lastinn

lastinn (http://lastinn.info/)
-   Archiwum sesji z działu Warhammer (http://lastinn.info/archiwum-sesji-z-dzialu-warhammer/)
-   -   [Warhammer] Królestwo Magii (http://lastinn.info/archiwum-sesji-z-dzialu-warhammer/9904-warhammer-krolestwo-magii.html)

Romulus 22-08-2011 23:55

Karczma opustoszała gdy większość gości albo szukała szczęścia w wyścigu albo zwyczajnie poszła przyglądać się zmaganiom tych których uważali za chciwych głupców samemu nie mając dość odwagi lub posiadając dość rozsądku by nie wsiadać do łodzi. Dlatego też dopiero po chwili Gerold zorientował się że zostali z Telimeną praktycznie sami gdy również druid postanowił opuścić ich towarzystwo. Rozmowa dla maga była pełna komplikacji bo choć nie miał on problemów z mówieniem to jego towarzyszka zdecydowanie, często ograniczając się tylko do prostych gestów jak skinięcie głową czy zaprzeczenie. Odrobinę zirytowany ale i zaintrygowany mag metalu brnął dalej w konwersacji nie zdając sobie sprawy z tego jak często uśmiecha się do swojej rozmówczyni próbując lawirować w słowach i pytaniach które nie zatrzymały by toku rozmowy. Dlatego tak często wybuchał śmiechem odrobinę drocząc się z magiczką i pomyłkami których doświadczał gdy opacznie zrozumiał któryś z jej gestów. W głowie maga im dłużej tak siedzieli nabierał siły pewien pomysł ale wymagał głębszego przemyślenia w zależności od tego ile czasu przyjdzie im jeszcze spędzić z ametystową czarodziejką. W końcu goniec od maga światła przyniósł im krótką i rzeczową wiadomość, Alfred z magiem cienia znaleźli łódź.

Nie było się czemu tak naprawdę przyglądać gdy dotarli do nabrzeża, ile razy Gerold widział już takie tłumy walczące o dużo mniejszą nagrodę lub ogarnięte szaleństwem masy ludzi którzy próbowali w ostatnich czasach samodzielnie wydzielać sprawiedliwość. Przyzwyczajony do wydawania rozkazów kupiec tylko uśmiechnął się nad całkowitym brakiem organizacji w tych zawodach jak to hucznie nazywali organizatorzy, zastanawiał się kto właściwie potwierdzi wygraną tych którzy dotrą jako pierwsi na drugi brzeg bo dopiero wtedy przypuszczał poleje się krew pomiędzy domniemanymi zwycięzcami.
Ludzie których wynajął Gundulf z Alfredem wydawali się godni zaufania oraz znającymi się na swojej robocie, gdy tylko otrzymali zapłatę od razu zabrali się za robotę a brak zamieszania na zaimprowizowanym nabrzeżu zdecydowanie pomagał a już na pewno nie przeszkadzał w przygotowaniach. Ruszyli błyskawicznie gdy wszyscy wraz ze swoim dobytkiem znaleźli się na łodzi. Podróż spokojniejsza niż się mogło wszystkim zapewne wydawać uraczyła ich widokami zatopionego miasta, Gerold zastanawiał się czy faktycznie który kolwiek z bogów był przyczyną tego burdelu czy nawet coś takiego jak zalane miasto zwróciło uwagę którejś z potęg że w końcu zesłała słońce na umęczonych nieustającym deszczem mieszkańców Ubersreik. Dopóki wody nie opadną wznowienie transportu towarów będzie sporym wyzwaniem dla lokalnych władz ale wiedział że przedsiębiorczych i chciwych kupców nic nie powstrzyma, bo przecież nawet trakt do Middenheim prowadzący w pobliżu Drakwaldu nie odstraszał nikogo już od wielu wieków, nawet burza chaosu która jeszcze tak niedawno pustoszyła północne ziemie Imperium sprawiła tylko że kupcy znaleźli nowy rynek zbytu na nowy rodzaj towarów jakim stała się zwyczajna żywność. Byli jak szczury panoszące się wszędzie ale byli też filarem bez którego to Imperium upadło by dużo, dużo wcześniej. Ciemnowłosy blondyn uśmiechnął się sam do siebie, był nie tylko jednym z nich a szczur jak nazwał swoją klasę był niczym w porównaniu z tym jak zdarzyło mu się już słyszeć określano magów. Łodzią zachybotało a wyrwany z zamyślenia mag wrócił ponownie do obserwacji spustoszeń jakie poczynił niepowstrzymany żywioł.

W trakcie przeprawy Wissenlandczyk uważnie się rozglądał i nie przeszkadzał przewoźnikom. Łódź udało się wynająć bez zbytnich ceregieli i targów, bez ceregieli również magowie zapakowali się do niej, nie było potrzebne też udowadnianie nikomu kwalifikacji jako wioślarz, choć faktycznie, za wiosło się złapał. I całe szczęście. Problemy zaczęły się później. O ile “problemem” można nazwać to co nastąpiło...

Mont nie sięgał po broń. Nie było powodu. Najwidoczniej przyszorowali o jakiś dach czy słup. A w każdym bądź razie Alfred gorąco się o to modlił by był to jakiś dach czy słup. Jego ojciec byłby zbudowany taką gorliwością. Choć, jak mag światła uczciwie przyznawał sam przed sobą, jego ojciec również był nader gorliwym wyznawcą swego bóstwa i trudno było mu ... dorównać w pobożności.



- Błogosławiony Sigmarze, patronie świętego Imperium, okaż łaskę swemu ... - mamrotał nieświadom że uderzenie tuż, tuż. Wrzasków i komentarzy osób naokoło niemal nie słyszał.

To było niczym wybuch granatu. W jednej chwili trzymał wiosło, w drugiej szybował w powietrzu i taplał się w wodzie, spętany przez kurtkę i plecak. Ale one właśnie uratowały go przed natychmiastowym pójściem na dno, gdy powietrze w nich zawarte wypchnęło go na powierzchnię. Oczywiście, w kilkadziesiąt sekund później pociągnęłyby go na dno. Do spółki z butami i tym całym żelastwem które miał na sobie. Szczęśliwie więc się stało że gdy Mont wykaszlał wodę i przetarł bolące oczy dojrzał jakąś konstrukcję, a raczej jej resztki. Sięgnął drżącą dłonią i uchwycił się ... rufy łodzi? Tak, to były chyba szczątki łodzi. Dopiero gdy przylgnął kurczowo do podskakujących resztek (szczęśliwie, o dość dużej chyba wyporności - w każdym bądź razie nie wyglądało na to by miały pójść na dno towarzysząc Wissenlandczykowi w nader krótkiej podróży) rozejrzał się, drżąc z zimna i adrenaliny. Nawet nie zwrócił uwagi na długą drzazgę przebijającą mu biceps.
- Co tu do ... - bluźnierstwa same pchały mu się na język ale naraz zamarły, nie wypowiedziane - Gerold! Gerold! - zaczął krzyczeć rozglądając się w pośpiechu za przyjacielem. - Telimeno! Gundulf! - dojrzał niedaleko szamoczący się kłębek kończyn i materiału, ewidentnie nie radzący sobie z nurtem na jego podobieństwo. Trzymając się resztek łodzi niezgrabnie machał drugim ramieniem i nogami, by w końcu uchwycić jasnowłosą pannę, wyciągnąć na powierzchnię i pomóc jej złapać dech. Nie wiedział co się stało - choć powoli się domyślał dostrzegając zmaltretowane ciała - i co dalej zrobić. Zdawał sobie sprawę że na środku wezbranej rzeki był bezradny niczym kocię w beczce. A trzeba było coś zrobić, nim zimno odbierze im sprawność ruchów.

Wyłowiło ją ewidentnie męskie ramię. Nim zidentyfikowała właściciela, zdołała wypluć wodę i zaczerpnąć łapczywie powietrza. Dostrzegając Alfreda jej wzrok wypełniła chwilowa ulga, choć przecież oboje dalecy byli od ratunku. Wyciągnęła dłoń wskazując nawołującego z dachu Gundulfa.

Na widok spokoju Telimeny Alfreda zalała ulga i podziw dla opanowania dziewczyny. Ostatnie czego potrzebowali to panika i bezładne wymachiwanie kończynami, w sytuacji gdy w nurcie czyhało coś drapieżnego i agresywnego. Bo choć Wissenlandczyk wolałby stać się obiektem napaści stada napalonych syrenek, nie oszukiwał już sam siebie - to nie jakieś cycate nimfomanki rozwaliły łódź. Trzeba było czym prędzej stanąć na mniej lub bardziej pewnym gruncie by odzyskać zdolność posługiwania się tym na czym znali się najlepiej, zanim interesanci spod powierzchni wody powrócą by dokończyć dzieła. Dlatego też tylko uśmiechnął się pokrzepiająco do Telimeny i wrócił do rozglądania się za Geroldem. Miał nadzieję że metalowe przedłużenie fajfuska Alchemika, z którym ten nigdy się nie rozstawał, nie pociągnęło go na dno. Ruszył w kierunku krzyczącego Gundulfa, długimi, spokojnymi ruchami mocnych nóg i ramienia na podobieństwo żaby, pchając nimi powoli szczątki łodzi i uczepionych ich dwoje, czując ciężar i opór ekwipunku. Wizja wpadającego do wody smoka sama pchała mu się przed oczy. Że miał pecha - do tego był przyzwyczajony, taka część dziedzictwa. Ale im bliżej byli Gundulfowego dachu i bosaka tym bardziej czerwona furia przesłaniała mu oczy. Miał wielką chęć wyrządzić komuś lub czemuś krzywdę. Byle tylko Gerold przeżył atak, to cokolwiek ich zaatakowało będzie wkrótce cieszyło się nader dotkliwym bólem i obrażeniami. Tylko gdzie on był? Na szczęście naraz usłyszał jego krzyk, co znakomicie podniosło morale Wissenlandczyka. Warknął czując powracającą pewność siebie, tym bardziej że wraz z Telimeną, przy wydatnej pomocy Gundulfa, wdrapał się wreszcie na jakiś dach i odzyskał możliwość rzucania zaklęć. Niemal leniwie sięgnął po komponenty z którymi ostatnio dosłownie się nie rozstawał. Niełatwo było zapomnieć o wydarzeniach w Boegenhafen. Nie zwracał już uwagi na kogokolwiek poza sporadycznie wyłaniającą się z toni bestią i Geroldem nieopodal. Poranieni czy nie, byli w stanie walczyć. Z pomrukiem wyrwał drzazgę z ramienia.

Z całą pewnością nikt nie spodziewał się tego co nastąpiło, z całą pewnością nie Gerold który dopóki przebywał na łodzi czuł się w miarę bezpiecznie ufając doświadczeniu wynajętych ludzi ale wystrzelony w górę niczym kula armatnia stracił całą pewność siebie, nie pomogło zdecydowanie też to że zwyczajnie nie potrafił pływać. Pierwsze co zdołał poczuć to było uderzenie w taflę wody która pochłonęła go zamykając się nad nim błyskawicznie, ubranie momentalnie nasiąknęło wodą ciągnąć nieszczęsnego maga w dół ku ciemnym odmętom. Sehlad próbował jeszcze desperacko sięgnąć ramionami ku powierzchni, próbował jeszcze zaczerpnąć oddechu zbawczego powietrza którego za każdym razem wydawało mu się ma w płucach coraz mniej. Panika zdawała się opanowywać każdy fragment jego umysłu i ciała które nie chciało się poddać aż poczuł gdy coś wepchnęło go mocniej pod wodę a jedyna myśl jaka mu towarzyszyła że na pewno nie takiego końca oczekiwał. Szarpał się jeszcze przez chwilę pozwalając zimnej wodzie zalać jego gardło by zamroczonym poddać się w końcu temu co ma być. Niewysłowiona ulga i to cudowne uczucie że o to udało się nam jednak ponownie wróciło w jednej chwili gdy alchemik zorientował się iż to jeden z wioślarzy których wynajęli ciągnie go za sobą przeciwstawiając się masom wody. Udało im się dotrzeć do dachu sąsiadującego z tym na którym zgromadzili się jego towarzysze. Mag metalu rozkaszlał się próbując złapać oddech i podnieść się by zorientować się co właściwie się stało ale zwyczajnie nie miał na to sił, wszytko zdawało się ważyć całe tony a ramiona czuł jak by były zrobione z waty. Wtedy usłyszał swoje imię wykrzyczane przez Alfreda ale zwyczajnie wzięcie głębszego oddechu sprawiało ból w piersiach maga jedyne na co sobie pozwolił to przyjrzenie się swemu wybawicielowi. Starszy mężczyzna dawno już przekroczył wiek czterdziestu lat, wyglądał na zwykłego robotnika których tysiące widuje się na nabrzeżach czekających na tych którzy zaoferują im pracę za kilka marnych szylingów. Wioślarz wyglądał na równie wyczerpanego co Gerold, nie mogło być łatwo płynąć z magiem i tym wszystkim co miał na sobie. I wtedy wynurzyła się pierwsza z macek zagarniając i pochłaniając to co zostało z łodzi jak by sprawdzając czy ktoś przypadkiem nie został by zaspokoić głód potwora. Do pierwszej błyskawicznie dołączyły następne sprawiając że woda zakotłowała się ukazując olbrzymią paszczę jednookiego monstrum które lustrowało okolicę w poszukiwaniu ofiar. Alchemik zaklął szpetnie, najpierw go przypalano i kazano biegać by tym razem dla odmiany przytopić i kazać pływać do czego w ogóle nie miał talentu. To wszystko naprawdę zaczynało go już denerwować bo ilość cudownych spotkań wydawało się magowi wyczerpała limit na najbliższe dziesięć lat. Mag metalu wziął głębszy oddech i krzyknął co sił w płucach.
- Alfred! Oślepmy gównojada! - wiedźmi wzrok śledził poczynania towarzyszy i koncentracji wiatrów magii które jakby zaczynały się koncentrować wokół uroczej czarodziejki, ale Gerold czekał na to co przygotuje mag światła by wspomóc go swym zaklęciem w odpowiednim momencie. Sehlad odwrócił się jeszcze na moment do wioślarza który zdawał się właśnie odpoczywać kompletnie obojętny na to co się działo w okół i zapytał.
- Czemu mnie uratowałeś?
Odpowiedź była prosta i wywołała tylko uśmiech na umęczonej twarzy maga bo zawierała w sobie wszystko czym człowiek powinien się kierować w życiu.
- Bo tak trzeba.

Tadeus 28-08-2011 12:16

Po drugiej stronie rzeki

Mało brakowało, a ekscentryczny wynalazek na zawsze pozostałby na dnie rzeki. Jednak tego dnia Verena najwyraźniej uśmiechnęła się do śmiałego wynalazcy. Wehikuł w końcu wynurzył się z otchłani przebijając gwałtownie powierzchnie wody w kaskadzie bąbelków i spienionej rzecznej cieczy. Ludzie stojący nieopodal na brzegu zamarli. A chwilę potem w stronę tajemniczego drewnianego monstrum ponownie poleciała chmura mniej i bardziej improwizowanych pocisków.
- Na wszystkie bogi! Potwór! Potwór morski!
- Najazd! Najazd! Bierzajcie oręż, chyżo, chyżo!
- Bij zabij! Lej maszkarę!


Długi rybacki oszczep o mało co nie przyszpiliłby rozradowanego wynalazcy do górnego włazu, gdy ten wyłonił się nieopatrznie ze sterowni chcąc przyjąć oczekiwane gratulacje.

Na szczęście jednak ludzie zaprzestali dalszego ataku, gdy zauważyli, że tajemnicze monstrum kryło w swych trzewiach całkiem zwyczajnie wyglądających ludzi.
- Na zębiska Mananna! Pożarło ich, a szczęściarze bestyje ubili od żołądka! Ludzie, chodźcie, musicie to zobaczyć!
Ale to był dopiero początek kłopotów...

Nagle nie wiadomo skąd na wybrzeże przyczłapały trzy siwobrode, obwieszone złotymi łańcuchami krasnoludy.
- Na kilof Grungniego, bracia, czy me zaropiałe oczyska widzą to, co wasze? - oburzył się przewodniczący im khazad. - Toż to świętokradztwo w najohydniejszej postaci!
- Hańba i kradzież! -
zawtórował mu drugi - Od razu obaczyć można, że to wyjątkowo nieporadna kopia krasnoludzkiej myśli technicznej!
- Ależ panowie, krasnoludy! -
zmieszał się wynalazca unosząc dłonie w obronnym geście. - Toż jażem to wszystko sam wymyślił i nakreślił, przyrzekam!
- Ha! Patrzajcie go jaki złodziej wygadany! A plany masz, by to potwierdzić, he?! - groźnie pomachał masywnym kluczem.
- Eeehh... no, na przeciwnym brzegu w pracowni leżą, przysięgam! Odstąpcie łaskawie, bo naprawić wehikuł muszę i wrócić!
- Taaa, zachciało ci się po prostu umknąć w siną dal skoro żeśmy cię nakryli! W imieniu Krasnoludzkiej Gildii Inżynierów miasta Uebersreik rekwirujemy ten nieudolnie sklecony pojazd!

A tymczasem do brzegu za nimi przybiły dwie łodzie kapłanów Mananna i Taala. Po wymianie zwyczajowych krzykliwych uprzejmości i paru przypadkowych nieudolnych ciosów ruszyli pędem, furkocząc sakralnymi szatami, w stronę najbliższego urzędu, chcąc załatwić sobie zapewne papiery potwierdzające ich pobyt na tej stronie brzegu.

Przy rozbitej łodzi

Wyglądało na to, że prawie wszystkim udało się dotrzeć do w miarę bezpiecznych dachów. Tylko gdzie był Darragh i reszta wioślarzy? Druid nie miał tyle szczęścia co reszta. Gdy powierzchnia wody zamknęła się nad nim, nie wyłowił go z wody bosak, ani nie podano mu pomocnej silnej dłoni. Jemu trafiła się... macka. Ściskająca z niesamowitą siłą jego kostkę, porwała go z impetem w mroczne odmęty rzeki. Koło siebie widział dwóch wioślarzy, mknących tak jak on ku pewnej śmierci gdzieś w zamulonym dnie. Jeden z nich nie doczekał nawet tego momentu. Potężne ramie owinięte wokół jego sylwetki po prostu złamało go w pół, nim jeszcze dojrzeli rozwarte zębiska maszkary. Drugi wciągnięty został do paszczy, kończąc swój żywot w chmurze krwi, między kłapiącymi zębiskami bagiennej ośmiornicy. Druid wiedział, że zaraz nadejdzie jego kolej i zrobił jedyne co mógł. Wykrzyczał zaklęcie pod wodą, wydychając resztę powietrza w życiodajnych bąbelkach, które pognały ku powierzchni. O dziwo jednak, w połączeniu z odpowiednim gestem dało to zamierzony skutek. Z brudnego mułu nagle wystrzeliły nadgniłe pnącza, oplatując wielką głowę maszkary. Ta bardziej z zaskoczenia niż z bólu rozluźniła chwyt na jego nodze.

Pognał ku górze, czując szum ciśnienia w swoich uszach. Gnał ile sił w rękach i zmiażdżonej kostce. Gdy już prawie dotarł do powierzchni poczuł pęd olbrzymiego kształtu mijającego go pod wodą. Zachłannie wynurzył się z wody, łapiąc powietrze. Był blisko stabilnej murowanej konstrukcji, która wyglądała na wieżę ratusza, bądź jakiegoś bogatego cechu. Gdyby udało mu się schronić w środku był by pewnie bezpieczny. Przez siąpiący z nieba deszcz ujrzał też sylwetkę jednego z wioślarzy, który obrał sobie ten same cel. Byli już tak blisko... i właśnie wtedy z wody wystrzeliła bestia, odcinając im drogę ucieczki. Potężne ramiona groźnie zachłostały nad ich głowami.


Lechu 29-08-2011 10:27

Po wynurzeniu się z mętnej cieczy Magnus spostrzegł, że w stronę mechanicznej ryby znów poleciał cały grad improwizowanych pocisków. Nie chciał nikomu robić krzywdy, ale to wszystko zaczynało go już powoli irytować. Wojownik rozumiał, że czasy jakie nastały to okres ubóstwa i głupoty, ale czy musi je spotykać na każdym kroku? Zapewne tego dnia Tileańczyk nie miał po prostu szczęścia. Weteran słyszał krzyki na zewnątrz. Ludzie kierujący się wyłącznie zdaniem innych - niekoniecznie mądrzejszych od siebie - osobników. Prowodyrzy całego zamieszania zachęcali tłum do chwycenia za broń.

Wynalazca wychodzący włazem u szczytu konstrukcji o mało nie został stamtąd strącony kolejnymi pociskami. Po chwili jednak udzie zaprzestali obrzucania wehikułu widząc, że w wnętrzu są całkiem normalni ludzie. Za wynalazcą wyszli wszyscy pedałujący a wojownik wyszedł ostatni. Na widok krasnoludów obwieszonym drogocenną biżuterią Magnus został lekko zbity z tropu - trójka osobników całkowicie nie pasowała do otoczenia.

Słysząc rozmowę mistrza Gepflugela z trójką reprezentantów Krasnoludzkiej Gildii Inżynierów miasta Uebersreik wojownik nadal stał obok lekko zniszczonego po podróży wehikułu. Widząc podbijające do brzegu łodzie obrzucające się zwyczajowymi obelgami Magnus krzyknął do wynalazcy:

- Niech Pan biegnie do urzędu po papiery, że jesteśmy na tej stronie rzeki! Chyżo! - basowy głos Tileańczyka zabrzmiał nie znosząc sprzeciwu.

Naukowiec już po chwili biegł co sił a zaraz za nim cała masa kapłanów w kolorowych szatach. Magnus miał nadzieję, że uczony podoła zadaniu i zdobędzie na czas dokumenty pozwalające wygrać wyścig. Ale czy on miał nadal sens? W wodzie kryło się jakieś niegodziwe szkaradztwo, które mogło teraz skupić się na jego towarzyszach. Pewnie uważają go za martwego...

- Drogie krasnoludy! - zakrzyknął wojownik. - Zaprzestańcie swych kłótni z naszym wynalazcą, mistrzem Gepflugelem pracującym dla naszego jaśnie panującego grafa. Jest to osoba, która całkowicie sama wymyśliła i skonstruowała ten oto pojazd! Papiery oraz plany są na tamtym brzegu i tam ubiegajcie się o owe dowody. My musimy wyruszyć w drogę powrotną! Nie chodzi tu już o wyścig a ludzi będących w ogromnym niebezpieczeństwie! W wodzie szaleje wielka maszkara mordująca mieszkańców! - zakrzyknął z całej siły do tłumu Magnus słysząc jak ciche szmery poniosły się po ludziach. - Jestem wojownikiem i moim zadaniem jest zająć się tym problemem! I właśnie dlatego powinniście dać nam wrócić na drugi brzeg!

Krasnoludzcy uczeni przez chwilę jakby zaczęli się wahać i w swoim ojczystym języku wymieniać ze sobą jakieś uwagi. Ludzie tymczasem zwrócili się ku Magnusowi jak ku wyroczni najwyraźniej będąc głodnymi dalszych wieści z drugiego brzegu. Widząc w jakim stanie jest machina wojownik znowu zajął głos:

- Ludzie! Szukam pomocy przy naprawie naszego wehikułu! Płacę podwójnie! Na drugim brzegu nie dzieje się dobrze. Zwracam się do was jak do bliższych mi osób aby pomogli mi tam wrócić. Poza mordowanymi ludźmi na drugim brzegu są moi przyjaciele, którym muszę pomóc! Wy, krasnoludy, powinniście to zrozumieć, bo wiecie, że nasza rasa nie jest tak długowieczna jak wasza i czasu na zawarcie prawdziwej przyjaźni mamy mało! Proszę o pomoc! Wzywam was abyście pomogli mi uratować ludzi na tamtym brzegu i umożliwić unieszkodliwić potwora grasującego pod wodą! - Magnus podczas swej mowy wodził wzrokiem po tłumie szukając u ludzi poparcia.

Na chwilę jak Tileańczyk umilkł zapanowała cisza. Ludzie stali w konsternacji a krasnoludzcy wynalazcy nadal debatowali. Weteran stojąc obok pojazdu czekał na ich decyzję i powrót naukowca. Miał nadzieję, że zdąży pomóc towarzyszom - chyba, że jakoś uniknęli ataku bestii. Nawet jak do tego doszło wojownik będzie musiał zająć się tym problemem. Chyba, że ona już nie żyje w co Tileańczyk szczerze wątpił…

xeper 30-08-2011 16:00

Na dachu byli bezpieczni. Przynajmniej do czasu, aż ktoś z nich gwałtownie się nie poruszy albo wodna poczwara nie zdecyduje się rozwalić w drzazgi ich schronienia. Gundulf miał poważny mętlik w głowie. Nie za bardzo wiedział co robić, bo kto by kiedykolwiek pomyślał, że znajdą się w tak niesamowitej sytuacji? Przecież nie on. Jeśli już myślał o ich wyprawie do Śpiewającej Góry, to bardziej spodziewał się kłopotów w postaci zielonoskórych lub band mutantów krążących powszechnie po lasach Imperium. Ale żeby znaleźć się pośrodku wezbranej rzeki, na ledwo co trzymającym się kupy dachu, naprzeciw przerośniętej bagiennej ośmiornicy! Toż to się nie mieściło w głowie. Ich misja była zagrożona, co do tego nie miał wątpliwości. Mogli teraz zginąć, zaduszeni przez macki potwora lub potopić się w brunatnych odmętach. Ale jeśli nawet wyjdą z tego całego zamieszania cało, to co im pozostanie. Wymachiwanie zawieszonymi na kiju majtkami Telimeny i czekanie na ratunek. Albo rozpalenie ogniska i dawanie znaków dymnych: ha-lo-tu-je-ste-śmy-niech-nam-ktoś-po-mo-że...

-Niechby to szlag – zaklął pod nosem. Pierwszą rzeczą z jaką musieli się uporać, był mackowaty potwór. Kilku magów przeciwko ośmiornicy. To powinno być banalnie proste. Powinno, ale nie było. Nie dysponowali repertuarem zaklęć ofensywnych, we właściwym tego słowa znaczeniu. Nie było pośród nich żadnego ognistego czarodzieja, który mógłby spopielić bestię jednym zaklęciem, a przynajmniej dotkliwie ją poparzyć. Poparzyć!

Już miał plan. Skupiony do granic możliwości przysiadł na dachu i czekał na właściwy moment. Potężna, ociekająca mulistą wodą istota wynurzyła się z odmętów, odgradzając płynącego Darragha i jednego z wioślarzy, od strzelistej, murowanej wieży. Dokładnie tak jak chciał Gundulf. Smukły cień budynku padł na obłe cielsko potwora. Mag wymówił inkantację, starając się zupełnie ignorować otoczenie. Skupił się na cieniu, w miejscu w którym padał on na potwora. Zagęścił go i wypełnił Wiatrem. Sprawił, że magiczna energia w zetknięciu z żywą tkanką zaczęła palić niczym kwas. Teraz trzeba było tylko poczekać na efekty. Miał nadzieję, że poparzona bestia umknie w odmęty i na jakiś czas odechce się jej wracać. Z drugiej strony liczył się z tym, że jego czar może spowodować szkody wśród sojuszników. Godził się z tym. Cel uświęca środki.

[czar – palący dotyk cienia]

Witch Elf 31-08-2011 17:17

Bycie kobietą miało swoje zalety, choć Telimena nie zdołała jeszcze zapoznać się z nimi wszystkimi. Niewątpliwie do zestawu tych najbardziej cenionych, była możliwość odnalezienia pomocnego męskiego ramienia w dramatycznych momentach. Alfred stał się dla córki Morra osobistym bohaterem, przynajmniej na najbliższy kwadrans. Po upływie tego czasu jasnym się stało, że to nie koniec wodnych przygód. Stała właśnie przy krawędzi dachu wyżymając z uporem wodę z krótkiej spódniczki, gdy głębinowy amator ludzkiego mięsa postanowił kontynuować powitalny ceremoniał. Macki w efektownym rozbryzgu wiły się na powierzchni szukając ofiary i czarodziejka nie mogła oddalić wrażenia, że cała ta breja dookoła stanowi rozległy stół, przy którym ktoś właśnie zamierza się posilić. Sama odczuwała potrzebę spożycia drugiego śniadania, która ustąpiła wraz z widokiem przepołowionego na pół wioślarza. Co było przecież całkiem zrozumiałe…

Słusznie myśląc, że to najwyższy czas na rozpoznanie sytuacji rozejrzała się dookoła. Było gorzej niż źle i wciąż nie potrafiła doliczyć się wszystkich magów. Przy drugim liczeniu niespodziewanie na horyzoncie pojawiła się głowa druida. Telimena w przypływie entuzjazmu, który zaskoczył ją samą, zaczęła wskazywać uporczywie maga. Nim jednak ktokolwiek zwrócił na to uwagę, ten zniknął w brudnych odmętach. Dalsze wskazywanie nie miało zatem sensu w przeciwieństwie do myśli około-destrukcyjnych. Na nich postanowiła się więc skupić. Mont i Gerold najwyraźniej woleli działać, bo po chwili poczuła przyjemne mrowienie na karku i zaraz po tym na całym ciele. Magiczny dreszcz był dla niej większą pieszczotą niż prażony ryż w karmelu dla podniebienia. A to znaczyło bardzo wiele, gdyż tego drugiego była absolutną amatorką.

Cokolwiek planowali ci dwaj, najwyraźniej nie potrzebowali przy tym jej pomocy. Przez krótką chwilę przemknęła jej myśl, że może ich zażyłość posiada drugie dno? Potrząsnęła głową i tym razem jej wzrok padł na Gundulfa. Naokoło niego również dostrzegła wstęgi szarego wiatru…
„ A może by tak… ?”. Nie było nad czym się zastanawiać. Jej arsenał magicznych formuł, nie należał do najefektowniejszych. Efektywnych też niekoniecznie. Przynajmniej nie na tym dystansie. Zanim przymknęła powieki przywołując wstęgi śmierci, przeżegnała się przezornie. Po tym był tylko shyish, i podniecone szepty ulatniających się dusz. Myślała przecież o tym wcześniej, kiedy mag światła wspomniał o eksperymencie. Otworzyła oczy wpatrując się w Graua. Ich blask przygasł, gdy magiczny wiatr opuszczał jej ciało służąc potęgowaniu rzuconego przez mężczyznę czaru. Westchnęła mając cichą nadzieję, że ten zadziała, a sam mag nie powiesi jej za to na suchej gałęzi.

Romulus 02-09-2011 18:55

- Że mam pecha, to przywykłem, taka karma. Że z całym bestiariuszem Zwiadowców muszę się potykać, to też mój psi los. Ale, kurwa, żeby z bagienną ośmiornicą się mierzyć na środku rzeki to już przesada. Nawet ze smokiem nie było tak do dupy... - mamrotał Alfred. Ale mimo zrezygnowanego tonu czekał z iście krasnoludzkim spokojem na rozwój wypadków. Raz tylko żółć mu się wylała i dał upust frustracji, bowiem i jego cierpliwość miała granice.

Cięciwy łuku zamokły. Zresztą nie założył takowej na łuk na czas przeprawy, bowiem wydawało się że nie ma takiej potrzeby. Oczywiście, był w błędzie. A może nie? Co by mu to dało po kąpieli jaką przedstawiciel Bestiariusza Zwiadowców mu zafundował?



Tak więc zamiast tego obracał w palcach komponenty do czarów niczym złodziejaszek wytrych czy gracz kostki. Obracał i nic innego nie robił, ponieważ jak dla niego było zwyczajnie za daleko - do bestii, bezpiecznego schronienia czy do Sigmara. Pakowanie się do wody było pomysłem który raczej nie gwarantował w swym geniuszu długiego życia, czy to na deskę by płynąć do brzegu czy z mieczem w garści by nadziać potwora na klingę. "Kurwa jego mać" - Mont podsumował sytuację i przestał się martwić. Przygotował się do walki najlepiej jak mógł w tych warunkach, Gerold był na tyle blisko by - chyba - dało się spleść wspólne zaklęcie, co będzie to będzie. Zamiast tego podziwiał nogi wyżymającej spódniczkę Telimeny. Uznał to za dużo bardziej produktywne - i ekscytujące - zajęcie, niż przyglądanie się pozostałościom uczty bestii. Tak samo jak wolał obserwować jak dziewczyna splata jakiś czar. To będzie interesujące doświadczenie. Byle szybko. Plecak mu ciążył a w przemoczonym ubraniu czuł się, nie wiedzieć czemu, nieswojo.

Darragh 03-09-2011 10:31

Prawie dopłynął do budynku. Prawie uniknął konfrontacji z bestią. Prawie robi wielką różnicę...

Gdy wynurzył się z wody po odwróceniu uwagi bestii, jego myśli skupiały się tylko na jednym. Dopłynąć za wszelką cenę do najbliższego budynku, wgramolić się na jakiś dach i tam dopiero myśleć o czymkolwiek innym. Nie było sensu rzucać czarów w takiej sytuacji. Był zmęczony pływaniem, zmiażdżona kostka bolała go potwornie, a ośmiornica była zbyt blisko. Tylko dwa czary w jego arsenale mogłyby uratować go, ale wymagały silnej koncentracji, dużej ilości mocy i czasu, którego on w chwili obecnej nie miał. Dlatego też zrobił jedyne, co mógł zrobić w takiej sytuacji. Zagryzł zęby i począł płynąć jak najszybciej na jakiś ląd w jakiejkolwiek postaci, byle z dala od bestii. Nie on jeden jest w wodzie, więc może potwór zajmie się resztą? Żal mu tych ludzi. Czuje też wstyd za swoje zachowanie, ale to oczywiste, że ktoś umrze, a chęć przetrwania jest w nim na tyle silna, by nie być tym kimś.

W trakcie swojego "taktycznego odwrotu" poczuł, że pozostali magowie splatają zaklęcia.

'Dobrze. Moje szanse wzrosły..."

Z taką oto myślą przyspieszył jeszcze bardziej na tyle, na ile to możliwe i z wzrastającą pewnością siebie i nadzieją ruszył w kierunku czegoś, co wyglądało na jakąś niewielką manufakturę.

Uzuu 06-09-2011 18:18

Mokre ubrania ciążyły okropnie a ból w klatce piersiowej nadal dawał o sobie znać. Mężczyzna bezwolnie przekręcił się na plecy i tak leżał przez chwilę starając się uspokoić oszalałe serce. Na nogi błyskawicznie poderwał go okrzyk przerażenia który wyrwał się z gardeł wioślarzy odgrodzonych nagle od bezpiecznego schronienia ścianą macek. Blondyn czuł się zwyczajnie bezsilny nie mając pojęcia jak mógłby pomóc tym którzy wydawało się znajdowali się w beznadziejnej sytuacji. Wiedźmi wzrok ukazywał mu pasma Ulgu które zaczęły powolutku gromadzić się w jednym punkcie gotowe uwolnić swą moc tuż w pobliżu bestii. Gerold rozumiał że może to być za mało by zaszkodzić potworowi cokolwiek Gundulf szykował, mag metalu znów sięgnął do swych zasobów podsycając czar towarzysza, widział jak ten pęcznieje, jak Ulgu łapczywie pochłania każdy skrawek mocy jaki tylko został mu ofiarowany, niczym bestia polująca w wodzie nie czerpał już mocy tylko z cienia ale z każdego skrawka energii jaki znalazł się w jego zasięgu próbując nasycić swój głód. Sehladowi zdawało się że wszystko będzie w porządku dopóki nie dojrzał Shyish dołączającej do tej masy energii gromadzącej się nad wodą, widział jak nagle czar Telimeny wtopił się i złączył z magią Graua, jak niewyczerpalna moc śmierci którą niosły ze sobą te zatopione tereny karmiła nieuformowane jeszcze zaklęcie. Gerold miał dziwne przeczucie że zaraz stanie się coś bardzo niedobrego i on poniekąd będzie tego przyczyną.
- Nurkujcie!!- zdołał tylko wykrzyczeć w kierunku płynących ale nie był pewny czy i to zdoła ich ochronić. Poczuł tylko jak ostatnia złota smuga została pochłonięta przez moc wspólnego czaru. Zdążył tylko paść płasko czując przepływające przez jego ciało uwolnioną energię, bał się podnieść głowę by ujrzeć skutki niszczącej magii.
Czarodziej nie słyszał nic poza tym dziwnym dudnieniem w uszach, przez chwilę poczuł jak twardy dach mięknie pod wpływem braku kontroli na jaki sobie pozwolił błyskawicznie porastając dziwnymi białymi włoskami dziwnie przypominającymi sierść. Gdy wystawił głowę toń wody była spokojna jak by olbrzymiej ośmiornicy nigdy tam nie było, jak by nigdy nie było tam również żadnego z tych którzy próbowali dopłynąć do schronienia. Nie wiedział czy oczekiwać ataku rozwścieczonego zwierzęcia czy próbować wskoczyć do wody i wyciągać ogłuszonych ludzi. Póki co leżał płasko na brzuchu dopiero po chwili zdając sobie sprawę z tego że ma przy sobie swego wybawiciela którego blada twarz musiała świadczyć iż nieroztropnie był świadkiem efektów zaklęcia.

Tadeus 09-09-2011 20:34

Czyn, którego tego dnia dokonali czarodzieje zaprawdę godny był wpisania do ksiąg magicznej historii. Nigdy wcześniej nie spętano, nie wyzwolono i nie połączono w jednej krótkiej chwili tak potężnych dawek trzech magicznych wiatrów. Był to krok wyjątkowy, niecodzienny i na swój sposób bluźnierczy, choć noszący niewątpliwie znamiona wielkiego magicznego geniuszu! Oto oni, trzech młodych fachem czarodziejów odrzuciło kajdany hermetycznych kolegialnych nauk i w przypływie gwałtownych emocji zdecydowało się na poszukiwanie własnej drogi. I stało się to wszystko niemal instynktownie, bez żadnych żmudnych przygotowań i badań!

Towarzyszący Geroldowi wioślarz gwałtownie rzygnął, dostrzegając drgające spazmatycznie skupisko macek, rąk i twarzy, które wyłoniło się z wody koło wieży ratusza. Przez moment zauważyli fioletowe od pęczniejących pod skórą chaotycznych guzów lico druida, a chwilę potem wszystko zlało się w jedną wyjącą opętańczo kupę mięsa. Nim zdążyli zareagować, całość zapadła się w sobie, umierając w żałosnej kakofonii jęków, bulgotania i charczenia.

Magnus

Zaprawdę, przyznać trzeba było, że rosły Tileańczyk mielił jęzorem co najmniej tak skutecznie jak swoim egzotycznym toporem! Długobrodzi mędrcy niemal do łez wzruszyli się jego kipiącą od heroizmu i poświęcenia opowieścią. Do tego stopnia, iż sami zapragnęli przyłączyć się do jego szlachetnej misji.
- Nie godzi się ostawić tak mężnego człeka w potrzebie, NIE BRACIA?!
Odpowiedział mu bojowy ryk jego pobratymców
- Tedy wio na maszkarę!
Rozochoceni nadchodzącą bitką khazadzi pognali dziko ku drewnianej rybie, zatrzymując się jednak z konsternacją tuż przy jej burcie.
- Te, ale podsadź no, jeśli łaska... - szepnął ich przywódca, patrząc bezradnie na wysoki próg.

Chwilę potem do portu pędem wpadł inżynier, a tuż za jego plecami rozwścieczeni kapłani.
- Kijem go po plecach!
- Bij heretyka! A masz! A masz, bluźnierco zaszczany!

Wynalazca kulił się i unikał, ale uparte dziady już niemal go dościgały, coraz to sięgając jego ciała desperackimi razami kapłańskiej lagi. Gdy zobaczyli jednak Tileańczyka i bandę krasnoludów bojowy zapał wnet im przeszedł i momentalnie zmienili kurs na swoją łódź.

Opłacani hojnie mieszczanie właśnie kończyli zabijać szpary deskami i drewniany dorsz ruszać mógł w dalszą podróż. Chwilę potem znów znaleźli się pod wodą, w wypchanym szczelnie marudzącymi krasnoludami wnętrzu.

***

Wioślarz nadal wymiotował. A reszcie pozostało wymyślić jakąś drogę ucieczki z tej beznadziejnej sytuacji. Może tratwę z porozrzucanych desek, albo improwizowany wehikuł z jakiegoś pobliskiego dachu? A może jednak lepiej było poczekać na ratunek?

Długo czekać nie musieli. Kilka chwil później z rzecznej toni w pobliżu zajmowanego przez nich dachu wystrzelił drewniany dorsz, z którego prawie natychmiast wyskoczyła grupka wrzeszczących bojowo krasnoludów.
- Na Zębiska Grminira! - zaklęli, dostrzegając unoszącą się nadal na wodzie bluźnierczą maź - Cóż tu się stało, gdzie te potwora?!
- TO ONI!!! - wydarł się niespodziewanie, drżący z przerażenia wioślarz, świdrując ich szalonymi, rozbieganymi oczami. - Zabili Gerharda! Zamienili go w to coś! Czarnoksiężnicy!!! Sam żem widział!
- BIJ ZABIJ CZAROWNIKÓW!!! - zaryczeli zgodnie khazadzi, szarżując niemal z miejsca na przetrwałą grupkę.

xeper 12-09-2011 16:48

Gundulf, gdy już zakończył splatanie zaklęcia, z przerażeniem patrzył na to co się stało. Nie taki był jego zamiar. Chciał po prostu przypalić pieprzoną ośmiornicę bagienną, ale oczywiście wmieszali się inni. Gdyby zadziałało, zgodnie z jego wolą, tylko Ulgu wszystko potoczyłoby się inaczej. Ale Telimena dodała swoje trzy grosze i Shyish splótł się z szarym wiatrem. Na domiar złego i Gerold wplótł swój złoty wątek i... potwór przestał istnieć, wraz z znajdującym się w pobliżu druidem i żeglarzem. Tych dwóch ostatnich zlało się w jedno z wynaturzonym ciałem ośmiornicy i razem poczęli mutować, przybierając bluźniercze kształty... Tak wyglądał Chaos w swojej czystej postaci. No może prawie. Spletli tylko trzy Kolory! A co by się stało gdyby do czaru dołączył Alfred? Gundulf aż drgnął niespokojnie na samą myśl o jeszcze bardziej spotęgowanym efekcie.

- Sigmarze, bogowie wybaczcie... – mruknął i wzniósł oczy ku niebu. Potem odwrócił się do współwinnych zaklęcia. Popatrzył na nich niemal z wrogością. – A Wy nigdy więcej nie róbcie tego! Czy zdajecie sobie sprawę do czego to mogło doprowadzić? Do czego, kurwa mać, doprowadziło? Darragh jest martwy! A my chyba tylko cudem żyjemy! Przecież takie wynaturzenie eteru mogło doprowadzić do otwarcia bramy bezpośrednio do domeny Chaosu! Dziękować bogom trzeba, że nie zjawił się tutaj jakiś demon...

Zamiast demona jednak pojawiło się coś innego, z wody wynurzył się znajomy kształt podwodnej maszyny Gepfugela, która zatrzymała się tuż przy okapie dachu. A więc Magnus żyje, westchnął Szary Strażnik i oczekiwał na to, w jaki sposób ich ochroniarz ich powita. Czy będzie tryumfował, czy wyrazi troskę?

Zamiast oczekiwanego Magnusa, z włazu wyłoniły się jednak brodate głowy. Krasnoludy! Ale jak? Dlaczego? Nim Gundulf poznał odpowiedź na swoje pytania, na skutek nieszczęśliwego zbiegu okoliczności, a może wręcz przeciwnie, za sprawą knowań Mrocznych Bogów, khazadzi za swój cel obrali sobie czarodziejów. Gundulf jęknął. Przecież oni byli niewinni, to wszystko działo się w obronie własnej. Nikogo nie chcieli zabijać, a szczególnie owego marynarza. Niech by to szlag!

Grau przykucnął dokładnie w miejscu, w którym stał. Tylko przez moment zastanawiał się co robić, splatać Ulgu czy walczyć. W okolicznościach jakie przed chwilą zaszły rzucanie czaru mogło się okazać samobójstwem, a krasnoludy i tak były zbyt blisko by móc się wystarczająco skupić. Szybko wyciągnął z kabury kuszę i wycelował w najbliższego inżyniera. Nie miał wyjścia, musiał zabić. Bez względu na konsekwencje. Albo oni, albo my. A potem spieprzać stąd jak najdalej.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 04:51.

Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0


1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172