Dokończyliście gulasz, ubraliście się i chwyciliście za broń. Bruno zarzucił płaszcz i z obnażonym mieczem ruszył za wami na zewnątrz. Pogrążona w szarówce wioska zdawała się już spać, choć doskonale zdawaliście sobie sprawę, że ludzie w chałupach są po prostu wystraszeni i kryją się nie tylko przed mrozem i śniegiem, ale i przed bandytami. Jedynie w niektórych oknach widzieliście migotliwe, żółte światło rzucane przez rozpalony kominek bądź świece. Powietrze było ostre, śnieg sypał leniwie, wielkimi płatami. W porównaniu z zamiecią, jaką ostatnio przeżyliście, to było nic.
Lekko pochyleni przemykaliście między chałupami, aż w końcu Bruno palcem wskazał na spory, parterowy, drewniany dom pośrodku wioski. W oknach paliły się świece, jednak żadnego z banitów nie dostrzegliście ani przez chwilę. Najwyraźniej byli pewni swego, nie sprawdzając nawet, czy ktoś zbliża się do chaty. Przyczailiście się w przesmyku między dwoma budynkami nieopodal i zgodnie z rozkazem sierżanta czekaliście, aż bandyci ruszą na zbiórkę pożywienia. Co jakiś czas przeskakiwaliście z nogi na nogę, lub podskakiwaliście w miejscu, by się rozgrzać, zwłaszcza, że czekanie dłużyło się. W końcu, po niespełna pół godzinie oczekiwania usłyszeliście dwa głosy na głównej ścieżce, a chwilę potem zobaczyliście, do kogo należały.
Obaj mężczyźni okutani byli płaszczami, jeden z nich niósł latarnię, osłaniając płomień ręką, drugi w jednej dłoni dzierżył miecz, w drugiej dużą sakwę, do której najpewniej miał pakować pożywienie. Idąc przez wioskę rozmawiali, skupiając się na sobie, a nie otoczeniu. - Nie kumam, dlaczego zawsze musimy zaczynać od dupy strony - mruknął ten z latarnią. - Nie lepiej byłoby zacząć od pierwszej z brzegu chaty?
- Nie, bo potem nie chce mi się targać tego ciężkiego wora przez całą wiochę z powrotem. A tak, dokładają nam po trochu i dopiero pod koniec jest ciężki - odparł drugi. - No jak chcesz - odrzekł kompan. - Jak myślisz, ile tu jeszcze posiedzimy?
- Aż mrozy nie puszczą. Niech nas wsioki karmią. Póki mamy dzieciaki, żaden palcem nie ruszy, żeby się sprzeciwić. Jurgen miał dobry plan - zaśmiał się ten z mieczem. - Ano, ma na czym czapę nosić - zawtórował mu towarzysz.
Minęli przesmyk, w którym się skryliście, nawet was nie zauważając. - Bieremy ich? - Szepnął Bruno, patrząc po was. Uniósł miecz.
Trzeba było podjąć szybką decyzję, czy najpierw zajmujecie się dwoma banitami, którzy byli już odwróceni plecami i z wolna kierowali się przez śnieg na kraniec wioski, czy mieliście zamiar zakraść się do chaty, gdzie przebywali pozostali i najpierw odbić dzieci.
|