończąc zapinać sprzączki plecaka. "Jeśli przylazły z gór, to bliżej są Roezfels na wschodzie albo Huven na północy. W takim razie po kielich przyszły, a rzeź jest tylko dodatkiem do jego zdobycia." - Stwierdził z niepokojem. - Skoro kielich był ich celem, to wcale nie jest pewne, że będą trzymać nasze rodziny przy życiu. - Powiedział na głos. - Może te bestie właśnie zastanawiają się, które dziecko pożreć pierwsze, a my wciąż jesteśmy tutaj. Musimy ruszać jak najszybciej. Natychmiast! - Rzucił. - Nie możemy więcej tracić czasu na przeszukiwanie spalonych chałup i wspominanie poległych, kiedy żywi czekają na ratunek! Ruszajmy wreszcie! - Zawołał podnosząc się z klęczek. Zabrał swój wypełniony po brzegi plecak, ten sam którego nie zdążył nawet rozpakować po powrocie z Bokenhof i ruszył za Schulzem śladem napastników. |
Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 03:53. |
Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0