Cztery bełty wypuszczone przez Heidrun trafiły stwora idealnie w korpus, sprawiając, że ten zatoczył się do tyłu, a to była woda na młyn dla Gerharda. Mężczyzna doskoczył do przeciwnika i uderzył mieczem od góry. Ostrze weszło idealnie między bandaże, a Gerhard poczuł opór, zatem pod nimi wciąż musiało być ciało. A przynajmniej jego resztki. Widząc jednak, że cios nie zrobił na stworze większego wrażenia, wycofał się do pozostałych.
Awanturnicy wyszli z pokoju, widząc jedynie, jak potwór naszpikowany bełtami zbiera się w sobie, by za nimi podążyć. I tak się stało. Musieli przytrzymać drzwi, gdyż przeciwnik zaczął uderzać w nie energicznie i miarowo. Łup, łup, łup. A potem nastała zupełna cisza, w której słychać było jedynie ich ciężkie oddechy. To coś za drzwiami musiało odpuścić, jednak skrajną głupotą byłoby ponowne wejście do pokoju i przekonanie się o tym na własne oczy. Wyczekali jeszcze chwilę i gdy nic się nie wydarzyło, czujni ruszyli do kolejnego z pokojów, do którego drzwi umieszczono na ścianie naprzeciw.
Gerhard nacisnął na klamkę i weszli powoli do środka, przygotowani na najgorsze. Pokój, który okazał się być jadalnią, był jednak zupełnie pusty. Pośrodku pomieszczenia stał długi, dębowy stół zastawiony srebrną zastawą i dwoma dużymi, solidnymi świecznikami. Wszystko pokryte było kurzem i pajęczyną, co od razu podpowiadało, że nikt nie zaglądał tutaj od dawna. Dziesięć krzeseł stojących wokół stołu wykonanych było z kunsztem i smakiem. Ścianę po lewej od wejścia zajmował wygaszony kominek, naprzeciw znajdował się kredens z talerzami i misami. Pomimo iż okno znajdujące się na ścianie naprzeciwko wejścia zasłonięte było ciężkimi, purpurowymi kotarami, w pomieszczeniu było zdecydowanie chłodniej, niż na korytarzu, czy w pokoju, który odwiedzili wcześniej. |