lastinn

lastinn (http://lastinn.info/)
-   Archiwum sesji z działu Warhammer (http://lastinn.info/archiwum-sesji-z-dzialu-warhammer/)
-   -   Wszystko zostaje w rodzinie (http://lastinn.info/archiwum-sesji-z-dzialu-warhammer/4621-wszystko-zostaje-w-rodzinie.html)

Kokesz 12-01-2008 20:10

Odpowiedź nieznajomego nie zadowoliła Bretończyka. Poszukiwania Barrego stawały się dla niego coraz bardziej uciążliwe, a spotkanie tych ludzi było zdaniem Louisa dobrą okazją by się czegoś dowiedzieć. Takie typy musiały wiedzieć więcej niż przeciętny mieszkaniec tego miasta.

- Dobrze, nic wam nie zrobimy. Znaj moją łaskę… - słowa towarzysza nie ucieszyły banity.

Wystrzał nieco zaskoczył Louisa, nie ruszył do ataku od razu. Pchnął posiadacza korbacza swoim młotem. Wiedział, iż jego broń ma większy zasięg niż oręż przeciwnika, ale i tak miał się na baczności uważając na łańcuchy i na to jak zachowają się znajomi przeciwnika. Miał nadzieję, że cios będzie celny.

- Nie jestem rabusiem - wysączył przez zęby atakując.

Cedryk 13-01-2008 20:11

- Miejsca szukamy, no i piwa chyba, że posiadasz kwas chlebowy bom wielce w nim zagustował na wyprawie w Kislevie. Cóż to dzisiaj taki tłok, jarmark, jaki czy kogo wieszać będą, że ludzi tyle się zwaliło, że szpilki nie idzie wsunąć tak ciasno jak u dziewicy między udami. - To powiedziawszy Cohen wybuchnął śmiechem.

„Swoją drogą dziwne to tłumy w takiej mieścinie czyżby znów jakiś oddział chaosu się ruszył i ludzie uchodzą z Kislevu.”

W oczekiwaniu na zmówiony napitek oczy wojownika błądziły w poszukiwaniu jakiegoś miejsca gdzie można by usiąść i nogi wyciągnąć.

„Jak zwykle pełno złodziei” pomyślał dojrzawszy jednego kaprawego złodziejaszka. Ręka Cohena głębiej wsunęła mieszek z pieniędzmi w specjalny saczek umieszczony pod kolczugą.

Ostrze 14-01-2008 20:59

No dalej, chodźcie.-powiedział Raziel do mężczyzn.

Już nie raz z takimi walczył, a to on zawsze wychodził cało.
"Chodźcie... Ja wam pokażę." pomyślał sobie.

Wtedy Justicar wystrzelił ze swojego pistoletu.

No to zabawa się zaczęła.-powiedział do towarzyszy.

Gdy któryś z mężczyzn podszedł do niego, Raziel zaatakował.

Co chwilę oglądał się na towarzyszy, czy któryś z nich nie potrzebuje pomocy w walce.

Umbriel 14-01-2008 22:05

Barry usłyszał w sumie wszystko co chciał, a jego podejrzenia się potwierdziły. Gnojek nic nie wiedział, a ten łysy miał coś wspólnego z ich sprawą. Teraz mądre głowy musiały ustalić co. Wreszcie pomyślał o kompanach. Musieli być na niego nieźle rozeźleni, ale miał to gdzieś. Rozchmurzą się jak usłyszą, że zdobył poszlakę. Widząc, jak zebranie zaczyna się w burdę, ruszył przez tłum. Znów nie żałował ciosów, tym razem mocniejszych - nie odżałowałby przecież, by przy okazji burdy nie wybić komuś paru zębów. Teraz jednak miał cel, który przyćmiewał niewątpliwą przyjemność długiego wzajemnego obijania pysków - musiał przekazać informacje kamratom. Gdy przebił się, ruszyl zatem spowrotem tą samą ulicą co przyszedł, przyspieszając kroku i kierując się instynktownie na karczmę.

lopata 15-01-2008 20:43

"Cholera! Wszystko popsuł, ten wieśniak. Co za strata. Plan był dobry. Może za bardzo przesadziłem z tym spirytusem. Nie szkodzi. Jeszcze nie wszystkie asy z rękawa wyjąłem. Jednak ta lekcja drogo mnie kosztowała. Oby było warto!"

Balius zaklął w myślach i szybko przeanalizował swoją sytuację. Problem był, ale już z nie takich sytuacji wychodził obronna ręką. Pamiętał dobrze, kiedy to w jednej ze spelun zaczynał jako zwykły oszust. Sam wolał to wykwintniej nazywać. Był dawcą miłych myśli. Tym co ludzie chcą usłyszeć by ich życie w brutalnym świecie stało się lepsze. Wtedy w tej karczmie miał już nóż na gardle przyłożony i czuł jabłkiem adama jak ostry kawałek metalu wpija się w skórę. Myśli przelatywały wtedy przez niego jak woda przy samym źródle rzeki Reik. Kant był mimo wszystko banalny. Sam się nie spodziewał, że ci idioci są tak prości. Słowa o znajomości z piękną Irys pozwoliły mu przeżyć i nigdy więcej nie pojawiać się w tej wsi. Irys oczywiście nie znał, nie wiedział nawet czy ktokolwiek tam taki istniał. Ale opis kształtów kobiety oraz jej imię sprawiły, że te prosiaki śliniły się. Słowa o spotkaniu ich z nią były jak dar niebios. Najwidoczniej Ranald miał wobec niego jeszcze jakieś plany, inaczej by zginął wtedy.

Spojrzał na Svena i podnosząc kufel z doprawionym piwem wychyla łyk. Samo podniesienie do ust miało być zamaszyste jakby miał pół kufla wychłeptać, ale w rzeczywistości wiedział co robił. Sam łyk odbywał się przy zamkniętych ustach a w siebie wlał niewielką ilość równą zwykłemu łykowi.

-A więc gadasz o pilnowaniu? Ale ja w dzień będę budował sobie warsztat a może sklep. Jako mój pierwszy kompan masz u mnie zniżkę. I jeden dowolny produkt za darmo. Interesowały mnie budynki i ktoś w ratuszu o magazynie mi gadał co to miał niedawno lekki pożar. Zaprowadź mnie tam! Obejrze co można z tego zrobić, a może po niskiej cenie uda mi się to kupi!- Usmiechnął się do blondyna w sposób pijacki. Opanowany miał ten grymas twarzy. Wystarczyło tylko delikatnie przymrużyć jedno dowolne oko i podnieść brwi tak jakby chciało się trzymać oczy szeroko otwarte.

-No i powiedz co tam się stało. Bo może nie warto tego gówna kupować. A napijmy się. Twoje zdrowie i mojego interesu!- Podnosi kufel chcąc się stuknąć naczyniami ze Svenem.

"Nigdy więcej nie angażować więcej osób do intrygi niż samą ofiarę. Człowiek uczy się całe życie."

Balius uśmiechnął się w duchu rozbawiony własnym spostrzeżeniem.

John5 17-01-2008 22:36

Revan, Cohen

Krasnolud spojrzał na ciebie bystro i uśmiechnął się lekko.

-W Kislevie byłeś hę? Kwas chlebowym mam owszem, droższy co prawda od piwa ale tańszy od gorzałki, zaraz podam. Co prawda nie tak dobry jak solidny trunek krasnoludów, ale i nie najgorszy. A tłum i owszem większy niż zazwyczaj, ale niewiele. Ludzie wiedzą, gdzie można się porządnie napić i pogadać ze znajomymi. A ty co niemowa, czy co?- zwrócił się w stronę Revana, niedoczekawszy się odpowiedzi wzruszył ramionami – Jak wolisz. Wydaje się, że tamci mają dość na dziś. Podejdziecie do nich i powiecie, że mają wyjść. Ja nie mam czasu. Jakby się stawiali to powiedźcie, że Mordag was przysłał. Tam poczekaj aż ci przyniosę ten kwas.-

Wskazał na jeden z najmniejszych ze stołów, gdzie czwórka mężczyzn kończyła właśnie kolejny dzban piwa. Z szybkich rachunków Cohena wynikało, że na stole stoją juz trzy puste dzbany oraz jeden pod nim. Zanim zdążyliście się o cokolwiek zapytać karczmarz już zniknął wam z oczu.

Balius

Sven spojrzał na ciebie odrobinę mętnym wzrokiem popierając głowę ramieniem, jednak kiedy się odezwał mówił wyraźnie.

-Toś ty rzemieślnik jest? A co wyrabiasz, bo ciekawym? A zresztą po cholerę mi to wiedzieć. Pytałeś o magazyn.- pasterz zwilżył gardło łykiem piwa –Ano nie sądze, żeby był sens tam iść. Wiele nie zostało do oglądania dach spłonął, tak samo jak i zawartość, zostały tylko ściany. Dobrze, że sąsiednie budynki z cegły i kamienia nie z drewna zrobione były. Inaczej toby ładny kawał miasta mógł pójść z dymem. Do tej pory nikt nie martwił się ruiną, w końcu kto zajmowałby się nie swoim? A braciszkom ze wzgórza najwyraźniej obojętne co z ich własnością się dzieje.-

Jego głos cichł z wolna po czym zamilkł zupełnie. Pasterz zasnął. Nagle i bez ostrzeżenia z głową podpartą prawą ręką. Jego towarzysze siedzący obok najwyraźniej nie zwrócili na to uwagi, albo byli zbyt pijani by to zauważyć. Trudno ci było jednostronnie orzec co było bliższe prawdy. Faktem było, że bawili się w najlepsze kłócąc się między sobą, podśpiewując do sobie tylko znanej melodii, zapewne wymyślonej na potrzeby chwili oraz co chwilę wybuchając śmiechem

Louis, Justicar, Raziel

Justicar najwyraźniej stwierdził, że czas skończyć rozmowę i przejść do czynów. Kiedy zaczął opuszczać pistolet mężczyzna uśmiechnął się, niespodziewanie dla wszystkich poza osobą go dzierżącą pistolet wypalił. Strzał był celny… prawie. Kula zarysowała metalową ochronę przedramienia i bez szkody dla nikogo zrykoszetowała uderzając w deskę, pozostałą z rozbitej beczki. Mężczyzna z lekko zdziwioną miną spojrzał na Justicara.

-Kurwi syn. Toś ty taki? Dobra to zatańczymy z wami.- uśmiechnął się ponownie, ale tym razem jego uśmiech bardziej przypominał zęby wyszczerzone przez wilka. –Andreas i Otto wy pierwsi.-

Mężczyzna wycofał się wraz z drugim za plecy towarzyszy, uniemożliwiając cios Louisowi. Jednak nie oznaczało to bezczynności Bretończyka. Potężnym zamachem starał się on trafić obu przeciwników na raz. Plan powiódł się częściowo, jeden z przeciwników uskoczył przed młotem ale drugi starał się przejąć impet uderzenia, blokując cios mieczem, pomysł niezbyt dobry. Mężczyzna poleciał na ścianę uderzając w nią plecami. Jego miecz pękł na pół a on sam zdawał się być odrobinę zdezorientowany tym co się działo dookoła niego. A działo się sporo. Raziel chcąc wykorzystać okazję cięciem z góry próbował przepołowić drugiego z przeciwników. Cios doszedłby celu, gdyby mężczyzna lekko nie trącił mieczem ostrza banity. To wystarczyło, żeby topór skrzesał deszcz iskier zaraz obok stopy przeciwnika. W tym czasie Louis postanowił dobić leżącego pod ścianą mężczyznę. Już miał wyprowadzić morderczy cios, kiedy zauważył błysk z lewej. Uskoczył odruchowo i to ocaliło jego życie. Kolczasta kula śmignęła mu tuż obok policzka.

-Nie tak szybko, dopiero zaczynamy.-

Właściciel korbacza spojrzał na Bretończyka złośliwie i uśmiechnął się.
W tym czasie Justicar rozsądnie stał za plecami towarzyszy dając im pole do manewru.

(mapka planszy w komentarzach)

Barry

Przepychając się ponownie przez tłum ludzi i tym razem nie żałowałeś innym uderzeń oraz przekleństw. Sam również zostałeś lekko poturbowany. Jedna sytuacja mogła przerodzić się w bójkę ale mężczyznę, który chciał cię najwyraźniej uderzyć osadziłeś na miejscu celnym ciosem w szczękę. Oczy momentalnie rozbiegły mu się i dość śmiesznie klapnął on na ziemię. Więcej chętnych nie było. Kiedy ostatecznie udało cię się przecisnąć poszedłeś tą samą drogą, którą przyszedłeś w stronę karczmy. Teraz jednak towarzyszyło ci kilka osób, które najwyraźniej inteligentnie doszły do wniosku, że okolica przestaje być bezpieczna. Do samej gospody nie było ci trudno trafić, ale kiedy wszedłeś do środka zakląłeś na głos. W środku jak się okazało nie było tu już twoich towarzyszy. Sama karczma była bardziej zatłoczona niż poprzednio, ponad połowa stołów była zajęta, ale to nie zmieniało faktu, że ich tu nie było. Karczmarz spojrzał na ciebie lekko zdziwiony ale był zbyt zajęty przyjmowaniem zamówień od innych by do ciebie podejść.

lopata 17-01-2008 23:12

"Demony wzięły by tych opijów. W najlepszym momencie mi padł. Szkoda już czasu na tego moczymordę."

Wstając od stołu Balius klepnął najbliższego z siedzących kompanów Svena. Kiedy ten odwraca się, spokojnie zaczyna mówić do pastucha:

-Wasz kompan już nie dał rady. W takim razie reszta piwa dla Was. Tylko powiedzcie jak trafić do tego spalonego magazynu?

Kiedy Balius otrzyma odpowiedź zostawia pastuchów i karczmę w spokoju. Jeśli nie wiedzą, pyta karczmarza gdzie to jest. To jednak mimo wschodniego rejonu nie miejsce gdzie znalazł to czego szukał. Kiedy tylko wychodzi z karczmy spogląda w niebo by zorientować się ile jeszcze pozostało czasu. Jak na wiosenny wieczorek było jeszcze ładnie na niebie. Jedynym tropem jaki teraz miał to ten magazyn.

"Budynki same nie płoną. Ktoś zapewne chciał zatrzeć za sobą ślady. Ale najdziwniejsze to by było, gdyby ten ktoś był na tyle bezczelny by to wszystko przygotować w budynku należącym do klasztoru. Czemu ten mnich nic nie wspomniał o tym? Coraz bardziej jestem przekonany, że to musiał być ktoś z kapłanów lub akolitów."

Idąc ulicami musiał specjalnie przypominać sobie jak to szło się kiedyś luźno. Wiele ćwiczeń włożonych w szlachecki chód weszły tak w krew, że teraz ciężko było się odzwyczaić. Jednak nie to miałna celu Balius. Nie chciał tracić umiejętności tak ciężko zdobytej. Był doskonałym aktorem i potrafił wmawiać ludziom przeróżne rzeczy. Kiedyś miał nawet ochotę spróbować wmówić ludziom, że zbliża się koniec świata i że należy ratować swoje życia. Z powodu brau idealnego przygotowania się do najdrobniejszego szczegułu nigdy tego nie zrobił. Ale plany w głowie nadal pozostały. Kiedy tylko dociera do ruin, pozostałości po magazynie, rozgląda się po tym co tu zostało. Najbardziej interesowały go na ten czas klapy w podłodze. Szukał też czegoś co nie pasowało do tego miejsca. Niewątpliwe, że mogą tu być jakieś ślady.

"Oby coś tu było. Kiedy człowiek się spieszy to Ranald się cieszy. Jeśli coś tu ktokolwiek szykował musiał popełnić jakiś błąd."

Revan 18-01-2008 18:07

Revanowi przypomniała się dokładnie pewna scena, kiedy to będą w karczmie wszedł do niej gruby, wręcz pękaty jegomość i zaczął się dobierać do pewnej szlachcianki. Nie wytrzymał i pochlastał go na kawałki, przez co musiał uciekać i włóczyć się dobre 2 tygodnie, nim słuch o nim zaginął.

Gdy się ocknął, krasnolud zostawił go z głupią miną. Chciał zamówić piwo… nie szkodzi, pomyślał. Wziął ukradkiem jeden z pełnych kufli faceta obok. I tak chciał jakiś wziąć, ale krasnolud się napatoczył akuratnie.

Pociągnął łyk, i zniknął w tłumie, by po chwili znaleźć się blisko wskazanego stolika, razem z Cohenem. On ma kwas, ja mam piwo, też da radę. Taki gorący dzień, a zaduch w karczmie dodatkowo potęgował to nieprzyjemne zjawisko. Czemu tyle ludzi musiało się akurat zwalić tutaj? Niech spieprzają na ulicę.

- Niech spieprzają na ulicę. – powiedział do Cohena.
- Hej, wy, widać, że macie już dość. Nie jest wam przypadkiem za gorąco? Idźcie się przewietrzyć, dobrze wam to zrobi. – stanął hardo przed nimi, lustrując ich twarze swoim żelaznym spojrzeniem. Nigdy nie ulegał we wzrokowych potyczkach, potrafił tak stać jak kamień, i ani mu powieka drgnęła. Nie znosił też sprzeciwów…

Cedryk 18-01-2008 18:12

„Mają kwas nieźle jak na taką dziurę” – pomyślał Cohen, zanim rzucił za odchodzącym karczmarzem.

- Jak się gada tyle, co on bez przerwy to nic dziwnego, iż w końcu się zatchnie jeszcze dzban piwa dla mojego milczącego druha.

Potem szybko przepchnął się do stolika zajmowanego przez wskazaną czwórkę.

- Niech spieprzają na ulicę. – rzucił stojący obok Revan.
- Racja bo skończą w rynsztoku
- Hej, wy, widać, że macie już dość. Nie jest wam przypadkiem za gorąco? Idźcie się przewietrzyć, dobrze wam to zrobi.
- ochrypnięty głos Revana zwrócił nikłą uwagę osbników
- Racja, macie dość na dzisiaj, Mordag kazał wam przekazać abyście zwijali żagle i do domu się udali. – poczym nonszalancko założył kciuki za pas.

MrYasiuPL 18-01-2008 21:40

Justicar nie mógł mieć szczęścia cały czas, kula zrykoszetowała. Nie był z tego zadowolony. Kiedyś wystrzelił a jego własny pocisk trafił go w udo. Przynajmniej nie stało się to i tym razem. Stanął za towarzyszami i patrzył spokojnie jak uderzają. Jeden z przeciwników padł, nie wyglądał na martwego. To dobrze. O ile wygrają tą walkę będą mogli go przesłuchać. W czasie wyczekiwania zaczął ładować pistolet. Potem nacelował i wystrzelił po raz kolejny, znowu w swojego „ulubieńca”. Miał nadzieję że trafi. W sumie żałował teraz swojej reakcji. Przypominając sobie jednak jak nieprzyjaźni byli ci ludzie uczucie zniknęło.
Gdy wystrzelił zaczął biec jak najszybciej w stronę najbliższego przeciwnika. Miał w rękach 2 sztylety. Zamierzał dźgnąć go nimi w pierś podczas biegu i ominąć go. Jego towarzysze mieli i tak mało miejsca ale on chciał stanąć przy beczkach które właśnie zobaczył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 19:05.

Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0


1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172