Edward cierpliwie odpowiadał na każde zapytanie odpowiadał na zapytania wartowników, obserwując jednocześnie uważnie dzieciaka. Zdaje się że na starość wreszcie wplątał się w sprawę większą od niego samego.. Czas pokaże jak to się zakończy. Staruch w trakcie tego oczekiwania zaopiekował się Saną na tyle ile mógł. Dalsze wybuchy "złości" dzieciaka mogłyby się okazać katastrofalne w skutkach. |
|
Żmija, Hredrik i Jonathan Żmija zaryzykował. Wyszedł z kryjówki i pokazał się. Obwiesie pilnujący magazynu dobyli broni z podsyconą nerwami wprawą. -Stój. Ani kurwa kroku dalej. - Gerhard stanął. Pokazał otwarte dłonie. Nie miał przecież złych zamiarów. Spokojnie i rzeczowo tłumaczył panom, czemu się tu znalazł… Pętelkowcy nie wierzyli mu ni w ząb. -Taa, no nie myślę. Wypierdalaj w podskokach. A jeśli Mantred serio czegoś chce, to niech przyśle do kurwy nędzy którego z nas!- Nie dali mu podejść, ale też nie atakowali… Minęło zaledwie parę sekund. Dotychczas milczący parchaty wrzasnął. W jego bicepsie niespodziewanie wykwitł sztylet. Drugi dostrzegł cyrkowca i od razu ruszył. Titenherz chybił drugim nożem. Szykował trzeci, ale wróg był tuż tuż. Hredrik zaszedł go z boku, ale kochers się połapał. Zakręcił buzdyganem, zrobił krok, gotów do błyskawicznego obrotu i potężnego ciosu. Bez wątpienia był zdolnym zabijaką... ale nawet tym los płata okrutne figle. Poślizgnął się. Postawił stopę na jedynym kamieniu gwarantującym wyrżnięcie orła. Potem jego czaszki sięgnął solidny, norsmeński kostur. Znieruchomiał jak zaczarowany. Nadal jednak został drugi. Ludvikson przypomniał sobie o nim, kiedy poczuł głuchy ból w barku. Parchaty źle jednak wymierzył i jedynie obił porządnie mięśnie, miast pogruchotać kości. Jonathan natychmiast zripostował i wbił ostrze głęboko w dzierżące broń ramię. Kochers wrzasnął, rzucił broń i padł na kolana. -Zlituj, zlituj! Żoneczkę mam z dzieciaczkiem! Edward Sana piła łapczywie każdy łyk wody. Wraz ze zniknięciem Mantreda wydawała się tak samo spokojna jak wcześniej. Konstantin nagle klasnął w dłonie, wzniósł okrzyk ku czci jakiegoś nie słyszanego wcześniej Edwardowi bóstwa. Wyciągnął woreczek i ampułkę z czymś, co przypominało atrament. Z tym, że zamiast pióra, podejrzany uczony maczał w nim palce i począł rysować na czole Olega dziwaczne symbole. -Zara… słyszysz?- Zagaił weterana Arni. Faktycznie, wydawało się, że na dole powstalo jakieś zamieszanie. Trzaski, wrzaski. Jakieś skomlenie? Baryła Ebbe zagwiżdżał. -Szzoooty. Ja wiedziałem, że te kanałowe szmatławce gównie się gżą, to i z gównem mają wiele wspólnego, ale żeby i czary? Hem hem… -Pewnikiem dlatego szef przytelepał tego mądralę w płaszczu. - Zagaił Esm. -Taa. Ważna sprawa nie? W końcu mamy być bogaci!- Gardziel klepnął Ulfa z pijacką poufałością.- Tylko niech te chłopaki towar przeniosą. A skoro się konkurencja, hehehe, wyniosła, to przebitka niezła będzie. Ty to Baryła nowy i pewnikiem mniej skapnie, ale spokojnie, na dupę starczy. Jak się postaras, to nawet dwie! Pogadam jeszcze z Mantem i damy ci pierdolony, kurwa, awans! - Tragarze przywieźli wóz i wyładowywali beczki, podczas gdy Mantred wyładowywał się na pętelkowcach. Szczęściem jeszcze nie dotarł do stołu, w której nadal beztrosko toczyła się gra. Esmer miał dobrą passę i rzucił cztery szylingi w pulę. |
|
|
Jonathann stanoł nad błagającym o litość mężczyzną, w rękach nadal miał nóż jeden podejrzany ruch i z pętelki będzie zimny trup. Słysząc pytanie Żmija, Jonathann uśmiechnął się i powiedział do mężczyzny. -Lepiej żebyś gadał, bo możesz już nie spotkać swych dziatek i żoneczki. |
|
Gerhard, Hredrik i Jonathan Pętelkowiec wgapiał się to w Gerharda, to w Jonathana. W jego oczach błyskała desperacja. Głos akolity Ranalda był kojący. Czegoś chciał, a przez to dawał nadzieję. A nuż wyjdzie z tego cało? A z drugiej strony straszliwie uwierał nóż trzymany przez Titenherza. Groził. Cyrkowiec, który potrafił z nożami tańczyć poderżnie mu grdykę w mgnieniu oka. Życie lub śmierć. Współpraca bądź pyskówka. Kuchcik potrzebował chwili, żeby przezwyciężyć ból promieniujący z ran. -Na górze! Trzyma go ten zafajdany Bosch! - Wykrzyczał. Na następne pytania parchaty potrzebował chwili. Zerkał co chwila na krew lejącą się ciurkiem z ran. -W drzwi… stukajta. Cztery razy lekko. Dwa ciężko Raz lekko. I raz mocno do wiwatu! Góry pilnuje trzech. No i dzieciak i baba. Chcecie to se ją bierzcie. Boscha też, w cholerę! Jeszcze szef wam granty odpali!- Pokiwał głową, jakby oto głosił prawdę objawioną.- A jak mie jeszcze oszczędzicie, to w ogóle. - Dodał przymilnie. Hredrik przysłuchiwał się, ale jednocześnie przypatrywał temu, co niewidoczne. Nie czuć tu było ni Rogatym, ni tajemniczym tropem. Ale było coś innego. Coś narzucającego na myśl subtelną, słodkawą bryzę. Taką, jaka zdradza jezioro, zanim ujrzy się jego taflę. Na wpół wyczuwalny obłoczek energii wiódł właśnie w górę, ku tajemniczemu magazynowi Kochersów. Jednak, co wróż wyczuwał w miarę dokładnie, sygnał słabł. I to z sekundy na sekundę, w nienaturalny nawet dla kolorów sposób. Coś się działo? Baryła Baryła podszedł do Mantreda. Sytuacja zaczynała wyglądać niebezpiecznie. Szef stał przed jednym z jego ludzi. Pozostali otaczali ich luźnym kordonem. Wystarczająco daleko, żeby nie dostać kuksańca, a wystarczająco blisko, żeby obserwować. -Mów, Tyk… jak straciłeś konie?- Spytał z pozornym spokojem. Tyk z początku tylko wybełkotał odpowiedź, ale zaraz powtórzył, już wyraźniej. -Straż zdybała. Zobaczyła, że lezę z czterema i pytała, a na co to. O papiery pytali. Nie miałem, to i zabrali… -Nie mamy koni.- Stwierdził Mant. Potem Tyk oberwał. Po sierpowym w szczękę przytulił podłogę.- Żadnych pierdolonych koni. Gardziel! Skołuj następne. Ebbe był naprawdę nachlany. Procenty przyćmiły jego zdrowy rozsądek i tak ważny w Gethcie insynkt przetrwania. -Szooo? Skąd ja wezmę! - Zakrzyknął w przypływie pijackiej odwagi.- Od tego swojego kumpla weź! Od tego zasranego bretona! Co, myślisz, że nie wiem?! Ukłyyada się szef z kupszykami, a najbrudniejsza robota idzie na nas! Jak zawsze! Esmer, powiedz mu!- Ale Esmer był mniej pijany i już się ulotnił. Spieprzał spod stołu w podskokach. Reszta bandy zamilkła. Mantred nadciągał ku stołowi. Minął Baryłę, stanął tuż przed zachlanym obliczem Ebbe. Ten zdaje się dopiero teraz zdał sobię sprawę z powagi sytuacji. -Esm? Baryła?- Popatrzył, szukając jakichkolwiek popleczników. Mantred obrócił się. Esmer zaszył się pomiędzy tragarzami rozstawiającymi beczki, ale Baryła był ciężki do przeoczenia. Na nim skoncentrował się lśniący lodowatą furią wzrok szefa Kuchcików. -Komuś coś jeszcze się nie podoba? |
|
|
Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 03:21. |
Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0