– Ot, wróciłem – wyszczerzył się do pozostałej dwójki. – Ręce mi trochę zmarzły – pochuchał w nie. – Schwarzowie boją się. Ten cały Karl, to jakiś podżegacz jest. Widzi mi się, że nam zgotuje wizytę niezbyt miłą. Mieszka ot tam, na drugim końcu wsi. Ale tak sobie myślę, nie ma co do niego teraz leźć. Skoro on do nas się podkrada, podejdźmy do niego wieczorem i zobaczmy co w trawie piszczy, ha?
– Nie śpieszyło ci się, młody. – Grisza patrzył na wioskę, nie na Dymitra. – Po co tu mamy czekać i marznąć do wieczora?
– A pójdziesz i co mu powiesz? Hej, wiemy że nas śledzisz i podburzasz ludzi, żeby na nas napadli? A on się przestraszy i poniecha? Czy od razu mu kosę władujesz, ha? – zdziwił się.
– A może, zamiast grozić, zaprosimy go na kolację, hm? – Galina uśmiechnęła się przewrotnie do kompanów. – Ja to bym chciała go poznać. Pokażemy mu jak sobie tu spokojnie żyjemy. Niech się napatrzy za wszystkie czasy! A może i Navarro akurat wróci do domu… Ja mogę pójść do niego sama, bo was to się wystraszy pewno. Będziecie w pobliżu na wszelki wypadek. – Kislevitka wzruszyła ramionami.
– Galinka, nie obraź ty się, ale przerabialiśmy to już z Nochalem i jego kompanem. Takie męskie sprawy to już raczej zostaw nam. Galina skrzyżowała ramiona na piersiach i spojrzała lodowato na kompana, po czym pacnęła go sugestywnie otwartą dłonią w czoło, jakby na otrzeźwienie. – Kak wam, kak wam?! A ja szto?! Mam tylko wasze gacie prać i obiadki gotować?! – Fuknęła gniewnie i położyła dłonie na swych zaokrąglonych biodrach. Odczekała chwilę, wzięła głęboki oddech i mówiła dalej, już nieco spokojniejszym tonem: – Przecie to taki chuderlak! Jak coś będzie chciał, to mu sypnę pieprzem w oczy! – Spojrzała po twarzach Kislevitów.
– A gliniany dzbanuszek wzięłaś, Galinka? – Na wspomnienie ciosu, który powalił pewnego krasnoluda na pewnym targowisku wszyscy uśmiechnęli się lekko. Grisza ciągnął już w poważniejszym tonie. – Sama nie pójdziesz. Dima, nie ma co czekać. Czego byśmy nie chcieli zrobić, trza zrobić to teraz.
– Ja gospodyni, to i po gospodarsku trzaskam – tym, co mam pod ręką! – Kobieta tym razem sama roześmiała się w głos. Rechot jednak szybko ucichł, bo przypomniała sobie, że mają ważną sprawę do załatwienia. – Mogę iść choćby i teraz, na co mamy czekać? – rzuciła krótko.
– Masz pomysł, Dima, to mów – Grisza zwrócił się do kompana. – Ja się po mroku jako złodziej zakradać nie chcę. Nie mam czego się wstydzić. Bronię tylko swojego…
Zamilkł gwałtownie.
– Et ta z wami… a w cholerę leźcie, skoro musicie. Dawaj Galina, zaiwań jakiś dzbanek i chodźmy mu go na łbie rozwalić. – Wzruszył ramionami Dymitr, poddając się.
Szli razem przez wieś, ramię w ramię, milcząc. Ubity śnieg skrzypiał im pod stopami. Kilku spotkanych ludzi patrzyło na nich z ciekawością, ktoś splunął, a gdzie indziej zakołysała się zasłona w oknie. Ściągnęli rękawice dla lepszego uchwytu na swoich broniach i czuli już iskierki mrozu w końcówkach palców. Chałupa Karla znajdowała się na drugim końcu Zalesia. Niewielki, jakby przekrzywiony budyneczek otaczał drewniany płotek, jeszcze bardziej krzywy, niż chałupinka.
– No to jesteśmy. Rozumiem, że plan mamy taki, że idziemy zapukać mu do drzwi, da? – spytał Dymitr już ruszając do wrót.
– Pytałem cię wcześniej o zamiary, to nie powiedziałeś – warknął Grisza. – Teraz pukaj.
Chłopak wzruszył ramionami. Chwycił siekierę w lewą rękę tuż pod głowicą, prawą namacał nóż, a potem podszedł i zapukał. Jego starszy towarzysz stał parę kroków za nim, troszkę z boku. Nikt nie otworzył drzwi, Dima nie słyszał żadnych odgłosów we wnętrzu chaty, więc spróbował otworzyć. Niestety, te były zamknięte na klucz, obszedł więc budynek dookoła szukając innego sposobu na wejście – wybitego lub otwartego okna, drugich drzwi, okna piwnicznego czy wreszcie czegoś, po czym można by wspiąć się na dach. Jednak innego wyjścia nie było, a wszystkie okna były zamknięte. Chłopak zdążył pomyśleć, że po rachitycznej jabłonce rosnącej blisko ściany dałoby się jakoś wdrapać na dach, gdy usłyszał z przodu głośny raban, a potem jeszcze głośniejsze przekleństwo w kislevickim. Galina nie należała do najdelikatniejszych kobiet, a jej metody działania dalekie były od subtelnych. Gdy okazało się, że w chacie prawdopodobnie nikogo nie ma, nie myśląc wiele, wzięła nieduży rozbieg i spróbowała barkiem wyważyć drzwi. Te jednak okazały się być mocniejsze, niż wskazywał na to ich wygląd. Dymitr dołączył do rozcierającej ramię blondynki i również zaklął, sporo ciszej jednak.
– Ej, co jest? Szukacie czegoś, sługusy krasnoludów?
W ich stronę zmierzał Szczurek, któremu towarzyszyło dwóch wieśniaków. Nie wyglądali na najbystrzejszych, ale obaj byli słusznego rozmiaru. Dwóch kolejnych ustawiło się po bokach, nieudolnie próbując się chować. Tylko młody chudzielec miał puste ręce, pozostali nieśli jakieś pałki. Cała grupka zatrzymała się w pewnej odległości, gdy tylko Grisza podniósł łuk i napiął cięciwę. Dymitr uchwycił krzepko siekierę w prawą rękę
– Nu, takie wy dwa mądre, że w dzień chcieli iść, to co tera? Siekierą bez łeb? – mruknął do pozostałej dwójki. Grisza milczał, celując ciągle w grupkę wieśniaków. Wiedzieli, że z tej odległości nie chybi, ale widzieli też zaskakujące drżenie rąk swojego starszego kompana.
– Nu zdrastwujtie, Karl. Tak to gości witasz? – Kislevitka błyskawicznie przemknęła wzrokiem po twarzach wieśniaków i mimowolnie się skrzywiła, widząc ich zacięte miny i dobytą broń. Mimo to, musiała spróbować zaspokoić swoją ciekawość: – Rozmówić się przyszliśmy, bo nie wiemy, coś ty się nas tak uczepił, hm? Wadzi ci, że znaleźliśmy kąt dla siebie?
– Zamknij się, szmato. Tu są tylko nasze kąty, a nie miejsce dla przybłędów. – Karl najwyraźniej nie umiał się zdecydować, czy chce zakończyć rozmowę, czy ją kontynuować. – Prawda, chłopaki?
Chłopaki przytaknęły skwapliwie głowami, mamrocząc coś niewyraźnie i pomrukując pod nosem. Oni byli od bicia, nie od gadania lub – nie daj boże – myślenia.
– A teraz wypierdalać stąd, póki wam kulasów nie połamię!
– Szmato to sobie do własnej matki gadaj, kapuściany łbie! Oby ci sabaka nasrała do łóżka, szczurzy ryju… – kobieta, mimo dość żałosnego położenia, odruchowo wyrzuciła z siebie wiązankę przekleństw. Po chwili, nie spuszczając wzroku z coraz bardziej rozdrażnionego Karla, zwróciła się półgębkiem w stronę kompanów: – Co robimy, chłopaki? Griszka, trafisz w tego łachmytę? Póki on chodzi po świecie, spokojnie nie będę spała. Prędzej czy później przyjdzie pod naszą chałupę i kto wie, ilu wtedy będzie z nim. Grisza trzymał wieśniaków w szachu, nie pozwalali sobie podejść choćby kroku dalej. Galina widziała jednak zaciśnięte jak imadło szczęki strzelca i drgające na jego twarzy mięśnie.
– Ja… jego… nie… ubiju… – wycedził po kislevicku przez zęby. Wiedziała dlaczego, ona też nie widziała już twarzy szczurka, tylko swojego martwego męża.
I tak to z jego kompanami było. Lekceważyli jego porady, bo był dla nich za młody. Potem pakowali się w kabałę za kabałą. Dymitr zaczynał się zastanawiać, czy sam nie dałby sobie rady lepiej. I co teraz? Ten, co chciał polować, panikuje. Ta, co chciała ot już zaraz działać, teraz nie mogła znaleźć weny do dalszych przekleństw. Dima zluzował siekierkę tak, że trzymał ją teraz za sam koniec, gotową do użycia. Ruszył w stronę Karla.
– Tak to widzisz, Szczurku – zwrócił się do niego. – Dzisiaj, to my do ciebie przyszli pogadać i po dobroci ci do łba przemówić. Ale widzę, z rozumieniem u ciebie wąsko. Wyłożę ci tedy czarno na białym. Jak jeszcze raz zobaczę, że się zakradasz. Jeżeli usłyszę, że do zwady namawiasz. Tedy przyjdę do ciebie i dam ci to, czego szukasz. Da?! A wy – machnął siekierą w stronę pozostałych – zamiast dawać się za nos wodzić takiemu mikrusowi, zmiarkujcie lepiej, że on waszymi rękoma swoje kompleksy załatwia. A ty – wrócił do Karla – jak swój kąt cenisz, to się go trzymaj i pod cudze powały nie zaglądaj, da! No rebiata, idziemy! – zakomenderował do reszty.
Kobieta położyła dłoń na ramieniu Griszy i pokiwała do niego ze zrozumieniem. Nagle usłyszała przemowę Dymitra – śmiałą, celną i, ku jej lekkiemu rozczarowaniu, pozbawioną jakichkolwiek obelg. To jej dodało otuchy. W mig otrząsnęła się z marazmu i odzyskała niedawny rezon. Ponownie wydarła się w stronę bandy Karla: – Da, eta ostrzeżenie! Ostatnie! Pilnujcie swojego nosa!
– Nu, teraz możemy iść! – rzuciła, już ciszej, do kompanów i ostentacyjnie otuliła się opończą, pod którą spoconymi dłońmi mocno ściskała procę i kamień.
Wybuch Dymitra i jego odwaga zaskoczyły wieśniaków. Zawahali się na chwilę, ale choć słowa takie jak „kompleks” były tak daleko od ich słownika jak Kislevici od swoich prawdziwych domów, to jednak nawet oni potrafili policzyć do dwóch albo trzech. Kiedy już przypomnieli sobie, że jest ich więcej, ruszyli do przodu. Dima zacisnął palce na trzonku siekierki, gdy obok jego ucha śmignęła strzała, wbijając się w lekko zamarzniętą ziemię między nogami najodważniejszego z Zalesian. Grisza błyskawicznie nałożył kolejny pocisk na cięciwę.
– Kolejna trafi was w jaja. – zimny głos strzelca spowodował powolne wycofywanie się towarzyszy Szczurka. On sam widząc rejteradę swoich opryszków, szybko zaczął tracić rezon, rzucając na boki wystraszone spojrzenia.
– Ja… wy…
– Słyszałeś nas dobrze. Wy tu, my tam. – Karl, nazywany przez nich Szczurkiem, podwinął ogon i uciekł. |