Timi pewnie dostałby burę, a pewnie i kijaszkiem po plecach, ale że Mistrz Jan nie zaszedłby tak daleko bez umiejętności przewidywania, skończyło się na poburczeniu na leniwego łachmytę co zaniedbuje obowiązki. Mistrz bowiem lubił sobie czasem wypić, a istniała spora szansa, że gdyby tak sobie wracał pijany do domu to mógłby spotkać Timiego w mundurze, a wtedy kijaszek trzymałby kto inny. Milczący pakt o nieagresji nie został może formalnie podpisany, ale bycie strażnikiem miało, jak się okazało, także pewne plusy.
Należało do nich nie tylko niebycie bitym przez preceptora, ale i zauważana duma na twarzy siostry. I troska. Plotki się bowiem już rozniosły - piątka strażników wlazła jak gdyby nigdy nic do najpodlejszej speluny w mieście i spróbowała aresztować jednego z gorszych zakapiorów w mieście. Może i dostali nie podejrzanego a w ryj, ale na mieście mówiono już o Straży zupełnie inaczej. Już nie jak o zgrai niedorobionych ćwoków obiboków, zdolnych tylko do wyłudzania kasy od porządnych mieszczan... a w każdym razie nie tylko tak, ale i o poświęceniu ideałom i odwadze (i głupocie, ale jakby ciszej).
Siostra dała mu jeść, zadumała się na jego pytaniami i zadała pytanie:
-
A w domu u niej byliście? Może chora leży, a Wy ganiacie bez potrzeby?
Cyloni zostali stworzeni przez człowieka. Zbuntowali się. Mają wiele swoich kopii. A nade wszystko mają… plan.
Niemal zupełnie tak samo jak
Jacek Dydulski. Choć może jego plan był nieco bardziej lokalny, że swoich kopii miał jakby mniej musiał być nieco ostrożniejszy. Niemniej satysfakcja po tym, jak jego znajomek, Kuba, o mało nie wyskoczył oknem, kiedy zobaczył, że do drzwi dobija mu się Straż była nawet większa.
Była już także gotowa dostawa, a perspektywa zysku - całkiem realna.
Z innych informacji - gość imieniem "Belka", jeden z "inwestorów", nie odzywa się od trzech dni, a "
Dyduś" został poproszony by sprawdził co i jak.
Jagoda uznała, że skoro ona nie ma butów, a buty znalezione w szafce nie mają kogoś, kto by w nich chodził to pasują do siebie. I rzeczywiście - pasowały. Rozwiązawszy więc najpilniejszą potrzebę ponownie ruszyła
w tango. Znaczy się, w tłum. O Belce nikt nie chciał gadać. Nawet słowa pisnąć. To znaczy, nic nie powiedzieli cudakom, którzy łazili, nic nie kupowali, apelowali do sumień, opowiadali o tym kim to oni nie są i jak ważną mają misję, grozili zamiast normalnie przekupić, albo próbowali wciskać jakieś pogięte pancerze jako zapłatę za informacje. Bo "nasza Jagoda" to co innego. Belka zajmował się odzyskiwaniem długów i innymi przysługami dla każdego kto mógł zapłacić. Nie odwiedzał grobu tatusia na żalniku, mamusię umieścił w Przytułku przy Świątyni Shallyi, starszy brat Belki, Cegła (bo równie piękny), ostatnio zadarł ze strażą, bo się pobili w Qniu i jest wkurzony, że ktoś szuka jego brata, a jeszcze bardziej, że się nie może z nim skontaktować, a co najważniejsze - Belka potrzebował kasy, bo zbrzuchacił ostatnio swoją kobietę, Marylkę i zaczęła o ślubie przebąkiwać, a ofiara to wiadomo, co łaska, ale nie mniej niż.
Zdobycie adresu owej marylki zajęło sporo czasu, ale jeśli było coś w czym Jagoda była dobra, to było to
gadanie godzinami o niczym z innymi babami zdobywanie ważnych i użytecznych w śledztwie informacji. Więc i tę w końcu zdobyła.
Talent dowódczy
Georga rozwijał się w niesamowitym tempie. Rzeczy, których opanowanie zajmowało szlacheckim synom na Akademii w Altdorfie długie tygodnie Nichtmachen łapał w lot. Strategia, taktyka, pisanie raportów, dowodzeniem delegowanie zadań... Georg ewidentnie nosił w plecaku buławę marszałka (a co najmniej pozłacaną Pałkę Kapitana Straży), choć gdyby mu o tym powiedziano zacząłby jej zapewne szukać. Niemniej - gdy wszyscy rozeszli się do zleconych zadań, on wziął na siebie najtrudniejsze zadanie i osobiście poszedł do rezydencji Hottentottenów.
A jeśli ktoś myślał, że siostra zgotowała Timiemu miłe powitanie to powinien zobaczyć pełne uwielbienia oczy Teresy. Może i była służącą, ale miała ambicje. Aspiracje. W skrócie - chciała wyjść za mąż. A
Georg wyglądał, jakby potrafił przypierdolić, piął się w górę od wieśniaka przez rzeźnika do strażnika, kto wie gdzie skończy?
Niestety, nie wiedziała wiele na temat śledztwa, ale za to poskarżyła się, że taki Jasiek z targu co to mieszka tu i tu się do niej zaleca, a gdyby tak Georgi mógł coś z tym zrobić...
Niestety tutaj ich rozmowa została przerwana, bo zdumiony tym, że jakiś zwykły pracownik jest na tyle bezczelny by wchodzić głównym wejściem do domu Pan Hottentotten osobiście zszedł z piętra. Niestety, Nichtmachen nie dowiedział się wiele poza tym, że Pan Srottentotten z zadartym nosem wygląda tak samo durnie w domu jak w rzeźni. Co innego od Jaśka. Już po drugim trafieniu w nos Jasiek nie tylko zapomniał o Teresce, ale i przypomniał sobie, że młoda Karasiowa to chwaliła się kiedyś na targu, że Pani von Hore z nią rozmawia i pytała ją, jakie miałaby życzenie, gdyby mogła jedno mieć i uśmiechała się, jakby wiedziała jak je spełnić. I że była bardzo zainteresowana (Pani Hore, nie Karasiówna) historią miasta.
***
Kiedy znów
wszyscy się spotkali w strażnicy okazało się, że na raport czeka sierżant Krieffort. I nie tylko on. Także
Poszukiwacze Przygód. Choć osobno.