W obozie panowała cisza. Nikt nie rozmawiał, nie było słychać żadnego odgłosu poza strzelaniem ogniska i kilku słów wypowiedzianych przez zwiadowców, gdy Piona częstował spirytusem. Powietrze było ciężkie od emocji spowodowanych niedawnym zajściem. Marius czuł się nieswojo. Nie było go w momencie gdy Heinrich wpadł w szał i miał do siebie o to pretensje. Felix nie był typowym żołnierzem i miał dużo szczęścia, że nic mu się nie stało. Tileańczyka gnębiła myśl, że nie mógł mu w żaden sposób pomóc, a przecież każdy z obecnych w tym obozie musiał wiedzieć, że może liczyć na współtowarzyszy broni. Marius w milczeniu jadł posiłek, jak zawsze mu smakował. Żart Olgi mimo, że stary i oklepany wywołał uśmiech na twarzy najemnika. Kot, który nagle się pojawił w obozie wprawił wszystkich w zdumienie. - Skąd żeś się tu wziął? - Marius zapytał kota, tak jakby ten mógł mu odpowiedzieć na to pytanie. - Jak żeś przeżył w taką pogodę? Najemnik o dłuższej chwili oderwał wzrok od kota i podniósł się. Począł się rozglądać po okolicy. Próbował wypatrzeć cokolwiek co mogło nie pasować do krajobrazu. Obecność na takim pustkowiu żywego kota zaczynała go niepokoić. - Może gdzieś w pobliżu są jakieś domostwa, które nie są zaznaczone na mapie - powiedział do wszystkich. - Ten kot nie mógł przeżyć w takich warunkach. ________________________________________________ Tak na wszelki wypadek wykonałem rzut na spostrzegawczość [Rzut w Kostnicy: 37] |
- Kici kici. Felix ożywił się dopiero gdy kot przywędrował do obozu. Ani stare kawały o orkach – z których zazwyczaj śmiał się do rozpuku, posiłek ani też pyszny grog – rozgrzewający ciało, nie były w stanie rozruszać jego psychiki tak jak zrobił to miluśki kotek. Felix wygrzebał z zapasów kawałek suszonego mięsa i położył na otwartej dłoni, którą wyciągnął do kotka. Pomimo, że zdjęty pancerz stanowił trudną do opisania przyjemność, Felix nie mógł się skupić na drobiazgach – na które do tej pory zwracał sporo uwagi. Dopiero pojawienie się kota przywróciło mu wiarę. "Skoro on potrafił przeżyć tą potworną pogodę…" - Może gdzieś w pobliżu są jakieś domostwa, które nie są zaznaczone na mapie – Marius powiedział do wszystkich. - Ten kot nie mógł przeżyć w takich warunkach. - Masz rację, zapewne są. Kociak nie wygląda na dzikiego więc w pobliżu może znajdziemy jaką chałupkę, nagrzaną, z kominkiem i kuchenką, z zapasami przygotowanymi na przeżycie zimy…no i z tuzinem młodych i uroczych dziewek – córek gospodarza…he he. Felix pozwolił sobie na chwilę rozmarzenia, a myśl o uroczej ciepłej chałupce dodatkowo ogrzewała go od środka. Co by się nie działo zamierzał oswoić kociaka z kompanią…no właściwie to przede wszystkim z sobą. Potrzebował najwyraźniej czegoś, co choć na jakiś czas pozwoli odpocząć zmęczonej psychice – kot doskonale się do tego nadawał. - Szczęściarz - tak zaczął nazywać kotka, mając nadzieję, że jego szczęście - jakim było niewątpliwie znalezienie kompanii,czy przeżycie wichury udzieli się też wojakom. |
Kot z zaciekawieniem przyglądał się mięsu, lecz nie podszedł do, Felixa aby zabrać mięso z ręki dopiero, gdy zwiadowca położył na igliwiu, kot podniósł się powolnym krokiem podszedł do podanego mięsa. - Masz rację, zapewne są. Kociak nie wygląda na dzikiego, więc w pobliżu może znajdziemy, jaką chałupkę, nagrzaną, z kominkiem i kuchenką, z zapasami przygotowanymi na przeżycie zimy…no i z tuzinem młodych i uroczych dziewek – córek gospodarza…he he. – rozmarzył się Feilx. Nagle Olga roześmiała się na cały głos, tak jak to ona potrafi. - Wasza głupota jest ogromna przecie to pół dziki kot. Jak przeżył pytacie, a jak inne zwierzęta zimę przetrzymują. Może uciekł ze stanicy i błąka się od krótkiego czasu. Stanica jest blisko, tylko kilka dni drogi w takich warunkach, dla kota to może być krócej. – mówiła ze śmiechem. - Marzyciele ciepłe sianko piec i ciałko im się marzy. Felix mówisz, jak jaki romantyk, no taki, co nawet jak ryćka to płacze. – na ten prosty żołnierski żart większość oddziału wybuchła salwa śmiechu tylko Marius miał problem ze zrozumieniem Ostlandzkiego gwarowego słowa i nie wiedział o co chodzi, oraz dlaczego wszyscy się rechoczą. Zresztą nieczół się też najlepiej zmęczenie i mróz dawały znać o sobie tak, iż cześć zwiadowców z cicha pokasływało, mimo lekarstwa Piony. Powoli wszyscy przegotowywali się do snu owijając się wojskowymi derkami. Noc minęła spokojnie bez żadnych niespodzianek. Nad rankiem obudził was krzyk Mariusa, rzucał się cały przepocony pod przykryciem na jego czole perliły się krople potu, w dotyku było rozpalone. |
Felix nie ustawał w próbach oswojenia kota, w końcu zmęczony zasnął. Gdy się przebudził obóz powoli ożywiał się. Cały z jednym wyjątkiem. Marius wyglądał na takiego co to się wyprawia na tamten świat. Wysoka gorączka w takim centrum zimna – to nie wróżyło dobrze. Medyk od razu się nim zajął. Przegotował wodę, zaparzył zioła, przygotował ciepły zielny okład oraz herbatkę. Wbrew pozorom wysoka temperatura jaką wydzielało jego ciało, mogła szybko opadać – a to przy takim mrozie groziło już śmiercią. [Rzut w Kostnicy: 62] Zrezygnowany oświadczył Pionie. - Będzie go chyba trzeba ciągnąć na wólkach, nie wiem czy sam da radę jechać. Musimy też dotrzeć do stanicy i tam dać mu odpocząć bo w takich warunkach raczej mu nie przejdzie, a nie wiem ile jeszcze wytrzyma. |
Uwagi Olgi nie były miłe, lecz Marius nie zwrócił na to uwagi. Jeszcze przez chwilę wpatrywał się w horyzont szukając wzrokiem punktu, który mógł potwierdzić jego przypuszczenia. Jednakże nie zauważył nic prócz kilku samotnych, bezlistnych drzew. Nagły śmiech towarzyszy w odpowiedzi na słowa Olgi odwrócił jego uwagę od pokrytych śniegiem pól. Nie rozumiał co było tak śmiesznego w tym co powiedziała kobieta. Próbował przeanalizować sobie jeszcze raz jej słowa w myślach, lecz nie znalazł nic co mogło go rozśmieszyć, oprócz jakiegoś słowa, którego znaczenia nie znał. Nie miał zamiaru jednak pytać o co chodzi, by nie wyjść na głupka. Porzucając myśli o domostwach w okolicy zajął się codziennymi sprawami. Pogadał z towarzyszami broni, sprawdził jak się ma jego koń. Gdy nastał wieczór i czas było udać się na spoczynek, schował się w namiocie i zakrył się kocem. Nie zasnął od razu, gdyż mróz mu w tym przeszkadzał. Trząsł się z zimna, schował dłonie pod siebie tak by ogrzać je. Wiedział, że rozcierane dłoni nie jest najlepszym pomysłem, bo wtedy traci się więcej ciepła. Wreszcie, po kilku minutach leżenia z zamkniętymi oczami, zasnął. W nocy śnił. We śnie przeniósł się w miejsce, które znał jak żadne inne - do rodzinnego Empolli. Była to wieś jakich wiele w Tilei. Znajdowała się niedaleko Remas i często można było spotkać w niej ludzi podróżujących do tego nad morskiego miasta. Marius dawno już nie odwiedzał rodzinnych stron. Jego zawód mu na to nie pozwalał. We śnie spotkał ojca i dziadka, którzy nauczyli go wszystkiego. Razem spacerowali przez pola pokryte złota pszenicą. Rozmawiali, śmiali się, Cezar opowiadał o tym gdzie był i co robił. Nagle zerwał się wiatr, zimny, niedający złapać oddechu. Na skórze najemnika pojawiła się gęsia skórka, przez jego ciało przeszły dreszcze. Niebo zasnuły ciemne chmury, z których zaczął padać śnieg. Wiatr zamienił padający śnieg w zawieję. Oczom Mariusa ukazał się przerażający widok. Lodowaty wiatr począł zadzierać szaty z jego bliźnich. Płatki śniegu, a raczej kryształki lodu zaczęły ranić skórę ojca i dziadka Tileańczyka. Nagle wiatr kawałkami zdarł skórę z nich, a ziemia zabarwiła się na czerwono. Marius krzyczał, wichura uniemożliwiała mu ruchy. Patrzył tylko na to co wiatr robił z jego dziadkiem i ojcem. |
- Włóki nie pójdą w takich warunkach, przywiążesz Mariusa do siodła i będziesz go asekurował. – stwierdził dowódca zwracając się do Felixa. Oddział szybko wyruszył ziąb był dalej doskwierający, lecz nie tak dotkliwy jak poprzedniego dnia. Na szczęście udało się odnaleźć ślady gobelinów. Po godzinie Olga doprowadziła oddział do miejsca ostatniego obozowiska zielonoskórych. Znajdował się w nim znów tajemniczy lodowy okrąg. Piona splunął z obrzydzeniem na niego. - Pewnie, jaka goblińska skażona magia. Wtedy do Otta podjechała Olga. - Panie sierżancie melduję, że kurwa śladu nie ma. Znikł. Dowódca zaklął pod nosem szpetnie. - Nic zadanie wykonane. Jedziemy do stanicy taj jak uzgodniliśmy tam przezimujemy. Podróż do stanicy trwała długo urozmaicona różnorodnymi przeszkodami. To konie spłoszyły się na widoki patyka wystającego z zaspy i Marius wylądował w głębokim śniegu, to przy przejściu przez płytki strumień lód zarwał się pod koniem Olgi, a ona sama wylądowała w zimnej wodzie. Humory zwiadowców były pod psem. Większość z nich już była chora i osłabiona mrozem. W najgorszym stanie był oczywiście Marius, który jako południowiec nie był przyzwyczajony do takich warunków. Na postojach Felix miał pełne ręce roboty z chorymi. Do typowych otarć od siodła doszły odmrożenia. Najgorzej było z Młodym, któremu musiał amputować odmrożony mały palec prawej dłoni. Brakowało lekarstw, lecz Felix szczęśliwie przypomniał sobie o działaniu kory wierzby. Po kilku godzinach jazdy w kierunku stanicy udało mu się znaleźć takie drzewo, iż wielkim trudem wyciął odpowiedni kawał kory, którą następnie na postoju przetworzył w napar przeciw gorączkowy. Dni mijały podobnie, aż po pięciu dniach w oddali spostrzegli stanicę. Lecz ten widok nie napawał optymizmem nie widać było dymu kominów. Gdy zbliżyli się brama okazała otwarta. Zza palisady widać było piętrowy domek z przylegającą do niego murowaną pięciokondygnacyjna wieżą. Nie było widać żadnego śladu życia. [Felix wykonuje rzuty 2 na odporność dwa na SW i jeden na inteligencję] |
Radość z powodu stanicy wygasła niemal tak szybko jak się pojawiła. Otwarte wrota, ani śladu życia, Felix zaczynał mieć nieciekawe przypuszczenie. Wszyscy dotarli tu na skraju wytrzymałości, a oaza bezpieczeństwa okazała się być zwykłą fatamorganą. „Przynajmniej będzie można się ogrzać i choć odpocząć przed chłodem i wiatrem” – pomyślał próbując się pocieszyć. Włożył wiele pracy i wysiłku, aby uleczyć wszystkich żołnierzy, warunki jednak nie sprzyjały leczeniu. Ciągły mróz i zimno wręcz pogłębiły zły stan kamratów, pomimo to Felix nie tracił nadziei, kora z brzozy dość dobrze spisywała się w tych warunkach, w każdym razie była lepsza od niczego. Niestety zima nie pozwalała odszukać ziół a jego zapasy właściwie niemal już zupełnie stopniały. Ostrożnie wraz z innymi wjeżdżał do stanicy obserwując co tu się stało i co pozostało… [Rzut w Kostnicy: 81] [Rzut w Kostnicy: 22][Rzut w Kostnicy: 30][Rzut w Kostnicy: 72][Rzut w Kostnicy: 88][Rzut w Kostnicy: 99][Rzut w Kostnicy: 14] |
Jak przez mgłę Felix wspominał ostatnie wydarzenia. Mróz, śnieg, wilki… Ziemia która zarwała się pociągając go za sobą. Ciepło pomieszczenia było miłą odmianą. Najchętniej leżałby tu jeszcze z tydzień…gdyby tylko mógł. Chłop postawił jednak sprawę jasno. - Pięciu zbójców? Gdyby to się wydarzyło, przed tą piekielną wyprawą Felix jako wyszkolony żołnierz powinien dać radę im wszystkim. Z drugiej jednak strony był bardziej medykiem niż wojownikiem, a w chwili obecnej był wycieńczony. Z ledwością stał a co dopiero mówić o wywijaniu mieczem. - Czy ktoś jeszcze nam pomoże? – Felix mówił z trudem, był bardzo osłabiony. Wiedział, że to ich ostatnia szansa, był wdzięczny i za nią, gdyż wcześniej nie widział żadnej. Spojrzał się na towarzysza broni po czym pokiwał gospodarzowi głową. - Pewnie że pomożemy, lecz trzeba się nieco przygotować do walki. Poproś żonę o porcję ciepłej zupy, cobyśmy nieco sił nabrali. Wiecie gdzie dokładnie trzymają dzieciaki i sami jak ich pilnują? Mógłbyś w śniegu narysować plan tej izby rady? Gdzie wejścia, wyjścia, okna, komórki i inne takie, obyśmy mieli pewność, że jak wejdziemy to nie zdążą się dziećmi jako zakładnikami posłużyć. Jeśli macie jakichś myśliwych, strzelców to i oni mogli by się przydać, każde wsparcie jest tu na cenę życia Waszych maleństw, i choć my zrobimy wszystko co można, nie wiem czy to wystarczy. Wiedz jednak, że prędzej zginę, niż dam krzywdę zrobić Waszym dzieciom. To powiedziawszy czekał na jakąkolwiek pomoc. Sama broń to było trochę za mało, po dwóch zbirów na jednego, a piąty w tym czasie mógł iść po dzieciaki. Bandytów trzeba było jak najszybciej odciąć od dzieciaków, wówczas była by sparwa czysta – albo my, albo oni… |
- Widzę, iż większość wie, co robić - odezwał się milczący do tej pory ich dowódca. Po Ottcie też było widać trudy wędrówki. - Nu, wiadoma – burknął swoim basowym głosem „Niedźwiedź” ujmując stojące pod ścianą widły. - Dupy w troki, bo jak się rozpędzę to pięć dni będziecie zbierali własne zęby. – odparował „Piona” ujmując podany przez gospodarza nadziak. Młyn był typowym jak na te strony wiatrakiem z jednym wejściem przed drzwiami stał przymarznięta do ziemi ława. Gospodarz ujął ją i wraz z kislevitą ruszyli nadrwi. W tym samym momencie otworzyły się one a zaspany zbój właśnie rozsznurowywał galoty mając zamiar ulżyć pęcherzowi. Trafiony ławą jak tranem padł bez przytomności na ziemię przechodząc nad nim Otto przyszpilił go jeszcze dla pewności mieczem do ziemi. Wpadli do wielkiej izby zaskoczeni bandyci podnosili się z zza stołu. Jeden z nich niezdarnie ujął miecz lewą dłonią, do parowej miał przymocowany na bandażach żelazny hak. Otto i Olga natarli na jednego, „Młody” i „ Niedźwiedź” zajęli się następnym, Marius z „Pioną” rzucili się na najbliższego drzwi, zaś Felixowi i gospodarzowi pozostał przeciwnik z żelaznym hakiem. Widać było na pierwszy rzut oka, iż walka będzie trudna, wraki ludzi przeciwko wypasionym byczkom. |
Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 01:05. |
Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0