Drugie wrota enklawy, noc 21/22 Pierwszego Siewu 2E 581
Chrzęszcząc płytami pancerzy dwaj orsimerowie wyminęli ustępujących im drogi kompanów i bez wahania przekroczyli próg ogromnych wrót. Theodoryan Morayne uniósł dzierżącą magicznego świetlika dłoń i posłał latające światełko ponad głowami orków.
Blask jego świetlika wzmocnił poświatę emitowaną przez latające instrumenty braci krwi, wyłonił z półmroku prastarych podziemi wnętrze szerokiego na sześć zaprzęgów korytarza, który po kilkunastu krokach przechodził w jeszcze rozleglejszą aulę o wysoko sklepionym suficie. Wykonane z nasączonego magią gwiazd kryształu lampy paliły się bladą poświatą rzucając refleksy słabego światła na gładko wypolerowaną posadzkę oraz idealnie wyszlifowane pasy dwemerytu wzmacniające kamienne ściany korytarza.
Dwaj orkowie zagłębili się w korytarz stawiając w umiejętny sposób kroki i dopasowując do balansu ciała pozycję dzierżonych oburącz tarsarów - tak, aby broń ich nie przeważyła w przypadku, gdyby coś nagle wyskoczyło z sal znajdujących się po obu stronach. Podążający za nimi Morayne rozpoznał w wystroju mijanych pomieszczeń kolejne dormitoria, sale jadalne, biblioteki i warsztaty rzemieślnicze, w przeważającej większości alchemiczne bądź metalurgiczne.
- Powinniśmy spróbować zamknąć te wrota! - odezwała się gdzieś w tyle Kej’kerni - Idą wielką ciżbą i nawet my możemy ich nie zatrzymać!
Theodoryan odwrócił się w miejscu, rzucił spojrzeniem pomiędzy gibkimi postaciami mistrzów miecza i zmrużył oczy widząc jak napędzane magicznymi imperatywami pająki zalewają środek mostu falą metalowych korpusów, odnóży i płonących upiornym blaskiem kryształów kontrolnych.
- Tutaj są! - miauknął donośnie Ine May - Ten khajiit nigdy się nie myli!
Cętkowany drapieżca wycelował sztychem dwemerskiego miecza we wnękę opodal wejścia do wielkiej auli i Morayne uświadomił sobie, że to właśnie z niej bił coraz wyraźniejszy smród padliny. Pochwycony w dłoń i zaraz ponownie ciśnięty świetlik zatoczył we wnęce łuk ukazując złocistym oczom Bretona dwie leżące obok siebie, częściowo splątane kończynami nieruchome sylwetki.
- Nie mamy dużo czasu - ostrzegła pozbawionym cienia lęku głosem Kej’kerni - Moja pieśń już się rodzi!
Orsimerowie stanęli w miejscu spoglądając na siebie wzajemnie, a potem bez słowa zawrócili w tył ku mistrzom miecza, w ruchu wyjmując ze swoich bandolierów buteleczki z elfickimi eliksirami.
- Nie skradniesz nam całej chwały, córo pustyni - oznajmił jeden z braci krwi oblizując grube wargi w krwiożerczym grymasie - Malacath patrzy, Malacath sądzi!
- Dwóch ludzi północy, jak w dolnym korytarzu - khajiit pozornie nie zwracał uwagi na coraz bliższe pająki, z zainteresowaniem strzygąc uszami nad trupami rozciągniętymi w nienaturalnych pozach we wnęce - Oraz… stąpający po ciepłych piaskach…
I w jego niskim gardłowym głosie jakby pojawiła się przelotna nuta rozczarowania albo melancholii, choć nienawykły do brzmienia mowy kotów, Morayne nie był tego do końca pewien.