lastinn

lastinn (http://lastinn.info/)
-   Archiwum sesji z działu Warhammer (http://lastinn.info/archiwum-sesji-z-dzialu-warhammer/)
-   -   Zaczęło się w Behemsdorfie... (http://lastinn.info/archiwum-sesji-z-dzialu-warhammer/7826-zaczelo-sie-w-behemsdorfie.html)

yvain 25-09-2009 22:37

Aria ciągnęła grupę ku kopalni. Jacques w drodze znalazł dwa nadające się gałęzie odpowiedniej grubości i z resztek znalezionych w bagażach stworzył dwie pochodnie. Trochę alkoholu, jakaś resztka oliwy i szmata. Miał nadzieję, że w kopalni znajdą lepsze pochodnie, a może nawet i lampy oliwne.

Truchła przy których ucztowały niezwykłe wilki nie dawały mu spokoju. Konie musiały należeć do podróżników, zapewne osławionego maga niedawno mijającego wioskę. Czarownik go niepokoił podobnie jak wilki ogromnych rozmiarów. Nie bał się, co to to nie. Bardziej obawiał się Inkwizycji. Te wilki, mag, jakaś kopalnia, kiedyś opętana przez Chaos. Mimo, że byli na odludziu to wieści szybko się rozchodzą, a obecność Inkwizycji z pewnością pozbawiała go możliwości wyniesienia jakichkolwiek łupów z kopalni, wątpił by jakikolwiek Inkwizytor wypuścił ze swych rąk przedmioty prawdopodobnie skażone magią Chaosu. Z resztą kapłani Sigmara w fanatyzmie dorównywali spaczonym przez Chaos, pytaniom nie byłoby końca.

Szybko doszli do wejścia do kopalni z którego zionęła przerażająca wręcz ciemność.

Sev 26-09-2009 20:32

Krasnolud przysłuchiwał się dyskusji młodych z miną wyrażającą dezaprobatę. Na bogów co za ludzie, tylko kłótnie im w głowach. Jeśli relacja łowcy była prawdziwa to mieli problem. Jeśli był chociaż jeden to gdzieś w pobliżu musi być reszta watahy. Czyli nie licząc tamtych mieli by do pokonania jeszcze jakies 4-5 bestii. Wątpił czy drużyna, nawet z doświadczonym najemnikiem, podoła 8 wielkim wilkom. A więc co robić?.

Przed oczami przemykały mu obrazy z przeszłości.

************************************************** ****************

- TRZYMAĆ SZYK KURWA MAĆ!!!!! TRZYMAĆ!
Caleb stał na równinie u boku swoich towarzyszy z oddziału. Po jego lewej i prawej stronie rozciągały się dygoczące ze strachu wojska Stirlandu. Krasnolud spojrzał przed siebie załzawionymi od lodowatego wiatru wiejącymi im prosto w twarz oczyma i od razu musiał przymknąć powieki pod naporem chmury pyłu. Chmurę tą wzbijała pędząca prosto w nich kohorta, kohorta hobgoblinów. Zielonoskórzy na gigantycznych mierzących 1,5 metra w kłebie wilkach. Ich skołtuniona kruczoczarna sierść powiewała na wietrze. Byli coraz bliżej...już słyszał ich mordercze, piskliwe wrzaski....jego towarzysze trzęśli się z przerażenia, z resztą on też..... 1000 stóp....600...WYTRZYMAĆ! - wrzeszczał dowódca...500 stóp....300... podniósł nieco tarczę, która nagle pociężała dobre parę razy.... 150....poczuł,że nie wytrzyma...80...już czuł ich odór...odór krwi...odór śmierci... 30... 15.........uderzyli.

************************************************** ****************

Krasnolud przetarł oczy energicznie. Taaak....wilków nie wolno lekceważyć. Niedługo coś wywęszą. Kiedy drużyna wyjdzie z kopalni(jeśli w ogóle)bestie już będą czekać. Parę wycieńczonych osób nie będzie trudnym dla nich wyzwaniem. Trzeba je wytropić i wybić.
- Hej! Effendi tak? Nie można tak zostawić tych wilków gdzieś w pobliżu na pewno urzęduje reszta watahy. Trzeba je wszystkie wytropić i zabić. Proponuję tak: Ja i ty pódziemy wybić bestie , a reszta niech wejdzie do kopalni i zrobi rekonesans. Spotkamy się jutro o o zachodzie słońca w tym miejscu. Wyruszymy o świcie. Teraz proponuję się przespać, oczywiście ustaląc warty. Co o tym myślicie?

xeper 28-09-2009 10:05

Kopalnia

Słysząc słowa krasnoluda, Effendi zmarszczył brwi a jego twarz wykrzywiła się w sardonicznym grymasie.
- O nie, mości krasnoludzie, ja tam wracać nie zamierzam, bo i po co? Żeby życie stracić bezsensownie? Razem ze szlachcicem widzieliśmy jedynie trzy bestie, ale skąd pewność że w krzakach nie czaiła się reszta watahy, gotowa zaatakować jak tylko pojawi się niebezpieczeństwo. – Łowca wziął głęboki wdech. – Jestem za tym żeby jednak podążać prosto do kopalni, a wilkami się nie przejmować. Nie sądzę byśmy je jeszcze spotkali po wyjściu… O ile wyjdziemy. – mruknął.
Aria szturchnęła go w bok tak, że łowca aż się skrzywił. Jej zacięta mina nie wróżyła nic dobrego.
– A od kiedy to jesteś takim czarnowidzem, Effendi? Przecież to jest pewne że wrócimy i proszę mi tu nie rozsiewać ziarna zwątpienia. Nie po to ojciec wydawał tyle pieniędzy na moich fechtmistrzów, żebym teraz zginęła na jakimś zadupiu. – odgarnęła włosy do tyłu.
– No dobra, dobra. Zatem do kopalni, oby się opłaciło. – rzucił do reszty i ruszył przed siebie.

Szybkim krokiem przeszli przez zarośnięty krzakami plac, mimo odległości dzielącej ich do wielkich wilków, starając się iść cicho i bez niepotrzebnych hałasów. Już po chwili stali w ziejącym w skalnej ścianie otworze, prowadzącym do wnętrza góry. Miał on co najmniej cztery metry wysokości i niemalże pięć metrów szerokości. W podłodze wykutego w skale chodnika widoczne były resztki pordzewiałych torów, po których niegdyś poruszały się wagoniki z urobkiem. Teraz jeden z takich wagoników leżał w wejściu. Drewniane burty spróchniały, a metalowe części pokryły się grubą warstwą rdzy. Podobnie zardzewiałe były grube łańcuchy, które niegdyś zamykały drogę do wnętrza kopalni. Obecnie wisiały po obu stronach wejścia, umieszczone w grubych, wkutych w skałę pierścieniach. Pierwsze metry chodnika, widoczne w świetle pochodni naprędce skleconej przez Jacquesa, były zasypane gruzem odpadającym ze ścian i sufitu, wilgotne i porośnięte cieniolubnymi roślinami.

Ostrożnie, przestępując z kamienia na kamień, zagłębili się w mroku i wilgoci. Gdzieś z góry dobiegały ledwo słyszalne piski i szelest nietoperzych skrzydeł. Woda kapała ze ścian w nieustannym rytmie, od wieków tak samo. Kap, kap, kap... Pachniało stęchlizną i próchniejącym drewnem.
Przeszli nie więcej niż pięćdziesiąt kroków a chodnik skończył się w dużej jaskini. Światło pochodni nie obejmowało jej wspartego na kolumnach stropu ani przeciwległych ścian. Tutaj podłoga również zasypana była odłamkami skał. Pordzewiałe szyny rozwidlały się w kształcie litery „Y”. Tuż obok, pod ścianą widoczne były ułożone równo, teraz spróchniałe górnicze stemple. Obok nich stały dwie duże, okute zardzewiałym żelazem skrzynie. Ich wieka były uniesione ku górze.

Serge 28-09-2009 16:46

Post pisany wspólnie z Ouzi.

Łowca rozglądał się czujnie po okolicy i chyba nie tylko on przyznawał sam przed sobą, że las nocą nie był zbyt przyjemny. To był jego drugi dom, jego mekka, jednak zdany teraz jedynie na zmysł słuchu wśród tej wszechobecnej ciemności nie czuł się zbyt pewnie. Od czasu do czasu docierały do niego jakieś dziwne odgłosy płynące od strony krzaków, ale sam już nie wiedział, czy są prawdziwe, czy jedynie umysł płata mu jakieś figle. Stąpał powoli przed siebie i żałował w tym momencie, że nie posiada takiego wzroku jak krasnolud, pozwalający widzieć mu w najgłębszej ciemności.


Światło wchodzącego powoli w zenit Morrslieba przedzierało się nieśmiało przez gęste konary drzew i oświetlało choć na moment drogę. Podążając za towarzyszami zastanawiał się, co dzieje się w wiosce i czy rodzice mocno denerwują się tym, że syn nie wrócił na noc do domu… Ojciec pewnie od razu skojarzy, że poszedł do kopalni, w końcu tyle ostatnio o tym rozmawiali. No nic, będzie musiał to jakoś wytłumaczyć jak wróci. O ile wróci… „Weź się w garść, Effi, teraz nie ma już odwrotu”, pomyślał. „Poza tym jutro jest dla zuchwałych”. Zacisnął mocniej dłoń na majdanie swego łuku i przyspieszył kroku. Unosząca się powoli mgła i chłód wdzierały się pod ubranie powodując nieprzyjemne dreszcze. Łowca podszedł do Arii i poprawił jej płaszcz, na co ona odpowiedziała mu uśmiechem.

- Mam nadzieję, że nie marzniesz? – spytał.
- Oczywiście, że nie. Twój płaszcz jest bardzo ciepły. – odrzekła szlachcianka. – A ty?
- Jest dobrze. – rzucił uśmiechając się lekko, choć nie do końca tak było. Co prawda miał na sobie dość grubą tunikę, ale mimo wszystko chłód wieczora dawał się we znaki.
- Coś cię trapi, Effendi? – posłała mu pytające spojrzenie.
- Nie, już nie. Wszystko będzie dobrze, przecież wszyscy to wiemy. – nie wiedział, czy zabrzmiało to dość przekonywująco i czy głos brzmiał tak jak chciał, ale teraz nie zamierzał rozmawiać o swoich wątpliwościach co do tej wyprawy. Poza tym byłoby to nie na miejscu.

Uśmiechnął się do Arii, po czym puścił się przodem robiąc za kogoś w rodzaju zwiadowcy. Niedługo potem dotarli do zionącej czernią jamy, prowadzącej w głąb góry.


Effendi rozejrzał się ogarniając wszystko wzrokiem na tyle, na ile mógł. Pierwsze co rzucało się w oczy, to fakt, że kopalnia była od dawna opuszczona – przynajmniej z zewnątrz tak to wyglądało. Pordzewiałe szyny i leżący przy wejściu nagryziony zębem czasu wagonik nie zdradzały żadnej obecności człowieka. Tak jakby to miejsce zupełnie nie było świadkiem wyprawy nieszczęsnego czarodzieja i jego świty. Na dodatek ta działająca na nerwy cisza, która wgryzała się wręcz w uszy…

- Wchodzimy, prawda? – zapytał łowca, przerywając milczenie.

Jacques de Valdue sklecił na prędko jakąś pochodnię i wyruszyli. Łowca ze strzałą na cięciwie przyglądał się pooranym przez czas, sypiącym się ścianom i roślinom, które najwyraźniej lubiły wilgotny klimat jaskiń. Im dalej się zapuszczali tym powietrze robiło się bardziej stęchłe i mdłe. Effendi z zaciekawieniem oglądał jaskinię, nasłuchując od czasu do czasu czy żadne odgłosy nie dochodzą z przodu – na tym terenie należało zachować niezwykłą ostrożność i chyba wszyscy dobrze o tym wiedzieli. Słychać było jedynie kapiącą ze ścian wodę, której miarowe uderzenia działały nieco uspokajająco i usypiająco.
W końcu drużyna dotarła do wydawać się mogło sporej wielkości jaskini bo pochodnia szlachetki nie obejmowała jej przeciwległego końca. Natomiast to, co zauważyli, to tory rozwidlające się na kształt litery „Y”. Łowca wskazał na nie głową i rzekł.

- Pewnie zaraz trafimy na dwa portale, skoro tory przechodzą w dwa osobne rękawy. – jego głos rozniósł się echem po jaskini. Zmitygował się i nieco ściszonym tonem rzekł do krasnoluda. – Co o tym sądzisz, Calebie? W końcu twoi bracia tutaj pracowali. Może masz jakieś propozycje?

Po czym zwrócił się do Arii:
- Nie masz może przy sobie jakiejś lampy? Dobrze by było mieć dwa źródła światła. Z chęcią bym sprawdził co mieści się dalej. – łowca spojrzał przed siebie, w nieprzeniknione ciemności których nie obejmowała łuna bijąca od pochodni. Powoli przyznawał, że jest zmęczony i senny, w końcu to był ciężki dzień.

- Co wy na to, żeby tutaj się zdrzemnąć, a z rana wyruszyć w dalszą drogę? Noc wisi nad nami, a i pewnie jesteście zmęczeni tak jak ja, towarzysze. Poza tym z każdym kolejnym krokiem w głąb kopalni możemy nie mieć już szansy na odpoczynek. Mogę wziąć pierwszą wartę, po mnie Caleb, Herr Valdue i Alex… Myślę, że panienki Arii nie będziemy fatygować. – uśmiechnął się zadziornie, wspierając na majdanie swej broni. – Co wy na to?


Uwagę łowcy przykuły również dwie skrzynie z uniesionymi w górę pokrywami. Podszedł ostrożnie do nich i zerknął czy nie znajduje się w nich nic interesującego. Jego rozmyślania rozproszyła dłoń Arii, która spoczęła na ramieniu młodego mężczyzny. Effendi odwrócił się, a w blasku trzymanej przez Jacquesa pochodni ujrzał wiszący na jej szyi sporej wielkości naszyjnik robiący niesamowite wrażenie. Dziewczyna w wyciągniętej dłoni trzymała jego płaszcz.


- Piękny, nie widziałem go wcześniej. – mężczyzna patrzył na biżuterię jak zahipnotyzowany.
- Bo wcześniej go nie zakładałam, leżał sobie na samym dnie mojego plecaka, dopiero rano go wyciągnęłam. Jeśli mam tutaj zginąć, to chcę chociaż dobrze wyglądać – zaśmiała się radośnie.
- To jakaś pamiątka? Bo wygląda naprawdę okazale jak na mój gust – zauważył łowca.
- Tak, ten naszyjnik należał do mojej ciotki i przekazywany jest z pokolenia na pokolenie w rodzinie Estari. Ma kilkaset lat.
- Pewnie też jest sporo warty.
- No wiesz, mogłabym za niego kupić pół twojej wioski, jeśli nie całą. – rzuciła od niechcenia. Widząc jednak, jak uśmiech znika z twarzy towarzysza, szybko rzuciła: - Oj, tylko żartowałam! A tak właściwie, to o co chodzi z tymi wartami? – zapytała nieśmiało.

- A co ty nie wiesz? – Effi oderwał wzrok od naszyjnika i spojrzał na nią zdziwiony, jednak po chwili zrozumiał. – No tak, przecież ty nigdy nie musiałaś pełnić nocnych wart, bo nie musiałaś. Widzisz, chodzi o to, że jak reszta śpi, to jeden czuwa, co jakiś czas idzie na krótki rekonesans i wraca. Potem, za jakiś czas zmienia go drugi, a ten co czuwał idzie spać. I tak w kółko, aż do rana. W ten sposób każdy może się w miarę wyspać i nie bać się, że rano się nie obudzi. Rozumiesz?

- Tak – odparła, kiwając głową. – To brzmi nawet nieźle, ty to wymyśliłeś? – zapytała, ale widząc zdziwienie i rozbawienie na twarzy z Effi’ego, poznała swoją odpowiedź. Odkaszlnęła zmieszana. – No dobrze, to ja ci potowarzyszę, żeby ci się nie nudziło. Może tak być?
- No jeśli nie czujesz się zmęczona, to oczywiście możesz mi towarzyszyć. – łowca uśmiechnął się szeroko i dotknął dłonią jej twarzyczki. Odchrząknął nagle i rozejrzał się po jaskini zabierając dłoń. – Jak myślisz, te rozgałęzienia oznaczają dwie osobne drogi? – wskazał wzrokiem na tory.
Aria uśmiechnęła się krzywo, widząc, jak szybko młodzieniec zmienił temat na bardziej wygodny.
- Myślę, że taka kopalnia składa się nie tylko z jednego… Eee… z jednej… - zaczęła szukać słowa.
- Chodzi ci o szyb? Tunel?
- O właśnie! Myślę, że jest ich tutaj kilka, znacznie więcej i będzie bardzo dużo takich rozwidleń. Nie boisz się, że się tutaj pogubimy?
- Myślę, że powinniśmy zacząć rysować mapę, żeby wiedzieć gdzie już byliśmy i żeby potem mieć jak wrócić na zewnątrz. – swoje słowa skierował bezpośrednio do Arii, ale powiedział to na tyle głośno, by reszta towarzyszy również usłyszała. – Masz może coś do pisania i jakiś pergamin? Jesteś szlachcianką, ponoć nosicie takie rzeczy przy sobie… Ojciec mówił, że piszecie sprośne wierszyki dla kochanków, którymi chcecie się zabawić na jedną noc. – Effendi podrapał się po głowie i zrobił zdecydowanie głupią minę.
- Ale ty głupi czasami jesteś – kobieta prychnęła w odpowiedzi. – Chwilka, zerknę do torby – burknęła i zajęła się szukaniem czegoś do pisania w swoim ekwipunku. – Zawsze można też zrobić jakiś ślad na ścianie zaraz przy zakręcie, na wypadek gdyby mapa nie była zbyt dokładna lub gdybyśmy ją zgubili…

- Albo usypać kopczyki z kamyków. – powiedział łowca przejeżdżając dłonią po podbródku. – Tak czy inaczej warto coś z tym zrobić, żeby się nie pogubić.
W odpowiedzi dziewczyna skinęła mu głową, a Effendi odwrócił się w kierunku pozostałych towarzyszy.
- No więc jak panowie? Zostajemy na noc? Ja obejmuję pierwszą wartę z Arią w takim razie…

Raphael 29-09-2009 14:52

- Co to było?! – warknął Kislevita.
- Mutant. Pomiot chaosu. Ochydny - odpowiedział, nieco zbladły Manfred. Spojrzał w stronę, gdzie powinien leżeć ranny odmieniec.
- Cholera! – zaklął Leonard, gdy podążywszy za wzrokiem Manfreda, nie ujrzał mutanta.
- Ten ranny też uciekł - orzekł szczurołap i szybko ruszył w kierunku, w którym oddalił się ranny. Już po chwili oglądał ślady pozostawione przez mutanta.
- Najwidoczniej pozbierał się na nogi i schronił w lesie - orzekł niziołek i wskazał ręką na las.
- To ja się nim zajmę - zakrzyknął Liev ochoczo, chcąc ukryć niedawną słabość. Na potwierdzenie swych słów machnął toporem, który zafurczał w powietrzu i szybko wszedł między omszone pnie.
- To chyba nam pozostał ten drugi. Cuchnący - szczurołap zrobił skwaszoną minę i spojrzał wyczekująco na towarzysza.
- No niestety. Nie ma co czekać! – rzucił Leo i podbiegł do miejsca, gdzie tkwił wbity w ziemię sztylet. – Prawie go miałem… - mruknął ze złością, podnosząc nóż.
- Następnym razem nie chybiaj, co? – Manfred poklepał go po ramieniu (oczywiście wspiął się na palce, by tego dokonać) i wszedł w las. Leonard nie odpowiedział. Z zaciśniętymi zębami ruszył za Niziołkiem.

Tyle nauki…Lata praktyk… A kiedy w końcu moje umiejętności mogły się na coś przydać, zawiodły. To nie może się więcej powtórzyć…

Ślad był wyraźny: śluz i smród. Wkrótce doprowadził towarzyszy do małej jamy w ziemi, która mogła należeć do królika lub lisa.
Najwyraźniej mały gnojek, nie mogąc uciec, postanowił się schować. Chyba że…
- Manfred, przypilnuj, żeby tedy nie wyszedł, co?
- Zgoda. A ty…
- Tak. Poszukam drugiego wyjścia. – przerwał Niziołkowi Leo i wyruszył na rekonesans po okolicy. Przetrząsnął spory kawałek runa leśnego, ale, mimo najlepszych chęci, nic nie znalazł. Najwidoczniej ta nora miała tylko jedno wejście. Wrócił do Manfreda, by oznajmić mu wynik swoich poszukiwań. Nie musiał: rezultat miał wymalowany na twarzy.
- Nie ma drugiego wyjścia. – bardziej stwierdził niż zapytał szczurołap. Leo skinął głową.
- Co robimy? – powiedział, chowając sztylet do pochwy przy pasie. Manfred jedynie zatarł ręce.
- Chyba mam mały pomysł…

Wkrótce w jamie trzaskało wesoło małe ognisko. Leo zdjął swój płaszcz i zaczął nim machać tak, aby jak najwięcej dymu poleciało do środka. Po chwili ze środka zaczęły dobiegać wrzaski i krzyki. Stwór miotał w agonii jakimiś przekleństwami i groźbami. Po chwili wrzaski ucichły.
Leo i Manfred spojrzeli po sobie. Z mutanta został już tylko fetor palonego ciała, unoszący się w powietrzu, i śluzowy szlak, ciągnący się przez las. A także groźby, które bynajmniej nie poprawiły im humoru.
- Czy TO właśnie postraszyło nas swoim szefem? – powiedział z nerwowym uśmiechem na ustach Leo. Szczurołap nie odpowiedział.

Wróciwszy na polanę, ujrzeli kozaka idącego w ich stronę, ujrzawszy ich, przystanął. Grajek spojrzał na jego zakrwawiony topór.
- Widzę, że łowy się udały. Możemy powiedzieć to samo. – uśmiechnął się. – Masz może nasze sztylety? – spytał, wyrażając myśli Manfreda.

xeper 29-09-2009 21:05

Polana w lesie

Już we trójkę ruszyli z powrotem przez las w kierunku wsi. Przez całą drogę rozprawiali o stoczonej z mutantami potyczce. O tym czy była to cała grupa czy może tylko forpoczta większej siły, która mogłaby zagrozić Behemsdorfowi.

Wyszli z lasu i przez owiewane zimnym wiatrem pola skierowali się w stronę zabudowań. Zaczęło mżyć. Gdy minęli zagrodę Heirdelów oczom ich ukazał się osobliwy widok. Przed budynkiem karczmy zgromadziła się większość mieszkańców wsi. Przysłuchiwali się temu co mówi Helmut, stojący na beczce ustawionej tuż przed progiem karczmy. Gdy zbliżyli się zauważyli, że tuż obok prowizorycznego podwyższenia stoją pozostałe osoby mające wpływ na losy wsi. Stary, brodaty druid Vidon. Sigmarycki kapłan, Otton Kulmbach. Duchowny Boga Wilków, Ulfnar Hertz oraz naczelnik wioski, Jost Bruge.

- Tak właśnie wam mówię! – krzyczał Helmut i na poparcie swych słów wymachiwał rękami. – Sam widziałem te bestie! Sigmarze i Ulryku, czuwajcie nad nami. Tam w lesie czają się pomioty Chaosu! Są tuż obok naszej wsi. Musimy coś z tym zrobić! Trzeba posłać po wojska!
-Trza uciekać w góry! Brać dobytek i czmychać pókiśmy cali! - Zakrzyknął ktoś w tłumie. Zawtórował mu szmer aprobaty. Słychać było również biadolenia i wznoszone do bogów modlitwy.
- A jakie, Helmut masz dowody na to co mówisz? – zapytał swoim spokojnym lecz władczym głosem, Vidon. Mówiąc to, powoli głaskał się po długiej, białej brodzie, której koniec zatknięty miał za pas.
- A takie, że widziałem ich. Na swoje własne oczy – odparł mu karczmarz.
- Niezbyt przekonywujący dowód – do dyskusji włączył się Jost. – Coś jeszcze? Może ich słyszałeś na własne uszy?
Tłum zarechotał. Knuidert, aż zatrząsł się z gniewu. Poczerwieniał cały na twarzy i gorączkowo zaczął się rozglądać, w poszukiwaniu jakiegokolwiek poparcia.
- A i owszem! – zakrzyknał. Właśnie zauważył kozaka, barda i niziołka zmierzających w jego stronę. Wskazał na nich palcem. – Oni potwierdzą! Też widzieli! A co więcej utłukli te bestie, ot co!
- Spokojnie, Knuidert – odezwał się dotąd milczący Otton Kulmbach. – Podejdzcie no tu, nasi drodzy goście. W imię Sigmara, Pana Naszego i Opiekuna, powiedzcie czy to co mówi karczmarz jest prawdą?

Raphael 29-09-2009 21:27

- Spokojnie, Knuidert – odezwał się dotąd milczący Otton Kulmbach. – Podejdzcie no tu, nasi drodzy goście. W imię Sigmara, Pana Naszego i Opiekuna, powiedzcie czy to co mówi karczmarz jest prawdą?
- Tak. – powiedział bez namysłu Leo. – Ale wszystkie mutanty, które spotkaliśmy, nie żyją. Rozprawiliśmy się z nimi. We t r ó j k ę. – wycedził w stronę Helmuta. Miał żal do karczmarza, że zostawił ich samych. – Jeśli maja kamratów, już raczej ich nie zawiadomią. – parsknął, ale zaraz spoważniał – Ale jeśli jest ich więcej, należy posłać po wojsko. I nie radzę uciekać w góry: tam będzie tylko gorzej! – spojrzał po towarzyszach i nabrał powietrza. – Trzeba ufortyfikować wioskę i uzbroić ludność. Proponuję również posłać po tych, którzy wybrali się do kopalni. Mogą być w niebezpieczeństwie. – patrząc na Manfreda, dokończył. – Zgłaszamy się z Manfredem na ochotników, żeby dogonić wyprawę. Prawda, szczurołapie?

katai 01-10-2009 00:53

- Tak. – powiedział bez namysłu Leo. – Ale wszystkie mutanty, które spotkaliśmy, nie żyją. Rozprawiliśmy się z nimi. We t r ó j k ę. – wycedził w stronę Helmuta. Miał żal do karczmarza, że zostawił ich samych. – Jeśli maja kamratów, już raczej ich nie zawiadomią. – parsknął, ale zaraz spoważniał – Ale jeśli jest ich więcej, należy posłać po wojsko. I nie radzę uciekać w góry: tam będzie tylko gorzej! – spojrzał po towarzyszach i nabrał powietrza. – Trzeba ufortyfikować wioskę i uzbroić ludność. Proponuję również posłać po tych, którzy wybrali się do kopalni. Mogą być w niebezpieczeństwie. – patrząc na Manfreda, dokończył. – Zgłaszamy się z Manfredem na ochotników, żeby dogonić wyprawę. Prawda, szczurołapie?

Po słowach Grajka tłumek przybrał jeszcze jaśniejszy odcień szarości.
Po kilku chwilach brzemiennej ciszy na nowo podniósł się rejwach.
-Chaos, chaos tutaj, zaraz obok naszych domów!
-To niemożliwe, biada nam biada!
-Trza uciekać mówię wam!
Zmieszanie ponownie przybrało na sile.
Wioskowi prominenci próbowali uspokajać przerażonych wieśniaków,
powstrzymując co niektórych mniej odpornych na stres
od natychmiastowej ucieczki.

W zamieszaniu Liev wyłowił sylwetkę Helmuta, bladego jak ściana i wciąż spoconego pomimo chłodnego wiatru.

-To będzie rzeź- skrzywił się do siebie Bazanov. - Rozbiegną się po górach a połowa z nich zamarznie, resztę wyłapią dzikie zwierzęta i bojówki chaosu.-pomyślał.

Odszukał wzrokiem jakieś podwyższenie, z którego mógłby skorzystać.
Wdrapał się na pobliską beczkę i zagwizdał przenikliwie na palcach.
Kilkadziesiąt głów obróciło się w jego stronę.

-Hola tam, cichajcie!-zakrzyknął – Trza wieś do obrony przysposobić. Nie ma innej rady.
W górach zginiecie bo siedzieć tam zimą nie lzja. Lepiej zginąć z bronią
w ręku niż zdychać jak pies z zimna i głodu.-

W odpowiedzi usłyszał wrzaski i obelgi, najczęściej dotyczące męskich genitaliów
oraz jego św. Pamięci Nieboszczki Matki.
Najgłośniej krzyczał bednarz potrząsając przy tym gniewnie pięścią,
podjudzając zgromadzonych wokół niego ludzi.
Liev zeskoczył z beczki, podbiegł w kilku krokach do mężczyzny
i wymierzył solidny cios w bebechy krzykacza.
Rzemieślnik osunął się na kolana z wybałuszonymi oczami a głosy wokoło
ucichły. Wszyscy patrzyli teraz niepewnie na kislevczyka.

-Sobaki, myślicie, że nieszczęścia was ominą jeśli uciekniecie i pochowacie
się po norach?
Wycofanie się w góry to ostateczność. Chcecie tułać się po skałach kiedy
pomioty chaosu będą rabować i palić wasz dobytek?
A czy w ogóle ktoś z was kmioty posłał po pomoc? Zawiadomić najbliższy
garnizon, że Chaos zalęgł się tuż obok Behemsdorfu?-
Zmieszane twarze mieszkańców wioski błądziły wokół oczami.
Co niektórzy wygrzebywali z ziemi, czubkiem buta, niewidzialny kamyk.
-Na Bogów ludzie napełniajcie wodą wiadra i beczki. Wyprowadźcie wozy,
trza z nich zrobić barykady. Znieście worki z ziarnem i mąką by szańce ułożyć.
Kto ma niech chwyta za broń. Starców i dzieci wyprowadźcie z wioski,
z pewnością macie pochowane zapasy w tajnych spichrzach na czarną
godzinę, zmieszczą się tam i ludzie.

Chłopi rozpierzchli się w amoku przygotować co im kazał. Nawet bednarz pobiegł pomagać w przygotowaniach.
Obok Lieva przystanął Helmut.

-Myślisz, że naprawdę tu przyjdą? Pomioty Chaosu znaczy się...?- spytał z przejęciem karczmarz.
-Myślę, że tych czterech przy bimbrowni to tylko forpoczta większej siły. Avangarda zwiadowców.- odparł Liev.
-Grzyby tak!?- rozległ się nagle za ich plecami krzyk Fridy. Obaj mężczyźni obejrzeli się przez ramię.
Za nimi stała czerwona ze złości żona karczmarza ściskając w ręku kij.
-Ja ci dam grzyby moczymordo- zagrzmiała i zaczęła okładać Knuiderta bykowcem.
Bazanov trzepnął się otwartą dłonią w czoło po czym z głupią miną na twarzy wycofał się cichcem, z dala od wściekłej kobiety i jej karcącego ramienia.
Dyskusje małżeńskie nie były jego mocną stroną, miał zresztą ważniejsze sprawy na głowie.

Sev 01-10-2009 17:19

Post napisany wspólnie z Ouzaru i Serge

Krasnolud wszedł do kopalni. Oddychał głęoko przez nos wdychając stęchłą woń wilgotnego powietrza. Już po chwili stali w ziejącym w skalnej ścianie otworze, prowadzącym do wnętrza góry. Miał on co najmniej cztery metry wysokości i niemalże pięć metrów szerokości. W podłodze wykutego w skale chodnika widoczne były resztki pordzewiałych torów, po których niegdyś poruszały się wagoniki z urobkiem. Teraz jeden z takich wagoników leżał w wejściu. Drewniane burty spróchniały, a metalowe części pokryły się grubą warstwą rdzy. Podobnie zardzewiałe były grube łańcuchy, które niegdyś zamykały drogę do wnętrza kopalni. Obecnie wisiały po obu stronach wejścia, umieszczone w grubych, wkutych w skałę pierścieniach. Pierwsze metry chodnika, widoczne w świetle pochodni naprędce skleconej przez Jacquesa, były zasypane gruzem odpadającym ze ścian i sufitu, wilgotne i porośnięte cieniolubnymi roślinami.

Effendi podszedł do skrzyni i otworzył ją. W duchu Caleb przeklął lekkomyślność łowcy. Wszędzie mogą być pułapki, a nikt nie jest ostrożny - pomyślał krasnolud.

Najemnik przysłuchiwał się rozmowie młodych bez słowa. Po chwili Effendi odwrócił się w kierunku pozostałych towarzyszy.
- No więc jak panowie? Zostajemy na noc? Ja obejmuję pierwszą wartę z Arią w takim razie…
- Myślę że najpierw powinniśmy omówić inne kwestie - zagrzmiał Caleb - Zakładam, że spędzimy w kopalni trochę czasu więc przydało by się ustalić kilka zasad.
Aria i Effendi spojrzeli oboje po sobie, po czym łowca chrząknął i popatrzył na krasnoluda.
- No więc jakie chcesz poruszyć kwestie, mości krasnoludzie?
- Nikt nie oddala się od grupy bez wcześniejszego uprzedzenia o tym reszty. Żadnych samotnych "wypadów". Wy ludzie wykorzystacie każdą szansę by zaimponować drugiej osobie. - dodał drwiąco
- Nie martw się - powiedziała Aria i uspokajająco położyła dłoń na ramieniu krasnoluda. - Jestem pewna, że Effendi nie jest kimś, kto chciałby się popisywać. To w końcu myśliwy, który umie przetrwać samotnie w dziczy... - stwierdziła z nutką podziwu w głosie.

- Nie sądzę by któreś z nas chciało się puścić samopas po tych jaskiniach. - łowca wsparł się na majdanie swego łuku. - My z Arią w każdym razie nie zamierzamy. Nie wiem co na to Herr Valdue i Alex, ale nie wyglądają na takich co im brakuje rozumu w głowie. - Effi uśmiechnął się lekko.
- Ne zgodzę się co do Alexa. To zwykły tchórz i darmozjad. Założe się , że w życiu nie miał broni w ręku. Kiedy zrobi się gorąco natychmiast ucieknie. Ja już takich znam. - rzekł Caleb patrząc na kanciarza kątem oka. Panienko - zwrócił się łagodnie do Arii - chciałbym wiedzieć czy radzisz sobie w walce. Widziałem twoje szabelki, ale to nie broń czyni wojownika.
Dziewczyna zaśmiała się cicho na wzmiankę o Alexie, widać wzięła to za dobry żart. Po chwili jednak spoważniała i odpowiedziała krasnoludowi:
- Mój ojciec wydał fortunę na moje lekcje fechtunku, ale przyznam szczerze, że jeszcze nigdy nie walczyłam z prawdziwym wrogiem, tak na śmierć i życie. I mam nadzieję, że nie będę musiała... - dodała nieśmiało, zerkając z ukosa na Effi'ego. Nie dało się tego ukryć, młody łowca zapewne wpadł jej w oko.
- O to się nie martw panienko, myślę że Effendi świetnie zadba o twoje bezpieczeństwo. - odparł najemnik, po czym nie mogąc się powstrzymać zarechotał donośnie - na bogów, co za ludzie, co za ludzie.... - powiedział cicho ocierając oczy rękawem. Trzeba obmyślić dalszy plan działania, uważam że pomysł z noclegiem i wartami jest dobry. Trzeba by również jakoś zabezpieczyć wejscie do kopalni.
- Nie sądzę by ktoś za nami tutaj wchodził, bo sama zła sława tego miejsca odstrasza potencjalnych nieproszonych gości. - powiedział Effendi patrząc na Caleba. - A o swoje bezpieczeństwo Aria nie musi się martwić, przy mnie na pewno nic jej nie grozi. - chłopak zerknął w stronę szlachetki. Ojciec tyle mu opowiadał o zwyczajach błękitnokrwistych, że w innych okolicznościach, przy innym szlachcicu, chłopak nie miałby prawa się tak spoufalać i zapewne zostałby co najmniej wychłostany. Ale ten tutaj, Valdue, chyba nie miał dość dużych jaj, by powiedzieć coś prosto w oczy Effendiemu.
- Dobra to jaki jest ostateczny plan? - spytał Caleb- Ostateczny plan jest taki, że zostaniemy tutaj na noc, Aria i ja obejmiemy pierwszą wartę, a rano po śniadaniu wyruszymy w dalszą drogę. - rzucił łowca. - Nie ma sensu, byśmy zmęczeni włóczyli się po tej kopalni, zwłaszcza jeśli na coś natrafimy. Myślę, że będziemy mieć większe szanse, jeśli wyruszymy wypoczęci i z pełnymi żołądkami jutro rano.
Jakby na potwierdzenie jego słów Aria dyskretnie ziewnęła.
- Effendi ma rację, przydałby nam się odpoczynek - dodała od siebie, stając obok łowcy i delikatnie opierając się o jego ramię. Od razu poprawiło mu to humor i poczuł jakby nagły przypływ nowych sił. Miał ochotę objąć dziewczynę w pasie i przyciągnąć do siebie, ale w ostatniej chwili się powstrzymał i odsunął nieznacznie...

yvain 02-10-2009 23:50

Jacques objął ostatnią wartę. Od wyruszenia z karczmy był bardzo małomówny. Dodatkowo przytłoczył go incydent z wilkami.

Pocieszyło go jedynie zachowanie łowcy i krasnoluda. Zauważył, że ta dwójka będzie odpowiedzialna za Arię, poza tym znali się na rzeczy. Jacques z natury nie lubił ufać nieludziom, ale Caleb był doświadczonym wojem.

Najbardziej z towarzyszy martwił go Alex. Bretończyk podejrzewał, że chłopak zginie. Z resztą należało mu się, znał takich typów, jako dzieciak sam zajmował się podobnym procederem. Wiedział, że z pewnej pozycji nie należy bawić się w łowcę przygód.

Pamiętał jeszcze dawne wyprawy z kompanami, pamiętał tą współpracę, adrenalinę. Z przykrością jednak musiał stwierdzić, że ostatnie miesiące ucieczki zmieniły go bardziej aniżeli by podejrzewał.

Mógł liczyć tylko na siebie.

Właściwie w życiu nie był w kopalni. Nigdy nie eksplorował podziemnych ruin czy katakumb. Jacques nasłuchał się tylko o tym w karczmach. Nie wiedział co prawda czy krasnolud jest dzieckiem podziemi czy Imperium, musiał zdać się na jego instynkt.
Zdaję się na instynkt nieludzia - zaśmiał się w myślach.

Właściwie cały czas myślał o tym jak spożytkować towarzystwo Arii. Szlachcianka dawała więcej perspektyw niż skarby kopalni. Ale z drugiej strony zbytnio nie uśmiechała mu się perspektywa zamordowania łowcy, którego mimo wszystko polubił za młodzieńczy zapał, który jeszcze niedawno jemu samemu towarzyszył. Przecież byli prawie rówieśnikami..

Patrząc na śpiących kompanów Jacques stwierdził, że zdecydowanie za długo traktował ich przedmiotowo, czas przełamać się w stosunku do ludzi. Wszak nie musiał przecież od razu stać się człekiem szlachetnym.. Ani nawet prawdomównym.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 22:41.

Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0


1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172