lastinn

lastinn (http://lastinn.info/)
-   Archiwum sesji z działu Warhammer (http://lastinn.info/archiwum-sesji-z-dzialu-warhammer/)
-   -   "Ścieżki Potępionych" Akt 1 Popioły Middenheim (http://lastinn.info/archiwum-sesji-z-dzialu-warhammer/6956-sciezki-potepionych-akt-1-popioly-middenheim.html)

MrYasiuPL 14-04-2010 20:35

-Chlapu, chlapu.
Mamrotał pod nosem Bugg. Jak długo łaził już po tych kanałach? Nie miał pojęcia. Zresztą przestało go to interesować, dostał już szansę wydostania się stąd i zmarnował ją. Wpatrywał się w breję opływającą jego buty idąc do przodu. Korytarze wszędzie wyglądały tak samo, a na sam widok długiego, ciasnego tunelu gdzie nie widać było końca, robiło mu się niedobrze. Równie dobrze mógłby gapić się na swoją rękę. Szczurołap zatrzymał się na chwilę i usiadł na podłodze. Bolały go nogi i chętnie położyłby się spać. Wracając do Middenheim miał nadzieję na chwilę odpoczynku, albo chociaż banalnie proste zlecenia, na których by zarobił. Taaak, złapanie szczura wydawało się być czymś takim. Wydawało się. Skąd miał wiedzieć, że spotka stado cholernych, gigantycznych monstrów? Rzucił okiem na śmierdzący ogon, który nadal wisiał za jego paskiem.

Wstał z jękiem, zmuszając się do spojrzenia w głąb korytarza...
-Och, świetnie. Wiedziałem, że tak będzie. Teraz omamy, za parę godzin nie podniosę się z ziemi, a rok później ktoś znajdzie moje gnijące zwłoki.
Zaśmiał się histerycznie patrząc na kształty w tle, które jeszcze przed chwilą ruszały się. Do Bugga nagle dotarło, że to co widzi jest prawdziwe. Mogli to być "źli ludzie", których wcześniej spotkał, albo... albo... Szczurołap zerwał się do biegu, krzycząc z radości. Nie osłabiło jej nawet uderzenie głową o sufit. Był coraz bliżej. Powoli pochodnia zaczęła docierać do sylwetek.

Trzech mężczyzn. Jeden stojący najbliżej wyglądał nawet na kanalarza! Nie myśląc długo, Bugg ścisnął go mocno obsmarowując przy okazji odchodami. Kiedy skończył wycierać się o ubranie nieznajomego, uniósł ręce do góry, krzycząc:
-Hura! Znaleźliście mnie! Zbawcy, wybawcy! Nie jesteście chyba bandytami? Zresztą, gdybyście nimi byli to już bym nie żył.
Jeden ze szczęśliwie spotkanych wyjął pałkę i cofnął się. Co więcej! Miał nieprzyjazno-zdziwioną minę.
-Na Sigmara! Spokojnie człowieku. Kim jesteś? Co tu robisz?

Szczurołap wzdrygnął się zaskoczony. No tak, spotkanie kogoś pod ziemią... albo nawet zaglądanie do tego miejsca nie było normalne. Podobnie jak wszystko, co zdarzyło się ostatnio.
-J-ja?! Zgubiłem się w tych cholernych kanałach! Nie mam pojęcia ile tu już jestem, ale kiedy wchodziłem była noc. Poza tym goniły mnie szczury! Takie wielkie, chciały mnie zjeść. Popatrz!
Wyszarpnął śmierdzący, wielki i długi ogon. Skrzywił się i schował go z powrotem, poczym zaczął mówić dalej
-Później gonili mnie bandyci, znalazłem dziewczynkę opętaną przez demona... zresztą uciekła mi! Ach, ach! Idziecie na zewnątrz prawda? Uratujecie mnie?

Bugg usłyszał zimny i nienaturalny głos. Tak, nie lubił takich dźwięków. Były przecież zimne i nienaturalne. Poza tym nieznajomy marszczył brwi.
-Wręcz przeciwnie. Idziemy w głąb. Nadal się nie przedstawiłeś.
Zdjął kapelusz i zaczął drapać się po głowie. Coś musiało zalęgnąć się w jego włosach.
-Uch, tak samo jak ty... jestem Bugg! Byłem kiedyś szczurołapem, ale wyjechałem z Middenheim.
-Nie pytałeś o imię. Jestem Varl a ten tutaj wojak to Gotfryd. Z naszym przewodnikiem, Tonkiem, zapoznałeś się już bliżej.
Spojrzał na Tonka. Przewodnik powinien wiedzieć jak szybko stąd wyjść.
-Hej Tonk, gdzie jest najbliższe wyjście?

Matyjasz 16-04-2010 17:26

Strażnik zamyślił się, spojrzał na maga i jeszcze chwilę podumał.
Od strażników intelektu się nie wymaga.
-No dobrze. Może masz rację.
Krzyknął w głąb budynku jakieś imię Martin nie dosłyszał go. Zresztą prawdopodobnie nie było ono ważne.
Ważne było następstwo. W krótkim czasie przybiegł chłopiec, jeszcze nie młodzieniec, prawdopodobnie robił za osobę na posyłki.
Ciekawe czy związany z kapłaństwem czy tylko biega by dorobić?
Strażnik szybko wyłożył meritum problemu i kazał mu pobiec.
-Teraz trzeba zaczekać.
Oparł się o mur niedaleko wejścia i czekał, obserwował morze ludzi z których wyróżniał się wydający się chodzić bez celu zabójca, właściwie w bezładzie jaki tam panował wszyscy wydawali się przemieszczać bezcelowo.

Posłaniec wrócił, odmówiono mu nawet wejścia na sale. Otrzymał za to ślad ciosu w twarz.
-Przepraszam to moja wina. - Zwrócił się do chłopaka. - Wiadomo kiedy to spotkanie ma się skończyć?
-Nic mi o tym nie wiadomo.

-Dobrze, mały jeżeli chcesz zarobić a spotkanie skończy się w przeciągu dwóch, trzech dzwonów godzinowych to mnie znajdź. Prawdopodobnie będę w gildii czarodziejów i alchemików, pytaj o Martina von Altmarkt.

Z poczuciem zawodu odszedł. Zlokalizował Gnordiego.
-Szczerze mówiąc nie ma co liczyć na spotkanie. Ja pójdę i spróbuje dowiedzieć się czegoś w bibliotece magów, lecz wątpię coś znaleźć. Ty możesz albo pójść z mną i się nudzić, albo donieść o tym wszystkim kapitanowi, albo sam nie wiem co. Za dwie trzy godziny wrócę chyba, że natrafię na coś przełomowego. Do zobaczenia, uważaj na siebie.

Odszedł w kierunku z którego przyszedł. Przeszukać zbiory znaleźć cokolwiek na podobny temat, wszelakie informacje o skavenach też mogą być przydatne i spaczeń, co on robi z człowiekiem i jak można się przed jego działaniem zabezpieczyć. Bibliotekarz powinien coś wiedzieć o tym gdzie szukać, tam też skierował swe kroki.

Ghosd 18-04-2010 23:30

Gnordi postanowił poczekać na Martina na placu, rozglądał się, szukając poszlak i tropów, jednak nie było przed świątynią nikogo ani niczego będącego w stanie mu pomóc.

Gdy czarodziej zaproponował dalsze kroki Gnordi odparł:
-Taa, wolę pójść do kapitana, ciekaw jestem jak zareagują na to całe zamieszanie. Poza tym nie bawi mnie ponowne spotkanie z magią. Tego wystarczy mi już do końca życia.

Gnordi poszedł, był nieco zmęczony po wcześniejszych przeżyciach i pragnął teraz jedynie załatwić co trzeba z kapitanem, a następnie najeść się i zasnąć. Szedł przez ulice Middenheim myśląc głównie o tym co mogłoby się stać w przypadku nagłego ataku ze strony szczuroludzi. Przypominał sobie wszystko co wiedział o kreaturach.

Noraku 21-04-2010 00:26

Gotfryd, Varl, Bugg - godzina 15.30.

Tonk spojrzał na swojego kolegę, przekrzywiając głowę na bok. Jego wzrok na moment musnął wiszący przy pasie ogon i zaraz potem powrócił na twarz Bugg’a
- Nie – odpowiedział spokojnie i znowu pochylił się, patrząc za krwawymi śladami. Wszyscy dookoła spojrzeli na niego w zdziwieniu. Ten poczuł na sobie presję ich wzroku i powiedział jeszcze raz:
- Nie. Tonk wejścia znać i jak iść wie, ale wyjścia inną już sprawą będzie. Tonk na ślady spogląda i prowadzi ale do wyjścia nie doprowadzi dopóki ślady do wyjścia nie doprowadzą.
- No to pięknie! – powiedział Gustav i kopnął ze złościa zniszczonego buta, który z chlupotem wpadł do ścieku. Mablung zdawał się nie przejmować zbytnio tą informacją.
- Na pewno znajdziemy jakieś wyjście. Na razie skupmy się na odnalezieniu tego, który zostawił te krwawe ślady.
Gustav wymamrotał coś do siebie o szalonych szczurołapach i elfach po czym minął całą grupę, prawie wpadając do ścieku. Odebrał gwałtownym ruchem pochodnie Tonkowi i warknął:
- Marnotrawstwo pieniędzy. Teraz ja będę szedł przodem – jak powiedział tak zrobił. Będąc już plecami do reszty dodał jeszcze jedno. – Tak będzie przynajmniej szybciej.
Tonk nie zraził się nastawieniem żołnierza i ruszył zaraz zanim, cały czas przyglądając się czerwonym plamą. Tak samo zrobiła reszta drużyny. Bugg przez moment wahał się pomiędzy pójściem w stronę z której przybyli ci ludzie, a pójściem razem z nimi, ale widząc oddalające się światło podjął decyzję niemal od razu.
- Poczekajcie! Pójdę z wami

Podróż mijała spokojnie. Nie rozmawiali za dużo, gdyż smród odbierał większości z nich jakąkolwiek ochotę do otwierania ust, ani za mało, bo otaczająca ich cisza była przytłaczająca. Przerywało ją tylko kapanie wody ze ścian i sufitu oraz dźwięk płynącej imitacji wody. Parę razy zdawało się im, że słyszeli inne kroki niż ich samych, ale te wrażenia znikały równie szybko jak się pojawiały.
Widoki także nie były miłe dla oka. Im dalej wędrowali, tym bardziej obślizgłe były ściany i tym bardziej musieli się pochylać, nie chcąc ich dotknąć. W ściekach zauważyli parę razy dość ciekawe przedmioty typu zgięty sztylet albo powyginany hełm skórzany, ale nie odważyli się po nie sięgać. Podczas tej mozolnej wędrówki tylko jedno wydarzenie, było godne wzmianki. Gustav, nie patrząc zbyt dokładnie pod nogi, nadepnął na jakąś zieloną roślinę czy tam grzyba. Ten wypuścił z siebie chmurę zarodników, która szybko rozprzestrzeniła się, zakrywając żołnierza, szczurołapa i najemnika. Varl, Mablung i Bugg cofnęli się w ostatniej chwili, ale nie widzieli co stało się z ich towarzyszami. Jedyne co usłyszeli to głośny plusk.
Na szczęście nie stało się nic poważnego, tylko Tonk wpadł do ścieku, co spowodowało że bijący od niego odór znacznie przewyższał ten którego do tej pory zaznali. Szczurołap wyglądał na zachwyconego, czego nie można powiedzieć o Gotfrydzie, który mimowolnie zwiększył dzielącą ich odległość. Mimo wszystkiego ruszyli dalej. Szli już od pół godziny w tej samej i niezmienionej kolejności. Na przodzie Gustav, potem Tonk, Gotfryd, Varl, Mablung i Bugg. W pewnym momencie żołnierz zatrzymał się i rozejrzał dookoła
- Coś mi tutaj nie gra – wycedził powoli.

Martin – godzina 17.40

Drogę do gildii mógłby pokonać nawet w pełnych ciemnościach i z przepaską na oczy, tak często już do niej chodził w ostatnich dniach. Tym razem zawędrował do biblioteki. Dzięki znajomości u samego „tymczasowego” mistrza, dość szybko znalazł książki z wiadomościami jakich szukał. Wszystko dzięki pomocy starszego bibliotekarza, który wyglądał jakby był po przeczytaniu całego, dość pokaźnego, zbioru. Czarodziej usiadł przy stole i z miejsca odrzucił połowę z książek, w których słowo „skaven” występowało naprawdę okazjonalnie i które nie miały z grubsza nic z nimi wspólnego. Postanowił wrócić do nich na końcu. Następnie zabrał się do lektury tych bardziej interesujących. Zajęło mu to dwie, może trzy godziny ale nie znalazł dużo informacji, a już na pewno żadnych faktów. Jedynie kilka mitów, opowiadań albo dziwnych historyjek ( nawet przepis na miksturę pobudzającą z ogona szczurołapa.). Krótko mówiąc, jego wiedza nie wzbogaciła się znacznie, ale nie przejrzał wszystkiego czego by chciał. Właśnie czytał referat profesora emeritusa Albrechta Skwapliwego a konkretnie ustęp: „ Pomyśleć, że istnieje cała rasa podstępnych szczuroludzi biegających pod naszymi ulicami, próbujących podminować Imperium albo, jak każą nam wierzyć szaleńcy cały świat…” gdy usłyszał dość głośne głosy zza drzwi jak na tak bliską obecność biblioteki. Aż stary bibliotekarz uniósł się znad swojego skrupulatnie przepisywanego dzieła i podniósł brwi w zdziwieniu. Do sali wkroczył odźwierny, trzymając za kark jakiegoś młodzieńca. Ten wyrywał się z jego uścisku i powtarzał głośno:
- Ale ja mówię prawdę! Zapłacił mi, żebym mu powiedział jak skończą. Nazywa się Martin von…
- Cii- zagrzmiał odźwierny i podszedł do czarodzieja. – Przepraszam, że przeszkadzam ale ten chłystek mówi, że ma dla wielmożnego pana jakąś pilną wiadomość.

Gnordi – godzina 16.15

Krasnolud zaczynał mieć już powoli tego wszystkiego dość. Liczył na jakiś groźnych przeciwników, godnych walki z nim na śmierć i życie, ale jak na razie to tylko wąchał trop śmierdzących szczuroludzi nie mogąc nawet porządnie powalczyć. Rozróba w gospodzie była ciekawą odskocznią, ale nie satysfakcjonującą. Potrzebował prawdziwej bitki, na pięści albo i nie koniecznie. Jak na razie spotykał tylko rozczarowania i narobił sobie kilku wrogów, a przynajmniej tak mu się wydawało, bo te tchórzę potrafią się tylko kryć.
Na podobnych rozmyślaniach zeszła mu cała droga do strażnicy. Gdy tam dotarł okazało się, że kapitana nie ma. Wyruszył w miasto w służbowej sprawie.
Cholera by to wzięła” pomyślał Gnordi z niesmakiem. Nie wiedział co miał teraz robić. Wrócić pod świątynie? Poszukać zwady, a może po prostu pójść się uchlać i mieć to wszystko w rzyci? Jego towarzyszy także nie było w strażnicy. Może warto by ich poszukać?

xeper 21-04-2010 18:17

Nieznajomy spotkany w podmiejskim ścieku okazał się kolejnym kanalarzem czy może szczurołapem, jedynie Verena raczyła wiedzieć. W każdym razie śmierdział nieco mniej od szalonego Tonka i najwyraźniej wykazywał chęć przyłączenia się do ich grupy, mimo iż nie znał celu wyprawy. Właściwie czemu nie, pomyślał Varl. Im nas więcej to większa szansa na wygranie potyczki w tych kanałach, jeśli do jakiejś dojdzie. Z drugiej strony jednak większa liczba osób w grupie, to większa szansa na zostanie zauważonym.
Ruszyli dalej, tym razem pod przewodnictwem Gustava, który zniesmaczony grymasami Tonka, wyrwał mu pochodnię i sam zajął się tropieniem śladów. Gdyby wiedzieli wcześniej, że jeden z nich zna się na tym, pewnie nie trudziliby się z wynajdywaniem przewodnika. Zaoszczędziliby nieco czasu.

Coraz bardziej zagłębiali się w kanały. Smród na początku duszący i przyprawiający o torsje, teraz stawał się niemalże zabójczy. Oddychanie przychodziło z trudem i co kilkanaście kroków trzeba się było zatrzymać, aby pozbyć się zadyszki. Ciecz w kanale również stawała się coraz bardziej gęsta i bulgocząca. Gęsta do tego stopnia, że zauważyli na jej powierzchni, wolno dryfujący stalowy, zerodowany sztylet i nadpleśniałe resztki czegoś, co kiedyś musiało być skórzanym, wzmacnianym stalowymi płytkami, hełmem.
W pewnym momencie Gustav, idący na przedzie krzyknął. Napięte do granic możliwości, wyczulone zmysły Varla, nie zdążyły zanalizować zaistniałej sytuacji, a już na nią zareagował, odskakując w tył. W samą porę. Idących z przodu pokryła gęsta chmura szarozielonego pyłu, z której dał się słyszeć kaszel, przekleństwa i plusk. Ostlandczyk zasłonił usta i nos dłonią i czekał aż chmura opadnie. Nic się nie stało poza tym, że Tonk wpadł do ścieku i właśnie gramolił się na chodnik. Smród niemal zabijał.
- Tonk, śmierdziałeś alem przez grzeczność Ci tego nie mówił - zwrócił się do kanalarza, varl. - Teraz jednak jestem zmuszony Ci oznajmić, że cuchniesz jak napalony na kozy stary cap. Na bogów! Zachowaj większy odstęp. I nie wymachuj tak rękami!

Po kilkunastu minutach dalszego marszu, prowadzący ich Gustav zatrzymał się. Pochylił się ku podłodze i przyświecając sobie pochodnią, czemuś uważnie się przyglądał.
- Coś mi tutaj nie gra - powiedział w końcu. Varl podszedł kilka kroków do przodu, jednak ciasnota panująca w tunelu i obecność ociekającego ekskrementami Tonka, zniechęciły go do przeciskania się dalej.
- Coś tam znalazł? Co się stało? - zapytał tylko.
- Nie nic tylko... ma dziwne przeczucia - odpowiedział tajemniczo Gustav, rozglądając się bacznie dookoła. Varl mimo iż nie miał przeczuć, również zaczął rozglądać się wokół, w poszukiwaniu czegoś, co by nie pasowało do obślizgłych, cuchnących tuneli. Jakiegoś znaku, odgłosu, czegokolwiek...

Kerm 22-04-2010 21:16

Trudno było uznać kanały za najprzyjemniejsze miejsce na świecie.
Wszechobecny smród. Piski szczurów, niezadowolonych z tego, że ktoś śmie im zakłócać spokój. Mętna ciecz na dnie kanału, zawierająca bardzo wiele bardzo różnych bardzo ciekawych rzeczy. Zwykle szkodliwych dla zdrowia i Gotfryd miał pewność, że gdyby przypadkiem skąpał się w tym czymś, dla czego nazwa 'ścieki' była zbyt szlachetna, to nabawienie się różnych wrzodów byłoby najłagodniejszą z nieprzyjemności.
Wieść gminna głosiła również, że w kanałach można spotkać mutanty, że w kanałach znajdują się kryjówki licznych złodziejskich grup i band, że właśnie kanały stanowią idealne drogi transportu dla księżycowej braci, czyli przemytników.
Osobnik, na którego natknęli się niespodzianie w kanałach, nie należał do żadnej z tych ciekawych, lecz niezbyt przyjemnych dla obcych grup. Nie był również poszukiwanym przez nich mordercą.
Niestety.
Gdyby go znaleźli nie musieliby wałęsać się dłużej po kanałach.

Bugg, bowiem tak się przedstawił nieznajomy, postanowił do nich dołączyć. Czemu? Trudno było odpowiedzieć na to pytanie. Może nie chciał zostać sam?

Pająk, wielki jak pięść, przemknął po ścianie, przez moment ścigając się z chwiejnym cieniem rzucanym przez Tonka. Chwilę później coś długiego, a wielu odnóżach, nie znanego Gotfydowi z nazwy, prześlizgnęło się tuż przed jego nogami.
- Ale miłe miejsce - powiedział z przekąsem.
Okazało się, że jednak nie doceniał możliwości kanałów.
Smród, jaki czuli dokoła siebie był niczym w porównaniu z zapachem jaki rozniósł się dokoła po kąpieli Tonka. Całkiem jakby zapachy czaiły się tuż pod powierzchnią cieczy i z radością wydostały się na zewnątrz ledwo ktoś powierzchnię tą naruszył.
- A myślałem, że nie może być gorzej - stwierdził Gotfryd, daremnie usiłując się cofnąć by uciec przed fetorem jaki bił nie tylko od cieczy, ale i od Tonka, wyraźnie zadowolonego z nowych 'perfumów'.

Ruszyli dalej pod światłym przewodnictwem Gustava.
Szli może nieco szybciej niż wówczas, gdy prowadził ich Tonk, ale Gotfryd zastanawiał się, czy jednak ich poprzedni przewodnik nie był lepszy. Co prawda im szybciej szli, tym szybciej powinni dotrzeć do celu, ale swą wieczną kwaterę pół metra pod ziemią znalazło wielu takich, co się zbytnio spieszyli, a z pewnością Tonk lepiej znał wszystkie grożące w kanałach niebezpieczeństwa.
- Coś się stało? - spytał, gdy Gustav nagle się zatrzymał. Sięgnął po kuszę. - Ślady zniknęły czy pojawiły się nowe? A może gaz?
Rozejrzał się dokoła, usiłując wypatrzeć to 'coś', co wzbudziło niepokój Gustava.
Na słowa Gotfryda, Tonk podniósł głowę i zaczął węszyć niczym ogar.
- Ano, gaz - potwierdził słowa najemnika kręcąc nosem.
To była jedna z mniej przyjemnych wiadomości.
Co prawda Gotfryd nigdy nie miał wątpliwej przyjemności sprawdzenia tego na własnej skórze, ale słyszał opowieści o tym, że gromadzący się w kanałach gaz bardzo nie lubił ognia i miał tendencje do wybuchania.
- Do tyłu! - obrócił się w stronę tych, co stali za nim. - Wynosimy się stąd - dodał, robiąc krok w odpowiednią stronę.
Nie miał zamiaru znaleźć się w centrum wybuchu... Wolałby jak najszybciej się oddalić...

Matyjasz 26-04-2010 12:39

-Ciszej, ciszej, w bibliotece jesteśmy. Ten chłopiec rzeczywiście miał mnie znaleźć za co jestem wdzięczny, możesz go puścić.
a bezpośrednio do posłańca:
-To jakie wieści przynosisz?

- Skończyło się zebranie.
-Dobrze, czy szanowni kapłani byliby gotowi spotkać się z mną?
Chłopak zrobił dziwną minę, jakby chciał coś powiedzieć ale nie mógł. Potem schylił głowę i smutnym głosem powiedział:
- Nie wiem, tego się nie dowiedziałem

-To jak sądzisz? Szczególnie mistrz... Zaraz... Randulf, tak chyba tak się nazywał.
Chłopak przekręcił przecząco głową:
- Naprawdę nie wiem. Nie służę w świątyni...
-Cóż, wypada mi pójść sprawdzić to samemu. Księgi nie uciekną.
Czarodziej spojrzał na dość pokaźny zbiór ksiąg.
Szkoda byłoby ich znowu szukać.
-Miałbym możliwość odłożenia ich gdzieś, żeby ich potem nie szukać? O ile nie sprawi to żadnego problemu. -Zwrócił się do opiekuna biblioteki.
-Co do ciebie chłopcze, na ile wyceniasz swoją pracę?
Bibliotekarz chyba był przygotowany na coś takiego. Podszedł do czarodzieja z kartonem i postawił przed nim na biurku.
- Żaden kłopot - powiedział ochrypłym głosem.-Wystarczy je tutaj włożyć i podpisać ten papier - podłożył pod nos Martina jakiś świstek z pieczęcią gildii
Czarodziej bez przeczytania obejrzał papier i szybko złożył podpis.
-Dziękuje pięknie. Jeżeli nie wydarzy się coś co zmusi mnie do zmiany planów to je jeszcze dziś przejrzę. Jak ja się w to wszystko wpakowałem?-Skierował retoryczne pytanie w pełne kurzu powietrze i spojrzał na posłańca
Tymczasem chłopak spłonął aż po czubki uszu.
- Ja... - zająknął się. Najwyraźniej pierwszy razy ktoś go spytał o zapłatę
-No śmiało człowieku do odważnych świat należy. Powiedz na ile wyceniasz swoje zaangażowanie, trud i wysiłek? - Z delikatnym uśmiechem powtórzył kiedyś przekazaną mu mądrość.
- J-ja... znaczy... potrzebował bym je-jed-jednej sre-rebnej... - zaczerpnął głęboko powietrze i w końcu wykrztusił - monety albo dwóch bo moja mama jest chora
- Osz, Ty zuchwalce! - zamachnął się na chłopa odźwierny słysząc te słowa, a ten skulił się ze strachu.
-Spokojnie! Jedna, na tyle wyceniasz swoją pracę. Drugą dostaniesz za nieprzyjemność jaka cię przez moje działania spotkała. W chorą mamę ciężko uwierzyć, jeszcze miesiąc temu dostałbyś kolejną monetę, teraz dostaniesz sześć miedziaków za to.
Jak to świat w tak krótki czas może zmienić podejście człowieka do niego?
Myśl przemknęła przez umysł maga kiedy odliczał pieniądze, szczególnie zgodnie z tradycją znalezienie sześciu pensów było największym wyzwaniem, drobnych niemal zawsze brakowało.


Ku jego zdziwieniu, chłopak nie uciekł lecz z sobie znanych przyczyn postanowił zaprowadzić go do świątyni. Jakby sam nie znał drogi, choć towarzystwo mu nie przeszkadzało. Choć jego towarzysz nic nie powiedział to nie można stwierdzić, że był cicho. Zwyczajnie nie powiedział nic wartego zapamiętania, to samo dotyczyło Martina, ot dał się złapać w zwykłą pogawędkę dla skrócenia wędrówki. Jak się okazało było to działanie skuteczne, bo droga do świątyni okazała się relatywnie krótsza od drogi z.
Na miejscu nadal znajdował się spory tłum przed bramą, ale był już znacznie mniejszy. Przy wejściu stali ci sami strażnicy i gdy tylko do nich podszedł to wpuścili go do środka mówiąc:
- Ojciec Ranulf spodziewa się pana.
-Wspaniale, wspaniale. Proszę, gdzie go znajdę?
Do celi ojca zaprowadził go ten sam chłopak, który towarzyszył mu od biblioteki z radosnym wyrazem na twarzy. Świątynia Ulryka była naprawdę wspaniała i zapierała dech. Chyba tylko świątynia Sigmara z Altdorfu była od niej wspanialsza. Na środku olbrzymiej okrągłej sali płonął niebieski płomień, a dookoła niego modlili się zwykli ludzie i kapłani. Ławki były usunięte i wszędzie leżeli ranni. Bogaci ranni wywnioskował Martin patrząc na ich rany.
Cela ojca Ranulfa była niezwykle bogata w porównaniu do tej którą posiadał szacowny ojciec Morten. Ranulf stał plecami do wejścia i poczekał, aż zostaną sami z czarodziejem
-No chłopcze leć już. Nie wydaj wszystkiego od razu i oby twoja matka szybko do zdrowia wracała. - Delikatnie pchnął młodą osobę w kierunku drzwi.
Kiedy drzwi zamknęły się za czarodziejem, ojciec podszedł do biurka i zaczął pisać coś na kartce papieru. Był starszym człowiekiem o gęstej brodzie i długich włosach. Ubrany był w futro. Nie przerywając pisać zapytał piskliwym głosem:
- Czym mogę służyć?
-Dobry wieczór, rad jestem ojca widzieć. Moi towarzysze, czarodzieje, mają o ojcu dobrą opinię. Martin von Altmarkt, uczeń kolegium niebios.
-Jak przypuszczam waszej uwadze nie mogła ujść pogłoska o manifestacji woli Ulryka w samym mieście kilka godzin temu. Jestem świadkiem tego wydarzenia. Także ja i cała gildia mamy nadzieje dowiedzieć się czegoś o tym zjawisku.
-Jednak doświadczenie obecnych magów jak i księgozbiór nie rzucają światła na to wydarzenie. Może wy, kapłani coś wiecie?
Te informacje najwyraźniej zaintrygowały kapłana. Odłożył pióro i przyjrzał się uważnie gościowi. Złożył razem palce i zapytał ponownie, tym razem brzmiał jak nauczyciel wykładający na Uniwersytecie:
- Czy wie pan jak to możliwe, że osoba na tak wysokim stanowisku jak ja utrzymuje dobre kontakty z gildią magów?

-Przypuszczam talent dyplomatyczny, dbałość o dobro Imperium jak i szerokie horyzonty myślowe.
- Dwie dobre odpowiedzi z trzech udzielonych. Doskonały wynik - pochwalił kapłan i odchylił się w krześle. - Otóż uważam, że aby móc chronić Imperium, powinniśmy się wszyscy jednoczyć. Nie mniej jednak szanuje tajemnice kapitana, gildii albo kogokolwiek innego z kim jestem zmuszony współpracować. Dlaczego o tym panu mówię? Otóż niestety i mnie obowiązują pewne zasady, narzucone mi przez mojego boga i mistrza. Nie mogę panu udzielić informacji omawianych na radzie, mogę jedynak powiedzieć moje własne zdanie. To czego pan tam zaświadczył to była z pewnością manifestacja samego wielkiego Ulryka. Tego są pewni wszyscy kapłani ze świątyni. Zaraz po tym wydarzeniu mój przyjaciel zapadł w sen, a jako, że potrafi widzieć dalej niż ktokolwiek inny, z niecierpliwością oczekujemy jego otrzeźwienia, gdyż to co na razie nam przekazuje to tylko bełkot. - Tutaj na chwilę przerwał i przełknął ślinę, jakby mówienie sprawiało mu lekkie kłopoty - Tak, więc niestety nie mogę panu udzielić zbyt dużo informacji.
-Ulryk...- Zamilkł na chwilę- Jesteście pewni? -Powiedział szybko, bez zastanowienia się- Przepraszam, tak ojciec powiedział. Choć też taką hipotezę rozważaliśmy, wydawało mi się to nieprawdopodobne. Skoro może ojciec przekazać swoją opinię. To dlaczego Ulryk objawił się mi oraz krasnoludowi, pod postacią zwykłego szczurołapa? Nie kwestionuje waszej opinii ale dlaczego my dwaj i tak mało znacząca persona?
- Nie zbadane są ścieżki bogów - odparł tajemniczo kapłan. - Ważne jest pytanie co to objawienie ma znaczyć
-Cóż osoba, która spowodowała to zamieszanie wpierw udzieliła nam parę wskazówek co do śledztwa, oraz ostrzeżenie. Biorąc pod uwagę, że ofiarą był zwykły kapłan Sigmara nadaje temu o wiele większą wagę. Wie może ojciec jak to zinterpretować poza tym, że jego śmierć wydaje się prowadzić do wydarzeń wielkich, w sensie negatywnym lub pozytywnym?
- Niestety by udzielić poprawnej odpowiedzi na to pytanie potrzeba czasu, i to dużo. Bardzo często słowa awatarów bogów, przekładane dokładnie prowadziły o zupełnie innych wyników. Tę zagadkę musisz rozwiązać sam, Martinie von Altmarku. Nikt inny bowiem nie widział i nie słyszał tego co ty. Wszystko zależy od twojej decyzji. Nie bez powodu Ulryk objawił się właśnie tobie.
-Z każdą chwilą czuje, że zapadam się coraz głębiej w bagno. Mówi ojciec o czasie, może go nie być. Niezależnie od tego, która teoria jest prawdziwa czas jest towarem brakującym. Mogę jedynie prosić o próbę przeprowadzenia czegoś na kształt mobilizacji wśród świątyni. Z wojskim daleko miasto może być zmuszone do użycia każdej możliwej siły. Bo powątpiewam, że Ulryk objawiając się nie chciał przekazać czegoś ważnego dla losu państwa.
Zastanowił się chwile nad poprzednim wnioskiem i stanem zagrożenia, bo jeszcze przebywając w swoich myślach ponownie mówić.
-Zapytam, mimo braku prawa, czy w razie zagrożenia wasze zgromadzenie będzie w stanie mu się przeciwstawić?
- Cóż nie został u nas wielu wojów, lecz możesz być pewny czarodzieju, że jeden Ulrykowiec wystarczy za pięciu żołnierzy. Nie obawiamy się zagrożenia. Do miasta Białego Wilka jeszcze nigdy nie wkroczył żaden plugawiec i szybko się to nie stanie
-Mamy prawo przypuszczać, że mylisz się. Kapłan został zabity strzałką wykonaną z spaczenia. Żaden normalny człowiek nie użyje czegoś tak niebezpiecznego. Plugawy kult chaosu już tak, lub w co coraz łatwiej mi uwierzyć legendarni szczuroludzie, czyli też plugastwo.
- Szczuroludzie? - prychnął kapłan powątpiewająco
-Tak, osoba nazwana przez ciebie awatarem Ulryka sama nam o nich powiedziała.
- A co konkretnie wam powiedziała?
-Szukaliśmy szczurołapa, by zweryfikować tą tezę. Ten szczurołap dał nam do zrozumienia, że skaveny mają swoje gniazdo, leżę w jaskiniach wewnątrz góry, z jaskiń jest przejście do kanałów a te wiadomo gdzie się kończą.
Na chwilę zapanowała cisza, kapłan coś rozważał.
-Właśnie ten szczurołap jak według ojca informacji okazało się był awatarem samego Ulryka.
-Szybko dodał by rozwiać wszelkie wątpliwości.
- Skoro tak interpretujesz jego słowa... nie mniej jednak jesteśmy przygotowaniu na wszelkie zagrożenie i nie czujemy strachu przed nikim
-Nie interpretuje, tu nie ma na interpretacje miejsca. To zostało nam powiedziane wprost. Jednak proszę o poczynienie jakichkolwiek środków ostrożności. Jak burza chaosu dowiodła Imperium, które myślało podobnie znalazło się na krawędzi porażki.
- Martinie, uwierz mi, że zrobimy wszystko co jest w naszych siłach. Nie ucz nas młodzieńcze jak dbać o nasze miasto tak jak my nie będziemy uczyć tobie podobnych jak używać tej waszej magii - w tych słowach wyczuć już można było lekką irytacją, może nawet złość.
-Przepraszam jeżeli uraziłem. Jak pewien wykładowca zauważył pewna nie zamierzona bezczelność jest wpisana w młodość, odwiecznym konfliktem pokoleń to nazwał. Widać mi też się to udzieliło, muszę przeprosić. Także wyrazić nadzieję na bycie fałszywym prorokiem.
- Każdy kto przynosi takie wieści, chciałby nim być. Nie czuję do Ciebie urazy. Życie, nie ważne jak długie, nauczy cię pokory tak jak nauczyło mnie
-Ojca zapewnienia będą musiały mi wystarczyć, a rano gdy swoista gorączka myśli minie to i pewnie podzielę tą opinię. Jeżeli ojciec nie ma pytań, lub nowych wniosków to raczej czas pożegnać się.
Kapłan uśmiechnął się:
- W moim wieku nie szuka się już pytań, a odpowiedzi. Byłbym za jakiekolwiek dozgonnie wdzięczny

-Nie można zyskać odpowiedzi nie stawiając wpierw pytania choćby w myślach. Jeżeli ja posiadam tą wiedzę to chętnie się nią podzielę. Najpierw muszę wiedzieć, co ojciec chciałby wiedzieć.
- Myślę, że na dzisiejszy dzień dowiedziałem się już dość. Innymi słowy, nie mam więcej pytań i pozostaje mi życzyć powodzenia w śledztwie
-Dziękuję za rozmowę, mi zostaje życzyć powodzenia w interpretacji dzisiejszego wydarzenia i oby czas był po naszej stronie. - Martin wstał i skierował się ku drzwiom.
- Niech Ulryk będzie z Tobą i chroni cię przed swoim oddechem
-Bym zapomniał z początku rozmowy wymieniłem trzy cechy jedna była błędną, która?-Zapytał stojąc w samych drzwiach.
Kapłan jeszcze raz się uśmiechnął:
- Talent dyplomatyczny
-Jeżeli ojcu tego talentu brak, to żeby choćby wszyscy dyplomaci Imperium byli takimi osobami bez talentu. Miłego wieczoru życzę.
Było jeszcze jasno, spojrzał na wysokość słońca nad horyzontem, a właściwie nad budynkami, zasłaniającymi ten horyzont.
Przeklęte miasto, przeklęta góra. Nie mogę dokładnie oszacować czasu.
Zawiedziony brakiem przydatności lekcji z kolegium kierując się w ocenie jedynie jasnością powoli kończącego się dnia udał się z powrotem do biblioteki, przejrzeć pozostałe polecone mu księgi.

Ghosd 06-05-2010 23:18

"Eech... szczur by to trącał, gdzie ten burak kapitan się podział? I gdzie są wszyscy?"

Gnordi usiadł na pobliskim murku myśląc co robić dalej, obserwował co działo się na ulicy przed budynkiem straży. Postanowił jeszcze spytać się strażnika w środku gdzie poszli jego towarzysze.

- Kolego, wiesz może gdzie poszli ludzie, którzy wcześniej przyszli tu razem ze mną w interesie do kapitana?- spytał krasnolud.

-Ymmm.... taaak, chyba wiem, poszli tam, na wschód, dokładnie to niee wiem dokąd, ale na pewno na wschód.- odpowiedział znudzonym głosem strażnik.

-Dobra... dzięki

-Yyyy, a jeszcze chyba Klaus z niemi poszed, powinni być bezpieczni.

Gnordi nie wiedział co o tym myśleć...

"Klaus...? Kto to kurważ mać jest? Z resztą od tego muła wiele się nie dowiem, lepiej pójdźmy wziąć coś na ząb"

Zabójca obrał drogę na najbliższą karczmę we wschodnim kierunku, po drodzę minął kilku nieprzyjemnych typów, kilka twarzy wydało mu się znajomych, jednak głodny krasnolud nie zastanawiał się bardzo nad nimi, wszedł do pierwszej lepszej karczmy.

W środku nie było wielu osób, kilku zakapiorów pod ścianą, do tego wyczłapujący się, za pomocą karczmarza, pijacy. Gnordi zorientował się, że zna to miejsce, ale, za cholerę, nie mógł sobie przypomnieć skąd, obrał do siedzenia niewielki stolik w rogu i zaczekał na kelnerkę. Poprosił o ciepły kawałek mięsa z ziemniakami i kufel najlepszego piwa.

Czekał na posiłek rozglądając się w około, patrzył na nowych gości i obserwował otoczenie. Kilku typów patrzyło w jego kierunku, wydawało się, że rozmawiali o nim i to z widocznym podziwem.

Gdy otrzymał zamówienie wziął się najpierw za jedzenie, nie smakowało zbyt dobrze, jednak bardzo dobrze zaspokoiło głód. Potem postanowił napić się piwa i omal nie wypluł pierwszego łyka napoju.

"O kurwa, to ta chędożona karczma! To tutaj zabili Scharma i tutaj nabawiłem się tego cholernego kaca!"

Na chwilę się spiął, popatrzył na karczmarza, który, z uśmiechem na twarzy, wzniósł kufel ku niemu. Dobrze wiedział jakie piwo najbardziej zasmakuje krasnoludowi.

Gnordi pospiesznie wypił trunek, gdy chciał zapłacić karczmarz podszedł do niego i powiedział, że jego dzisiejsze zamówienie jest na koszt gospody. Gdyby krasnolud wcześniej o tym wiedział...

Postanowił jednak nie tracić czasu i pospiesznie wyszedł, odprowadzany spojrzeniami już teraz licznej liczby gości. Obszedł lokal, by sprawdzić, czy zostało coś po jego towarzyszy, ale w miejscu gdzie go zostawili niczego nie znalazł.

Zabójca zastanawiał się co robić dalej... zaczynało się ściemniać, więc postanowił poszukać towarzyszy na oślep, nóż widelec, odnajdzie ich. Minął zielonkawe ogrodzenie posesji właściciela gospody i ruszył przed siebie. Szukał kompanów na oślep, samemu błądząc po uliczkach. Nie bał się, w sumie to spodziewał się kłopotów i oczekiwał ich. Ludzie go jednak rozczarowali, omijali krasnoluda szerokim łukiem. Szukał reszty jeszcze przez około dwie godziny. Przez ten czas obserwował co się dzieje, widział kilku złodziei opuszczających jakąś zniszczoną ruderę i, zapewne, zmierzających do kolejnego celu. Jego uwagę przykuła też przez chwilę dziwna postać otulona w szaty, przeszła przez prostopadłą uliczkę i spojrzała na niego wzrokiem, który mógł zabić, jednak Gnordi nie dostrzegł niczego pod ciemnym kapturem. Samo spojrzenie zatrzymało go na chwilę, a gdy chciał dogonić osobnika, skręcając w ową uliczkę, nie dostrzegł niczego, próbował jeszcze odnaleźć postać, jednak nie było mu to dane, a jako, że zmrok już zapadł, postanowił wracać.

"Eech, mogę się tu szwędać i cały dzień. Trzeba by kogoś zorientowanego zapytać. Może kapitan już wrócił? Poza tym, nocy nie można spędzić na ulicy..."

Gnordi postanowił, że będzie wracał z powrotem do kwater straży miejskiej, myślał też o gospodzie, ale wtedy ryzykowałby zostanie celem jakiegoś cholernego kieszonkowca. Szedł cały czas w kierunku budynku straży, rozglądając się za czymś godnym uwagi.

Noraku 08-05-2010 01:50

Gotfryd, Varl - godzina 16.30

Zdawało się, że nie ma dalszej możliwości podążania tym tropem. Gaz to niebezpieczna substancja, niezwykle wybuchowa. Słowa Gotfryda wyraźnie świadczyły, że trzeba by szukać innej drogi, a wtedy szanse na znalezienie sprawcy dodatkowo by zmalały. Nikt jednak, nawet chyba sami bogowie, nie przewidzieli jednego czynnika. Ludzkiego szaleństwa. Bugg, posiadacz owej niezwykłej „rzeczy”, prychnął z pogardą i powiedział:
- Gaz? Nie czuje żadnego gazu.
Wyrwał pochodnię z rąk Gustava i ruszył do przodu.
- Nie! – krzyknął żołnierz i zrobił krok w jego stronę. Jego ostatni krok. Nagły błysk i huk wypełnił kanały. Reszta drużyny została rzucona na ziemię siłą podmuchu. Zgasły im pochodnie, więc ogarnęły ich nieprzeniknione ciemności. Po lekkim gmeraniu i sprawdzaniu czy wszystko jest na swoim miejscu, w korytarzu rozległ się dźwięk rozpalanego krzesiwa i wkrótce zapłonęła jedyna pozostała pochodnia. Trzymał ją Mablung, który oglądał swoich towarzyszy, patrząc czy nie odnieśli jakiś obrażeń. Na szczęście, oprócz kilku zadrapań i bolących zadków, nic im się nie stało. Niestety tego samego nie można było powiedzieć o szalonym Buggu i głupim Gustawie. Ci unosili się na warstwie brudu i syfu ze ścieku, twarzą do dołu. Obaj byli porządnie osmaleni i przypieczeni. Nie było wątpliwości, że tym czynem dokonali swojego żywota. Tonk podniósł się do góry i znowu zaczął węszyć. Po chwili uśmiechnął się i radosnym głosem odparł:
- Gaz nie ma. Ulotnić się. Iść śladami za.
Rzeczywiście. Lotny zapach niebezpiecznego gazu wyparował. Najwyraźniej wypalił się całkowicie w wybuchu. Nie było co czekać, aż to miejsce znowu się nim zapełni. Trzeba było ruszać. Elf stanął nad brzegiem kanału i patrzył na odpływających, martwych towarzyszy, żegnając ich w swoim ojczystym języku. Wkrótce oba ciała zniknęły w ciemności. Drużyna ruszyła dalej.

Po kolejnych długich minutach marszu, tym razem dodatkowo gorzkich po utracie dwóch towarzyszy, podróżnicy zaczęli odczuwać już zmęczenie i pojawiający się pomału głód. Wędrowali jednak dalej, bez ustanku, pewni swoich przekonań i drogi którą obrali. Wkrótce los wynagrodził im wszelki trud. Na końcu tunelu, zauważyli pewien prześwit. Jakby niebieską plamkę, która powiększała się z każdym przebytym metrem i która wypełniała ścieki delikatnym światłem. Była to krata wylotowa na skraju Fauschlagu, przez którą woda spływała po ściane. Także była zasłonięta żelazną kratą. Kiedy znaleźli się już na tyle blisko, by się jej przyjrzeć, doszli do wniosku, że wygląda na nietkniętą. Zaś kiedy podeszli tak blisko, że poczuli wreszcie trochę świeższy powiew powietrza na twarzach, zauważyli coś jeszcze. Po prawej stronie tunelu znajdowała się wyrwa w ścianie, jakby jakieś przejście. Wyglądało na specjalnie wydrążone w tym miejscu. Opadało delikatnie do dołu do wnętrza góry. Nie było duże, tylko półtorej metra wysokości i tyle samo szerokości. Nie było więc dużo większe od samych kanałów. Natomiast mniej więcej w połowie jego długości… Tak, nie było wątpliwości. Znajdował się tam najprawdziwszy szczuroludź. Był ubrany w dziwny strój, wzrostu człowieka z grubym ogonem, wąsami i szpiczastymi uszami. Miał przy sobie topór jednoręczny, o który się opierał ze znużeniem. Najwyraźniej pełnił wartę. Nie rozglądał się zbytnio na boki, będąc przekonanym, że nikt go nie zaskoczy. Do pasa miał przytroczony róg. Kiedy tylko Tonk go ujrzał, wydał z siebie dziwny dźwięk jakby pomiędzy wzięciem głębokiego, świszczącego oddechu, a rykiem ranionego zwierza. Mablung błyskawicznie położył mu rękę na ustach i zagłuszył ten nagły dźwięk. Strażnik nic nie usłyszał.

W końcu udało im się znaleźć prawdopodobnego sprawcę morderstw i rzeczywiście były to mityczne stworzenia, skaveny, którymi straszy się małe dzieci. Pytanie tylko ile ich znajduje się w tym miejscu i jak się dostać do środka, bez alarmowania reszty? Elf spojrzał pytającym wzrokiem na Varla i Gotfryda, tak jakby to on zadawał te pytania.

Matyjasz godzina 21.00

Kiedy czarodziej wracał do swojej kwatery było już późno. Bardzo późno. Wszystkie szynki, sklepy, karczmy były już zamknięte. Znowu nastała godzina policyjna, a słońce już dawno schowało się za firmamentem. Oczy piekły Martina niemiłosiernie po tylu godzinach spędzonych nad książkami, ale mógł uznać swoje poszukiwania za udane i gdyby nie to, że bibliotekarz chciał już samemu się położyć, to by pewnie czytał całą noc. Udało mu się ustalić wiele ciekawych teorii, gdyż jeszcze nikt nie potrafił ich potwierdzić albo wrócić by o tym przekazać. Otóż jedna z ksiąg o tytule „Niesamowite magiczne komponenty” nie była tak naprawdę tym na co brzmiała, ale poradnikiem jak zdobywać przedmioty o magicznych właściwościach od różnych stworzeń wraz z całym mnóstwem teorii dotyczących tych ras. Posiadała ona wiele bzdurnych przekonań jak choćby to, że szczuroludzie byli pierwszymi istotami myślącymi, albo, że zwierzoludzie to ich pokraczni kuzyni, ale w poparciu o inne materiały naukowe, pozwalała ona wysnuć pewne wnioski.
1. Skaveny grupują się w coś w rodzaju klanów. Każdy odpowiada za co innego i specjalizuje się w różnych czynnościach.
2. Ich fizjologia bardzo przypomina fizjologie zwierzołaka.
3. Są znacznie mądrzejsze od zwierzoludzi i bardziej przebiegłe niż Chaos
4. Czczą własnych bogów
5. Są niezwykle cichymi i skutecznymi mordercami.
6. Znają się na magicznych spaczeniach
7. Interesuje ich zniszczenie Imperium”

Może nie było to nic wielkiego ale i tak zawsze coś, jak na poruszanie się w sferze mitów. Biorąc pod uwagę ostatnie wydarzenia i pewność kapitana Schutzmana, że to skaveny stoją za wszystkim, można sądzić, że skaveni to niezwykle niebezpieczni przeciwnicy, biegli zarówno w walce jak i w czymś podobnym do magii. Nie dawało to jednak odpowiedzi na pytanie: Dlaczego ukradli ikonę, która miała co prawda wielką wartość, ale jej utrata nie zaszkodziła by znacząco samemu Imperium Przecież nie upchnęli by jej na pierwszym lepszym stoisku ze starociami. Tak zamyślony, szedł czarodziej przez opustoszałe miasto. Nie zauważył nawet patrolu straży, który siłą musiał go zatrzymać. Dopiero wtedy uniósł głowę i zapytał:
-Słucham?
- Mówiłem „Co pan tutaj robi i to w dodatku w środku nocy?”
Martin rozejrzał się pustym wzorkiem dookoła, nie rozumiejąc dlaczego został zatrzymany. Znajdował się na zwykłej ulicy nocą czy to coś dziwnego? Dopiero po chwili przypomniał sobie, że trwa godzina policyjna. Przewrócił oczami i pokazał sierżantowi glejt od kapitana straży. Ten zasalutował czarodziejowi, życzył bezpiecznej przechadzki i wraz z oddziałem ruszył dalej. Reszta podróży minęła spokojnie.

Gdy dotarł w końcu do kwatery, był już wykończony. Najchętniej położyłby się i zasnął w ubraniu.
Pewnie dostane najgorsze łóżko” – pomyślał smętnie. W Altdorfie zawsze się tak działo, gdyż późno wracał z biblioteki. Jakież było jego zdziwienie, gdy odkrył, że nikogo z jego towarzyszy nie ma, a kwatera stoi pusta. Nawet krasnolud, który przecież nie miał nic wielkiego do roboty, nie chrapał głośno w jakimś koncie. Nagle naszło Martina dziwne przeczucie.
Mam nadzieje, że nic im nie jest

Gnordi godzina 21.00

Było coraz ciemniej, aż w końcu słońce całkowicie przygasło. Kilka patroli straży zatrzymało krasnoluda, ale wyjęcie glejtu od kapitana załatwiało takie sprawy od ręki. Mimo później pory i zmęczenia, Gnordi rozglądał się na boki, szukając czegoś ciekawego. Po raz pierwszy pomyślał, że rozdzielanie się mogła nie być wcale tak dobrym pomysłem jak się zdawało. Idąc teraz opustoszałą uliczką znowu miał wrażenie, że jest obserwowany. Czuł narastającą ekscytację spowodowaną grozą tej sytuacji. Krasnolud lubił niebezpieczne sytuacje jak ryba lubiła wodę. Czasami sam je prowokował, częściej to one znajdowały go. Tak samo było teraz. Przeczucie ostrzegało go przed niebezpieczeństwem. To wprawiło go w jeszcze lepszy humor, bo nigdy się na nim nie zawiódł. Tak jak teraz. Z ciemnego zaułka pomiędzy budynkami wyłoniła się chuda i wysoka postać, stając na drodze krasnoludowi. Gnordi zatrzymał się parę metrów dalej i spojrzał na niego spode łba:
- Czego chcesz?
Zza pleców dobiegł go odgłos tłuczonej butelki i z kolejnego zaułka wyłonił się kolejny obdartus. Tym razem bardziej barczysty i z mordą prawdziwego zakapiora, zaprawioną kilkoma bliznami. Obaj wydawali mu się dziwnie znajomi. Po sporym wysiłku umysłowym, zabójca przypomniał sobie gdzie ich spotkał. Było to w noc śmierci Scharma. Obaj siedzieli w towarzystwie tego huja, który dźgnął go mieczem i wywinął się przed atakiem Varla. W krasnoludzie zagotowała się krew.
- Szczur zapłaci nam sporo kasy, kiedy przyprowadzimy cię do niego. – zaczął ten z pierwszy. Powiedział to bardziej do siebie niż do Gnordiego, ale z pewnością zwrócił jego uwagę. – Możesz pójść po dobroci albo po złości, krasnalu. Wybieraj
Gnordi już wybrał.

Kerm 09-05-2010 15:03

Gotfryd potrząsnął głową, usiłując pozbyć się kolorowych kręgów, wirujących mu przed oczami, oraz dzwonienia w uszach.
Podmuch powietrza rzucił nim o ziemię, a raczej o ceglaną podłogę. Na szczęście nie zepchnął go do mętnej cieczy...
- Żyjecie? - spytał.
Wizja pozostania w samotności w ciemnych kanałach nie wydawała mu się najmilszą z najmilszych możliwości... W dodatku nie wiadomo, czy lepszą od szybkiej śmierci.
Odpowiedziało mu parę głosów, mniej jednak, niż powinien był usłyszeć.
Gdy w końcu Mablung skrzesał ogień i wątłe światło pochodni rozświetliło mroki kanałów łatwo można było dostrzec powód milczenia dwóch członków ekspedycji.
"Cholerny głupek" - pomyślał Gotfryd, spoglądając na pływające ciało Bugga. - "Że też cię nie zostawiliśmy..."
Nie dość, że idiota sam zginął, to jeszcze pociągnął w objęcia Morra jednego z członków ich i tak niezbyt licznej grupki.

Po krótkiej chwili, potrzebnej na otrząśnięcie się, ruszyli dalej.
Dla Gustava i Bugga nic zrobić nie mogli. Nawet pochować.

Szli, szli, szli...
Gotfryd już dawno temu stracił rachubę czasu. Nie miał pojęcia, czy w kanałach byli już trzy godziny, czy może dwa razy tyle.
Pewnie to drugie, bo powoli zaczynał czuć głód. Chociaż nie bardzo sobie wyobrażał przerwy na posiłek w tym odbierającym apetyt miejscu.
Zastanawiał się tylko, czy zdążą stąd wyjść zanim zgaśnie pochodnia.
Nie bardzo chciał wierzyć własnym oczom gdy w oddali pokazało się światło, przypominające wędrowcom, że gdzieś tam, wysoko nad nimi, istnieje inny, nie tak cuchnący świat.
Jak się okazało, od świata owego odgradzała ich tylko gruba krata. Na oko nie naruszona, ale skoro szli po czyichś śladach, to ten ktoś musiał jakoś sforsować kratę.
On wyszedł, to i oni mogą...
Wnet okazało się, że istnieje również inna droga, którą nieznany im z wyglądu zabójca mógł opuścić kanały.
Odchodząca w bok odnoga nie wyglądała na taką, która powstała w sposób naturalny. A w samym jej środku siedział oczywisty dowód na to, że szczuroludzie istnieją.

- Co zrobimy? - spytał Gotfryd, gdy cofnęli się na tyle, że pilnujący przejścia szczurołak nie mógł ich usłyszeć. - Ustrzelimy - poklepał kuszę - czy też spróbujemy się podkraść? A może by go stamtąd jakoś wywabić?


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 21:28.

Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0


1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172