Pani Jeziora musiała nad nim czuwać, gdyż wycelowana w niego broń nie wystrzeliła. I choć z walką poszło szybko, to Pierre był lekko zawiedziony - szczuroczłek w habicie i kilku jego towarzyszy zdołali uciec przez rozwaloną jakąś magiczną energią ścianę. Przez chwilę wpatrywał się w ciemność na zewnątrz, jednak nie zdecydował się ruszyć za skavenami. W tych warunkach byłoby to pozbawione sensu. Spojrzał na zwłoki skavena z rozwalonym łbem i skinął Bardakowi głową, zdejmując hełm. - Świetny cios, gratuluję precyzji - powiedział z uznaniem i powiódł wzrokiem po pozostałych. - Wszyscy cali? Jeśli mamy tu zostać, trzeba będzie rozstawić warty, bo te pokraki mogą próbować wziąć na nas odwet, jak pośniemy. Po chwili ruszył schodami na piętro. Okazało się, że na górze nie było nic, prócz czterech niewielkich pokoi z pojedynczymi łóżkami. Wrócił więc na dół i zdał relację o znalezisku reszcie kompanów. - Dwa pokoje powinny zająć nasze damy, pozostałymi się podzielcie. Jeśli szopa obok tej chaty nadaje się dla koni, to będę nocować z moim rumakiem. Obudźcie mnie, gdy przyjdzie moja kolej na wartę, ewentualnie mogę czatować jako pierwszy. Pierre nie był z tych szlachciców, którzy bali się jakiejkolwiek roboty, czy poświęcenia. Tułacze życie błędnego rycerza nauczyło go pokory i szacunku dla prostych ludzi i prostych czynności. Nauczyło go też, jak radzić sobie z dala od domu, gdy w brzuchu burczało. Wychodząc z chaty, minął się w drzwiach z Felixem i Dieterem i ruszył do stojącego wciąż na deszczu Valdona. Koń zarżał wesoło i dał się poprowadzić rycerzowi do stodoły, gdzie znajdowały się już pozostałe zwierzęta. Pierre nie wiedział, czy Felix też chciał wprowadził rumaka szlachcica, ale tak, czy siak, nie było to możliwe, gdyż Valdon słuchał się tylko Bretończyka. Mężczyzna zrzucił juki i wyposażenie na podłogę, nakarmił wiernego kompana, a potem przycupnął na rozłożonym kocu częstując się kanapką z szynką ze swojego prowiantu. Po kolacji dokładnie wyczyścił miecz ze szczurzej krwi, a potem rozłożył się na śpiworze, odpoczywając po ciężkim dniu. Bębnienie deszczu o dach skutecznie go usypiało, jednak miał zamiar poczekać, aż ktoś przyjdzie do niego z decyzję na temat rozkładu wart. Wtedy będzie mógł zadecydować, czy oddać się w objęcia snu. Bo z końmi też ktoś musiał przecież zostać. |
Bełt wystrzelony przez Dietera wbił się w szczura z taką siłą że pokraka odleciała dobre kilka metrów nim zatrzymała się pod ścianą, drugi szczur przebiegł między nogami mężczyzn z żałosnym piskiem znikając w ulewie. |
"Mogło pójść lepiej" - pomyślał Douko podnosząc się z podłogi. Spojrzał na siebie, nie był ranny, towarzysze też przeżyli "Mogło pójść lepiej, ale żyjemy". Douko wyszedł przez wyrwę w ścianie, najpierw gotów był gonić szczuroczłeków, ale te maszkarony i tak były zbyt szybkie a w pojedynkę mimo swych umiejętności bojowych nie poradziłby sobie z całą ich bandą. |
Była z siebie zadowolona, że udało jej się usmażyć nieco pysk szczuroludzia z pistoletem, jednak szkoda, że w ostateczności tamci zdołali uciec, dzięki magicznym zdolnościom ich przywódcy w habicie. Bianca do tej pory czuła dziwne napięcie energetyczne w powietrzu spowodowane mocą skavena i nie było to nic dobrego. A wręcz przeciwnie. Miała tylko nadzieję, że nie wrócą tu w nocy, żeby się odegrać. |
Zbryzgany krwią skavena krasnolud wpatrywał się w dziurę w ścianie chaty, w której zniknęli znienawidzeni wrogowie, jakby z nadzieją, że któryś jednak wynurzy stamtąd swój szczurzy łeb. - Jeden tylko. Oszukiwali. - Poskarżył się Bretończykowi w odpowiedzi na jego słowa. Khazad, jak zdecydowana większość przedstawicieli jego rasy stronił od magii uważając ją za wymysł elfów, źródło wszelkiego zła i w ogóle kompletnie zbędną rzecz. Gdy sprawa dotyczyła wrogów posługujących się magią Bardak traktował ich tak, jakby oszukiwali zamiast stanąć jak wojownik twarzą w twarz i podjąć walkę. Thagorraki posługujący się podstępem, truciznami, pułapkami i plugawą magią byli na szczycie podłych kreatur, których Gurazsson nie cierpiał. Zabójca chwycił ogon martwego skavena i zaczął ciągnąć go za sobą w kierunku otworu w ścianie. Po drodze spojrzał na Viktorię sprawdzając, czy wszystko z nią w porządku, po czym wyszedł na zewnątrz. Wkrótce zniknął wraz z zabitym wrogiem w mroku, a jego kroki zagłuszył deszcz. Krasnoluda nie było dłuższą chwilę. Gdy wrócił ślady krwi szczuroludzia zniknęły z jego twarzy i brody - khazad musiał je zmyć przed powrotem. W pobliżu kominka zrzucił swój plecak na ziemię i nic nie mówiąc skierował się na górę. Po chwili wrócił dźwigając drzwi do jednego z pokoi na piętrze, odstawił je przy wyrwie w ścianie i poszedł po kolejne. Oczyścił blat stołu zrzucając leżące na nim talerze pod jedną ze ścian i przesunął bliżej kominka. Przyszedł czas na zatkanie dziury - krasnolud położył jedne drzwi na boku tak, aby przylegając do ściany zamknęły dolną część wyrwy. Następnie poprosił przyglądającego się jego pracy niziołka o pomoc - po ułożeniu drugiego skrzydła w ten sam sposób, tylko kładąc je nad skrzydle opierającym się o podłogę zatkał również górną część dziury. Niziołek przytrzymał je przed upadkiem podczas gdy Gurazsson przysunął ciężki stół i położył na węższym boku tak, aby blat stykał się z obydwoma skrzydłami i przytrzymywał je na miejscu. Tutaj przyszedł czas na kilka dobrze wymierzonych uderzeń toporkiem - w drewnianej podłodze pojawiły się nacięcia umożliwiające zaklinowanie w nich nóg trzech krzeseł wspartych z drugiej strony o leżący na boku stół, których zadaniem było przytrzymanie całej konstrukcji przed ewentualnymi próbami przesunięcia od zewnątrz. Zadowolony z efektu Zabójca porąbał kolejne krzesło i dorzucił do ognia. Wyglądało na to, że zamierza spać tutaj na parterze po uprzednim zaryglowaniu okien i drzwi tam, gdzie to było możliwe. Wyrwa w ścianie zdawała się być dobrze zabezpieczona. Po ustaleniu kolejności wart i upewnieniu się, że wierzchowce mają się dobrze i dostały coś do picia i żarcia Bardak zajął się swoim posiłkiem - miał całkiem spory zapas łatwych w przenoszeniu i trwałych racji podróżnych składających się z sucharów, suszonych pasków mięsa, suszonych owoców i orzechów. Nie był to wykwintny posiłek, ale Zabójca nie potrzebował niczego więcej. No, prawie niczego... Jeszcze przed jedzeniem wyciągnął z plecaka flaszkę pełną mętnego płynu - zakupiona w Ubersreik berbelucha paliła przełyk okrutnie, ale pozwalała widzieć świat w przyjemniejszych barwach. Od jakiegoś czasu Zabójca nie upijał się - miał zadanie do wykonania, a solidne pijańtwo mogło skończyć się fatalnie. Tym bardziej tutaj, gdzie grasowały Thagorraki, zbójcy, a może i inne stwory. |
|
- Cholibka! Ja Cię, co to było. – Kołodziej zbierał się z podłogi. |
Zajęliście się zwierzętami, zjedliście kolację i rozstawiliście warty. Noc minęła jednak spokojnie, najwyraźniej szczuroludzie - jeśli wciąż gdzieś tam się czaili - nie byli aż tak zdeterminowani, by zrewanżować się wam za poniesione straty. A może mieli inne, ważniejsze sprawy na głowie. Któż to mógł wiedzieć. Świt przyniósł chłód i grafitowe chmury wiszące nad szczytami, jednak przynajmniej przestało padać, co zwłaszcza dla Bianci mogło okazać się najlepszą wiadomością o poranku. Ludo, kręcący się przy kominku od bladego rana, przygotował dla wszystkich pożywne śniadanie, które miało zapewnić zastrzyk sił w podróży. Dopiero teraz również dzienne światło pozwoliło się zorientować, że dom, w którym przebywaliście, leżał tuż obok rozległej hali na której zapewne wiosną i latem wypasano owce. Zjedliście posiłek we wspólnym gronie, oporządziliście zwierzęta i ruszyliście w drogę. 13 Brauzeit, 2510 K.I. Podziwialiście dzikie piękno gór i przylegających do nich lasów, jednocześnie wciąż pozostając czujnymi na ewentualne zagrożenie. Orki i gobliny nawiedzały główne szlaki handlowe prowadzące z Imperium do Bretonii, zatem zewsząd należało wypatrywać zasadzki. Co jakiś czas napotykaliście żyjące w górach zwierzęta, jak choćby przerośnięte szczury, które Felix i Dieter mieli okazję spotkać w stodole, a wczesnym popołudniem, gdy niebo się przejaśniło, zdawało wam się, że około milę przed wami, na niebie unosi się niewyraźny zarys ludzkiej sylwetki, który niczym dryfujący obłok, towarzyszył wam, póki szarówka nie rozmyła jego konturów.szlak na trasie Ubersreik - La Maisontaal, Góry Szare, Imperium Niedługo później, po niemal całym dniu podróży, dostrzegliście krzywo osadzony w ziemi drogowskaz wskazujący drogę do Parravon w Bretonii i klasztoru La Maisontaal. Wybraliście prawą odnogę ścieżki, a w związku z tym, że zbliżała się noc, rozbiliście obóz na niewielkiej polance osłoniętej turniami. Ludo jak zwykle był w swoim żywiole, czyniąc przy kociołku wiszącym nad rozpalonym ogniskiem prawdziwe czary. Z każdą chwilą robiło się coraz chłodniej, zatem gorący posiłek był wybawieniem w tej chwili. Zjedliście kolację ze smakiem, porozmawialiście i gdy mieliście układać się do snu, nagle waszych uszu doszło ponure powarkiwanie dochodzące od strony skał i drzew. Konie znów stały się niespokojne, rżąc i przebierając kopytami w miejscu. Szybko poderwaliście się na nogi, po chwili dostrzegając, co wyłoniło się zza skał, w świetle wysoko stojącego Mannslieba. Siedem dużych, zbliżających się w waszą stronę wilków. Żaden z nich jednak nie wyglądał na zdrowego przedstawiciela swojej rasy. Nastroszone futro było blado błękitne, a ich oczy lśniły jasną, nienaturalną energią. Waz z wiatrem dotarł do was drażniący nosy i żołądki odór zgnilizny i rozkładu. Tymi zwierzętami kierowała jakaś plugawa moc, a Bianca doskonale to wyczuwała. Powarkując groźnie i obnażając ostre kły, ruszyły w waszą stronę, gotowe do ataku. |
Skaweny... Gdyby nie trup, którego usunięciem zajął się Bardak, Felix miałby pewne kłopoty z uwierzeniem w istnienie tych stworzeń, które do tej pory zaliczał do legend. Ale namacalny dowód... cóż. Nie dało się ukryć, że ich wyprawa zaczęła się ciekawie. - Pomóc ci? - spytał, gdy Viktoria wspomniała o czyszczeniu zbroi. Też nie sądził, by od razu mógł zasnąć. * * * Po dobrze przespanej nocy i świetnym śniadaniu (Ludo, marnujesz się na tej wyprawie!) nastąpił kolejny dobry objaw - przestało padać. Można się więc było, zgodnie ze znaną zasadą, że nim nadejdzie wieczór sprawy nie będą wyglądać tak różowo. Jednak Felix wolał nie zapeszać i nie dzielił się z nikim odkrywczą myślą. Do wieczora nic się nie działo i Felix powoli miał nadzieję, że złe przeczucia będzie można wyrzucić i zapomnieć o nich, ale niestety. Nieproszeni goście nie sprawiali wrażenia przyjaźnie nastawionych czy takich, których wystarczy rzucić jakiś ochłap, by sobie poszli. Felix błyskawicznie wstał, sięgnął po łuk, po czym strzelił w wilka znajdującego się najbliżej obozowiczów'. Gdyby starczyło mu czasu, miał zamiar raz jeszcze strzelić, a potem sięgnąć po rapier i lewak. Żałował nieco, że nie ma tarczy. Z tego też powodu pozwolił, by ciężej zbrojni wysunęli się na czoło. |
Noc w stajni w towarzystwie koni i Douko minęła mu sympatycznie i bez niespodzianek. Z samego rana nakarmił i napoił Valdona, po czym udał się do domku, w którym walczyli ze skavenami. Już od drzwi fantastyczny zapach śniadania przygotowywanego przez Ludo sprawił, że kiszki marsza mu zagrały. Zjadł podwójną porcję strawy (oczywiście nie szczędząc pochwał nad kunsztem niziołka), a po śniadaniu przygotował konia i wkrótce wyruszyli. W drodze przez góry Pierre rozmyślał o wielu rzeczach, głównie związanych ze swoją przyszłością. Od pewnego czasu zastanawiał się, czy bycie panem na włościach to rzeczywiście to, co chce robić w życiu. Zbyt przyzwyczaił się już do tułaczego życia a i podobało mu się to, że codziennie życie zaskakiwało go czymś nowym. Tak, jak wczoraj wieczorem. Osiadając we własnym zamku z nadania, niejako musiałby zrezygnować z awanturniczej drogi, a chyba jakoś mu się nie spieszyło. Bliżej mu chyba do wyruszenia na poszukiwania Pani Bretonii, niż do nudnego żywota w Artois. Przez całą drogę jechał na szpicy, rozglądając się po okolicy i ciesząc oczy górską fauną i florą. Na widok przerośniętych szczurów skrzywił się nieznacznie - nigdy nie podejrzewał, że na tych terenach żyją takie wielkie gryzonie. Od razu przypomniało mu się też wczorajsze spotkanie ze szczuroludźmi. Zastanawiał się, czego te pomioty szukały akurat w górach. Przecież powinny siedzieć pod ziemią, czyż nie? Dzionek szybko zleciał, i nim się obejrzał, zapadła decyzja o rozbiciu obozu. Pierre rozstawił swój jednoosobowy namiot, wciskając do niego śpiwór, obroczył Valdona i zasiadł z towarzyszami do kolacji, odkładając miecz i tarczę obok siebie. Wieczerza minęła w sympatycznej atmosferze i wtedy... pojawiły się wilki. Ale nie takie zwykłe wilki, jakie Pierre widywał w młodości na polowaniach. Te wydawały się być wiedzione jakąś mocą, której umysł rycerza nie pojmował. Momentalnie chwycił za miecz i tarczę, wstając od ogniska. Jednocześnie spojrzał na rudowłosą kobietę siedzącą obok niego. - Bianco, trzymaj się z tyłu, najlepiej blisko mnie i Viktorii! - Z uniesionym głosem wskoczył przed czarodziejkę, zasłaniając ją swoim wielkim, odzianym w pancerz ciałem. Gouffran nie wiedział, jak tam z jej umiejętnościami bojowymi, ale czarodzieje z reguły nie radzili sobie w walce w zwarciu, poza tym jako że Bianca była delikatną kobietą, miał obowiązek i chęć chronić ją przed zagrożeniami. Z uniesionym mieczem, zasłonięty tarczą, ruszył na spotkanie śmierdzącemu rozkładem wilkowi. Miał zamiar wyczekać odpowiedni moment i gdyby tamten na niego skoczył, zamachnąć się w kark zwierza. Czuł, jak adrenalina buzuje mu w skroniach. |
Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 14:26. |
Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0