Spotkanie w karczmie "Górska Ostoja" Rozmowa przy stole przebiegała w stosunkowo przyjaznej atmosferze. Przybycie nieznajomego odwróciło uwagę klientów karczmy na wystarczająco długo, aby Lilou nie czuła już na sobie nieprzyjaznych spojrzeń mieszkańców Oshausen, którzy najwyraźniej zdążyli zapomnieć o obecności elfki. Po pewnym czasie do stołu podeszła również Gretta, która roznosiła zamówione porcje gulaszu z dzika. Karl również poprosił o jedną dla siebie i chwilę później otrzymał ciepłą strawę. Na dłuższą chwilę zamilkły rozmowy, a w gospodzie zapanowała cisza jak zaklęta, przerywana jedynie przez stukanie i skrobanie drewnianych łych o wykonane z sosny michy, które nosiły ślady częstego użytkowania. Nie przeszkadzało to jednak w degustowaniu specjału Gretty, który tego dnia smakował wprost wybornie.
- Tak się akurat składa, że ja mam wierzchowca - odezwał się w końcu Dietrich, zwracając się do Karla - i porzucenie go po drodze niezbyt mi odpowiada.
- Rozumiem twoje obawy - odpowiedział nieznajomy. - Ja również je podzielam, ale swoje czarne myśli wygłaszałem głośno, gdyż nie jest mi dobrze znana czekająca nas droga i może wcale nie będzie potrzeby zawracania wierzchowców. Nie mniej jednak wolę przygotowywać się na najgorsze i później nie być nieprzyjemnie zaskoczonym.
- Co knujesz wobec nas? - Wtrąciła nagle siedząca obok elfka, której pytanie sprawiło, że Karl przechylił głowę w bok, jakby nie dosłyszał lub nie mógł uwierzyć swoim własnym uszom.
- Jaki jest twój haczyk? Nie masz żadnego? Liczysz na dobroć serca, siostry miłosierdzia z zakonu Shallyii? Faktycznie, pomocne i dobre duszyczki, ale raczej pacyfistki. Grupa brutali górowałaby nad swoim zleceniodawcą, który w dodatku ma licznych wrogów chcących go zabić. Nie bardzo więc rozumiem, czemu jesteś nieszczery wobec nas na samym starcie i czegoś nam nie mówisz - kontynuowała swój wywód Lilou, spoglądając na niego nieufnie.
- Haczyk? Nieee… - odparł Karl, uśmiechając się do niej delikatnie, co tylko pogłębiło liczne na jego twarzy zmarszczki i blizny. Nie był starym człowiekiem, ale widać było, że życie doświadczyło go surowiej niż innych.
- Jestem zdesperowany i wystarczająco zmotywowany przez narośnięte wokół mnie okoliczności, aby dostać się do domu w jednym kawałku. Wyłożyłem wam sprawę jasno - wypowiadając te słowa, Karl rzucił wymowne spojrzenie na Duraka, który również zdawał się mieć wątpliwości co do jego osoby i dorzucił w międzyczasie kilka zdań od siebie. - Nic przed wami nie ukrywam, nie liczę też na wasze miłosierdzie. Chcę was zatrudnić do roboty, którą jest ochrona mojej osoby. Proste. Płacę z góry, moja rodzina pokrywa koszta wyprawy i dokłada kwotę będącą równowartością zaliczki. Czy teraz moja oferta brzmi kusząco? - Zapytał, spoglądając z osobna na każdego awanturnika.
- Chcesz człeczyno o świcie ruszać, a zadbałeś o wszystko? Nie zamierzam ciebie niańczyć jak się okaże, że żarcia nie masz, czy skóry na kark na zarzucenie - wtrącił się Durak, który wciąż wyglądał na nieprzekonanego.
- O siebie potrafię zadbać - odpowiedział mu krótko nieznajomy.
- Wędrówka Doliną Lodowego Wichru dla człeczyn może być dość ciężka. Byłeś tam na szlaku kiedy, umgi? - Nie ustępował krasnolud.
- Raz i to tylko na odcinku Khazid Grentaz - Scharmbeck. Posiadam jednak mapę starego Sollandu i trasa jest na niej naznaczona, tak jak za dawnych dni. Najwyżej troszkę pobłądzimy, ale od tamtych lat niewiele uległo zmianie w tych rejonach, zaś niektóre drogi krasnoludów trwają dłużej niż ludzkie królestwa - mówił Karl Lehman żywo gestykulując. - Wiem, że tratwą czy barką da się popłynąć w górę rzeki, a to nam znacząco ułatwi dotarcie do przełęczy. Stać mnie jeszcze na wynajęcie flisaka, więc z transportem nie powinno być problemu… - dodał po chwili namysłu, po czym sięgnął po zamówioną michę z gulaszem i wrócił do jedzenia, czekając na dalsze pytania, odmowę lub akceptację złożonej przez niego oferty. |