lastinn

lastinn (http://lastinn.info/)
-   Archiwum sesji z działu Warhammer (http://lastinn.info/archiwum-sesji-z-dzialu-warhammer/)
-   -   [WFRP] Historia Navarra (http://lastinn.info/archiwum-sesji-z-dzialu-warhammer/17962-wfrp-historia-navarra.html)

Phil 22-10-2018 11:17

GoogleDoc
 
Tak minął ich pierwszy miesiąc u Navarra, przez ludzi zwanego Szalonym. A zakończył się ten miesiąc tak, jak się zaczął, przy akompaniamencie stukotu kół wozu zaprzężonego w dwa woły, wjeżdżającego powoli na polanę. Na koźle siedział znajomy im zarośnięty krasnolud o włosach czarnych niczym węgiel. Pomogli mu rozpakować przywiezione towary, tym razem żadnego prochu nie było. Zasiedli potem do posiłku, Navarra jeszcze nie było z nimi. Siorbiąc głośno gorącą zupę, Wungiel przyjrzał się każdemu z osobna.

- Ja mam do was jedno pytanie, a potem mogę odpowiadać na wasze, jeśli chcecie jakieś zadać.

Chlebem wytarł talerz do czysta.

- Zostajecie?

Dima kozikiem strugał jakąś figurkę z patyka. Swoim zwyczajem wzruszył ramionami, zerknął na pozostałych. - Ano, zostajemy - rzucił znad swojej roboty. - Też chcesz zostać?

Galina wyraźnie ucieszyła się na widok brodacza. Liczyła na jakieś nowiny. Krzątała się wokół stołu bardziej energicznie niż zwykle, dokładając wszelkich starań, by krasnolud nie wstał od stołu głodny, a najlepiej, by w ogóle nie wstawał, tylko opowiadał jak najdłużej, co słychać w świecie. A właściwie, by opowiadał cokolwiek.

Nu pewno, że zostajemy! Nie wiem, co się tu wyprawia, ale śpię przynajmniej w łóżku, a nie w leśnym wykrocie. Co prawda sama – zrobiła wymowną pauzę i spojrzała gdzieś nieobecnym wzrokiem – ale co tam. – Machnęła ręką i się zaśmiała w głos, jakby to miało pomóc obrócić rozterki w żart. Śmiech zabrzmiał jednak nieco sztucznie.

Pojadłeś? – zwróciła się do Wungla z szerokim uśmiechem. – To teraz gadaj! Po coś przyjechał? Nie mów, że eta z tęsknoty, bo łatwo się nie dam zbyć, Czarnobrody! Nu i co tam u Sigridsona, naszego dobrodzieja wielkiego? A na koniec rzeknij, co tam w świecie słychać… – Dziewczyna zasypała go pytaniami i wbiła weń zaciekawione spojrzenie.

Krasnolud wyciągnął zza pazuchy sakiewkę i rzucił ją na stół.

- Za kolejny miesiąc, skoro zostajecie. Z pozdrowieniami od Sigridsona. - Zerknął na Galinę. - Cóż ci mam opowiedzieć, dziewczyno? Świat się kręci, z wami czy bez was, ze mną czy beze mnie. Nie jest ważne co ze światem, tylko co z nami.

Filozoficzny wywód przerwał mało wyszukanym, za to typowo krasnoludzkim beknięciem.

- Uwiliście sobie gniazdko, jak widzę. I dobrze, zima za pasem. Następnym razem przywiozę więcej zapasów, nie wiem czy drogi będą przejezdne po śnieżycach. Jeśli potrzebujecie czegoś konkretnego, musicie powiedzieć mi teraz. Z miejscowymi nie było problemów?

- Ano, nie było.
- Chłopak odłożył robotę i zeskoczył z parapetu. - Chociaż dziwna jakaś to okolica. Jeżeli śnieżyce mają przyjść i z zaopatrzeniem ma być problem, to może byśmy sobie parę kur tutaj trzymali, byle ten potwór ich nie zeżarł, nu co wy na to? Zawsze to parę jaj by się przydało. A mnie się jeszcze marzy taka czapka uszanka, jaką miałem w domu. - Nagle skończył mu się dobry humor. - A zresztą, co za różnica. Radziliśmy sobie i w gorszych warunkach - warknął i wyszedł na zewnątrz, trzaskając drzwiami.

Wungiel popatrzył w zadumie za Dimą. - Eh, młodość. Musi się nauczyć życia z daleka od domu. Da radę, twardy jest.

Ty mnie przywieź jakieś nowe fatałaszki – giezło, suknię wierzchnią, ciżmy też już mi się rozlatują. Niech tym wieśniarom z Zalesia miny zrzedną! – Galina okręciła się powoli dookoła z rozłożonymi szeroko rękami, po czym bezceremonialnie ścisnęła swe piersi i przeciągnęła dłońmi wzdłuż boków. – O taki rozmiar, Wungielku, zapamiętaj sobie!

A, i jakiś antałek z czymś mocniejszym by się przydał – dodała przyciszonym głosem i puściła oczko do krasnoluda. – Zima idzie!

A jeśli chodzi o miejscowych, to potrafią tolka głośno szczekać. – Machnęła ciężko ręką. – Niech ich sabaka obsra!

Krasnolud wbił oczy w obfitości kształtów dziewczyny. - Znajdę coś w małym krasnoludzkim rozmiarze, tylko każę doszyć materiał z dołu. - Wybuchł śmiechem, ale potem szybko spoważniał.

- Trzymajcie oczy i uszy szeroko otwarte. Wieśniacy może na razie tylko szczekają, ale w razie czego potrafią dać w ryj albo wsadzić nóż pod żebro. Sigridson wam płaci, żeby Navarro mógł pracować w spokoju. A jak to zrobicie, to pewnie i sobie spokój zapewnicie.

A idź Ty, durak! – Galina odruchowo wymierzyła krasnoludowi kuksańca w odpowiedzi na jego niedorzeczny pomysł. Z trudem jednak hamowała uśmiech.

Nic wielkiego się nie dzieje, Navarro sobie spokojnie tłucze kamyki, my zaś dzielnie czuwamy! – uspokajała rozmówcę, ale jej myśli mimowolnie krążyły wokół ostatnich wydarzeń z Zalesia.

* * *


Nagła zmiana nastroju mocno zaskoczyła samego Dymitra. Trzaśnięcie drzwiami nie bardzo pomogło, a nogi same poniosły go w góry. Szybki marsz i świeże powietrze sprawiły, że wkrótce ochłonął. Niedługo później spotkał najpierw Nagara, który o dziwo machnął ogonem na jego widok, a minutkę później zza zakrętu ścieżki wyszedł Navarro.

- A! Nazad już dajesz. Może to i dobrze, bo Wungiel z towarem zajechał. - Kislevita stanął w miejscu zastanawiając się, czy iść dalej, czy zawrócić. Machnął w końcu ręką i ruszył obok krasnoluda przyglądając się, jak szybko macha swoimi nogami, żeby szli równym tempem. - O zapasy na zimę pyta, czy co potrzeba. I o miejscowych pyta, czy jakie problemy z nimi były. No, ja nie znaju, o co jemu chodzi? Ciągle tylko mówili, że pilnować spokoju tutaj trzeba i na miejscowych zważać. A oni siedzą sobie tam za lasem i tylko boczą się, jak nas zobaczą. Miałeś z nimi jakieś problemy, zanim przyjechaliśmy?

Krasnolud sięgnął odruchowo do niedużej szramy na swoim boku, po czym szybko uniósł rękę do nosa, zatkał jedną dziurkę i wyczyścił drugą smarkając na liście paproci przy ścieżce.

- To już miesiąc? I dobrze, potrzebuję parę dłut do kamienia.

Umilkł na dłuższą chwilę, patrząc na psa biegnącego obok nich.

- Miejscowi, jak to miejscowi na całym bożym świecie, nie lubią obcych. Ja jestem dla nich obcy, wy też. Łatwiej im żyć spokojnie, gdy całe zło świata zrzucą na kogoś innego. Jak sobie ubzdurają, że ktoś skitrał w piwnicy skarby, które przecież należą się im, to mają wreszcie jakiś cel w życiu.

- Ale skąd duraki takie pomysły mają? Jest tam u nas jaka piwnica?
- zdziwił się Dima. - A ubzdurali sobie i mają teraz jakiś cel? Że co? Włamią się do izby nam?

- Piwnica? No jest. Boczek tam trzymamy. A skąd się pomysły w głowach ludziom lęgną, to ja nie wiem. Mówię tylko, że niektórym to prościej zająć się kimś innym, niż samym sobą. Rozumiesz, młody?


- To spiżarnia jest, nie piwnica. - Dimie nawet do głowy wcześniej nie przyszło, że mogą tam być skarby schowane. - Ale co racja to racja, jak ktoś sobie wyduma, to i skarbów tam będzie szukał. A włamywali się już?

- Próbowali. Próbowali mnie też wygonić, ale cóż.. Ja i Nagar to zgrana para, a krasnoluda to ogólnie ciężko ruszyć z miejsca.
- Skrzywił się w grymasie, który przy dużym wysiłku można by uznać za uśmiech.

- W sumie jakoś nikt nam tego nie opowiadał szerzej. Kiedy ostatnio? Ile razy? I w jakiej sile? - Rawłyk nagle poczuł, że spokojny domek może wcale nie być taki spokojny. I może jednak Grisza słusznie się szykuje. Ucieszył się, że całkiem nie marnował czasu i co nieco sam się wprawiał.

- Stare czasy. Było, i oby minęło. - Schylił się po źdźbło wysokiej trawy i przygryzał jego końcówkę. - Wam tu dobrze?

- Da, dobrze - nieobecnym głosem odpowiedział Dima. Stare czasy, ale ich najęto. Czemu? - A Ty tu zawsze sam mieszkałeś, czy ktoś wcześniej też był?

- Było tu kiedyś takich dwóch. Nie wytrzymali nawet miesiąca, pewnego dnia po prostu odeszli. A wcześniej jeszcze jeden. Ten siedział trochę dłużej, a do tego na koniec uścisnął mi prawicę, a nie zmył się bez słowa.

Powoli dochodzili już do polany.

* * *


- Odprowadzę Cię kawałek - zaproponował Dymitr, gdy krasnolud już ruszał w drogę powrotną. Wszyscy spojrzeli się po sobie, ale młody Kislevita tylko machnął na nich ręką.

- Od dawna zaopatrujesz tutaj Navarro? - zapytał, gdy zabudowania zniknęły im z oczu.

- Będzie już parę lat. - Krasnolud potarł brodę.

- I zawsze Ty wozisz materiały?

- Nie. Co tak naprawdę cię interesuje? Zadaj proste pytanie, a ja ci odpowiem, jeśli będę mógł.

- Żebym to ja wiedział, co mnie interesuje. Coś mnie ostatnio niepokoi, ale nie wiem do końca co. Czemu akurat teraz nas zatrudniliście, a?

- Nie my, tylko Sigridson.
- Wungiel westchnął. - Nie jesteście tu pierwsi. Navarro nie przyjmie bezpośredniej pomocy innego krasnoluda, a ciężko znaleźć człowieka, który chciałby mu pomóc i był w stanie wytrzymać tutaj nieco dłużej. Przypadkiem się napatoczyliście pod oczy Boraka, uznał że się nadacie i macie dobry powód, żeby się schować przed światem.

- A czemu ciężko tu wytrzymać dłużej? Z nudów najprędzej, ale jak płacą za nic nie robienie, toć nie powinno być aż tak trudno znaleźć chętnego.

Wungiel popatrzył dłużej na młodego Kislevitę. - Pytasz mnie ciągle, jakbyś myślał, że coś ukrywam, szukasz drugiego dna. Chcemy, żeby Navarro pracował w spokoju. Zagrożenie może przyjść razem z wieśniakami, którzy postanowią dorobić albo po prostu wykopać stąd brodatego kurdupla lub obcych z dalekiego kraju, którzy mówią i wyglądają inaczej, niż oni. I tyle. A, no i zawsze może z gór zejść niedźwiedź. - Ciężko było stwierdzić, czy ostatnie zdanie było żartem.

- Albo drzewo może spaść na dom. A ot, dobrej drogi, wrócę stąd nazad. Do swidania. - Chłopak podniósł się i zeskoczył na ziemię. - Bywaj. - Pomachał mu ręką i wrócił do chaty.

* * *


Kolejny miesiąc na odludziu upłynął spokojnie. Liście zmieniały swój kolor i powoli opadały na ziemię. Navaro wychodził, dzień w dzień. A oni...

Gladin 26-10-2018 21:29


Wizyta drugiego krasnoluda w niezbyt jasny sposób wytrąciła młodego kislevitę z wewnętrznego spokoju, jakiego nabył podczas pobytu na tym odludziu. Zaczął kopać kanału od strumyka. Tłumaczył, że to po to, by zimą nie trzeba było się przedzierać przez zaspy. Ale tak na prawdę kopał wielki rów wokół domu. Widać było, że humor mu się pogorszył, a robienie łopatą i kilofem rozładowywało w nim złość. Po pierwszym dniu roboty ręcę pokryły mu pęcherze. Zżymał się i złorzeczył, aż wpadł na pomysł, że w tym czasie spróbuje przygotować trochę bali na przyszły „most zwodzony”. Gdy i od tego ręcę go zaczęły boleć, chodził razem z Navarro obserwować jak ten radzi sobie ze swoją robotą. Baczył zwłaszcza na użycie prochu i gdy tylko krasnolud mu na to pozwolił, chętnie coś wysadzał. Co prawda nigdy nic, to stało na drodze wytyczonej przez krępego mężczyznę, ale i tak Dima się cieszył. Gdy ręcę się już trochę zagoiły (dostał jakąś papkę do wtarcia w dłonie, na szybsze gojenie), powrócił do kopania rowu. Z czasem dłonie zgrubiały i mógł pracować dzień w dzień.

Ziemię z wykopu układał w wał ziemny, oddzielający rów od zabudowań. Od zewnątrz znacznie utrudniało to sforsowanie rowu, a dawało osłonę w przypadku potrzeby obrony przed napaścią. Można było się ostrzeliwać i chować.

Strugał też kije. Tłumaczył, że to do łowienia ryb w strumieniu. Faktycznie, codziennie stawał z kijem i próbował nabić na niego jakąś rybę. Przez pierwszych kilka dni nie odnosił sukcesów. Lecz później raz i drugi przynosił Galinie do przyrządzenia swoją zdobycz, a w takich momentach był jakby mniej spięty. Gdy od ostatniej wizyty Wungla upłynął już prawie miesiąc, Dymitr przynosił tyle ryb dziennie, ile domownicy sobie zażyczyli. A naostrzonych palików (niektórych zdecydowanie zbyt grubych, jak na łowienie ryb), zgromadził już spory stos.
Rów nie był jeszcze połączony ze strumieniem, ale ciągnął się już od niego aż do domostwa i otaczał go w większej części. Był głęboki na jakiś metr i tak samo szeroki. Zdawało się to jednak raczej martwić, niż cieszyć chłopaka. Przerwał jednak dalsze prace, gdyż postanowił zbudować małą wędzarnię. Uzbierał kamienie wydobyte przy kopaniu rowu i z mozołem budował z nich i z gliniastej ziemi konstrukcję. Jego towarzysze udzielali mu mnóstwo dobrych rad, mniej lub bardziej pomocnych. W końcu budowla została zakończona. Mogli zacząć wędzić ryby, które łapał i robić zapasy na zimę.

W natłoku tych wszystkich zajęć ani razu nie pomyślał o tym, aby udać się do Zalesia.

adsum 27-10-2018 14:45

Grisza i Navarro byli właściwie gośćmi w domu, toteż siłą rzeczy skupiła swoją uwagę głównie na młodszym z Kislevitów. Początkowo podśmiewała się z działań Dymitra. Bawiła ją również zmienność jego nastrojów – cieszył się lub irytował w rytm swoich porażek i sukcesów i dawał temu ujście w sposób, jaki nakazywał mu jego młodzieńczy temperament, czyli całym sobą. Nie mogła się powstrzymać przed komentowaniem jego poczynań – pytała, kiedy ukończy barbakan, czy planuje zbudować wykusze w murach, czy będzie miała swoją komnatę w jednej z baszt, a jeśli tak, to prosiła, żeby ta miała więcej niż dwa metry. Innym razem „pasowała go na rycerza” miotłą. Jej podejście zmieniło się dopiero, gdy zaczął przynosić do domu ryby, zaś gdy postawił wędzarnię, to aż go spontanicznie ucałowała. Od tego momentu już mu więcej nie dokuczała.

Z rzadka tylko schodziła do wsi, by się rozeznać w nastrojach wieśniaków, bo większość czasu zajęły jej sprawy gospodarskie. Przed zimą trzeba było wszak porobić solidne zapasy. Rozmaite przetwory zapełniły półki spiżarni – grzyby, owoce leśne, orzechy, ryby. Galina zebrała także zioła lecznicze i przyprawowe. Jedną z wielkich beczek zaadaptowała jako pojemnik na deszczówkę. Poprosiła również kompanów, by uzupełniali systematycznie zapas drewna opałowego. Nawet nie zorientowała się, kiedy minął miesiąc...

Phil 28-10-2018 12:26

Drugi miesiąc

... a oni postanowili zostać. Coś ich zatrzymało w tym miejscu. Może prosty fakt, że wreszcie nie uciekali. Może coś więcej.

Dymitr pracował. Mówił sobie i innym, że to dla obrony przed atakiem, ale też każdym uderzeniem kilofa wyrzucał z siebie złość i gniew. Fizyczny ból odganiał myśli o przeszłości, o śmierci w dalekim kraju na północ stąd.

Wypady Galiny do Zalesie rzadko były przyjemne. Dziewczyna potrzebowała jednak towarzystwa innych ludzi. Szybko się zorientowała, że odpowiedniego dla siebie mężczyzny tutaj nie znajdzie, chyba że na parę minut wątpliwej przyjemności. Zrezygnowała więc z poszukiwań, szczególnie że przywracały one pamięć o innym mężczyźnie, martwym już. Prowadziła więc zazwyczaj nic nie znaczące rozmowy z Teresą Schwarz, której pomagała czasem z jej domem i kuchnią. Z tych pogawędek zapamiętała w zasadzie jedno istotne zdanie.

- W górach jest twierdza krasnoludzka, ten wasz szaleniec pewnikiem stamtąd pochodzi.

Grisza zamykał się w sobie coraz bardziej. Znikał na całe dnie, czasem i na dłużej. Rzadko się odzywał, pogrążony we własnych myślach i wspomnieniach. Przynosił czasem upolowaną zwierzynę, ale inni nie wiedzieli, co jeszcze robi w trakcie swoich wędrówek.

Navarro budował schody.



Kolejna wizyta Wungla

Przyjechał ponownie, ubrany już dużo cieplej niż poprzednim razem. Przywiózł to, o co prosili. Galina patrzyła na otrzymane ubrania z przerażeniem w oczach.

- Cóż, może i do pałacu się nie nadają, ale ciepło ci w nich będzie.

Wungiel sięgnął pod kurtę i rzucił kawałek materiału w stronę Dimy siedzącego znowu na parapecie. Młody Kislewita ze zdziwienia otworzył szeroko oczy. Uszanka, prawdziwa, podbita futrem, jak z domu...

- Mówi wam coś nazwisko Mihaił Bakarov? Nie? On was znał, mówił coś o liście gończym i nagrodzie. – Krasnolud zawiesił głos na chwilę patrząc na całą trójkę. – Zgubił się biedak potem w lesie, chyba jakiś niedźwiedź go pożarł. O, czapkę my tylko po nim znaleźli.

Nałożył sobie kolejną porcję ziemniaków na talerz.

- Dobre te kartofle, psiakostka.



Zima

Zima przyszła jakiś tydzień po odjeździe ciemnowłosego krasnoluda, nagle i bez uprzedzenia. Wieczór był chłodny, ale nie zapowiadał tego, co ujrzeli rano. A ujrzeli wszechogarniająca biel. Ziemię, drzewa, dachy – wszystko – przykrywała cienka warstwa białego puchu. Nie była to zima jak w Kislevie, nie było Tchnienia Północy, nie było trzasków gałęzi łamiących się od mrozu, strumyk nie zamarzł aż do dna, ale była to już zima.

Grisza zaczął znajdować ślady na śniegu. Ludzkie, pozostawione przez kogoś niewielkich rozmiarów. Tajemniczy gość przychodził od strony Zalesia i kręcił się wokół ich domostwa.

Navarro budował schody.

Gladin 28-10-2018 13:47


Dymitr, jeszcze tego samego dnia zabrał się za konstrukcję budy, którą szumnie nazwał kurnikiem. Krasnolud przywiózł im dwie kokosze. Młodzieniec nie mógł się doczekać, aż zje pierwszą jajecznicę. Lubo na miękko ugotuje. Trawa i rośliny już gotowe były do snu zimowego, ale zgromadził spory ich zapas, żeby służyły za ściółkę. Z gałęzi zbudował też wybieg, żeby kuraki mogły trochę robaków nadziobać. Ledwie skończył tę robotę, przyszła zima. Nie taka, jak u nich doma, ale prace na dworze zarzucił. Przebił jedynie połączenie między rowem, a strumieniem i drugi koniec pociągnął znowu do strumyka. Wylot był płytki i wąski, ale przynajmniej mieli pod domem bieżącą wodę. Nie trzeba było chodzić całej drogi do strumienia.

Dnie były krótkie. Wychodził co jakiś czas sprawdzić swoje budowle, czy drobnych prac nie potrzebują. O kury dbał bardzo. Obierki wszelakie im nosił, a czasem łapał ryby i wnętrzności jakie zostały skrzętnie dla nich zbierał. Codzień też strużyny z ostrzenia palików na ściółkę gromadził. Drewno znosił i rąbał na opał, a wióry tak samo zbierał.

Ale spokoju nie mógł zaznać. Czapka uszanka mu na to nie pozwalała.
Zimno przenikało przez ściany. Pewnego dnia, gdy siedzieli w czworo przy kolacji zapytał:
- Jak myślicie dałoby się jeszcze jakie duże zwierzę upolować, co by futrem chłód odgonić? Wilki tu macie, a? - zapytał Navarra.

adsum 31-10-2018 15:07

Galina spojrzała krótko na nowe ubrania, potem na Wungla i znów na ubrania. Nie wiedziała, czy się roześmiać, rozpłakać, czy wyrzuć z siebie fantazyjną wiązankę kislevickich przekleństw. – Tyś się chyba z goblinem na czerepy pozamieniał! – wycedziła przez zęby do swego darczyńcy, westchnęła i rzuciła niedbale tobołek w kąt. – Da, spasiba, ciepło mi będzie… – dodała pobłażliwie, nieco kpiąco, i wróciła do gospodarskich zajęć, wspominając jak ojciec z matką oblewali ją i jej rodzeństwo wodą, po czym wyganiali ich na mróz, by się hartowali.

Podała strawę i rozdała kompanom po kubku okowity. Swoją porcję wypiła bez zbędnego ociągania się. – Ach, słusznie grzeje! – Skrzywiła się z uśmiechem i pokiwała z aprobatą do krasnoluda. – Nu, chociaż tyle…

Widząc, że Wungiel pali się do jedzenia, dokładała ziemniaków i obficie okraszała je roztopioną słoniną i cebulą. Chciała go o coś zapytać, ale pierw postanowiła zadbać o dobre samopoczucie gościa. Z doświadczenia wiedziała, że może to znacząco wpłynąć na przebieg rozmowy.
Wungiel, a co to za twierdza krasnoludzka tam w górach? I co ona ma wspólnego z Navarro? – zapytała w końcu, zabierając opróżnione naczynia ze stołu.


***


Pierwszy zimowy poranek nieco rozczarował dziewczynę. Wierzyła, że im większy chłód, im większa biel i trudność z przebrnięciem przez zamrożony świat, tym większa później radość z ciepłego domu. Pierwszy śnieg okazał się jednak lichy jak posypka na ciasto, zimno nie przenikało do kości, a powietrze nie raniło wnętrza nosa. Ulepiła kulkę, ważąc ją przez chwilę w dłoni, po czym cisnęła nią w drzewo. „Niech będzie”, zawyrokowała w myślach. Poszła za dom, zrzuciła odzienie i przez chwilę nacierała się białym puchem „ku zdrowotności i piękności”, jak mawiała jej babka. Czynność tę starała się powtarzać każdego dnia.

Phil 02-11-2018 15:01

- Kazad Drakk’az... Pochodzi stamtąd. Nie pytajcie go, i tak nic wam nie powie. - Wungiel odsunął talerz od siebie i dłuższą chwilę bębnił palcami po stole. – Widzicie, my krasnoludy działamy i żyjemy inaczej, niż wy. My pamiętamy wszystko, każdą krzywdę nam wyrządzoną, i każdy błąd, który popełniamy. Nie zapominamy. A im bardziej poważna krzywda albo błąd, tym mocniej w nas to tkwi.

Słuchali w milczeniu.

- Navarro zrobił coś złego. Został wygnany i nie może wrócić do domu, póki nie wypełni pokuty takiej, jaką na siebie nałożył sam. A do tej pory, codziennie będzie myślał o tym, co zrobił i nie przestanie, dopóki nie naprawi swojego błędu.

Nie odzywali się.

- W tym mu pomagamy, my i wy razem. W powrocie do domu.

* * *


- Znajdziesz tu i wilki, i kozice, i niedźwiedzia, Dymitr – Grisza wyręczył Navarro w odpowiedzi na pytanie swojego młodszego kompana. – Zdaje się jednak, że musimy zapolować na innego zwierza. Co ty na to?

Gladin 22-11-2018 15:40


- Na co Ty chcesz polować Grisza? Na ludzi chcesz polować?
- A co, chcesz zignorować te ślady wokół chałupy?
- A sprawdzałeś, skąd one idą? Z Zalesia pewnie. To ten dziwny chłopak będzie. Jak chcesz, możemy na niego poczekać. Ślady pojawiają się w nocy czy w dzień, sprawdzałeś?
- W dzień.
- Grisza próbował paznokciem wydłubać resztki jedzenia spomiędzy zębów. - Ale tamten jest cwany, nie daje się złapać. Tyle dobrze, że nie potrafi maskować śladów na śniegu.
- I tak nie mam teraz nic do roboty, możemy dybać. Dobrze, że chociaż za dnia, wyśpimy się
- ucieszył się chłopak. - On zawsze z tej samej strony nadchodzi? I jak blisko do domostwa podchodzi?
- Od Zalesia, tak, i aż do krawędzi lasu. Myślałem, żeby po prostu iść do wioski, a nie czekać, aż znowu się pojawi.
- Pójść możemy, ale w wiosce to ślady się zgubią, pewnie
- Dima wstał i zaczął się ubierać. W rękę wziął siekierkę i schował nóż. Jeden z naostrzonych palików wziął ze sobą, żeby używać go do pomocy w drodze po śniegu i lodzie. - Prowadź.
- Chyba i tak wiemy, kogo szukamy
- Grisza z zaciętą miną sięgnął po łuk. - Przypilnujesz chałupy, Galinka?
– Sądzicie, że pozwolę, by mnie ominęła taka wyprawa? – pokręciła ciężko głową, a w jej oczach pojawiły się iskierki rozbawienia. – Chałupa się sama przypilnuje! Idę z wami! Galina zakasała rękawy, wygrzebała swoją procę, podała każdemu po podpłomyku i pokiwała na znak, że jest gotowa do drogi. Dymitr i Grisza popatrzyli na siebie i westchnęli. Wiedzieli, że nie ma sensu dyskutować z Galiną, kiedy już podjęła decyzję.
Wyszli z domu. Dzień był piękny, słońce świeciło na błękitnym niebie, śnieg skrzył się od blasku i lekko oślepiał.
Kislevitka cieszyła się z odmiany. Maszerowała raźno, nucąc pod nosem jakąś wesołą piosenkę, i wprawiała w irytację Griszę, któremu cisza zdecydowanie bardziej odpowiadała. Rozglądała się raczej niedbale, zdając się całkowicie na umiejętności kompanów. Była po prostu na spacerze. Pierwszym wspólnym spacerze od dawna.
Dobrze znali drogę i nie mieli żadnych problemów z dotarciem do Zalesia. Spomiędzy ostatnich drzew widzieli już zabudowania za zaśnieżonymi polami.
Dymitr korzystał z okazji, aby podszkolić się w sztuce tropienia. Szło mu nieźle, chociaż trop był wyraźny i Grisza uśmiechał się z rozbawieniem kącikiem ust. Gdy dotarli do opłotków sytuacja stała się bardziej skomplikowana. Mnóstwo śladów ludzkiej ciżby krzyżowało się ze sobą tak, że - jak sądził młodszy kislevita - nawet Griszka by nie dał rady z nich nic odczytać.
- Pójdę do Schwarzów popytać o tego chłopaka. Idziecie ze mną, czy ostajecie?
- Zostanę. Pilnować będę, coby nikt się teraz nie wymknął.
– Skoro idziemy tylko do Schwarzów, to ja poczekam z Griszką.
Galina naciągnęła mocniej kaptur na głowę i poklepała krzepiąco, choć niezbyt delikatnie, starszego Kislevitę po plecach.
Dymitr ruszył do obejścia Schwarzów. Przed domem zobaczył Marcusa. Ten, mimo skończonych 10 lat, bawił się w lepienie bałwana. Dymitr ulepił ze śniegu kulkę i cisnął w chłopaka. Pocisk minął cel, ale tylko niewiele. Chłopak obejrzał się i wyszczerzył na widok przybysza. Nie myśląc długo sam zawinął kulę śniegową i cisnął w odwecie. Okrągły pocisk spadł pod nogi Dimy, a chłopak podbiegł do niego i w zabawie próbował przewrócić go na śnieg.
- Dawno cię nie było, stary! Zrobimy fort i potem bitwę?
- A dawaj, zrobimy
- zgodził się. Budowali tak przez chwilę, zanim zaczął wypytywać. - A jakiś kolegów to nie masz, żeby tak w więcej osób powalczyć?
- No, jest Albert, ale on ostatnio chory ciągle. Mama i tata tak mówio.
- We dwóch ciut nudno będzie. Nie masz więcej kolegów? Mało dzieci tutaj? Jak przyjechaliśmy, to zaczepił mnie taki młody chłopak. Pokazał nam drogę do Navarro i plótł cały czas o skarbach i bestii. Od razu też zniknął. Trochę postrzelony się wydaje, ale może by się przyłączył? Bo reszta to się boi mienia
- wyszczerzył się kislevita prężąc muskuły.
- Znajdzie się parę dzieciaków, ale z tobą to chyba żaden z nich nie polazł do krasnoluda. - Chłopczyk podrapał się po głowie. - Ej, ty o Karlu myślisz? Przeca on stary jak ty, abo i starszy. Matula mówili, co by z nim nie gadać, bo on to mało kogo lubi ponoć.
- Taki stary? Mikrus taki, że myślałem, że w Twoim wieku. Jak taki stary, to nie ma go co do zabawy wciągać. Skrzyknij parę dzieciaków i urządzimy bitwę. A tego Karla, to gdzie można znaleźć? Mój towarzysz chciał go odwiedzić.
- O tam, na drugim końcu wsi.
- Marcus pokazał palcem kierunek i ruszył do biegu, krzycząc przez ramię do Dimy. - Taka mała chałupinka z połamanym płotem. To ja lecę po innych!

Zanim dzieciak wrócił z podochoconymi kolegami, Dymitr przygotował sobie całkiem pokaźny zapas piguł śnieżnych. Podzielili się na dwie grupy. Marcus z Dymitrem byli razem z bliźniakami, Felixem i Heinzem Böttcher’ami. Z drugiej strony była piątka wyrostków i jedna dziewczynka, Solveig Fischer.
- No, rebjata, stawiamy dwa forty. Byle nie za długo, bo towarzysze na mnie czekają a i ręce mi już zmarzły!
W trakcie zabawy Kislevita ujrzał matkę chłopaka, Teresę. Stała w progu i uśmiechała się patrząc na rozgrywaną bitwę i słuchając śmiechów dzieci. Gdy jednak podszedł się przywitać, jej uśmiech przygasł, a ręce założone na piersi przycisnęła mocniej do ciała.
- Słuchaj, Dima, cieszę się, że tak się nim zajmujesz, ale nie chciałabym, żebym miał z tego powodu jakieś problemy. Karl podpuszcza innych, nastawia przeciw wam. Nie chcemy się w to mieszać.
- Dobra, chłopaki, dalej bawcie się beze mnie
- cisnął ostatnią śnieżkę i otrzepał się. - Niech zgadnę - zwrócił się do Teresy. - Nie pierwszy raz coś takiego gotuje?
Zza pleców kobiety wyłonił się Harald, zwalisty, choć łagodny mężczyzna.
- Żona powiedziała… nie mieszajcie nas w to. My spokojni ludzie, nie chcemy problemów. Mieszkamy tu. Chcieliście jedzenia, dostaliście. Drzwi dla was zawsze otwarte. Jeśli jednak macie zwadę z Karlem, załatwcie to sami.
- Jaki on jest, wiecie sami od pierwszego dnia
- dodała Teresa.
- Cicho już, kobieto.
- No właśnie sęk w tym, że chyba niezbyt wiem, okazuje się. Jako jedyny z nami gadał wtedy. Wy też z nami rozmawiacie, ale napaści mam nadzieję nie planujecie. Ostańcie w pokoju, nie chcę na was nieszczęścia sprowadzać -
pożegnał się i ruszył do swoich, machając im jeszcze na dowidzenia i ciskając pacyną w jednego z dzieciaków.


adsum 22-11-2018 19:16

Ot, wróciłem – wyszczerzył się do pozostałej dwójki. – Ręce mi trochę zmarzły – pochuchał w nie. – Schwarzowie boją się. Ten cały Karl, to jakiś podżegacz jest. Widzi mi się, że nam zgotuje wizytę niezbyt miłą. Mieszka ot tam, na drugim końcu wsi. Ale tak sobie myślę, nie ma co do niego teraz leźć. Skoro on do nas się podkrada, podejdźmy do niego wieczorem i zobaczmy co w trawie piszczy, ha?
Nie śpieszyło ci się, młody.Grisza patrzył na wioskę, nie na Dymitra. – Po co tu mamy czekać i marznąć do wieczora?
A pójdziesz i co mu powiesz? Hej, wiemy że nas śledzisz i podburzasz ludzi, żeby na nas napadli? A on się przestraszy i poniecha? Czy od razu mu kosę władujesz, ha? – zdziwił się.
A może, zamiast grozić, zaprosimy go na kolację, hm?Galina uśmiechnęła się przewrotnie do kompanów. – Ja to bym chciała go poznać. Pokażemy mu jak sobie tu spokojnie żyjemy. Niech się napatrzy za wszystkie czasy! A może i Navarro akurat wróci do domu… Ja mogę pójść do niego sama, bo was to się wystraszy pewno. Będziecie w pobliżu na wszelki wypadek. – Kislevitka wzruszyła ramionami.
Galinka, nie obraź ty się, ale przerabialiśmy to już z Nochalem i jego kompanem. Takie męskie sprawy to już raczej zostaw nam.
Galina skrzyżowała ramiona na piersiach i spojrzała lodowato na kompana, po czym pacnęła go sugestywnie otwartą dłonią w czoło, jakby na otrzeźwienie. – Kak wam, kak wam?! A ja szto?! Mam tylko wasze gacie prać i obiadki gotować?! – Fuknęła gniewnie i położyła dłonie na swych zaokrąglonych biodrach. Odczekała chwilę, wzięła głęboki oddech i mówiła dalej, już nieco spokojniejszym tonem: – Przecie to taki chuderlak! Jak coś będzie chciał, to mu sypnę pieprzem w oczy! – Spojrzała po twarzach Kislevitów.
A gliniany dzbanuszek wzięłaś, Galinka? – Na wspomnienie ciosu, który powalił pewnego krasnoluda na pewnym targowisku wszyscy uśmiechnęli się lekko. Grisza ciągnął już w poważniejszym tonie. – Sama nie pójdziesz. Dima, nie ma co czekać. Czego byśmy nie chcieli zrobić, trza zrobić to teraz.
Ja gospodyni, to i po gospodarsku trzaskam – tym, co mam pod ręką! – Kobieta tym razem sama roześmiała się w głos. Rechot jednak szybko ucichł, bo przypomniała sobie, że mają ważną sprawę do załatwienia. – Mogę iść choćby i teraz, na co mamy czekać? – rzuciła krótko.
Masz pomysł, Dima, to mówGrisza zwrócił się do kompana. – Ja się po mroku jako złodziej zakradać nie chcę. Nie mam czego się wstydzić. Bronię tylko swojego…
Zamilkł gwałtownie.
Et ta z wami… a w cholerę leźcie, skoro musicie. Dawaj Galina, zaiwań jakiś dzbanek i chodźmy mu go na łbie rozwalić. – Wzruszył ramionami Dymitr, poddając się.
Szli razem przez wieś, ramię w ramię, milcząc. Ubity śnieg skrzypiał im pod stopami. Kilku spotkanych ludzi patrzyło na nich z ciekawością, ktoś splunął, a gdzie indziej zakołysała się zasłona w oknie. Ściągnęli rękawice dla lepszego uchwytu na swoich broniach i czuli już iskierki mrozu w końcówkach palców. Chałupa Karla znajdowała się na drugim końcu Zalesia. Niewielki, jakby przekrzywiony budyneczek otaczał drewniany płotek, jeszcze bardziej krzywy, niż chałupinka.
No to jesteśmy. Rozumiem, że plan mamy taki, że idziemy zapukać mu do drzwi, da? – spytał Dymitr już ruszając do wrót.
Pytałem cię wcześniej o zamiary, to nie powiedziałeś – warknął Grisza. – Teraz pukaj.
Chłopak wzruszył ramionami. Chwycił siekierę w lewą rękę tuż pod głowicą, prawą namacał nóż, a potem podszedł i zapukał. Jego starszy towarzysz stał parę kroków za nim, troszkę z boku. Nikt nie otworzył drzwi, Dima nie słyszał żadnych odgłosów we wnętrzu chaty, więc spróbował otworzyć. Niestety, te były zamknięte na klucz, obszedł więc budynek dookoła szukając innego sposobu na wejście – wybitego lub otwartego okna, drugich drzwi, okna piwnicznego czy wreszcie czegoś, po czym można by wspiąć się na dach. Jednak innego wyjścia nie było, a wszystkie okna były zamknięte. Chłopak zdążył pomyśleć, że po rachitycznej jabłonce rosnącej blisko ściany dałoby się jakoś wdrapać na dach, gdy usłyszał z przodu głośny raban, a potem jeszcze głośniejsze przekleństwo w kislevickim.
Galina nie należała do najdelikatniejszych kobiet, a jej metody działania dalekie były od subtelnych. Gdy okazało się, że w chacie prawdopodobnie nikogo nie ma, nie myśląc wiele, wzięła nieduży rozbieg i spróbowała barkiem wyważyć drzwi. Te jednak okazały się być mocniejsze, niż wskazywał na to ich wygląd. Dymitr dołączył do rozcierającej ramię blondynki i również zaklął, sporo ciszej jednak.
Ej, co jest? Szukacie czegoś, sługusy krasnoludów?
W ich stronę zmierzał Szczurek, któremu towarzyszyło dwóch wieśniaków. Nie wyglądali na najbystrzejszych, ale obaj byli słusznego rozmiaru. Dwóch kolejnych ustawiło się po bokach, nieudolnie próbując się chować. Tylko młody chudzielec miał puste ręce, pozostali nieśli jakieś pałki. Cała grupka zatrzymała się w pewnej odległości, gdy tylko Grisza podniósł łuk i napiął cięciwę. Dymitr uchwycił krzepko siekierę w prawą rękę
Nu, takie wy dwa mądre, że w dzień chcieli iść, to co tera? Siekierą bez łeb? – mruknął do pozostałej dwójki.
Grisza milczał, celując ciągle w grupkę wieśniaków. Wiedzieli, że z tej odległości nie chybi, ale widzieli też zaskakujące drżenie rąk swojego starszego kompana.
Nu zdrastwujtie, Karl. Tak to gości witasz? – Kislevitka błyskawicznie przemknęła wzrokiem po twarzach wieśniaków i mimowolnie się skrzywiła, widząc ich zacięte miny i dobytą broń. Mimo to, musiała spróbować zaspokoić swoją ciekawość: – Rozmówić się przyszliśmy, bo nie wiemy, coś ty się nas tak uczepił, hm? Wadzi ci, że znaleźliśmy kąt dla siebie?
Zamknij się, szmato. Tu są tylko nasze kąty, a nie miejsce dla przybłędów. – Karl najwyraźniej nie umiał się zdecydować, czy chce zakończyć rozmowę, czy ją kontynuować. – Prawda, chłopaki?
Chłopaki przytaknęły skwapliwie głowami, mamrocząc coś niewyraźnie i pomrukując pod nosem. Oni byli od bicia, nie od gadania lub – nie daj boże – myślenia.
A teraz wypierdalać stąd, póki wam kulasów nie połamię!
Szmato to sobie do własnej matki gadaj, kapuściany łbie! Oby ci sabaka nasrała do łóżka, szczurzy ryju… – kobieta, mimo dość żałosnego położenia, odruchowo wyrzuciła z siebie wiązankę przekleństw. Po chwili, nie spuszczając wzroku z coraz bardziej rozdrażnionego Karla, zwróciła się półgębkiem w stronę kompanów: – Co robimy, chłopaki? Griszka, trafisz w tego łachmytę? Póki on chodzi po świecie, spokojnie nie będę spała. Prędzej czy później przyjdzie pod naszą chałupę i kto wie, ilu wtedy będzie z nim.
Grisza trzymał wieśniaków w szachu, nie pozwalali sobie podejść choćby kroku dalej. Galina widziała jednak zaciśnięte jak imadło szczęki strzelca i drgające na jego twarzy mięśnie.
Ja… jego… nie… ubiju… – wycedził po kislevicku przez zęby. Wiedziała dlaczego, ona też nie widziała już twarzy szczurka, tylko swojego martwego męża.
I tak to z jego kompanami było. Lekceważyli jego porady, bo był dla nich za młody. Potem pakowali się w kabałę za kabałą. Dymitr zaczynał się zastanawiać, czy sam nie dałby sobie rady lepiej. I co teraz? Ten, co chciał polować, panikuje. Ta, co chciała ot już zaraz działać, teraz nie mogła znaleźć weny do dalszych przekleństw. Dima zluzował siekierkę tak, że trzymał ją teraz za sam koniec, gotową do użycia. Ruszył w stronę Karla.
Tak to widzisz, Szczurku – zwrócił się do niego. – Dzisiaj, to my do ciebie przyszli pogadać i po dobroci ci do łba przemówić. Ale widzę, z rozumieniem u ciebie wąsko. Wyłożę ci tedy czarno na białym. Jak jeszcze raz zobaczę, że się zakradasz. Jeżeli usłyszę, że do zwady namawiasz. Tedy przyjdę do ciebie i dam ci to, czego szukasz. Da?! A wy – machnął siekierą w stronę pozostałych – zamiast dawać się za nos wodzić takiemu mikrusowi, zmiarkujcie lepiej, że on waszymi rękoma swoje kompleksy załatwia. A ty – wrócił do Karla – jak swój kąt cenisz, to się go trzymaj i pod cudze powały nie zaglądaj, da! No rebiata, idziemy! – zakomenderował do reszty.
Kobieta położyła dłoń na ramieniu Griszy i pokiwała do niego ze zrozumieniem. Nagle usłyszała przemowę Dymitra – śmiałą, celną i, ku jej lekkiemu rozczarowaniu, pozbawioną jakichkolwiek obelg. To jej dodało otuchy. W mig otrząsnęła się z marazmu i odzyskała niedawny rezon. Ponownie wydarła się w stronę bandy Karla: – Da, eta ostrzeżenie! Ostatnie! Pilnujcie swojego nosa!
Nu, teraz możemy iść! – rzuciła, już ciszej, do kompanów i ostentacyjnie otuliła się opończą, pod którą spoconymi dłońmi mocno ściskała procę i kamień.
Wybuch Dymitra i jego odwaga zaskoczyły wieśniaków. Zawahali się na chwilę, ale choć słowa takie jak „kompleks” były tak daleko od ich słownika jak Kislevici od swoich prawdziwych domów, to jednak nawet oni potrafili policzyć do dwóch albo trzech. Kiedy już przypomnieli sobie, że jest ich więcej, ruszyli do przodu. Dima zacisnął palce na trzonku siekierki, gdy obok jego ucha śmignęła strzała, wbijając się w lekko zamarzniętą ziemię między nogami najodważniejszego z Zalesian. Grisza błyskawicznie nałożył kolejny pocisk na cięciwę.
Kolejna trafi was w jaja. – zimny głos strzelca spowodował powolne wycofywanie się towarzyszy Szczurka. On sam widząc rejteradę swoich opryszków, szybko zaczął tracić rezon, rzucając na boki wystraszone spojrzenia.
Ja… wy…
Słyszałeś nas dobrze. Wy tu, my tam. – Karl, nazywany przez nich Szczurkiem, podwinął ogon i uciekł.

Phil 28-11-2018 12:04

Z Zalesia wracali w milczeniu. Dymitr wyprzedził pozostałą dwójkę o parę metrów, zatopiony w myślach. Do rzeczywistości przywróciła go niewielka śnieżna kulka rozbijająca na tyle jego głowy. Zimny śnieg posypał się za kołnierz Dimy. Odwrócił się i ujrzał swych wyszczerzonych towarzyszy, oboje wskazywali palcem na tę drugą osobę. Grisza pchnął lekko Galinę, a ta zaskoczona wylądowała w zaspie obok ścieżki. Śmiejąc się na cały głos zaczęła rzucać białym puchem w kompana.

Zaczął się kolejny etap ich życia.

Navarro budował schody.

* * *

Czas płynął, odmierzany kolejnymi wizytami Wungla lub innego krasnoluda, mijały kolejne miesiące i pory roku. Śnieg stopniał, potem polana zarosła kwiatami, letnie burze w górach potrafiły napędzić stracha nawet największym twardzielom, a jesień zmieniła leśne podłoże w czerwony-żółty, chrzęszczący kobierzec, który w końcu zniknął znowu pod śniegiem.

Chata na polanie piękniała razem z całym obejściem. Nauczyli się żyć w tym miejscu. Nawet Nagar zaakceptował ich obecność, liżąc ich czasem po dłoni albo kładąc się u ich stóp. Zalesianie dali im spokój, ale raz czy dwa pojawili się inni chętni na krasnoludzkie skarby. Poradzili sobie i z nimi.

Uczyli się przez cały czas – życia w górach, polowania na zwierzęta i ludzi, uprzedzania ciosów, spokoju, cichej przyjaźni bez wypowiadania tysięcy słów, myślenia o własnych postępkach. Wszystko byłoby dobrze, gdyby nie trupy, które zostawili za sobą w Kislevie, powracające do nich w snach i myślach.

Navarro budował schody.

* * *

Johannes Habernick po raz pierwszy odwiedził ich pewnego wiosennego popołudnia. Ocierał chusteczką spocone czoło, łysina sięgała mu prawie do czubka głowy, a opasły brzuch wylewał się przez łęk siodła. Powoli, z wyraźnym wysiłkiem i głośnym stęknięciem zsunął się z konia na ziemię. Dwaj towarzyszący mu żołnierze pozostali na swych wierzchowcach. Ich tarcze ozdobione były żółtym słońcem, herbem Averlandu. Niewysoki grubas rozejrzał się, ale nie ruszył z miejsca słysząc warkot Nagara.

- Nie ugryzie?

Stojący przed drzwiami Navarro uspokoił psa. Habernick podszedł parę kroków, przedstawił się i pokazał krasnoludowi sygnet na jednym ze swoich tłustych palców.

- To pierścień książęcy. Przybywam tu jako urzędnik miłościwie nam panującego. Wyście są krasnolud Navarro, zwany czasem - odchrząknął głośno – Szalonym?

Nie doczekawszy się żadnej odpowiedzi, kontynuował.

- Pewnikiem tak. Informuję niniejszym, że budowa szlaku przez granicę bez zezwolenia stanowi poważne naruszenie przepisów prowincji i całego Imperium. Otwarcie drogi dla najazdu orków na ziemie imperialne wpływa znacząco na poziom bezpieczeństwa jego mieszkańców. Wzywa się zatem krasnoluda znanego jako Navarro do natychmiastowego zaprzestania budowy.

- Góry
– warknął Navarro – należą do nas. Od zawsze tak było i zawsze tak będzie. Z szacunku dla waszego urzędu nie pokażę wam, gdzie możecie sobie wsadzić imperialne przepisy.

Krasnolud odwrócił się na pięcie i zniknął we wnętrzu chaty trzaskając drzwiami. Książęcy urzędnik odchrząknął, zawrócił do wierzchowca i przymierzył się do wdrapania się na niego. Kosztowało go to sporo wysiłku i znów musiał otrzeć swoją łysinę z kropel potu. Rzucił jeszcze raz okiem na trójkę Kislevitów.

- Cóż, wiadomość dostarczyłem.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 22:00.

Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0


1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172