lastinn

lastinn (http://lastinn.info/)
-   Archiwum sesji z działu Warhammer (http://lastinn.info/archiwum-sesji-z-dzialu-warhammer/)
-   -   [Warhammer] Królestwo Magii (http://lastinn.info/archiwum-sesji-z-dzialu-warhammer/9904-warhammer-krolestwo-magii.html)

Lechu 14-09-2011 09:46

Słysząc entuzjastyczne okrzyki brodatych inżynierów Magnus był nie lada zdziwiony. Nie sądził aby jego niska charyzma była w stanie aż tak dobrze zadziałać w tak beznadziejnej sytuacji. Może był po prostu zbyt skromny a może tym razem miał szczęście. To było nie ważne. Ważne było natomiast to, że - po powrocie wynalazcy - trzej krasnoludowie dołączyli do wyprawy. Jak bestia nadal dychała to szanse na jej śmierć drastycznie wzrosły.

Naprawiona konstrukcja na nowo zeszła pod wodę a sam Magnus był pełen nadziei. Tileańczyk chciał aby nikomu nic się nie stało. Dwóch nowych nie znał za dobrze, ale wydali mu się porządnymi ludźmi. Graua znał już na tyle aby wiedzieć, że nawet po uszy w końskim łajnie da sobie radę. Najbardziej bał się w sumie o młodą magiczkę i druida. Darragh stał mu się zdecydowanie najbliższy z całego tego towarzystwa. Ich rozmowy w trakcie podróży powozem czy wspólna walka na długo zapadły w pamięć weterana. Na bardzo długo. A co mógł powiedzieć o czarodziejce? Niewiele. Nie udzielała się zbyt często za sprawą swojej choroby. Ale miała w sobie coś - coś ponad niezłe poczucie humoru. Jakby się jej coś stało weteran czułby się jakby nie dopilnował dziecka bliskiego mu przyjaciela. "Oby nic im się nie stało" powtarzał w myślach wojownik posuwając machinę cały czas do przodu.

Po pewnym czasie, który Wiecznemu Uczniowi bardzo się dłużył machina wynurzyła się w pobliżu jednego z dachów. Wyglądał on na solidny. Wrzeszczące krasnoludy wybiegły z wnętrza Dorsza jako pierwsze. Potem wysiadł Magnus zatrzymując całą resztę w środku.

- Sprawdzę sytuację na zewnątrz. Poczekajcie dopóki nie dam znaku, że jest tam bezpiecznie. - powiedział z nieukrywaną troską o wynalazcę i wynajętych ludzi wojownik.

Po wyjściu Tileańczyk spojrzał w stronę, w którą patrzeli brodaci. Była tam kupa mięsa i jakiejś breji powyginanej jak po spazmatycznych drgawkach. Weteran wiedział, że stali za tym czarodzieje znajdujący się na dachu. Cieszył się, że obecni żyją, ale gdzie był druid? Darragha nie było wśród nich a weteran nawet nie domyślał się jak skończył czarodziej. Cały czas łudził się, że jest cały i zdrowy. Ale gdzie? Słysząc krasnoludów ruszających do ataku Magnus zareagował całkiem inaczej niż zareagowałby zwykle. Wiedział, że czwórka czarodziejów poradzi sobie z krasnoludami nie zabijając ich. Nawet jak wpadną do wody to nic ich nie zabije, bo przecież potwora już nie ma...

Tileańczyk wskoczył do Dorsza i kazał wszystkim ruszać. Po zamknięciu włazu wszyscy zgodnie ruszyli w kierunku miejsca startu. Pieniądze z wygranej przydadzą się drużynie. Mają w sumie ich niemało, ale wojownik przeczuwał, że to nie wystarczy. Już nie. Za dużo stało się dziwnych zdarzeń po drodze aby za tyle mogli zapewnić sobie spokojny sen i dobry posiłek na każdym z postojów. Poza tym kto wie czy dwójka magów nie dołączy do wyprawy. Jak tak to te 400 Koron jakie może wygrać Magnus przydadzą się im jeszcze bardziej...

W końcu Dorsz wynurzył się w miejscu startu. Przy brzegu wezbranej wody stało kilku urzędników. Tuż przed nimi wychylił się z wody skonstruowany przez mistrza Gepflugela pojazd. Stali i podziwiali. Cała ekipa prowadząca pojazd wysiadła pośpiesznie szukając na niespokojnej tafli wody statków kapłanów. Musieli być gdzieś bardzo blisko. Magnus stanął i czekał aby w razie czego zatrzymać ich chociaż jakąś rozmową. Wynalazca tymczasem podbiegł do urzędników aby oznajmić im, że jego pojazd z swoją załogą wygrał wyścig.

Uzuu 15-09-2011 21:54

- To moja wina.. to moja wina... kurwa, kurwa, kurwa... kurwa. - Przemoczony blondyn w kółko mamrotał słowa które tylko utwierdzały przerażonego wioślarza o tym że być może ten potwór został zesłany przez bogów by właśnie rozprawić się z tym wynaturzeniem które wyciągnął z wody. Marynarz nie mógł powstrzymać torsji które opanowały całe jego ciało, klątwa za to że był światkiem tego bluźnierczego rytuału a Manann mu świadkiem że, przecież on nie chciał pomagać heretykom którzy gotowi poświęcić go gdy tylko przestanie być im posłuszny czy potrzebny. Starszy człowiek w myślach błagał wszystkich znanych mu bogów o cud i ukaranie plugawych sług mrocznych potęg.

Gerold dopiero po chwili zdał sobie sprawę z tego co uczyniło połączenie trzech wiatrów magii, dopiero po chwili domyślił się jakiej herezji dokonali i czemu tak słusznie obawiał się efektów igrania z manipulowaniem czarów różnych szkół. Nie mógł przestać myśleć że gdyby nie jego proste zaklęcie, ten drobny gest którego tak wielu magów metalu uczy się jako pierwszego z pierwszych oni wszyscy nadal by żyli. Widział jak oni wszyscy wili się w szaleństwie pochłonięci przez niekontrolowane już przez nikogo źródło mocy. Chciał biec i pomóc im, wyciągnąć ich z tego kłębowiska ale wiedział doskonale że na to jest już dawno za późno, że było już za późno gdy ostatni wers jego czaru umknął i wyzwolił w pełni energię którą zgromadzili. Ta sama bezsilność którą czuł jeszcze nie tak dawno gdy mimo pieniędzy i jego umiejętności zarówno w magii jak i alchemii nie potrafił pomóc własnej matce. Powoli podniósł się i odwrócił plecami od całego przedstawienia, nie było sensu tracić czasu a dla tych którzy przetrwali najlepszym wyjściem była ucieczka z miejsca zbrodni. Krzywy uśmiech zagościł na twarzy maga gdy przyglądał się swemu wybawcy, przynajmniej on ocalał a potwór nie skrzywdzi już nikogo więcej. Mężczyzna wziął głębszy oddech i rozejrzał się w poszukiwaniu zastępczego środka transportu, zdawał się nie przejmować już koszmarem do którego się przyczynił, prawda była taka że Sehlad odłożył po prostu na później starcie ze swymi własnymi demonami.

Dziewczyna tymczasem wstrzymała oddech spoglądając na nienaturalną plątaninę eteru. Magiczny wiatr porwał kaptur i szarpał krótką spódniczką. Nie mogła odwrócić wzroku, czy zasłonić twarzy. Chora fascynacja dla widowiska pożerała jej myśli. W źrenicach odbijało się tylko mutujące cielsko wchłaniające żeglarzy i druida. Zastanawiające, że w tej właśnie chwili jedyne co zdawało się jej przeszkadzać to fakt, że trzeci wiatr wydawał się taki nie na miejscu. Odczuwała irytację, że w pewien sposób ktoś wmieszał się w intymną chwilę z Grauem. Jakkolwiek nie spoglądał na to szary mag, którego ostry głos wyrwał dziewczynę z odrętwienia. Zareagowała lekkim uśmiechem widząc chyba po raz pierwszy tak wyraźne emocje na jego obliczu.

"Co to kurwa było??!!" - słuchając szorstkich słów Gundulfa Alfred poczuł jak przechodzi go zabobonny dreszcz strachu, który niewiele miał wspólnego z ziąbem ciągnącym od wezbranej rzeki i przemoczonego odzienia. Co jeśli mag cienia miał rację? A jeśli faktycznie przywołaliby demona? To że sam Alfred nie przyłożył dziś ręki do wspólnie splatanego czaru nie miało znaczenia - bowiem, by daleko nie szukać, sam podsunął Telimenie pomysł bazując na swych doświadczeniach z Boegenhafen.
Że jednak należał do osób zwykłych sikać na stojąco, spoglądał jedynie ponuro na pieklącego się Graua przez dłuższą chwilę, potem odwrócił się bez słowa i zabrał za robotę. Trzeba było ściągnąć Gerolda na ich dach i przygotować jakiś wehikuł. Resztki łodzi doczepieni do których przypłynęli z Telimeną mogły być dobrym początkiem. Ale najpierw przysiadł by wylać wodę z butów i zawartości plecaka. Trzeba mieć w życiu priorytety.

Romulus 15-09-2011 22:57

- Nieźle dołożyłeś do pieca, chłopie - mruknął Alfred gdy Gerold wreszcie wylądował na ich dachu. Ale z uśmiechem, bowiem poczuł nielichą ulgę gdy okazało się że tym razem rozpaczliwa walka o przetrwanie nie skończyła się tak jak w Boegenhafen. Walnął Sehlada w ramię - Trzeba to opić, Gerold! Oczywiście, po tym jak odbędziemy żałobę po zabitych... - dodał pospiesznie zwracając się do reszty.
Nie zwrócił uwagi na stan wioślarza, a powinien. Wszak wszystko co może się spieprzyć spieprzy się a on był głupcem że nie pamiętał o jednej z podstawowych prawd cyników i weteranów. A może nie? W końcu na jeden dzień wyczerpali chyba limit pecha?
Oczywiście, był w błędzie.

Krótka przeprawa z nadal chorym wioślarzem nie była prosta ale przy pomocy pływających szczątków i bosaka którym operował Gundulf w miarę sprawnie przedostali się na drugi dach by wspomóc towarzyszy w szukaniu innej łodzi. Nie dane im było jednak nawet zamienić więcej niż kilku słów gdy spod wody wynurzył się znany im już kształt pływającego wynalazku w którego wnętrzu prawdopodobnie znajdował się niedawno poznany Magnus. Gdy chwilę później bojowo nastawione krasnoludy rzuciły się na okrutnych czarnoksiężników Gerold zaklął siarczyście przeklinając ciasne umysły prostych ludzi. Nie miał ochoty oglądać więcej krwi przelanej przez zwykłą głupotę. W dłoni alchemika błyskawicznie pojawiła się pożółkła ze starości niewielka kość która momentalnie rozsypała się w proch pod wpływem inkantacji skupiającej na niej moc zaklęcia. Ta sama dłoń zacisnęła się nagle niczym szpon ukazując bąble od poparzenia jak by mag trzymał w niej rozżarzony pręt, krótki okrzyk zaskoczenia i cierpienia był jedyną oznaką że czarodziej stracił koncentrację. Uwolniona moc błyskawicznie pomknęła do swego celu i rozprzestrzeniła sie niczym fala od jego centrum. Dach budynku zatrzeszczał niebezpiecznie pod stopami pędzących krasnoludów, w szaleńczym pędzie nie mogli oni zwrócić uwagi na gwoździe które zardzewiałe i poskręcane zaczęły wychodzić z klepek, nie mogli widzieć czegoś tak drobnego jak wyginające się drewno które pękało pod ciężkimi butami długobrodych. Sehlad przycisnął poparzoną dłoń do ciała w drugiej mocno ściskając metalową lagę gotów bronić się przed nadchodzącymi razami, rozmowa póki co nie wchodziła jeszcze w grę ale Gerold miał już w głowie ułożony krótką reprymendę dla porywczych kurdupli.
- Sigmar nam dzisiaj sprzyja przyjaciele. - alchemik roześmiał się słysząc znaną mu już inkantację Alfreda, miał tylko na dzieje że ten celował w dach.

Telimena nie miała przy sobie żadnej broni, choć nawet w razie jej obecności i tak nie miałaby pojęcia jak się nią posłużyć. Przezornie schowała się za towarzyszami przywołując jedyne ostrze, którym potrafiła jakoś władać. Rozchyliła usta w cichym podziwie dla przytomności Gerolda. Powodzenie jego planu mogło skutecznie uratować im skórę. Potem zostanie już tylko przeżycie złości Gundulfa.
Zaciskała teraz drobne dłonie na wysokiej kosie z czarnym ostrzem, które lśniło purpurową energią. Wyglądała dość zabawnie z bronią niemal dwa razy dłuższą od siebie, o ile ktoś lubi takie poczucie humoru.

"Nienienienie, kurwa, to nie może być prawda!" - Mont nie dowierzał własnym oczom i uszom, ale jęk Graua wyprowadził go z błędu. To się działo naprawdę. Kolejna źle załatwiona sprawa mściła się na nim bez litości. Ale nie zamierzał biernie czekać na wycisk. Wręcz przeciwnie. Nie należał do podstawiających policzek nawet pod pierwsze uderzenie. Warknął czując wzbierającą furię.

Miał bezceremonialnie odsunąć Telimenę za siebie ale na szczęście dziewczyna miała wystarczająco dużo oleju w głowie i poukładaną hierarchię wartości. Wiedziała co robić, nie strugała bohatera i chwała była jej za to, zaś Alfred dzięki temu nie stracił odrobiny czasu mogącej stanowić różnicę między życiem a śmiercią. A reagował instynktownie i z wrodzoną jego rodowi agresją.
- Egomet arcessere... - podniósł ręce i pospiesznie splatał zaklęcie ignorując dreszcz strachu na widok brodatych, wykrzywionych furią twarzy odległych o raptem parę kroków. Czuł jak czerwona mgła nienawiści bierze go w swoje posiadanie i niczego nie pragnął bardziej jak skoncentrowaną energią Hysh rozerwać na kawałki głowę pierwszego kurdupla. A potem sięgnąć po zimne żelazo i rzucić się na pozostałych, rąbać, łamać kości i upuszczać krwi, aż...

Nie. Nie będzie tak. Ciągle cierpiał na traumę po wydarzeniach w Boegenhafen. Musiał wziąć się w garść by nie oszaleć. Tak mu Sigmarze dopomóż.
- ...IAM! - dokończył i bliźniacze promienie Gorejącego wzroku pomknęły do celu. Trafiły w belkę podtrzymującą konstrukcję dachu drżącego pod kilkuset kilogramami ciężaru pędzących na nich krasnoludów, posyłając w eksplozji chmurę drzazg naokoło. Nie miał czasu by być z siebie dumny, ale gdzieś z tyłu czaszki czuł słaby posmak ulgi. Powstrzymał czerwone pragnienie i odepchnął je, zdradzieckie i znienawidzone. Szkolenie w Kolegium Magii dawało rezultaty. Załatwi to bez rozlewu krwi.

Ale żądza jej przelania była podstępna, kusząca i ciągle gdzieś w nim tkwiła, głęboko ukryta...

Tadeus 22-09-2011 23:51


Szarża wrzeszczących w amoku krasnoludów zadudniła gromem po dachu podtopionego budynku. Od nieosłoniętych ciał czarodziejów dzieliło ich zaledwie parę metrów. Jasnym było, że nawet gdy udało się ich zranić, sam impet ich rozpędzonych ciężkich cielsk dosłownie zmiótłby nieszczęśnika, na którego by wpadli. A taka wizja w oczywisty sposób nie pasowała nikomu z obecnych. Toteż ponownie w ruch poszły tajemne gesty i mistyczne inkantacje, poczęto gromadzić magiczne energie i splatać kolorowe wiatry, aż w końcu powietrze ponownie zaiskrzyło od potężnych mocy, a rzeczywistość rozdarła się z donośnym gromem. A może było to jednak pękające z trzaskiem drewno pod stopami brodaczy? Szarżujące karły w jednym momencie jeszcze przebierały w furii kulasami, pędząc przed siebie, a w drugim nagle runęły w dół przez szeroką szparę w skorodowanym, naciętym gorejącym spojrzeniem dachu.
- Kuuurwaaaaaaaaaaaaaaaaaa! - rozbrzmiał w powietrzu wrzask, zakończony efektownym, mokrym pluśnięciem.

Starczyło zajrzeć do dziury, by zobaczyć trójkę khazadów usilnie próbujących utrzymać się na powierzchni. Widać jednak było, że albo nauka pływania nie należała do umiejętności kultywowanych w ich kulturze, albo ich baryłkowate ciała miały problemy z wypornością. Coraz to bowiem ich głowy zanurzały się pod wodą, pozostawiając na powierzchni tylko dryfujące, zaplute w złości brody. Patrzenie na bezbronnych pieniaczy miało w sobie coś satysfakcjonującego, szczególnie, że pierwszym czego pozbyć się musieli, by od razu nie pójść na dno były ich groźne narzędzia. Bez nich i we wrogim im żywiole wyglądali na bandę zagubionych zniedołężniałych starców. Choć mimo wszystko najwyraźniej nie brakowało im sił na bluzganie, co wykorzystywali często i gęsto, wypełniając eter siarczystymi wiązankami przerywanymi tylko z przymusu bulgotaniem i cherlaniem związanym z wypluwaniem wdzierającej im się do ust wody.

Naturalnie, dla czarodziejów był to idealny stan do negocjacji i wyklarowania tego niefortunnego zajścia, co też Gerold z pomocą innych uczynił, serwując krasnoludzkim inżynierom odpowiednio skróconą i wygładzoną historię.

Wszystko zaczęło znów iść po ich myśli. Tylko gdzie podział się ich tileański ochroniarz z potrzebnym im do ucieczki wehikułem?

Ten przybył akurat, gdy magowie po ponad godzinnym oczekiwaniu w desperacji zaczęli sklecać już własny pojazd z dostępnych resztek. Wrócił do nich nie tylko późno, ale i w ostatniej chwili. Złagodzona wcześniej przez kapłańskie rytuały pogoda zaczęła bowiem znów pokazywać swoje zabójcze oblicze. Z nieba dosłownie runęła ściana wody, a gniewny wiatr ponownie zmarszczył brudną rzeczną powierzchnię. Jeśli chcieli się przeprawić, był to ostatni moment.

Do południowego brzegu przybili parę nerwowych chwil później. Wielokrotnie poobijany wehikuł na tym etapie wyglądał już na wrak. Gdyby nie zatykanie szczelin palcami i wszystkim, co akurat mieli pod ręką, nie dotarliby pewnie nawet do połowy drogi. Ale się udało.

Dzień później opuścili to przeklęte zalane miasto, w którym na ich nieszczęście zaczęto opowiadać niepokojąco trafne plotki o grupie podejrzanych nieznajomych i dziwnych, magicznych wydarzeniach mających miejsce w czasie wyścigu.


Po zakupieniu koni i podstawowych zapasów ruszyli dalej na południe, uciekając przed ciężkimi, czarnymi chmurami, zalegającymi złowrogo nad doliną rzeki Teufel. Na swojej drodze minęli pospiesznie górnicze miasteczko Heugeldal, pełne srogich i nieufnych mężczyzn i smutnych, milczących kobiet, a następnie przeprawili się przez pobliskie, zalane oparami bagna, korzystając z bezcennej pomocy sympatycznego, napotkanego przypadkiem małżeństwa, które utrzymywało się ponoć z polowania na lęgnącą się w błocie bagienną zwierzynę. Po dotarciu do Stimmigen pożegnali się z Hanną i Timem, wymieniając z nimi wedle miejscowego zwyczaju drobne podarki. Kto by pomyślał, że peklowane ślimaki mogły smakować tak zacnie! W końcu wijący się po trzęsawiskach trakt poszedł znów stromo w górę, a otoczenie stało się suchsze i zdrowsze.


Odetchnęli pełną piersią, ciesząc się krystalicznie świeżym powietrzem i pięknym, bezkresnym widokiem. Po swej prawej stronie mieli majestatyczne szczyty Szarych Gór, po lewej zaś szumiało zielone morze Reikwaldu. W takich momentach ciężko było nie myśleć o druidzie, który z pewnością ucieszyłby się z takiego widoku. Szkoda, że nie mieli nawet jego zwłok, by pochować go w miejscu takim, jak to...

Wieczorem zatrzymali się w jednej z opuszczonych pasterskich chat, umiejscowionych w malowniczym miejscu, na jednym z łagodnych zielonych zboczy. Budynek nie był może przesadnie duży, ale miał pojemną główną salę i przytulny stryszek, na którym można było się wygodnie wyspać. Starczyło tylko nazbierać chrustu i można było spędzić tam miły wieczór, szczególnie, że dzień wcześniej udało im się zakupić od napotkanych górali trochę koziego sera i wspaniale aromatycznej suszonej kiełbasy.

xeper 24-09-2011 13:48

Strzelił do nadbiegającego, rozszalałego brodacza, ale bełt chybił celu, co w świetle późniejszych wydarzeń okazało jak najbardziej korzystne. Inni zdecydowali się użyć magii, najwidoczniej nie zdawali sobie sprawy z niebezpieczeństwa jakie splatanie wiatrów niosło w tej chwili ze sobą, albo byli po prostu głupi. A może spowodował to strach i adrenalina. Gundulf nie miał czasu aby rozważać owe zachowanie. Już wcześniej ich ostrzegł. Skoro nie słuchają to ich sprawa. W tym towarzystwie trzeba było po prostu uważać i ograniczyć użycie magii do minimum. Sytuacja taka Gundulfowi w sumie pasowała, stosował ją na co dzień.

- Zostaw go – krzyknął do Alfreda, widząc co mag zamierza zrobić. – Nie pogarszajmy swojej i tak już beznadziejnej sytuacji. To morderstwo i za takie zostanie uznane, jeśli pozostawimy jakichkolwiek świadków. Mamy i tak niemało kłopotów, a musimy, powtarzam MUSIMY dotrzeć do Nuln.

Oczekiwanie na Magnusa, który chyba upodobał sobie podróże w podwodnym wehikule, Gundulf umilał sobie siedząc na skraju ledwo trzymającego się dachu i ciskając kawałkami drewna do wody. Nie był w nastroju do rozmów, żartów ani filozoficznych rozważań. Był wściekły. Naokoło działo się coś, czego nie rozumiał do końca. Ktoś lub coś znało ich plany, przewidywało kolejne kroki i rzucało kłody pod nogi. Może w Nuln znajdzie odpowiedzi na te pytania.
- Jakże to miło, drogi Magnusie żeś się po nas pofatygował – zakrzyknął do Tileańczyka, gdy ten w końcu przypłynął. – Jużem myśłał, że podryfowałeś tym swoim korabiem do Marienburga, aby podziwiać tam znaną w całym świecie świątynię Mananna...

Opuszczali Ubersreik, zalany przez wodę i wrogi, słuchając plotek, w których przedstawiano ich jako żądnych krwi kultystów i czarnoksiężników, którzy swoją plugawą magią sprowadzili na miasto nieszczęścia. Ludzie uznali, że to ich zasługą było sprowadzenie bagiennego potwora i spowodowanie śmierci kilkudziesięciu mieszkańców. Obwiniano ich także za zeszłoroczne susze i śmierć diakona Felixa Bradte, który umarł na tyfus. Z pewnością plotek było więcej, ale nie doszły one do uszu magów. Na szczęście.

Gundulfowi przypadł zaszczyt podróżowania samotnie na koniu, za co był niebiosom szczególnie wdzięczny, gdyż czułby się nieswojo gdyby jego kibić obejmował jakiś w sumie obcy mężczyzna. Z drugiej jednak strony zazdrościł szczęśliwcowi, któremu przyszło podróżować na końskim grzbiecie z Telimeną. Jechał sam, z przodu, pozwalając koniowi na własne tempo, unikając rozmów i pytań o cel podróży i szczegóły misji, jaką zostali obdarzeni.

Hugeldal przejechali najszybciej jak się dało. Witani wrogimi spojrzeniami i wycelowanymi w nich kuszami, wiedzieli, że w tym miejscu nie zostaną powitani z otwartymi ramionami. Coś musiało się tutaj wydarzyć, skoro ludzie tak reagowali i pamięć o tym wydarzeniu musiała być jeszcze świeża. Nie było to raczej normalne zachowanie, ale i nie było okazji aby dokładniej dowiedzieć się o co chodzi. Zresztą i tak nie zaangażowaliby się w tą sprawę, nie mieli na to czasu. A potem wjechali na bagna...

Peklowane ślimaki, jakie otrzymali od napotkanych przypadkiem Tima i Hanny były ohydne! Gundulf nie mógł ich nawet przełknąć i nie był w stanie zrozumieć, jak cała reszta towarzystwa się nimi tak objada. Poza tym nieprzyjemnym incydentem, podróż w towarzystwie małżeństwa upłynęła spokojnie i w przyjaznej atmosferze. Widać było, że owi ludzie łakną towarzystwa, gdyż na bagnach raczej nie mieli możliwości pogadania sobie o wieściach z szerokiego świata.

A potem ruszyli w górę, na tereny suchsze i znacznie zdrowsze. Grau był zadowolony, że opuścili wilgotne, pełne komarów bagna, które już zaczynały dawać mu się we znaki. Kości zaczynały pobolewać, a stare blizny boleć. A przecież miał dopiero nieco ponad trzydzieści lat. Co będzie na starość, zastanawiał się. I raczej nie wchodziło w rachubę siedzenie w przytulnym kącie, pełnym pajęczyn i rozpadających się ze starości woluminów.

- No i co moi drodzy – zagaił rozmowę w szałasie, gdy ogień już płonął i wszyscy wcinali kiełbasę. – Nasze drogi wkrótce się rozejdą, jak mniemam. My swoją misję mamy, wy swoje zadania. Miło było poznać, chociaż początek znajomości nie wyglądał obiecująco.

Lechu 25-09-2011 18:41

Tileański wojownik...
 

Złoto. Karle. Tak potrzebne do przeżycia. Tak ważne w czasach, gdy od ludzkiego życia ważniejsze były dobra materialne. Magnus to wiedział i dlatego zgodził się wziąć udział w wyścigu. Mimo zagrożenia. Mimo narażenia życia swego, pedałujących chłopów oraz własnych towarzyszy. Bo czyż nie powinien być z nimi? Czyż nie powinien strzec ich zamiast dbać o złoto? Złoto, które zapewni im spokojniejszą podróż do Nuln... Gdyby tylko Magnus wiedział, że stracili kolejnego członka drużyny nie pozwoliłby sobie na ten błąd. Na decyzję, która - być może - kosztowała druida życie. Ale on jeszcze tego nie wiedział...

Po odebraniu skrzyń ze złotem, które przywieziono wprost z zamku samego grafa Magnus rozdzielił uczciwie przychód pomiędzy siebie, chłopów oraz wynalazcę. Ten ostatni zarobił najwięcej. Dwa tysiące lśniących Koron. Magnus wziął 400 sztuk złota a sześciu pomocnikom dał po 100 każdemu. Za narażanie życia. Każdy z chłopów od razu uśmiechnął się od ucha do ucha. Wynalazca był dumny, że jego wynalazek wygrał. Tileańczyk zaś nie zapomniał o powozie, który znajdował się po tej stronie wezbranej rzeki.

- Mistrzu Gepflugelu. Muszę coś załatwić a potem chciałbym przedostać się na drugi brzeg. Mam nadzieję, że nie będzie z tym problemu? - rzekł wojownik patrząc na wynalazcę.

Chłopi zawtórowali chyba też mając podobny zamiar. Ich wehikuł zatem będzie musiał podźwignąć jeszcze więcej osób niż przewidział sam konstruktor. Zapowiadała się ciężka przeprawa...

- Niech będzie wojowniku. Poczekamy na Ciebie, ale śpiesz się. Mam parę spraw do załatwienia po tamtej stronie i musimy przed zachodem zdążyć zreperować pojazd. - odpowiedział nieśpiesznie uczony.

- Spokojnie. Wrócę niebawem. - z tymi słowy Magnus udał się do karczmy, w której zostawił drużynowy pojazd.

***

- Szukam jakiegoś kupca z kontaktami. Wiesz kto może mi pomóc? - zapytał oberżysty wojownik.

- Hmm... Znam kogoś kto może kupić od Ciebie te wierzchowce po całkiem przystępnej cenie. - powiedział wyciągając potężną łapę człowiek. - Zwą go Fiskus. Znajdziesz go niedaleko mojej karczmy. Ulicę stąd ma stajnie i magazyn. - dodał widząc złotą monetę mężczyzna.

***

Po wizycie u wymienionego kupca Magnus miał dodatkowe 300 Karli za konie oraz powóz. Poza tym miał namiar na kupca Misurela po drugiej stronie. Urzędował on niedaleko brzegu więc nie będzie trudno go znaleźć. Teraz jedynie pozostało donieść swoje rzeczy i drużynowe złoto do wehikułu wynalazcy i liczyć na to, że magowie nadal czekają na tym pamiętnym dachu. Oby tylko poradzili sobie z krasnoludzkimi inżynierami...

***

Dorsz wyruszył mieszcząc w swym trzewiach chłopów, wynalazcę oraz Magnusa i niemal cały drużynowy sprzęt. Kurs był prosty - dach, przy którym zatrzymali się ostatnio. Mimo iż wehikuł wydawał się poobijany i lekko przeciekał tileańczyk nie czuł strachu. Czemu miałby teraz zatonąć jak wcześniej się udawało?

W końcu machina znalazła się przy dachu magazynu, na którym wojownik spodziewał się zastać magów. Tileańczyk polecił wynalazcy i reszcie poczekanie na niego w wnętrzu Dorsza. Magnus wysiadł i oniemiał. W dachu była olbrzymia dziura a trójka krasnoludów próbowała jakby stworzyć jakiś środek transportu z paru większych desek. Było przy tym niemal tyle samo debaty co konstruowania więc wyglądało to dość komicznie.

Podchodząc bliżej Magnus spojrzał po znajomych czarodziejach. Każdy był zmęczony i przesiąknięty do suchej nitki, ale wśród nich nie było Darragha. W karczmie i na tym brzegu też go nie było. Tileańczyk naiwnie starał się wierzyć w to, że druid żyje.

- Chodźcie. Na drugą stronę przeprawimy się Dorszem. On naprawdę działa. - powiedział Magnus patrząc po każdym z kolei. - Gdzie Darragh? - zapytał już ciszej jakby nie będąc pewnym czy chce znać odpowiedź.

Gerold nie bardzo chciał być zwiastunem złych wieści, ale nikt za bardzo nie kwapił się by odpowiedzieć ochroniarzowi grupy magów. Po chwili ciszy, która zaległa między nimi alchemik odezwał się.


- Druid nie żyje, zginął w wybuchu magicznej eksplozji. Nic nie mogliśmy zrobić, przykro mi. - W głosie maga nie dało się usłyszeć ani prawdziwej troski ani żalu po poległym magu. Zwykła odpowiedź na zwykłe pytanie.

Magnus zdawał się przez następne parę chwil nie być obecnym wśród zebranych. Patrzył przed siebie w tylko sobie znany punkt. W głębi duszy tileańczyk przeklinał swoją decyzję wzięcia udziału w wyścigu. Może gdyby był tu obecny - wśród tych magistrów - mógłby pomóc Darraghowi. Człowiekowi, który mimo iż tak kochał zieleń i przyrodę, która wojownikowi była obojętna zawdzięczał naprawdę wiele. To z nim najbardziej się zbratał. To jego odejście odczuł najbardziej i było to po nim widać. Był przybity i zgnębiony. Po prostu nie chciało mu się kontynuować tej przeprawy. Miał ich chronić. Pilnować aby nic im się nie stało. A tu co? Giną tak samo jakby byli sami - bez niego. Najpierw Alvaro, teraz Darragh. W końcu Magnus spuścił głowę patrząc na mokre dechy zniszczonego dachu.

- Riposi in pace. - rzekł cicho tileańczyk w swej ojczystej mowie.

Jeszcze chwilę mu zajęło dojście do siebie. Zrozumienie, że od kiedy wyruszył to cały czas narażał własne życie. Narażał je, ale nie ginął. Ginęli ludzie wokół niego. Ludzie, którzy niczemu nie byli winni. Ci, którzy powinni żyć. Jaka to ironia losu, że jeden może jeździć pół życia po polach bitew i umrzeć jako stary człowiek w suchym, ciepłym łóżku a drugi ledwo wyruszając na trakt może stracić głowę. Odejść do krainy Morra będąc nadal młodym...

- Chodźcie za mną. Zostawcie te deski. Krasnoludy też się zmieszczą. Na drugiej stronie kupimy konie. Mam namiar na kupca, który tym się zajmuje. - powiedział cicho wojownik szybko ruszając w kierunku drewnianego pojazdu.

***

Przeprawa była niezwykle ciężka. Mimo wzmożonych sił pojazd poruszał się wolniej niż wynalazca się spodziewał. Poza tym pojawiały się coraz liczniejsze dziury, które pasażerowie zatykali wszelkimi sposobami. O ile czarodzieje zdawali się jeszcze trzymać nerwy na wodzy to Telimena wyglądała jakby zaraz miała zacząć płakać. Stała, przytykając jedną z dziur całkiem blada nerwowo poruszając nogami. Dziewczyna chyba nie była przyzwyczajona do podróży wodą. Magnus w sumie też nie, ale za to on się nie bał. Jak zawsze...

W końcu Dorsz wyszedł spod mętnej wody i pojawił się na drugim brzegu. Wezbrany Teupfel wyglądał z tej strony groźnie niczym nieokiełznane piaski Pustyni Chaosu. Napawał lękiem. Po krótkim czasie Magnus i czarodzieje zostali sami. Każdy z pozostałych udał się w swoją stronę. Nawet gadatliwi krasnoludowie potulnie odeszli mówiąc coś o nieprzebranej toni spirytusu.

- Słuchajcie. Jako, że nasz cel to Nuln to najmądrzej by było udać się dalej konno. Pomyślałem o tym wcześniej i na tamtym brzegu zostawiłem jednemu kupcowi nasze stare konie oraz powóz. Dał mi on kontakt do handlarza po tej stronie. Mówił, że straszny zdzierca, ale nie mamy czasu aby szukać kogoś tańszego... - rzekł wojownik. - Weźcie każdy po jakimś tobołku czy skrzyni i chodźcie za mną.

***

Po krótkim czasie błądzenia po przybrzeżnych obecnie ulicach okazało się, że poszukiwany ma swój magazyn oraz stajnię nieco dalej od brzegu. Przeniósł się tam po tym jak Teupfel wylał. Magnus wraz z resztą w końcu dotarli do wymienionego kupca. Gruby, ubrany w barwne szaty mężczyzna - na oko trzydziestoletni - sprzedał grupie trzy sprawne konie wraz z siodłami i uprzężami za 300 Koron. Poza tym wojownik kupił kuca, który pomoże nosić drużynowe bagaże. Po opuszczeniu stajni kupca tileańczyk postanowił znowu zająć głos.

- Jako, że mamy jedynie trzy wierzchowce to musimy się jakoś rozdzielić pomiędzy nie. Proponuję aby Gundulf pojechał sam. Widziałem, że nieźle sobie radzi. - powiedział Magnus patrząc na szarego maga. - Ja mogę jechać z jedną z pozostałych osób a następne dwie pojadą ostatnim koniem. Zatem kto jedzie z kim? - zapytał weteran.

- Nie wiem czy to najlepszy pomysł - przynajmniej pod względem zdrowia wierzchowców, bowiem długa droga przed nami. - westchnął Alfred. - Ale sam jestem niezgorszym jeźdźcem i mogę wziąć kogoś ze sobą. - powiedział uprzejmie do Tileańczyka, bowiem podobało mu się zaangażowanie zbrojnego i jego chęć pomocy, nawet w stosunku do ludzi praktycznie mu obcych. - Magnusie, czy sekrety zwiadu i tropienia są ci może znane? - zapytał. Wskutek śmierci druida wypadła jedna z osób znająca się na sztuce przetrwania i wyglądało na to że na niego w razie problemów spadną zadania z tym związane. Nie żeby miał coś przeciwko temu, wolał jednak wiedzieć zawczasu na co stać ich grupkę.

- Hmmm... Potrafię się opiekować zwierzętami od dość dawna. Uczyłem się tego jeszcze za czasów... - wojownik wyglądał jakby intensywnie myślał. - Dobra. Nie wiem od jak dawna. Może to brzmi dziwnie, ale gdy przyjdzie na to czas uchylę rąbka tajemnicy. Uważam, że wierzchowce bez problemu powiozą nas jak dobrze rozlokujemy ciężar. Nasz sprzęt zabierze na swym grzbiecie juczniak. Na jednym koniu pojedzie Gundulf. Alfredzie, jako, że jesteś większy z postury ode mnie pojedziesz razem z naszą czarodziejką. - powiedział Magnus patrząc się badawczo na wysokiego i szerokiego magistra. - Na ostatnim koniu pojadę ja i Gerold. Jesteśmy podobnej postury i myślę, że nie będzie to żadne przeciążenie dla zwierzęcia. A co do twojego pytania Alfredzie to nie. Nie potrafię ani tropić ani przeprowadzić fachowego zwiadu. W armii robili to za mnie. Ja jedynie siekałem. Jakieś pytania czy uwagi?

Nie słysząc takowych Magnus od razu udał się w kierunku jednej z pobliskich budowli. Podobnie jak siedziba kupca była ona umieszczona daleko od brzegu i mimo iż na terenie błotnistym to w środku przybytku powinno być sucho. A właśnie tego magowie potrzebowali najbardziej. Z wnętrza budowli dało się słyszeć pogrywanie na mandolinie oraz czuć woń ciepłych, aromatycznych dań. Każdy z zebranych spojrzał na spore wrota z utęsknieniem, gdy wojak odprowadzał kolejno konie do stajni. Tam Magnus widział młodego chłopaka, który zapewne był stajennym. Ten chciał się odezwać, ale tileańczyk powiedział, że zaraz wraca i wprowadził do boksów konie oraz kuca jucznego. Ten ostatni wyglądał bardzo zdrowo i przyciągał wzrok.


Wojownik poklepał go i wyszedł ze stajni wracając do towarzyszy. Razem z Geroldem i Alfredem przenieśli drużynowe tobołki do wnętrza przybytku. Nie było tam tłoczno, ale niezwykle przytulnie. Ot kilku chłopów zebranych przy piwie i ogrzewających się przy rozpalonym kominku. Całość wystroju ozdabiała gra trubadura. Patrząc w stronę kontuaru, za którym stała wątpliwej urody białogłowa tileańczyk zagadnął:

- Słuchajcie. Zamówcie nam jakieś ciepłe jadło i pokój. Ja płacę. Ja za ten czas dogadam się ze stajennym aby przygotował nasze konie do drogi. Wiem, że mamy mało czasu, ale musicie chociaż trochę wysuszyć ubrania i coś zjeść. Chce też zyskać chwilę aby móc nam kupić jakieś żelazne racje na drogę. Nie wiem ile zajmie nam podróż do miasta, gdzie spokojnie będzie można się zatrzymać więc może tego trochę wyjść. Jak zamówicie pokój dajcie znać karczmarce aby powiedziała mi, i tylko mi, który to. Zajmijcie się już suszeniem ubrań a ja załatwię to co potrzebne do drogi...

***

Po niecałej godzinie tileańczyk wrócił z workiem pełnym jedzenia oraz tacą zabraną od oberżystki. Mimo iż cena za pokój była dość wygórowana to wszyscy się zmieścili i mogli nawet dać do suszenia rzeczy. Żelazne racje, które kupił weteran powinny wystarczyć na jakieś pięć dni drogi. W tym czasie powinni się natknąć na kolejną osadę... Widać, że każdy sobie już zdrowo podjadł o czym świadczyły puste tace i kubki. Jedyne czego teraz brakowało kompani to święty spokój. Na taki jednak nie było ich stać, bo pewnie na ich tropie byli już nie tylko Sigmaryci.

- Zaraz po tym jak wysuszycie ubrania zbieramy się. Wyruszamy w kierunku miasteczka Stimmigen. Jak przebrniemy przez te podgórskie tereny zbliżymy się do rzeki Reik i zatrzymamy pewnikiem w Grissenwald. Stamtąd już tylko pozostaje przebyć mostem rzekę i dostać się do Nuln. Jak macie coś do załatwienia jak kupienie łatwo dostępnych składników do czarów czy spirytusu bez którego nie możecie się obejść to załatwcie to jak szybko się da przed wyjazdem. Jak to naprawdę ważne reszta poczeka... - po tych słowach wojownik zaczął pałaszować olbrzymią ilość ciepłego jadła jaką przyniósł na tacy.

***

Po raz kolejny weteran był w drodze. Jechał swobodnie - nie za szybko ani też nie za wolno. Nie chciał dobijać zwierzęcia, które było zmuszone nieść zarówno tileańczyka, jak i Gerolda Sehlada, który był niemniejszej postury niż wojownik. Podmokłe tereny prowadzące drużynę do Heugeldal jakby zapowiadały nieznośny nastrój panujący w miasteczku. Podejrzliwi mieszkańcy bez problemów pozbyli się niechcianych podróżnych. Magnus, mimo iż był ciekaw co takiego zmusiło kobiety i mężczyzn do takiego postępowania przejechał przez małą mieścinę szybko i bez słowa. Przypomniał sobie wioskę, której mieszkańcom chciał pomóc nie tak dawno. Mimo iż nie byli oni wzorem do naśladowania spotkał ich bardzo smutny los. Los, którego nawet wrogom tileańczyk by nie życzył...

***

Na obrzeżach bagien wszyscy musieli na spokojnie zastanowić się przed następnym krokiem. Jak z nieba grupie spadło małżeństwo zajmujące się polowaniami na bagienną zwierzynę. Tim i Hanna. Oboje mieli około czterdziestu lat, ale mimo wszystko świetnie sobie radzili na podmokłym, niebezpiecznym terenie. Każdy inny śmiałem mógłby tu bardzo szybko stracić życie. Ba! Wielu zawróciłoby na sam widok tej niedostępnej, podmokłej okolicy. Rankami nad błotnistym terenem unosiła się mgła, w której bardzo łatwo było skryć się różnym niebezpiecznym drapieżnikom. Co więcej sam teren pełen był pułapek mogących uniemożliwić przebycie bagien. Niejednego by to przeraziło...


Magnus jednak do takich nie należał i to było po nim widać. Człowiek dziarsko kroczył ścieżką starannie dobieraną przez pomocne małżeństwo. Tim i jego małżonka chętnie rozmawiali z wojownikiem nie tylko o całej okolicy, ale i byli ciekawi co dzieje się w wielkim świecie. Jako, że wojownik nie uznał opowieści o wycieczce za niebezpieczną dla powodzenia ich misji wyjawił ją od razu rozradowanej parze. Oboje mieli wiele pytań, na które tileańczyk chętnie odpowiadał. Mówił spokojnie, powoli aby starsi ludzie mogli dobrze go zrozumieć. Cała drużyna zapewne zapadnie starszemu małżeństwu na długo w pamięci. Zapewne jako podróżnicy, ale czy tacy zwykli? Na pewno nie...

W końcu bagna zostały przebyte i pod samym miastem Stimmigen Tim i Hanna pożegnali się z wszystkimi i wymienili podarkami. Za słoik wybornych peklowanych ślimaków Magnus podarował parze pełną butelkę gorzałki najwyższej jakości. Jako, że nie miał jakoś wraz z resztą okazji tego wypić teraz z radością patrzył na zadowolone twarze obu kłusowników. W końcu nadszedł czas aby ruszać w dalszą drogę...

***

Po prawej mieli olbrzymie szczyty górskie, po lewej niezbadaną jeszcze przez tileańczyka puszczę Reikwaldu. Patrząc w kierunku Gór Szarych człowiek jak zwykle jechał w ciszy. Przypomniał sobie jak to wszystko się zaczęło. Spotkanie z kapitanem Ostardem w siedzibie "Pogromców" i informację o ich najbliższym celu. Ciekawe jak to się potoczyło... Czy zdążyli przed wylaniem rzeki? Czy zdołali pomóc brodaczom ochronić ich górskie twierdze przed zielonoskórymi? Wiele myśli napływało teraz do głowy wojownika. W pewnym momencie nawet spostrzegł jak bardzo zachwyca się pięknym, suchym i zdrowym krajobrazem. I nie chodziło tu o miłą odmianę wilgotności. Chyba każdy kto znał Darragha teraz sobie o nim przypomniał. Jak druid byłby zadowolony podziwiając tak piękny widok.

Sprawa, dla której Magnus wyruszył była jak każda. Była zwykłą misją dla kolegiów. Jednym z wielu zwykłych, szarych zadań tonących w wiecznej walce jaką prowadził z chaosem, z nieprzyjacielem, ze złem. Nawet nie opanował i nie poznał dokładnie momentu, gdy ze zwykłej misji to co robi stało się dla niego czymś prywatnym. Czymś za co gotów był oddać życie. Ludzie, którzy nie tak dawno byliby mu obojętni teraz stawali się dla niego coraz bliżsi. Mimo iż tileańczyk by tego nie przyznał stracił przyjaciela jakim bez wątpienia był druid. I pewnie właśnie wtedy ta misja stała się sprawą prywatną. Jednak weteran musi uważać aby w przypływie emocji nie popełnić błędu. Błędu kosztującego kolejne życie - kto wie czy nie jego własne...

Oddając flaszkę gorzałki Timowi i Hannie tileańczyk podkreślił to, że jego psychika od czasu pobytu w kolegiach bardzo się wzmocniła. Może teraz byłby w stanie cokolwiek uczynić, cokolwiek znaczy rzucić jakiś czar. Ale na to już za późno! Obrał inną - bardziej krwawą - drogę. Teraz chciał doścignąć Galahada. Jego mentora i nauczyciela. Człowieka, któremu zawdzięczał nie tylko większość swych umiejętności, ale i życie. I aby go dogonić nie potrzebował zapomnienia. Nie potrzebował alkoholu pomagającego zmarnieć i zapomnieć o wojnie - cały czas trwającej i żywej wojnie. I o ludziach, którzy w tej wojnie zginęli – oddali życie aby innym żyło się lepiej…

Nawet teraz - zamyślony i pełen nadziei - wojownik nie popełnił błędu. Był gotowy, gdy z gór zeszło ku grupie magów siedmiu solidnych, ubranych w skóry górskich zwierząt ludzi. Zszedł z konia i podszedł do grupy - bez strachu. Był o tyle bezpieczny, że nie musiał przed walką dobywać broni. Potrafił ją dobyć zanim przeciwnik zaatakuje orężem trzymanym w dłoniach. Ale Ci mimo iż mieli broń nie dobyli jej. Jeden z mężczyzn, wielki góral o beczkowatym torsie podszedł do Magnusa. Był prawie o głowę od niego wyższy. A potem zaczęła się rozmowa. Wojownik bez żadnego zająknięcia, bez krzty strachu w głosie rozmawiał z olbrzymem nie zapominając nawet wpleść do rozmowy jednego czy dwóch żartów. Górale byli tą klasą, z którą weteran rozmawiał swobodnie i spokojnie. W końcu grupa ruszyła dalej bogatsza o pento świeżej kiełbasy oraz niemałą ilość koziego sera.

***

Wieczór zastał ich dość szybko i niespodziewanie. Alfred bystrze wypatrzył chatę pasterską, która okazała się opuszczona. Duża sala główna, przytulny stryszek i dobre umiejscowienie na malowniczym zboczu czyniły ją idealnym miejscem na nocleg. W końcu Alfred z pozbieranych przez resztę drewien rozpalił ogień. Trzeba było przyznać, że magister radzi sobie nie tylko w dziczy, ale i jest całkiem samowystarczalnym. Magnusa zastanawiało czy potrafi polować. Jak tak to rzeczywiście jego umiejętności robiły wrażenie. Prawie tak duże jak te, które posiadał druid...

Ekipa siedziała w chatce przy ognisku. Magnus koło niego postawił swoją latarnię sztormową jakby ktoś chciał iść się położyć spać. W końcu ktoś zaczął rozmowę - aż dziw bierze, że tą osobą był Gundulf.

- No i co moi drodzy? Nasze drogi wkrótce się rozejdą, jak mniemam. My swoją misję mamy, wy swoje zadania. Miło było poznać, chociaż początek znajomości nie wyglądał obiecująco.

- Racja. Mamy własną, niezwykle ważną, misję. Mnie również było miło was poznać, ale nie chce się żegnać póki jeszcze nie dosięgliśmy celu naszej wspólnej podróży. Jeszcze wiele może się wydarzyć. Póki co zdaje mi się, że ktoś stara się utrudnić nam dotarcie do Nuln. Puttana. Słuchajcie... - spojrzał na Telimene i Gundulfa wojownik. - Ufamy im czy nie? Jest parę spraw, o których warto by podyskutować. Ale są to sprawy ważne dla powodzenia naszej misji i nie wiem czy mam mówić przy nowych. Ja jestem jedynie ochroną więc sami zdecydujcie. Mam mówić? - dodał tileańczyk patrząc pytająco na dwójkę starszych członków drużyny.

- Czy przypadkiem podczas porodu nie wypadłeś spomiędzy ud matki ze zbyt dużej wysokości? - zapytał Gundulf całkiem poważnie, po czym wstał i podszedł do drzwi. - Skoro misja jaką otrzymaliśmy jest tajna, to dlaczego nagle miałbyś zacząć o niej opowiadać? Trzeba było może ją w formie wiersza wygłaszać w każdej mijanej karczmie. Zastanów się co mówisz, zanim usta otworzysz.

Wojownik słuchał jedynie pierwszego zdania szarego maga. Reszta jakoś tak przeleciała mu mimo uszu. Ale wiedział co miał Gundulf na myśli. Miał nie mówić. Już pewnie za dużo powiedział. Mimo wszystko nawet się nie uśmiechnął... Zapadła niezręczna cisza.

- Wiesz, Gundulf, sam chciałbym to wiedzieć. Naprawdę. Nie pamiętam czy wypadłem, nie pamiętam jak się urodziłem, nie pamiętam dzieciństwa. I to nie przez to, że brałem udział w tylu bitwach. Właściwie nie wiem czy nieświadomie nie narażam nas na niebezpieczeństwo. Nieświadomie. - powiedział machinalnie weteran i zaczął się nad czymś zastanawiać.

- A więc uznajmy Twoje pytanie za niebyłe, gdyż zadałeś je w swojej nieświadomości. - odpowiedział Grau. - Rozmowy nie było. A teraz państwo wybaczą. Idę się wylać.

- Ja idę się zmęczyć a potem spać. Najlepiej jak ktoś z was posiedzi przy nas jakiś czas. Albo nawet zmienią się dwie osoby. Za jakieś pięć godzin dobrze by było jak byście mnie obudzili. Jest to opuszczona chata i lepiej mieć się na baczności. - po tych słowach uzbrojony tileańczyk opuścił chatę.

Na zewnątrz zabrał ze sobą latarnię. Pewnikiem nikt jeszcze nie będzie szedł na stryszek a mu się ona przyda. Przyczepiając mocniej puklerz i chwytając mocno topór Magnus zaczął trening. Niedługi, ale bardzo ciężki. Chciał zadawać ciosy najszybciej jak się da, najmocniej jak się da oraz z jak największą precyzją. Jego technika zawstydziłaby niejednego wojownika, ale na tym, o którym myślał nie robiła wrażenia. Na Galahadzie. Czy kiedyś doścignie tego fechtmistrza? Czy kiedyś mu dorówna? Tego nie wiedział, ale starał się z całych sił.

Trenując myślał o walce. O tym kim był kiedyś. Jak zawsze starał sobie to przypomnieć. "Kim byłem?" zadawał sobie to pytanie w kółko i w kółko nie mogąc znaleźć odpowiedzi. Znał język tileański, wiedział sporo na temat tego kraju więc pewnie stamtąd pochodził. Pewnie miał tam rodzinę i znajomych. Ale ich nie pamiętał. Nie pamiętał nic sprzed tego wypadku. Czy stracił tam kogoś ważnego? Kogoś kto wiedział więcej niż sam wie teraz? On tego nie wiedział, ale na jego tropie była osoba, której szukał. Ktoś kto znał go jeszcze za czasów dzieciństwa...

Lechu 25-09-2011 18:44

Na tropie tileańskiego wojownika...
 
Chłop uśmiechnął się paskudnie zaraz po wejściu do małego, jasnego pokoiku. Widać było, że tawerna nie przebiera w środkach i kupuje same najwyższej jakości wyroby. Łóżko nie przypominające starego siennika, mały, okrągły stolik, spora, dębowa szafa oraz dwa krzesła nadawały pomieszczeniu wygląd niemal szlachecki. Wszystko było czyste i wykonane po mistrzowsku - normalnie mężczyzna nigdy by nie przebywał w takim lokum. Normalnie nie, ale czy ostatnie wydarzenia zaliczały się do tych normalnych? Za może dwie godziny roboty i odrobinę strachu otrzymał 100 Złotych Koron. Miał szczęście, że akurat trafił na wojownika, który najwyraźniej nie miał czasu ani chęci szukać kogoś innego. Miał cholerne szczęście.

Po minucie oczekiwania do pomieszczenia weszło trzech sporej postury mężczyzn. Dwóch, ubranych w czerń stanęło po bokach pięknie wykończonych drzwi a trzeci podszedł do stolika i usiadł na drugim, wolnym jak dotąd, krześle. Postawił on na stole butlę wina. Chłop wyciągnął z szafy dwa kubki i nalał do nich trunku. Mężczyzna czekał drapiąc się po kikucie straconej przed laty ręki. Mimo iż czasy areny były daleko za nim wyglądał jakby nadal ćwiczył. Długo i intensywnie.

- Mówiłeś, że widziałeś tileańczyka i co więcej wiesz dokąd zmierza. - powiedział biorąc do ręki kubek Alister.

- Tak Panie. Wiem, gdzie zmierza ten człowiek. Pamiętam, że to nie nasz, bo miał jakiś obcy akcent. Nie wiem czy Pan wie, ale byłem wraz z nim w załodze machiny, która wygrała wyścig. Na początku się bałem, ale po nim nie było widać. To jakiś nieustraszony typ spod ciemnej gwiazdy. - powiedział chłop i po chwili się zatrzymał.

- Kontynuuj. - powiedział informator popijając wyśmienitego czerwonego wina.

- Konstruktorem tej ryby, co w niej płynęliśmy, był niejaki Gepflugel. Moim skromnym zdaniem nawiedzony człowiek. Ale udało się. Wygraliśmy... - powiedział chłop i popił najlepszego wina jakie pił w swoim życiu.

- Miałeś mi powiedzieć gdzie zmierza Magnus a nie pieprzyć o jakimś wyścigu... - rzekł spokojnie emerytowany gladiator.

- Tak, tak. Przepraszam Pana. Gdy wyszliśmy z machiny, już po tej stronie rzeki, wojownik powiedział, że razem z tymi ludźmi co z nim są wybiera się do Nuln. Konno. - powiedział pośpiesznie wystraszony chłop.

- Spokojnie już, spokojnie. Możesz mi powiedzieć z kim był ten najemnik? - zapytał zaciekawiony Alister.

- Tak. W tej grupie był on, trzech mężczyzn oraz jakaś dziewczyna. - odparł chłop opróżniając kubek.

- Aha. A więc znalazł tego kogo szukał. Ale chwila. Czterech? Powinno być pięciu mężczyzn. Dwóch podróżowało z tym uczonym o którego mnie pytał i jeden z nim. Poza tym jakaś kobieta? - mówił jakby sam do siebie mężczyzna. - Dziękuję Ci za informację. - dodał wyciągając małą sakwę informator. - To dla Ciebie. Wino też. Na zdrowie.

Trójka mężczyzn opuściła pokoik a chłop zaczął się zastanawiać co zrobi z taką ilością złota. W końcu jego dziatki nie będą musiały się wstydzić. Niczego im nie zabraknie!

***

Drzwi do małej, skromnej chatki uchyliły się niemal bezgłośne. Czujny zmysł słuchu wchodzącej do środka osoby wychwycił cichutki lament niedawno oliwionych zawiasów. Wnętrze ukazującego pomieszczenia nie zmieniło się od ostatniej wizyty prawie wcale. Jedynym wyjątkiem była woda sięgająca niemal po kostki. Spowita w mroku postać przesunęła się bliżej stojącego na środku klitki stołu oświetlana jedynie znikomymi promieniami światła zachodzącego słońca. Poruszała się bezszelestnie. Rozeznanie w sytuacji zajęło jej krótką chwilę. Wiedziała, że dwa zakratowane okna są jedynie dla postrachu, bo Alister ma niemal każdego zaplutego psa w tej okolicy w garści. Każdy go tu znał. Każdy wiedział, że podskoczyć wpływowemu informatorowi to tak jak oczekiwać własnej, nieuniknionej śmierci...

Postać wyglądała na niepozorną. Niska, szczupła, o żywych zielonych oczach. W pewnym momencie z gracją ściągnęła z pleców długi łuk wywołując falę orzechowej barwy długich włosów. Broń była wspomnieniem wielu wygranych nagród na jakże licznych wielkich i małych turniejach strzeleckich. Osoba lekko usiadła na jednym z solidnych krzeseł stojących przy stole. Mimo iż chata wyglądała jakby miała się zaraz rozsypać wiedziała, że to jedynie złudne wrażenie. Każdy mebel, drzwi, framuga okna czy belka stropowa była tutaj bardzo wytrzymała. Często nawet mocniejsza niż w niejednym mieszczańskim domu. Emerytowany gladiator jakim był Alister wiedział jak wytworzyć odpowiedni klimat - do przesłuchań, udzielania i wyciągania informacji.

W cieniu pomieszczenia siedział wysoki, szczupły mężczyzna. Mimo iż bacznie obserwował postać nie poruszał się prawie wcale. Był tak blisko ściany, ubrany w tak ciemny i dobrze maskujący strój, że niemal każdy mieszkaniec Ubersreiku nie wykryłby jego obecności. W pewnym momencie kobieta miała już dość czekania. Obróciła głowę w kierunku skrytego w cieniu ochroniarza... Ten widząc skupione na nim dwie jasnozielone gałki oczne drgnął nerwowo czując, że po plecach przechodzą mu ciarki.

- Zawołaj Alistera. Powiedz, że przybyła Valeria. Ponoć znalazł mężczyznę, którego szukam... - rzekła powoli swym melodyjnym głosem, w którym dało się słyszeć tileański akcent.

Teraz jedynie pozostało poczekać. Kobieta mimo iż nie zdradzała podniecenia wiedziała, że Alister ma informację dotyczącą Magnusa. Wystarczy, że człowiek wskaże jej kierunek, powie, w którą stronę wyruszył lub dokąd zmierza. Reszta należy do niej…

Romulus 27-09-2011 21:47

Alfred siedział w chacie i metodycznie przeżuwał jadło. Wbrew poważnej twarzy i posępnemu milczeniu które krasnoludowie uważają za nadzwyczaj towarzyskie humor miał niezgorszy. Mimo wszystko niezgorszy.

Przysłuchiwał się rozmowie Magnusa z Gundulfem i coraz bardziej utwierdzał się w przekonaniu że to dobrze że ich drogi niedługo się rozejdą. Nadęci poczuciem ważności swego zadania towarzysze w jednym mieli rację - niedługo kres ich wspólnej podróży. I modlił się gorąco by do tego czasu dobrzy bogowie oszczędzili im kolejnych “atrakcji” - jak na razie szlak wytyczany przez niego i Gerolda, sądząc po historiach rodzących się po ich dokonaniach niczym grzyby po deszczu, jako żywo przypominał szlak jego ojca...



Czym prędzej trzeba było zacząć dupochron konstruować z pism, raportów i wyjaśnień i to nie zwlekając a nawet jeszcze rychlej, toteż Nuln jawiło się Montowi niczym wybawienie. Bowiem przez skórę wyczuwał już przyszły żar stosu który szykowany był na ich tyłki. Zdawał się gorzeć coraz mocniej.

Beznamiętnie wsłuchiwał się w dysputę, a gdy ta się skończyła zerknął na Gerolda by przekonać się co Alchemik myśli o dialogu Graua i Tileańczyka. Pokręcił głową, jakby próbując rozluźnić mięśnie szyi. Mag cienia, ametystowa czarodziejka, martwy już druid - świeć Sigmarze nad jego duszą, wojak - fakt że zaradny i śmiały. Nijak mu to nie pasowało do ekipy dochodzeniowej, siłą ognia też nader umiarkowaną dysponowali. Wyglądało to na zbieraninę nieledwie z łapanki, inicjatywę jakiegoś strupieszałego Astrologa czy innego “wiedzącego”, otępiałego od par rtęci czy narkotycznych kadzideł. Nie żeby pierwszy raz widział podobny przypadek.

- Rozejrzę się wokoło, na wszelki wypadek - rzucił obojętnie i zebrał ekwipunek.Wyszedł przed chatę i odetchnął świeżym powietrzem, uśmiechnął się gdy upewnił się że nikt nie patrzy. Szczyty masywu połyskiwały w słońcu dodając mu otuchy. Lubił góry. Wydawały się niezniszczalne.



Nie żywił urazy do Gerolda za to że ten go powstrzymał w Ubersreik przed ukatrupieniem wioślarza i krótkonogich “berserkerów”, nawet mimo tego że napytało im to nowej biedy i częściej oglądał się wypatrując pościgu. Ważne że bez większych trudności zalane miasto opuścili i ekwipunek nie ucierpiał. Szlag to trafiał gdy zaczęły się targi kto z kim jedzie i na którym wierzchowcu a dla kogo to ujma na honorze, ale jedynie zacisnął wtedy zęby i poczekał aż sprawa w końcu się wyjaśni.

Po śmierci druida na niego spadły obowiązki związane z poruszaniem się i przebywaniem w dziczy, czemu się nie sprzeciwiał, rzecz jasna. Po prawdzie ucieszył się z tej roboty. Pomagała mu odzyskać równowagę umysłu po wydarzeniach w Boegenhafen i Ubersreiku.

Wzruszył szerokimi ramionami. Dopóki dzienne światło sprzyjało chciał okolicę przepatrzyć. Wczoraj ślady bandy goblinów dojrzał, stare na szczęście, więc trzeba się było mieć na baczności, zresztą napotkane małżeństwo przestrzegało przed grasantami.

Dopiął paski skórzanego pancerza, zdobyczny miecz przypasał, łuk i kołczan na plecach rozmieścił, sprawdził czy broń gładko z pochwy wychodzi.



Ruszył w las. Po powrocie czekał go jeszcze wysiłek który sam sobie narzucał w ramach codziennej zaprawy, by zdrowie i siły odzyskać po wypadkach w Boegenhafen. Pniaków, kamieni i belek dźwiganie czy toczenie, podciąganie się na gałęzi, wspinaczka, biegi po zboczach - mimo że dziwnym mogło się wydawać że lubił się katować, dozując sobie wysiłek wielką z tego czerpał satysfakcję. Zakonotował sobie w pamięci by z Magnusem pogadać - może uda się poćwiczyć szlachetną sztukę fechtunku. Metodycznie przeglądał w pamięci listę rzeczy do wykonania - wyszlifować zakupionymi w Ubersreik narzędziami soczewkę czy dwie z materiału również tam zdobytego, zszyć płaszcz, udać się na spoczynek czym prędzej by drugą, gorszą wartę objąć.

Uzuu 30-09-2011 14:06

Dach zadygotał opętańczo i Alfred z trudem utrzymywał się na nogach nim gwałtowne tąpnięcia i wstrząsy ustały. Jednak widząc co się wydarzyło uśmiechnął się. Tym razem im się upiekło. Trochę zastanawiało go dlaczego nikt nie rzuca się do splatania czarów czy po broń by pozbyć się tonących krasnoludów ale zrzucił to na karb ulgi i zaskoczenia rozwojem wypadków. Zresztą nijak im było uciekać. A to ujmowało problemów ... poza jednym małym problemem i głowa Monta obróciła się niczym balista w kierunku drżącego, czepiającego się dachu przewoźnika. Jego to jęzor ściągnął na nich kłopoty a Alfred nie był w nastroju do wybaczania.
Odwrócił się nieco by ukryć ruch ręki, gładko wyciągnął sztylet z pochwy na udzie, skrył ostrze wzdłuż przedramienia. Niespiesznie ruszył ku wioślarzowi. Nie potrzeba im było świadków...

- Zostaw go, uratował mi życie i nic mu się nie stanie w mojej obecności na pewno. - Mężczyzna łagodnie położył dłoń na ramieniu Alfreda i zacisnął.
- Gundulf ma rację, dość już dziś osób zginęło. - Przemoczony alchemik lekko trzęsący się z zimna zaczął wyżymać swoją szatę zdejmując kubrak i rozbierając się również z koszuli, zostając w samych spodniach.
- Myślmy lepiej jak przedostać się na drugi brzeg, krasnoludy z pewnością będą w stanie pomóc. Tak poza tym to wspaniałego macie ochroniarza w tej grupie, zdaje się że ma szósty zmysł do niebezpieczeństwa i skrzętnie go unika - Gerold roześmiał się rozkładając ubrania by nieco przeschły.

Mont spojrzał na Sehlada i na jego dłoń na swoim ramieniu. Na szczęście ta zaraz go puściła. Słowa Graua puścił mimo uszu, ale w przypadku Alchemika mus było chociaż wysłuchać towarzysza.
- I co zrobimy? - zapytał cicho, zimnym tonem dorównującym lodowi w jego oczach - Na brzeg ich odtransportujemy by za chwilę ze strażą miejską walczyć? Życie ci niemiłe?

- Musisz mieć trochę wiary w innych. Z krasnoludami ja załatwię sprawę bo wątpię by chciały się potopić jednak a ten wioślarz zwyczajnie się boi i to wszystko. Poza tym nie zostaniemy po drugiej stronie zbyt długo, wszystko to są zwyczajne nieporozumienia których nie mamy czasu teraz wyjaśniać bo gonią nas pisma urzędowe z samego Altdorfu. - Mag metalu zdawał sobie sprawę że mimo podtapiania jakiemu poddane były kurduple musiały słyszeć przynajmniej co drugie słowo i między licznymi przekleństwami wychwycić fakt że mogły się jednak pomylić.
- Pozwól mi tylko z nimi porozmawiać jak odrobinę się uspokoją.
Czarodziej znał dobrze upartych brodaczy, niesamowicie trudni we wszelkich negocjacjach kupieckich. Zawsze skłonni uszczknąć ci coś jeszcze samemu nie dając nic w zamian zasłaniając się różnymi kodeksami, i innymi wymyślonymi według Gerolda przykazami. Jedyne na czym nie zawiódł się nigdy to ich słowo. Zawsze dotrzymywane obietnice i układy, wierność podjętym umowom nawet jeśli na koniec dnia okazywały się stratne dla niskiego ludu. Były uparte i porywcze ale cierpliwością można było zyskać dużo więcej z krasnoludami niż krzykiem i gładką mową, przynajmniej tak zawsze powtarzał mu ojciec.

Mont splunął do wody i wpatrzył się w wioślarza. Ten musiał wyczuwać pismo nosem bowiem drżąc i dygocząc robił wszystko by nie spojrzeć na Hierofantę.
- Z powodu waszego dobrego serca wszyscy będziemy wisieć - warknął mag, zniżając jednak głos do słyszalnego tylko dla Gerolda - Przedsmak mieliśmy w Boegenhafen, gdzie tą “wiarę w innych” i “dobrą wolę” ze strony sigmaryckich inkwizytorów jakoś trudno mi było dostrzec. Znam się trochę na krasnoludach i wiem że to uparte sukinsyny, zdania nie zmieniający, a ten tutaj - wskazał przewoźnika krótkim ruchem głowy - język rozpuści gdy tylko suchy grunt poczuje pod stopami i znikniemy mu z oczu.

- Przestań psioczyć, to dobry człowiek na Sigmara, wyciągnął mnie z tych odmętów nie patrząc na to kim jestem, czy go wynagrodzę i czy zrobię cokolwiek innego. Zabiliśmy tą bestię na bogów choć nikt nie spodziewał się takich efektów. Stało się. My żyjemy i on się do tego po części przyczynił. Koniec dyskusji. Przytrzymaj moje nogi lepiej. - Mężczyzna położył się na dachu.

Alfred spoglądał to na Gerolda, to na wioślarza, czując jak się w nim gotują sprzeczne emocje. Tak naprawdę nie miał inklinacji do zabijania każdego kogo popadnie. Jeszcze. Z drugiej strony czuł przez parę już razy mocno pobliźnioną skórę czym grozi pozostawienie luzem nie załatwionych spraw. Wreszcie westchnął ze złością ale schował sztylet do pochwy i przyklęknął przytrzymując Alchemika. Obrzucił raz jeszcze lodowatym spojrzeniem przewoźnika który wzdrygnął się wyczuwając ponure fluidy płynące ku niemu od młodzika.
- Lepiej żebyś był naprawdę przekonujący...

Sehlad tak naprawdę czekał spokojnie aż efekt zaklęcia przestanie działać i rozpadająca się powierzchnia powoli powróci do normalnego stanu. Przesunął się na samą krawędź otworu w który wpadły krasnoludy i jedyne co ujrzał to trzy kępy włosów desperacko próbujące utrzymać się na powierzchni.
- Macie już dość kąpieli zacne krasnoludy? - wyglądało na to że jeden z nich “dopłynął” do ściany i wsparł się nieco na niej łapczywie łapiąc powietrze.
- Do stu demonów, aby wam kuśki sczerniały i uszy zgniły. Wejdź no tu magiku i sam się przekonaj czy mamy dosyć, jeszcze dam radę ci te łapki i zębami wyrwać. - Krasnolud miotał się gdy na chwilę ponownie stracił grunt i wynurzył się ponownie plując wodą na wszystkie strony.
- Właściwie to czemu zaatakowaliście wysłanników z Kolegiów z samego Altdorfu którzy zostali wysłani tutaj właśnie w celu rozprawienia się z ową bestią co zresztą uczyniliśmy. Czy to tak zwykły okazywać wdzięczność krasnoludy. A może macie coś wspólnego z tym potworem tutaj.
Twarz alchemika wyraźnie stężała, jak by podejrzewał krasnoludy właśnie o bycie źródłem wszelkich lokalnych problemów.
- Że kurwa co? Ale te magia i ten co krzyczał że wy.... - zdawało się że powoli fakty zaczynają wskakiwać na odpowiednie miejsce w umyśle krasnoluda, a zmieszanie i fakt że mogli popełnić mały błąd w ocenie przeciwnika zdawał się być wystarczającym sukcesem dla uśmiechniętego życzliwie teraz Gerolda.
- Nie chcę ci przeszkadzać zacny khazadzie ale twoi towarzysze od jakiegoś czasu już nie wypływają...
W tym momencie krasnolud faktycznie zauważył że ani jego braci nie słychać ani nie bardzo już widać by przy pomocy wysuniętego prawie do pasa Gerolda wyciągnąć ich na powierzchnię na wpół przytomnych. Przeburkiwaniom nie było końca ale jak stwierdził alchemik bestia ich zaskoczyła a jako magowie posłużyli się magią by odesłać potwora tam gdzie jego miejsce. Gdyby byli tym o kogo ich posądzano czy nie zabili by zarówno wioślarza jak i samych krasnoludów pozbywając się niewygodnych świadków zdarzenia? Krasnoludy nie mogły oponować żelaznej logice argumentów. Szalę na korzyść magików przechylił Alfred, gdy akcentowanym ale zrozumiałym khazalidem przemówił do inżynierów, sumitując się że nie stało czasu wyjaśnić pomyłki, i że dlatego magię przeciw budynkowi woleli zaprząc by szacownych khazadów nie ranić. Zrazu nieprzyjemny to zgrzyt wywołało że człeczyna językiem krasnoludów się posługuje, ale koniec końców okazało się że w Wissenlandzie osiadły ród Montów tak do końca nie pozostaje nieznany pokurczom zgromadzonym na tym nieszczęsnym dachu - i vice versa, jak się okazało - i nawet życzenia dobrego zdrowia znajomym rodom zaczęły krążyć w przesiąkniętym mgłą powietrzu. Nawet Alfred wtedy rozchmurzył się i odetchnął z ulgą. Zignorowany wioślarz nie wiedząc co się dzieje siedział cicho modląc się jedynie o zachowanie życia i biernie poddając wszelkim poleceniom. Długobrodzi jako zadość uczynienie szybko zaczęli konstruować coś co w ich mniemaniu miało dostarczyć wszystkich bezpiecznie na drugi brzeg, równocześnie udając że wcześniejsze drobne nie porozumienie nigdy nie miało miejsca.

***

Okazało się że jednak nie musieli ryzykować przeprawy wątpliwej jakości tratwą krasnoludów. Magnus przybył w rozpadającym się wehikule by zabrać ich na upragniony ląd, w samą porę bo pogoda zaczęła się powoli psuć. Ochroniarz zdawał się mieć już na prędce zorganizowany transport na dalszą podróż i jedyne czego im brakowało to miejsca do osuszenia ubrań.

Gerold odciągnął swego towarzysza gdy każdy zdawał się zajmować własnymi sprawami w czasie króciutkiego postoju na jaki pozwolili sobie po drugiej stronie rzeki, nie chciał wzbudzać niepotrzebnych podejrzeń ale musiał z nim porozmawiać o tym co robić dalej.
- Alfred słuchaj jest kilka spraw o których musimy porozmawiać. Przynajmniej ja bym chciał je poruszyć. To że nie zdradzamy im celów naszych to oczywiste mi się wydaje mimo współpracy jaką wykazaliśmy się do tej pory. Za dużo zbiegów okoliczności jak na zwykłą misję której niektórzy z nich nie zdawali się traktować zbyt poważnie, nie wspomnę o tym niekompetentnym ochroniarzu i braku jakiej kolwiek współpracy między nimi samymi. Widziałeś zaskoczenie na ich twarzach gdy spotkali Gundulfa, wydaje mi się że stoją po dobrej stronie ale wypadało by uważać na to wszystko. Poza tym malutki szczegół który umknął wszystkim a Grau zręcznie go ukrył. Mój czar jak wiesz wzmacnia i uwypukla wszelkie efekty drugiego zaklęcia, jak w przypadku oślepienia które zapewne pamiętasz. To co ta dwójka rzuciła a przynajmniej jedno z nich musiało być czarem obszarowym który i tak zranił by zarówno bestię jak i tych którzy znajdowali się w wodzie, może nie tak poważnie ale nie wygląda na to że liczą się za bardzo z życiem towarzyszy. Nie ufał bym żadnemu z nich, zdają się być tylko zgraja przypadkowo dobranych w desperacji magów wysłanych do jednego zadania a co ich wiąże to lojalność wobec kolegiów i to wszystko.

Wissenlandczyk uśmiechnął się lekko.
- Pamiętasz historyjkę z którą Grau przyszedł do nas w Boegenhafen? Zdaje się że zwierzchnicy ad hoc zorganizowali tę grupę, mogę się jedynie domyślać do jakiego zadania, ale sam po składzie się orientujesz że nijak im ani w miasto języka zaciągać, ani do głuszy, gdzie walka pewna. A jeden ochroniarz wiosny nie czyni. Ja tam nie zamierzam dziobem kłapać, nie wiem nawet czy dobrze że wspomniałem o wspólnym zaklęć splataniu, ale cóż - przynajmniej żyjemy, więc rozpaczać nie będę, do Nuln jeszcze długa droga, nie wiadomo kiedy ta wiedza może się przydać. Ale z jednym masz rację, nie pomyślałem o tym - albo to była desperacja, albo faktycznie przynajmniej jedno z nich nie liczyło się z życiem druida... - powiedział z namysłem doceniając logikę rozumowania Alchemika. - Trzymajmy więc gęby na kłódkę, zresztą nawet nie ma o czym gadać bo rozkazy dopiero mamy otrzymać. Ale nie wdawaj się też za bardzo w dywagacje na temat rodziny, Gerold - przestrzegł towarzysza - Obym był złym prorokiem, ale mam wrażenie że już wypadki w Boegenhafen odbiją się na naszych bliskich. Dlatego staram się fałszywego imienia i nazwiska w takich sytuacjach używać...

Długowłosy wzruszył tylko ramionami jak by nie bardzo przejmował się konsekwencjami.
- Dla mnie to i tak już za późno. Jedyne co póki co powstrzymuje inkwizycję pewnie to wzburzona rzeka którą cudem udało się nam pokonać tak naprawdę. Grau jest podejrzany na pewno i wygląda na szpiega, szczególnie z magią którą może się posługiwać, choć póki co może być niegroźny jeszcze - Czarodziej spojrzał na swoją ranę opatrzoną prowizorycznym bandażem, nie przyznawał się ale bolało jak diabli, nie mógł zgiąć dłoni poprawnie i obawiał się że tak zostanie jeszcze przez kilka dni przynajmniej.
- Ochroniarz jest do dupy i jest całkowicie nieodpowiedzialny. Nie mam pojęcia skąd go wytrzasnęli i czy zwyczajnie zbrakło im karlów na kogoś lepszego. A Telimena... nie mam pojęcia, zresztą chyba wpadła Ci w oko przyjacielu. - Gerold uśmiechnął się przyglądając się swemu druhowi.

- Gundulf może i jest szpiegiem, ale reszta? Gdyby druid żył to mieliby z sobą osobę która nawet w szaty Cesarza odziana wyróżniałaby się niewąsko na salonach czy nawet w mieście... - Mont zamyślił się na chwilę - Tak czy siak nie ma co debatować, nie nasza sprawa za czym jadą. Trzeba nam do Nuln szybko się dostać i tyle. Wtedy będziemy się martwić co dalej i jak się bronić.
Spojrzał na bandaż na dłoni Gerolda.
- Za dzień czy dwa możemy spróbować mojego zaklęcia uzdrawiającego - powiedział z wahaniem. Obaj wiedzieli czym może się skończyć nadużywanie magii, z drugiej strony niesprawna dłoń mogła unieruchomić Sehlada w momencie gdy jego pomoc byłaby najbardziej potrzebna.
- Będzie jeszcze okazja sprawdzić w drodze co są warci - mruknął niewesoło. Zaraz jednak nieco się rozchmurzył. - Kurwa, żyjemy, to najważniejsze. Ilu ludzi miało szczęście przeżyć spotkanie ze smokiem i wielką jak stodoła bagienną potworą?! Jakieś wino trzeba nam kupić, oblejemy to w drodze!

- O nie przyjacielu, ty kupujesz i nie napijemy się a najebiemy coś tak czuję. Coś mi obiecałeś przed walką ze smokiem i to mój plan jak by nie było wypalił. Muszę to gdzieś zanotować że smoki to jednak nie potrafią pływać. - Gerold śmiał się serdecznie przyśpieszając nieco kroku.
- Dogońmy resztę lepiej, zapowiada się długa wspólna podróż, nie pozwólmy na siebie czekać... szczególnie jeśli mam jechać z panną Telimeną.

Mont roześmiał się rozgłośnie i walnął Alchemika w plecy.
- Niech będzie moja strata, wszak obiecałem. Ja stawiam. A co do podróży to przeczuwam problemy i obym się mylił, Gerold. Ale chrzanić to, do Nuln jakoś się w końcu dotelepiemy.

***

Zdawało się że podróż tak malownicza i pełna ukrytych niebezpieczeństw nie mogła być bardziej nudna i pretensjonalna. Brak przeszkód zdawał się sprawiać że wszyscy nagle przypomnieli sobie to co zostawili za sobą i to co czekało na nich w samym Nuln. Nawet beztroskie spotkanie z małżeństwem i pomoc którą bezinteresownie zaoferowali nie wpłynął na samych podróżnych. Choć Gerold musiał przyznać że dawno nie smakował tak zacnych rarytasów, zdawało mu się że własnie ofiarowana przez Magnusa małżeństwu gorzałka szła by świetnie z peklowanymi ślimakami. Zastanawiał się ile sekretów skrywała przed nimi para ludzi ale ich życzliwość zdawała się sprawiać że zwykle wygadany kupiec zaniechał swych dociekliwych pytań będąc tylko następnym zwyczajnym podróżnym. Ciemnowłosy blondyn miał sporo czasu by przemyśleć wielokrotnie wszystko co przydarzyło się im do tej pory wnioski wolał jednak zachować dla siebie niż wzbudzać niepotrzebne nadzieje lub spowodować jakieś niechciane podejrzenia. Wrócił również do wydarzeń znad rzeki poddając się ponownie uczuciu które go wtedy ogarnęło, logika jednak podpowiadała że nie mógł zrobić kompletnie nic a strach Graua i jego oskarżenia mogły być spowodowane zupełnie czymś innym. Sehlad odmówił tylko modlitwę do Morra za dusze zmarłych i obiecał sobie nie ingerować już nigdy więcej w nieznane sobie zaklęcia. Po co kusić los. Nie omieszkał jednak uraczyć współtowarzyszy licznymi opowieściami o samym Nuln, jego cudach i tajemnicach, jego mieszkańcach i najważniejszych personach, o miejscach które będą musieli odwiedzić i które warto omijać. Kochał to miasto i dało się to odczuć w każdym zdaniu które go dotyczyło. Dzień za dniem mijał spokojnie a jemu wydawało się że podróżni powoli zamykają się każdy ze swoimi sprawami czy to poddani dziwnej kompani, czy myślom o zadaniu czy zwyczajnie otaczającej ich dzikiej przyrodzie nieokiełznanej jeszcze przez człowieka.

Uzuu 30-09-2011 14:27

Gerold był szczelnie opatulony w swoich futrach z których wystawała jego zarośnięta twarz skupiająca się jedynie na pełgających płomieniach niewielkiego ogniska. Od czasu do czasu tylko rzucał spojrzenie czy to Alfredowi czy szczupłej czarodziejce, osobom które w dyskusji głosu nie zabrały. Świetnie przyprawiony kozi ser i kiełbasa zagryzana podróżnymi sucharami była niezłą odmianą dla podniebienia mężczyzny. I znów nienawidził się za ten uśmiech który wpełzł na jego usta, za słowa które padały w ich obecności do której reszta podróżnych zdążyła się już przyzwyczaić. Obydwaj z Montem byli niezwykle ostrożni w zdradzaniu własnych sekretów ale tutaj trafili na grupę tak jak podejrzewał alchemik ludzi całkowicie ze sobą niezgraną, i jakich kolwiek słów między sobą by nie używali. Strzępki informacji, słówka nieopatrznie wypowiedziane zdania w ich obecności, wszystko to skrzętnie pamiętane i układane w całość pozwalało Geroldowi powoli budować obraz całego przedsięwzięcia na które porywała się grupa nie tak przypadkowo chyba jednak spotkanych magów. Zaczynał też nabierać pewnych podejrzeń co do ich celu w samym Nuln ale wolał nie wyprzedzać faktów. Najcenniejszym źródłem informacji wydawał się właśnie Magnus ale Grau zdawał się być zawsze w pobliżu by uciszyć w odpowiednim momencie rozgadanego ochroniarza. Gdy wszyscy w końcu opuścili pomieszczenie czuł się dziwnie osamotniony, w końcu jednak zdołał przyzwyczaić się do tej zgrai kolegów po fachu z których żadne nawet nie pochodziło z jego szkoły. Na koniec dnia wszyscy byli tylko ludźmi próbującymi przetrwać w tym szalonym świecie.

***

Wymiana zdań między Grauem i Tileańczykiem zwyczajowo wprawiła ją w dobry nastrój. Mimo wszystko nie zgadzała się z szarym magiem. Ostatnio zdarzało się jej to coraz częściej. Ponieważ była ich jedynie trójka uznała, że decyzje powinny być podejmowane demokratycznie. Była z resztą pewna, że gdyby druid przeżył poparłby Magnusa.
Przeżuwała kiełbasę w skupieniu spoglądając w płomienie, kiedy obaj mężczyźni opuścili chatę. Wahała się do ostatniej chwili, co szczególnie odczuła pajda chleba wykręcana nieświadomie na wszelkie możliwe strony. Jej decyzja miała coś ze szczeniackiego buntu, a przynajmniej w wymiarze, w którym wyobrażenie o Gundulfie przekładało ją przez kolano i dawało mocne klapsy. Otrząsnęła się wreszcie zdając sobie sprawę z irracjonalnego charakteru takiego zachowania. W najgorszym wypadku Grau pozostawi ich samym sobie i uniesiony (cholera wie czym, bo chyba nie dumą?) opuści ich następnego dnia.

Ruszyła na zewnątrz za Magnusem. Kiedy wreszcie udało jej się go odnaleźć podeszła ujmując lekko jego ramię i skinęła stanowczo głową, co miało sugerować podzielane przez nią zdanie, i wskazała wzrokiem chatę.

Wojownik trenował blisko kwadrans kiedy pojawiła się młoda czarodziejka. Był zziajany gdyż każdy ruch w trakcie ćwiczeń był szybki i zwinny - aby podnieść poziom własnych umiejętności Magnus nauczył się trenować na maksymalnych obrotach. Chciał się w końcu zmęczyć aby lepiej spać i być pewnym, że żaden z jego mięśni nie odczuwa zbyt mocno dyskomfortu podróży. Udało mu się to jedynie po części gdyż mu przerwano. Trening miał zatem z głowy. Spojrzał na Telimenę próbując zrozumieć co dziewczyna ma mu do przekazania.

- Mam iść do chaty? - zapytał tileańczyk.

Dziewczyna ponownie skinęła głową wpatrując się w niego czarnymi oczami.

- Dobra. Chcesz abym z nimi pogadał? - powiedział chowając oręż weteran.

Ponownie przytaknęła.

Wojownik zatem zabrał latarnię sztormową i stanowczo ruszył w kierunku opuszczonego pasterskiego przybytku. Przy wejściu poczekał chwilę na Telimenę po czym wszedł do środka.

Pojawiła się zaraz za wojownikiem, pozostając przy futrynie drzwi i oparła się o nie plecami splatając ramiona pod biustem.

Sehlad nie czekał na nikogo. Podrzucił trochę do ognia i udał się na stryszek by przygotować sobie posłanie. Tak samo jak dobry posiłek cenił sobie dobry sen a ten nie służył mu ostatnimi czasy. Rana na dłoni nadal dawała o sobie znać gojąc się bardzo powoli i zdecydowanie utrudniając mu wiele czynności jak by tylko próba objęcia jedynej niewiasty w ich gronie w czasie wspólnej podróży. Mężczyzna położył się wygodnie otulając płaszczem i nasłuchując spokojnych odgłosów nocy, wsłuchiwał się w trzaskanie drewna w ognisku i pohukiwania sów, myszy gdzieś zaczynały swoje nocne harce a stary przybytek zdawał się grać swoją własną muzykę gdy wiatr wdzierał się w szpary w dachu czy miedzy deskami. Gerold pozwalał się nieść własnym myślom nie zatrzymując na żadnej dłużej niż na sekundę, przynajmniej tak mu się wydawało. Wszyscy oni zdawali się być samotnikami poczynając od Alfreda i Gundulfa a kończąc właśnie na Magnusie i Telimenie. Czy jednak zdawali sobie sprawę z tego że żadne z nich nie dotarło by do tego miejsca gdyby nie wspólna praca wszystkich, magowi wydawało się że oni nie chcieli się do tego przyznać że czasem muszą polegać na kimś innym niż tylko na sobie. Sehlad ufał jednak bogom na tyle by wierzyć że to wszystko miało swój cel i przyczynę a teraz na pewno nie było sensu martwić się o rzeczy które były zwykłą niewiadomą. Nie czuł się też w obowiązku by się odezwać do tych którzy weszli do budynku, nie czuł nawet potrzeby by choć spojrzeć kto to właściwie był, jedyne na co się zdobył to przymknąć oczy i pomyśleć o dawno niewidzianym Nuln.

Stojący na dole wojownik spojrzał w kierunku płomienia ogniska. Obeznanie wnętrza pomieszczenia na parterze zajęło mu krótką chwilę. Nie widząc nikogo pokazał dziewczynie otwartą rękę aby dać jej tym samym znak, że sprowadzi magów sam. Następnie podszedł do drabiny i wszedł po niej na strych rozświetlając sobie ciemności latarnią. Dostrzegając przykrytego płaszczem maga metalu Magnus zbliżył się i nie siląc się na delikatność szturchnął go za rękę wcześniej błyskawicznie ściągając z niego płaszcz.
- Gerold. Śpisz? - zapytał weteran szeptem słyszalnym tylko dla maga obok.

Alchemik powoli otworzył na wpół przymknięte oczy po czym spojrzał zdziwiony na Magnusa. Przymrużył je szybko oślepiony nieco światłem latarni i spojrzał ponownie na wojownika doszukując się w jego twarzy sarkazmu czy prób jakiegoś kiepskiego dowcipu ale tak jak przypuszczał malowała się tam tylko powaga i skupienie.
- Tak Magnusie, śpię. - Głos Gerolda był spokojny i pełen czułości i słodkości. - Idź sobie z mojego snu chyba że to coś ważnego. - Mag nakrył się ponownie płaszczem i odwrócił plecami do swego rozmówcy.

- Wstawaj. Dziewczyna mówi, że mamy do pogadania. Oboje chcemy się z wami dogadać. Z tobą i Alfredem. Musimy jednak wyjść aby nas Gundulf nie złapał, bo nawet na mnie będzie zły. - powiedział z upiornym uśmiechem wojownik. - A tak poza tym. Jesteś tu zupełnie sam a co za tym idzie jakiś byle idiota mógłby Cie zabić. Nie chronię waszej dwójki, ale w moich stronach trochę bardziej szanuję się życie...

I znów ten uśmieszek który zawitał na ustach Gerolda. W jego fachu czasem trzeba brać to co daje los i trzymać mocno, a czasem trzeba być zwyczajnie cierpliwym.
- O czym chcecie rozmawiać że tak wielką tajemnicę z tego robicie. Jak powiedział Grau, do Nuln jedziemy razem a potem wy macie swoją misję a my swoją. I przestań pierdolić o zabijaniu i ochronie, nawet nie wiesz gdzie jest Gundulf. Jeśli chcecie rozmawiać to tutaj przynajmniej jest ciepło, poza tym.... - Długowłosy podniósł się z posłania i podszedł krawędzi stryszku, bezceremonialnie wymijając Magnusa.
- Właź do nas moja droga, przynajmniej się czymś okryjesz cieplejszym niż te Twoje zadziorne suknie. - Czarodziej czekał spokojnie by pomóc kobiecie wspiąć się na górę.

Odepchnęła się od drzwi z chwilą gdy Magnus zaczął mówić. Ruszyła w stronę Gerolda pomagając sobie jego ramieniem i już po chwili stanęła obok mężczyzn.

- Nie pierdolę. Jak byś widział jedną taką bitwę, w której ja brałem udział właśnie byś w zakładzie dla obłąkanych drzewa próbował doić więc trochę powagi przyjacielu. A co do Gundulfa to o niego się nie martw. On jest najbardziej zaradnym magiem jakiego znam. A znam ich naprawdę wielu... - Magnus mówił powoli i spokojnie. - A teraz albo z nami gadasz albo nie. Ja chciałbym abyście wiedzieli dlaczego już naszych dwóch straciło życie z czego jeden w waszej obecności. Co więcej sami narażacie żywota podróżując z nami więc wypadałoby mnie wysłuchać. Jak nie chcesz to powiedz a sobie pójdę. Pójdę, zacznę znowu ćwiczyć co mi przerwano a w Nuln rozstaniemy się zwyczajnie i bez ceregieli. Skoro Telimena już tu jest pogadamy tutaj. - powiedział patrząc na czarodziejkę. - Powiem Ci wszystko jak było. Musisz wiedzieć. Poza tym może będziesz w stanie nam pomóc. Aha. Jak Gundulf się dowie to mnie zastraszyliście z Alfredem.

Alchemik przyciągnął czarodziejkę i posadził ja na swoim posłaniu nakrywając płaszczem i opatulając nim, nawet jeśli na początku nieco sie opierała on delikatnie acz stanowczo postawił na swoim. Nie miał zamiaru wychodzić w noc gdzie każde wejście do tej chatki nie mogło pozostać niezauważone, zastanawiał się którzy bogowie chcieli przetestować jego cierpliwość w starciu z tym wojownikiem. Każdy miał swoje priorytety a skoro jednak oni do niego przyszli to chcieli porozmawiać i na pewno tak szybko nie pójdą. Głos maga był niezwykle spokojny i opanowany jak na ilość zaczepek jakimi nakarmił go Magnus, odpowiedz brzmiała jak by kierował swoje słowa do dziecka które jeszcze wiele nie rozumie i bardzo dużo musi się nauczyć.
- Magnusie nigdy nie powiedziałem że z wami rozmawiać nie chcę, poza tym to wy przyszliście i chcieliście mi coś powiedzieć w tajemnicy przed waszym współtowarzyszem na dworze gdzie właśnie na dworze on się znajduje. Macie misję ale my też mamy swoje obowiązki i dopóki nie staną się one źródłem naszego konfliktu nie widzę przeszkód by nie podróżować razem a niebezpieczeństwa do tej pory zręcznie umykałeś sam. Mów proszę to co chcesz bym usłyszał i nie przedłużajmy. Słucham przyjacielu. -
Czarodziej usiadł obok czarodziejki głaszcząc swoją dłonią jej ramię, nie myślał o tym nawet co robi bo wydawało mu się że tak właśnie trzeba.

Dziewczyna nie protestowała specjalnie gdy usadził ja w wygodnym miejscu. Nawet wtedy, gdy opatulił ją płaszczem, ale głaskanie było przesadą. Mężczyzna poczuł w odpowiedzi dyskretny nacisk łokcia na boku. Spojrzała na Magnusa pragnąc by kontynuował.

Gerold jak by dopiero zreflektował się w tym co robi i z wyrazem zmieszania na twarzy i zakłopotania zabrał swoją dłoń mamrocząc przeprosiny pod nosem. Wydawało się że przeważnie tak bezczelny i pewny siebie teraz unikał jej wzroku skupiając dotyk swych dłoni na metalowej lasce. Tylko raz złapał go że zerknął w jej stronę uśmiechając się nieśmiało ale szybko odwrócił wzrok patrząc się na swego rozmówcę.

Magnus zaczął mówić. Podczas jego długiej przemowy mogłoby się zdawać, że wiatr zaczął wyć mocniej a w przygasającym ognisku nagle zaczęły strzelać kawałki suchego drewna. Wojownik mówił rzeczowo o tym co się działo i ich spotkało, ale za wszelką cenę unikał własnego komentarza. Nie chciał myśleć o śmierci Darragha ani Alvaro. Weteran miał nadzieję, że dwójka magów jakoś pomoże im w wykonaniu tego zadania. Nie chciał po prostu aby ktokolwiek więcej umarł. Bo kto znajdzie artefakt jak on zostanie sam? Dlatego potrzebowali sojuszników. Silnych sojuszników a Ci właśnie takimi byli...

Mężczyzna nie przerywał ani razu pozwalając by potok słów wylewał się z ust Magnusa. Słuchał cierpliwie układając sobie w głowie nowe informacje ze starymi spostrzeżeniami dopisując do wszystkiego własne komentarze. Miał mnóstwo pytań ale większość nie miała żadnego prawdziwego znaczenia. Zastanawiał się skąd nagle znalazło się w nich tyle zaufania do dwóch jak by nie było obcych magów, i czemu akurat teraz. Śmiał się głośno w duszy gdy wspomniane zostało imię informatora z którym oni również mieli się spotkać w Nuln, potwierdzając tylko przypuszczenia Gerolda ale to póki co wolał zostawić dla siebie. Dał sobie minutę czy dwie by przemyśleć sytuację po czym spytał ochroniarza gdyż Telimena smacznie już spała na jego ramieniu.
- Po pierwsze czego od nas oczekujecie wiedząc że mamy własne sprawy w Nuln, również z ramienia kolegiów i druga sprawa czemu to trzymacie w tajemnicy przed Gundulfem, przecież i tak się dowie.

- Tak. Dowie się. Masz rację. Jednak dowie się już po fakcie a co za tym idzie nie będzie miał na to żadnego wpływu. Tak z dziewczyną zdecydowaliśmy. W Nuln macie własne sprawy, ale przed miastem może się jeszcze wiele wydarzyć. Poza tym chciałbym abyście w siedzibie kolegiów lub u tego informatora dali znać, że wspomożecie naszą drużynę. Was już znamy a nie chce nowego wsparcia. Wyglądacie na porządnych czarodziejów i obaj macie bardzo przydatne umiejętności. Co o tym sądzisz? - zagadnął wojownik cicho widząc, że Telimena już śpi.

Mag wzruszył ramionami rozbudzając nieco śpiącą kobietę. Zniżył też lekko głos do pół szeptu mówiąc powoli, ważąc wypowiadane słowa.
- Do Nuln i tak jedziemy więc nie mamy na pewno nic przeciwko wspólnej podróży. Grau to wasz towarzysz i wasz problem jak rozgrywacie rzeczy między sobą. Poza tym myślę że zobaczymy w Nuln jak sprawy stoją i co dalej. Muszę też porozmawiać z Alfredem i wysłuchać co on ma do powiedzenia. Jedyne co to mogę wam zaoferować to gościnę u mnie w domu w mieście i podziękować za zaufanie jakim nas obdarzyliście. Nie przejmuj się tak przyjacielu, mam dziwne wrażenie że bogowie nad wami jednak czuwają. Kładźmy się lepiej spać, obudź mnie na moją wartę.
Z tymi słowami mag metalu ułożył czarodziejkę na swoim posłaniu samemu kładąc się obok i wyciągając dodatkowy płaszcz ze swoich bagaży. Zdążył ją polubić bo gdy na początku jej ułomność oraz zadziorność wydawały mu się zabawne to teraz czuł że jest to niezwykle urocze. Wspomniał sobie umizgi Alfreda i westchnął mocniej, nie miał ochoty psuć stosunków między nimi i postanowił sobie z nim koniecznie porozmawiać o tym niewielkim wydawało mu się problemie w czasie najbliższej rozmowy.

Gdy czarodziej słał sobie miejsce do snu Magnus pokiwał głową i powiedział:
- Jak byś mógł zaopiekuj się naszymi. Szczególnie Telimeną. Nikt z nich nie rozumie, że podróżowanie ze mną może być niebezpieczniejsze niż sama misja... - wojownik powiedział to bardzo cicho nie będąc pewnym czy czarodziej usłyszał jego słowa.

Potem Magnus zabrał latarnie i zszedł na dół. Spojrzał na przygasający ogień. Przypomniał sobie bezsilność wobec własnej niewiedzy - wobec amnezji, która dręczy jego umysł od wielu lat. Wojownik opuścił chatę i mimo iż nie wiedział kim był to doskonale wiedział do czego dąży. Odszedł kawałek od domku, błyskawicznie wyciągnął topór i znowu zaczął trening. Ten będzie bardzo długi, bo skończy się dopiero, gdy tileańczyka zmorzy sen...


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 06:11.

Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0


1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172