Tura 03 - 2519.06.28; fst; południe Miejsce: Nordland; Neues Emskrank; Dzielnica Centralna; karczma “Kwarta” Czas: 2519.06.28; fst; południe Warunki: główna sala, jasno, ciepło, gwar rozmów; na zewnątrz jasno, łag.wiatr, zachmurzenie, umiarkowanie Heinrich Siedząc i siąpiąć coś z kufla były łowca czarownic nie miał za bardzo co robić. Poza podsłuchiwaniem i rozglądaniem się po okolicy. Ale nie był tu jedyny. Widział, że przynajmniej część gości też albo czeka na kogoś albo na coś bo siedzieli albo sami, albo po dwóch i też się rozglądali. Nawet z kila razy z tym czy tamtym złapali się spojrzeniami. Obserował karczmę od środka ale i sam co jakiś czas ściągał czyjeś spojrzenie. W końcu siedział sam przy stole i z nikim dłuższy czas nie rozmawiał. Podobnie jak jakiś elf. Sądząc po zieleniach i brązach to pewnie jakiś ranger czy inny myśliwi. Miał też łuk jaki tak często kojarzył się z tą starszą rasą. Też wyglądało, że czeka na coś czy kogoś. I też chociaż raz skrzyżowali ze sobą przelotne spojrzenia. No albo na kogoś kto siedział za nim. Bo tam też jeszcze były ze dwa, w większości obsadzone stoły. Stamtąd dolatywał dziewczęcy śmiech. Siedziała tam trójka kobiet. Ta bliżej Henrichie siedziała do niego plecami to nie widział jej twarzy. Ale sądząc po czarnej, ćwiekowanej brygantynie to pewnie była jakaś najemniczka albo łowca nagród. Rozmawiała o czymś z kobietami siedzącymi naprzeciwko niej. No i mniej więcej frotnem do Heinricha więc chociaz plecy i czarna głowa najemniczki nieco mu je zasłaniały to jednak jak siedział dłuższą chwilę udało mu się dostrzec szczegóły. To była stara i młoda kobieta. Pewnie była między nimi z pokolenie różnicy. Starsza to już powinna mieć dzieci a może i małe wnuki. Młodsza była w takim wieku, że powinna albo być zaręczona albo szukać kandydata do takich zaręczyn. Ale to własnie ona wydawała się prowadzić rozmowę z najemniczką. W pewnej chwili wszystkie trzy się roześmiały jakby padło coś zabawnego. Obie kobiety nie sprawiały wrażenia najemniczek ani kelnerek co tu pracują. Raczej jakieś mieszczki, pewnie ktoś z kupców, może rzemieślników. No i znów ta młodsza miała nieco lepszą suknię od tej starszej. Jak na taki średni standard do jakiego zdawały się należeć. No ale wtedy właśnie ta kelnerka wstała z kolan Jonasa i zawołał ją gestem. Heinrich musiał przyznać, że trafił nie tylko na kelnerkę o interesującej aparycji ale też i kobietę interesu. Dostrzegła jego przywołujący gest i podeszła do stołu jaki zajmował. A potem popatrzyła na wysuwaną i chowaną monetę. Jeszcze obejrzała się ostatni raz tam gdzie nadal siedział Jonas z jej koleżanką na kolanach co ją zastąpiła. No i kilku młodo wyglądających mężczyn. Potem znów zwróciła się do siedzącemu przed nią gościowi ich popularnego lokalu przy Placu Targowym. Wzruszyła ramionami i popatrzyła w dół na przytrzymywaną palcem monetę. Dużo to nie było. Ale widocznie uznała, że i taki drobniak jej się przyda jak na taki szybki zarobek. - No widać nie wzięli. Ale jak on by był takim chojrakiem jak mówi to by pewnie dawno w jakiejś gwardii służył albo setnikiem by go zrobili. - dziewczyna machnęła szczupłą dłonią na znak, że raczej nie jest zdziwiona takim obrotem sprawy. I pewnie miała o Jonasie podobne zdanie jak gość o ciemnych włosach. - A to o których werbowników pytasz panie? Bo tu co chwila coś ogłaszają. Najwięcej na statki albo do karawan na eskortę. - dziewczyna wolała się dopytać o czym gość chce rozmawiać bo w tej karczmie krzyżowały się drogi i losy wielu najemników, łowców nagród, psów wojny, żołnierzy okrętowych i tych co szukali kogoś takiego. Zwłaszcza teraz jak był środek sezonu i tego typu najemne miecze poszukiwało wielu i wiele osób. Miejsce: Nordland; wybrzeże na zach od Neues Emskrank; Wrakowisko; plaża Czas: 2519.06.28; fst; południe Warunki:; na zewnątrz jasno, łag.wiatr, zachmurzenie, umiarkowanie Grupa Łasicy - No. To jesteśmy. Z wozu wiara! - jako, że nikt coś nie kwapił się do prowadzenia wozu to Łasica ujęła lejce. Z początku było jej to nie wsmak no ale głównie z powodu mżawki. Ta jednak skończyła się niedługo potem jak wyjechali z miasta na północ. I jechali wzdłuż zachodnich brzegów zatoki. Brzeg był piasczysty, naturalna, długa plaża więc jak się jechało na pograniczu lądu i morza to jakoś to szło. Chociaż z kilka razy wóz się zaklinował w miękkim piachu i woźnica musiała się trochę nagimnastykować aby wyjechać. A potem jak mżawka przeszła to i humor jej się poprawił. - Oby była taka śliczna jak ta na obrazie Pirory! - życzyła sobie i reszcie kultystów gdy już widać było Wrakowisko. A dokładnie kipiel gdzie fale rozbijały się o zatopione albo w pół zatopione wraki. W końcu dojechali do Wrakowiska. Jego odleglejszy kraniec prawie płynnie przechodził w skotłowane falę i resztki zatopionych ruin jakie pomimo stuleci smagania wiatrem i falami nie chciały runąć w te fale. Jednak niewiele ich zostało co wystawało z wody i trudno było odgadnąć co to kiedyś mogło być. - Robimy piknik! - zaśmiała się wesoło Burgund pierwsza zeskakując w jeszcze mokry piach plaży. Zabrała rulon który jak rozwinęła okazał się kocem. - O. Jak ładnie. A co tam jest dalej? Tak daleko to jeszcze nie byłam. - Lilly też zeskoczyła na piach plaży. Niebo było pochmurne ale już nie padało. Morze było trochę zielone a trochę niebieskie. Znaczy tam dalej. Bo przy wrakowisku to dominowała taka sama kipiel jak Joachim pamiętał z zimy. Tylko na lądzie teraz śniegu nie było. Otto właściwie też tu był pierwszy raz. Z miasta, jak się weszło na Ząb Mannana to było widać tylko białe paski fal rozbijających się o brzeg. A z reszty miasta, zwłaszcza płaskiej, zachodniej części w ogóle nie było tego widać. No i właściwie nie bardzo było po co tu chodzić. Jak ktoś chciał na plażę czy ryby to sporo miejsc było wcześniej i bliżej miasta. Zresztą spotykali takich amatorów wędkarstwa czy odpoczynku podczas pikniku. Ale jeszcze gdy jechali zatoką. Jak wyjechali na brzeg pełnego morza i skręcili na zachód to już rzadko kogoś spotykali. Bo własnie neizbyt było po co jechać aż tutaj. Chyba właśnie po to aby obejrzeć z bliska Wrakowisko. No ale tubylcy to nie raz widzieli rozbijające się o coś fale to aż tak ich to nie nęciło. - Tam dalej to są Zatopione Wieże. - Łasica wstała z kozła i machnęła dłonią wzdłuż brzegu. - A tam, to się zaczynają słone bagna Teufelsmuf. I ciągnął się na tyle daleko, że można się zgubić. Nie ma po co tam łazić. - wyjaśniła łotrzyca. Z całej grupki ona i Burgund były rodowitymi mieszkańcami Neus Emskrank to znały je od podszefki jak spędziły tu całe życie. Joachim do pewnego stopnia też. Tyle co zapamiętał sprzed swojego wyjazdu do Altdorfu. Ale wtedy był jeszcze młodzikiem. Teraz po powrocie na swój sposób też poznawał to miasto na nowo. - I lepiej. To tylko plażą ktoś by mógł przyjść. Nikt nam chyba nie powinien przeszkadzać. - Burgund zdążyła rozłożyć koc i rozejrzała się właśnie po osi jednej i drugiej strony plaży. Od zachodu to chyba nie było w pobliżu żadnych osad co by ktoś miał się tam kręcić. A od wschodu to właśnie przyjechali i jakoś od dłuższego czasu nie spotkali nikogo. Jeszcze czasem widzueli kołyszące się na falach łodzie rybackie. No a na cieszących się złą sławą bagnach jakie były od strony lądu też raczej nie powinny zwabiać wędrowców. Więc mimo, że plaża była dość otwartym terenem to jednak wyglądała na opustoszałą nawet w środku dnia świąntynnego. - A właściwie to co będziemy robić? - Lilly odkąd przystała do kulty raczej zdawała się na opinię pozostałych. No i zwłaszcza Łasicę zdawała się obdarzać zaufaniem jako tą co pierwsza się nią zajęła i okazała serce. A poza tym śmigała po mieście jakie znała na przestrzał i sprawiała wrażenie, że nie można jej zagiąć i może się wykaraskać z każdych tarapatów. Przynajmniej w oczach Lilly. Chociaż i do Joachima się miło uśmiechała ale raczej wydawała się nie mieć śmiałości aby inicjować kontakt. - No właśnie tak do końca to nie wiem. Jak to ma być jakaś ślicznotka od naszego patrona to myślę, że jęki miłości mogłyby ją skusić. Poza tym dawno nie kochałam się z nikim na plaży. Więc mi to pasuje. Tylko nie mam pojęcia czy by ją to skusiło. No i kim ona jest. Jak jakaś obśligła maszkara z mackami i morska krowa to na pewno nie będę się z nią kochać. - łotrzyca podała kolejny koc koleżankom i te powoli szykowały to miejsce na piknik. Nie ukrywała, że jakby ta półryba była taką ślicznotką jak ta z portretu Pirory to chętnie by się z nią zaprzyjaźniła. No ale dalej nie wiedzieli jak wygląda ta istota i czym dysponuje. Poza pięknym, hipnotycznym śpiewem. Nie dało się wykluczyć, że może to być coś strasznie zmutowanego albo groźnego. - Możemy na początek coś pośpiewać. I zjeść coś. Otto ma flet to coś nam zagra. A potem zobaczymy. A jak nie wyjdzie z wody? To chyba nic nie zrobimy. Dopiero jakby na plaży była albo gdzieś blisko. - Burgund pokiwała głową, że ogólnie zamysł kamratki jej pasuje no ale wciąż jeszcze był to dość mocno teoretyczny zarys. Na razie żadnej syreny nie było widać ani słychać. Tylko spienione fale kotłujące się na Wrakowisku. Szarobure niebo nad głową. I wydmy za plecami porośnięte trzcinami i jakimiś trawami. I byli tu w nieco ponad pół tuzina i na razie to dopiero szykowali ten piknik. Wcześniej cała trójka kultystek ochoczo powitała najpierw jednego, potem drugiego kolegę jaki się do nich dosiadł. Cieszyły się, że nie będą jechać same. Zwłaszcza za miasto i do tak nieznanego celu. Ino z tej trójki Onyx jak mówiła musiała się pożegnać i została w mieście jak miała spóbować odszukać tego swojego poetę czy pieśniarza od zatoki miłości. Za to potem zastąpiła ją Lilly która przyszła do “Mewy” na spotkanie. A potem zabrała się wozem. Po namyśle chyba wszyscy co znali Nije zgadzali się, że pod względem talentu trudno byłoby w mieście znaleźć kogoś odpowiedniejszego. No i mieli świadków w postaci Joachina i Ruperta, że już raz, zimą, zwabiła syrenę do śpiewnego odzewu. No ale po namyślę wspólnie zdecydowali, że tym razem jakby miała być jedyną osobą nie związaną z kultem to byłoby to nieco niezręczne. No i w końcu wyjechali bez szukania bardki. A wcześniej, na porannej mszy i po, Joachim widział już całkiem sporo znajomych twarzy. Po pół roku to i on je rozpoznawał i one jego. Sporo tu pomogła znajomość z Pirorą która w ciągu pół roku całkiem płynnie wtopiła się w tą śmietankę towarzyską stając się jedną z nich. A jej salon artystyczny stał się jednym z miejsc gdzie wypadało się od czasu do czasu pokazać. No i jeszcze była zaangażowana w sprawy teatru jaki otwierał swoje podboje artystyczne. Po mszy rozmawiał chwilę z nią i nie tylko. Koleżanka z kultu była ciekawa czy rusza na wycieczkę nad morze czy do lasu. Co było dość czytelną aluzją jak się było wczoraj na zborze. Ale dla niewtajemniczonych pewnie wyglądało na zwykłą, grzecznościową rozmowę. Wolfang był ciekaw co u niego bo sam był na letniej przerwie w nauce i miło mu było spotkac kogoś kogo prawie przypadkiem spotkał na zimowym kuligu u van Hansenów. Otto zaś mógł pomagać Martinowi jako chłopiec świąntynny. Chociaż z wieku chłopięcego wyrósł już jakiś czas temu. Ale główny ołtarz był zarezerowany dla kapłana a jego prawą reką był Martin. Więc na chłopcach świąntynnych zostawło zbierać datki od wiernych czy dzwonić dzwoneczkami gdy było trzeba. No właśnie dla Otto to było dość nowe. Bo te obrządki w świątyni pana mórz były całkiem inne niż w głębi lądu w świątyniach Sigmara. Znał co prawda podstawy z seminarium gdzie chociaż minimalnie omawiano kweste pracy kapłana u innych patronów ale tak na żywo to nadal było dla niego nieco nowe. Widział jednak podobne zachowania wiernych jak i w świątyniach w głębi lądu. Nawet jeśli psalmy i modlitwy były inne. Wierni tak samo siedzieli w ławkach, śpiewali psalmy i modlili się do swojego patrona. W przednich rzędach zacni i szanowany, w tym także Pirora w środku ci średni na a na tyłach biedota i niższe warstwy. To też było podobne do innych świątyń. A zachowania były różne. Część wiernych była wyraźnie poruszona kazaniem, część dość dobrze udwała zainteresowanie na tyle, że nie był tego pewny czy się nie myli no a część to wyraźnie była tu bo wypadało a po mszy, też jak chyba wszędzie, następowała towarzyska wymiana ploteczek ze znajomymi z jakimi czasem widywało się tylko raz w tygodniu, właśnie po mszy. - No to chyba gotowe. - Łasica spojrzała na te koce, butelki z winem, koszyki z jedzeniem jakie zabrały na wycieczkę. Naprawdę wyglądało to jak piknik na plaży. Po części dlatego nie chciała płynąć łodzią. I tak już skombinowała wóz to chciała go wykorzystać. Do tego nie było pewne na co by było stać syrenę jeśli by doszło do starcia ale jedna większa grupa zdawała się mieć większe szanse niż jedna mniejsza. No a zimą już raz syrena łódź wywróciła i to bez większego trudu więc włamywaczka coś nie pokładała wielkiej wiary w tym środku transportu do łapania morskiego stworzenia. - Jak lubi wino, kobiety i śpiew to chyba wszystko mamy. - powiedziała żartem Burgund też się przypatrując swojemu dziełu. - To co teraz? - Lilly zapytała uśmiechając się nieco z podekscytowaniem. Bo skoro by chodziło o sztukę kochania to była tak samo chętna jak jej koleżanki z kultu. Ale na razie to jeszcze wszyscy stali na tej plaży, niedaleko wozu albo tych rozłożonych kocy. |
fst; południe |
Karesy na plaży w ten całkiem ciepły dzień właściwie się już skończyły. Chyba wszyscy odczuwali to przyjemne zmęczenie i rozleniwienie, tą błogość jaka tak pozytywnie nastawiała do świata a zwłaszcza tej częście jaka wciąż podobnie ciężko oddychała rozgrzanym ciałem i była w zasięgu rąk i ust. Coś takiego panowało właśnie na zasypanych plażowym piachem kocach jakie wcześniej rozłożyły kultystki. Nie był już tak ładnie rozłożony tylko nieźle skotłowany skoro stanowił bazę do tak intensywnej zabawy na wiele mocno zainteresowanych sobą nawzajem osób. - Wino mi się skończyło… - mruknęła leniwie Łasica wymownie obracając butelkę do góry dnem. - Masz. To ostatnia, na wozie jeszcze może coś zostało. - Burgund podała jej jedną, też już niezbyt pełną a kamratka bez wahania ją dokończyła i cisnęła w przyjemnie rozgrzany piach. - No to rusz swój zgrabny tyłek i przynieś. To dam ci klapsa. - kultystka na wpół żartem pogoniła kobietę o burgundowych włosach aby ta pofatygowała się po źródełko do zaspokojenia pragnienia. A te po tak intensywnych zabawach męczyło chyba wszystkich. Burgund podobnie jak ona uważała, że każda okazja do zarobienia klapsa jest dobra a teraz było podobnie więc wstała i ruszyła leniwym krokiem do wozu. - A ty Soria? Napijesz się jeszcze z nami? W ogóle byś chciała z nami wrócić? Do miasta? Mamy koleżankę. Ona ma w piwnicy prywatny loszek. Pejcze, kajdany, kneble, łoża boleści, dyby i tak dalej. Tam to dopiero można się zabawić. Chciałabyś wrócić z nami? Bo tutaj to jednak dla nas trochę niewygodnie. Trochę daleko. - łotrzyca pochyliła się nad równie leniwie leżącą na wznak nową koleżanką. Bez ubrań, z nogami, całkiem zgrabnymi, prezentowała się całkiem ładnie. Jak wysoka, smukła kobieta o posągowych kształtach. Łasica leniwie wodziła po jej dużym znamieniu jakie ta miała prawie na całym, płaskim brzuchu. Wydawało się, że te glify, zwłaszcza te jakimi zostali obdarowani przez patronów, całkiem ułatwiają kontakty nawet przy tak różnym pochodzeniu i barierze językowej. Joachim zaś zdał sobie sprawę, że język demonów jaki nauczała go Merga ma spore dziury do takiej zwykłej, codziennej rozmowy. Rogata nauczycielka zdążyła nauczyć go zaklęcia w tym języku i podstawowych formuł jakie najczęściej się używa. Ale nie był to język jakim się ot tak, po prostu rozmawiało. Zresztą podobnie jak język magii jaki służył głównie do zapisywania i wypowiadania zaklęć i magicznych rytuałów i nawet magowie nie rozmawiali nim między sobą. Soria zaś pogłaskała nową kochankę po policzku, pieszczotliwym gestem i spojrzała w tą stronę co pokazywała Łasica. Ale stąd to było widać tylko pas plaży i morza. Wysoki, wschodni brzeg z klifami majaczył jako grubsza, pozioma kreska a Zrąb jako trójkątna narośl na tej kresce. - Pójdziesz z nami do miasta? - Łasica spróbowała jeszcze raz robiąc palcami gest chodzenia. I wskazała znów w stronę plaży i majaczącego wysokiego brzegu. Odebrała wino od wracającej z wozu Burgund, odkorkowała i podała je morskiej pannie. Ta przyjęla butelkę i upiła z niej kilka solidnych łyków nim przekazała butelkę dalej. Joachim dochodził do siebie, nieco zawstydzony po tym jak dał się ponieść. Ubrał się szybko, jednocześnie z ciekawością przysłuchując się jak syrena odpowie Łasicy. Otto nie widział powodu, aby nie zaproponować syrenie udania się z nimi. Na pewno Starszy i Merga byliby w stanie wyciągnąć od niej więcej. Zanim zdyszana i spocona grupka na kocach i piachu plaży skończyła swoje zabawy to Otto zyskał mnóstwo okazji do uwiecznienia grupki swoich nagich modeli i modelek w swoich szkicach. Soria zdawała się w pełni integrowalna w takich zabawach. A zwłaszcza zdawały się ją fascynować wybranki Węża oznaczone jego błogosławieństwem tak samo jak ona. Wodziła po tych znamionach oczami, ustami i dłońmi. Chętnie do nich wracała jakby przykuwały jej uwagę. A gdy zabawy się skończyły wszyscy wydawali się usatysfakcjonowani. Koleżanki ze zboru leniwie i bez pośpiechu zaczynały się ubierać czekając na to co wyjdzie z tego migowego indagowania Sorii przez Łasicę. Panna z oceanu popatrzyła na niebieskowłosą łotrzycę, potem w dal gdzie ta pokazywała. Zastanawiała się chwilę. Po czym skinęła głową i uśmiechnęła się delikatnie. - Świetnie! To zbierajmy się na wóz i jazda! - zawołała ucieszona Łasica a dziewczyny jej zawtórowały. - Dziękuje, że nam zaufałaś, tam gdzie jedziemy musisz udawać człowieka - astromanta spróbował przekazać syrenie w demonicznym języku. - Zauważyliście czy ktoś się zbliżał? - spytał się Ruperta i Gunthera, którzy mieli stać na straży. |
Tura 04 - 2519.06.28; fst; wieczór Miejsce: Nordland; Neues Emskrank; Dzielnica Portowa; koga “Stara Adele” Czas: 2519.06.28; fst; wieczór Warunki: ładownia, jasno, ciepło, gwar rozmów; na zewnątrz zmierzch, powiew, pogodnie, nieprzyjemnie Grupa Łasicy https://cdna.artstation.com/p/assets...jpg?1599729363 Powrót z Wrakwoiska do miasta obył się bez większych niespodzianek i przygód. Grupa kultystów wracała w dobrych humorach jak z udanego pikniku na plaży. Z nową towarzyszką na pokładzie wozu. Nawet deszcz jaki się rozpadał gdy jechali plażą zatoki już kawałek do murów miasta nie popsuł chyba tych humorów. Przed drogę powożąca wozem Łasica zastanawiała się z resztą towarzyszy gdzie by można zawieźć nową koleżankę. Póki jechali do miasta to wszystkim było po drodze ale jak już dojechali to gdzieś trzeba było pojechać pod konkretny adres. W pewnym sensie, pomogła sama Soria bo poprzez Joahima dała znać, że wolałaby się nie oddalać od morza. Więc liderka wężowej grupy zdecydowała, że najlepiej ją będzie zabrać na starą kogę zacumowaną w porcie. Zajechali więc na “Adele”. Tam jak zwykle przywitał ich Kurt Kuternoga patrząc z góry na tych nadspodziewanie licznych gości których padający deszcz nie odstraszył od wizyty. - Poczekajcie, spuszczę drabinę. - powiedział i pokuśtykał chwilę po mokrym pokładzie głośno stukając swoją drewnianą nogą. Po chwili po kolei mogli się wdrapać po tej drabinie na pokład i dalej do trzewi starego statku. - To jest ta syrena? Nie wygląda. - zdziwił się cicho kulawiec gdy chwilę obserwował jak Soria rozgląda się po ładowni w jakiej nadal odbywały się zbory ich sekretnej grupy. Faktycznie syrena w swojej ludzkeij formie przypominała młodą i piękną kobietę ale zdaje się, że trudno było ją posądzić o jakieś nadnaturalne pochodzenie. Chociaż z bliska Joachim czuł czasem jak włoski jerzą mu się na karku jak zwykle gdy coś lub ktoś jakoś reagował na niewykrywalny dla zwykłych zmysłów Eter. - Dobra, to poczekajcie tu, bądźcie mili dla naszego gościa, a my z Burgund pojedziemy zawiadomić resztę. - oznajmiła Łasica zakładając pożyczony od Kurta płaszcz z kapturem. Burgund podobnie. I obie opuściły zalewany letnim deszczem pokład. Dzień już się kończył. Kurt zaczął smażyć ryby i zaserwował jakiegoś grzańca aby się lepiej czekało. Dwie koleżanki wróciły z Mergą jaka też była w swojej ludzkiej formie więc nie rzucała się w oczy bardziej niż inna młoda, dostojna kobieta. W towarzystwie Normy jaka jak zwykle pełniła funkcję jej zaufanej i ochroniarza. Obie, Soria i Merga, zaczęły ze sobą rozmawiać. Obie zdjęły maski i stanęły w swoich prawdziwych formach. Wiedźma Tzeentcha jako wyrocznia o niesamowicie intrygujacych złotych oczach płonących wewnętrznym blaskiem, fioletowej skórze i imponujących rogach. A Soria jako syrena Slaanesha, pół kobieta - pół żmija, o kilku zestawach ramion i wężowych włosach. Nie mogła się w pełni wyprostować bo niski sufit nawet stojącym dorosłym zostawiał niewiele miejsca nad głową. https://i.pinimg.com/564x/3a/4a/c8/3...7aa6624239.jpg Joachim mógł śledzić rozmowę ale musiał przyznać, że jego nauczycielka zdecydowanie lepiej radzi sobie z językiem niezrodzonych niż on sam. Często raczej domyślał się o czym rozmawiają niż rozumiał i były całe fragmenty rozmowy jakich nie mógł rozszyfrować. Ale mimo to zorientował się, że obie kobiety doszły do względnego porozumienia. Soria nazywała się Córką Soren i szczyciła się tak legendarnym pochodzeniem. Merga zaś przedstawiła się jako służka boża która wypełnia ich misję na tym południowym kontynencie. Bo sama przecież pochodziła z Norsci więc to nie były jej rodzime strony. Deszcz w końcu ustał a noc jeszcze się nie zaczęła. W ten zmrok grupka przeniosła się na jeszcze mokre deski pokładu z widokiem na miasto, port i wody zatoki. Merga zyskała okazję aby złapać oddech i uporządkować to wszystko co się dowiedziała odkąd pod koniec dnia podekscytowane Burgund i Łasica wpadły do niej z rewelacyjnymi wieściami. - Tak. Dobrze się spisaliście. Soria jest strażnikiem i przewodnikiem. Myślę, że może nas zaprowadzić do ołtarza poświęconego jej patronowi. Ten artefakt może być kluczem do tajemnic Soren. To musi być coś dużego, z alabastru. Jakaś rzeźba czy podobny monument. Myślę, że Soria może nas do niego zaprowadzić, mówi, że wyczuwa go gdzieś na południu, pod wodą. No ale jak to ma być takie duże i pod wodą to i tak trzeba to jakoś wydobyć i przewieźć tutaj a potem ukryć. - rogata wiedźma będąc na pokładzie ukryła swoją tkniętą przez Mroczne Potęgi naturę pod pozorami zwykłej, ludzkiej, powierzchowności. Podobnie jak Soria jaka opierała się o reling i z łagodnym uśmiechem lustrowała wody zatoki. Wyrocznia jednak była bardzo zadowolona z tak szybkiego i dużego sukcesu. W sprawie pierwszej z sióstr udało im się pozyskać cennego sojusznika i zdobyć obiecujący trop z widokami na powiększenie zdobyczy. - Możliwe, że z dziedzictwem pozostałych sióstr może być podobnie. Jakiś strażnik czy przewodnik i potężny artefakt. Tylko trzeba je umieć rozpoznać i odnaleźć. - powiedziała w zadumie Merga opierając się tyłkiem o reling od strony nabrzeża gdy lustrowała pochyloną sylwetkę o granatowych warkoczach. |
|
|
|
Tura 05 - 2519.06.29; wlt; ranek Miejsce: Nordland; Neues Emskrank; Dzielnica Południowa; apteka Sigismundusa Czas: 2519.06.29; wlt; ranek Warunki: piwnica zaplecza, jasno, chłodno, cicho; na zewnątrz jasno, łag.wiatr, pogodnie, nieprzyjemnie Otto Wczoraj zanim się wszyscy naradzili, wysłuchali co Merga przekazuje od Sorii no i od siebie to już zrobił się późny wieczór. Zbór się skończył i wszysyc kultyści rozeszli się do swoich domów gdy już było niedaleko północy. Było zbyt późno aby coś jeszcze zdziałać więc najwyżej umówili się na kolejny dzień. I tak dzisiaj całkiem pogodnego choć nieco chłodnego poranka jednooki były kapłan odwiedził swojego kolegę ze zboru. W jego aptece i sklepie z ziołami i różnymi miksturami jaki stanowiły przykrywkę dla jego prawdziwej twarzy a przy okazji źródło dochodów. Do środka wszedł zwyczajnie, jak kolejny klient. Nikogo nie zastał za ladą ale nie czekał długo. Dzwonek uderzony otwieranymi drzwiami uprzedził o tym, że ktoś przyszedł. I zaraz potem gdzieś z zaplecza wyszła masywna sylwetka gospodarza. - A! To ty. Witaj, witaj. Wejdź, wejdź. - Sigismundus przywitał się z Otto niczym jowialny wujek. Wyglądał jak aptekarz w swojej aptece, długie szaty, szeroki pas, równie szeroki uśmiech, nic zdawało się z pozoru nie wskazywać, że może miec on coś na sumieniu. Ot, kolejny, gruby kupiec na ulicach miasta. We dwóch przeszli na zaplecze a tam nie było niespodzianek. Mijali jakieś drzwi, w większości zamknięte i skierowali się do tych jakie prowadziły do piwnicy oświetlonej lampą na dole. A gdy tam zeszli spotkali Strupasa. Ten też się przywitał z młodszym kolegą skinieniem swojej brzydkiej, głowy z kaprawym okiem. - Chodź, bo chyba jeszcze nie widziałeś naszej ślicznej loszki. Poznacie się. - zaśmiał się chrapliwie gospodarz nieco tracąc na wyglądzie i zachowaniu dostojnego, statecznego kupca. Otworzył kolejne drzwi, tym razem w piwnicy i weszli do pomieszczenia jakie wyglądało trochę jak warsztat, a trochę jak magazyn. A przez klatki i obręcze wmurowane w ściany trochę też jak loch. Tam zastali młodą, stojącą kobietę o czarnych włosach. https://us.v-cdn.net/6030815/uploads...-mommy-236.png - Musiałem ją umyć. I ubrać. Już nie wygląda tak ładnie jak wcześniej. I nie pachnie. Ale rozmawiałem wczoraj ze Starszym i mówił, że lepiej tak zrobić aby nie zwracali na nią uwagi. - Sigismundus pęczniał z dumy jakby prezentował jakąś rasową klacz czy sukę godną do założenia całej hodowli i rasy. No albo lochę właśnie. Niestety miał odmienny punkt widzenia niż standardowe kanony piękna więc czysta i ubrana w czyste rzeczy kobieta wcale nie wydawała mu się piękniejsza niż gdy była pokryta czyrakami, wrzodami i była siedliskiem wszelkich, małych stworzonek jakie tak uwielbiał jego patron. Tak wyraźnie zarażona osoba jednak rzucała by się na ulicy w oczy i byle patrol mógł się przyczepić a przecież musieli minąć obsadzoną strażą bramę przy wychodzeniu z miasta. A potem z nią wrócić. Młoda kobieta patrzyła na nich ale nie odzywała się. Właściwie nie była skrępowana ale na szyi miała obrożę jaka była zaczepiona o jedno z kółek wmurowanych w ścianę piwnicy. - Śliczna prawda? Te puszczalskie ladacznice na pewno by ją chciały dla siebie. Ale nie, nie, moja loszka jest przeznaczona do wyższych celów! Nie dla psa kiełbasa! - aptekarz zarechotał złożliwie aż się musiał złapać za brzuch na myśl jakie wrażenie by mogła wywołać jego cenna loszka na koleżankach z kultu. A jeszcze większą, że nie zamierzał im jej oddawać. Strupas zarechotał razem z nim. A i dziewczyna uśmiechnęła się ale skromnie i niepewnie. Dalej się nie odzywała. - Tak, tak, nasza loszka na pewno nas zaprowadzi do pięknie, dojrzałych trufli. Prawda? - aptekarz niczym dobry ojciec czy wujek chciał zmotywować niezbyt bystrą pociechę. Pokiwał głową zerkając na nią a ona znów niepewnie się blado uśmiechnęła i odparła podobnym gestem. Wydawała się, że jest bardzo zastraszona i złamano jej wolę. Albo niespełna rozumu. Co się zresztą nie wykluczało. - Wczoraj dobrze poszło. Ciągnęła na smyczy aż miło! Musiała wyczuć ciekawy trop. Dobra, loszka, dobra! Zaprowadzi swojego tatusia do daru naszego Ojczulka i jego wysłanniczki! - gospodarz zwrócił się znów do gościa tłumacząc nieco chaotycznie jak to wczoraj im poszło z tym szukaniem. - Tak. Ale to coś dalej. Wczoraj szliśmy z pół dnia i doszliśmy nigdzie. Sam przeklęty las dookoła. A ta dalej nas ciągnęła. To musi być gdzieś dalej. Ale przynajmniej wiemy, że może nas poprowadzić. Tylko trzeba pójść dalej. A te lasy są niebezpieczne. - garbus włączył się do rozmowy i uzupełnił o słowa swojego dostojniejszego kolegi. Obaj wyglądali jak klasyczna para mistrza i jego szkaradnego pomocnika. A jednak odkąd Otto ich poznał to obaj zdawali się dość dobrze ze sobą dogadywać. A z samym lasem zwłaszcza Strupas nie miał dobrych wspomnień. W zimie podczas jednej z wypraw prawie dorwały go gobliny na wilkach. A i bez nich można było się natknąć na bandy dezerterów, rabusiów, zwierzoludzi czy inne takie niebezpieczeństwa. Dla dwóch osób i jednej na smyczy to było spore ryzyko zagłębiać się w te lasy. Nie było dziwne, że zdecydowali się wrócić wczoraj na noc do miasta. W końcu i tak chcieli tylko sprawdzić czy Lochy można użyć jako psa przewodnika. I wychodziło na to, że tak. Tylko nie było wiadomo jak daleko są te cenne trufle i gdzie. - No i właśnie dlatego trzeba ruszyć jeszcze raz. Ale możliwe, że nawet na parę dni. Nie wiadomo gdzie nas nasza świnka zaprowadzi i co tam będzie. Idziesz z nami? - Sigismundus rozłożył swoje szerokie ramiona i spojrzał zaczerwienionymi oczami na młodszego gościa. Zamierzali zacząć od jaskini odmieńców. Tam mogli zabrać Silnego i Egona jako eskortę. No ale jeszcze się zastanawiali czy kogoś ze zboru nie zabrać na taką wyprawę. Przy okazji nieco chaotycznej rozmowy wspomniał, że interesujące wydawały mu się te podziemne stworzenia żyjące pod miastem. Zwłaszcza to, że za użyczenie kryjówki życzyły sobie niewolników a najchętniej młode, zdrowe kobiety. To go zastanawiało ale jak chłopaki nie potrzebowali już tej kryjówki to i kontakty z tymi dziwnymi istotami osłabły i właściwie się urwały. Powierzchniowcy nie schodzili w trzewia ziemii a tamci chyba nie wychodzili na powierzchnię. Miejsce: Nordland; Neues Emskrank; Dzielnica Północna; Akademia Morska Czas: 2519.06.29; wlt; ranek Warunki: recepcja akademii, jasno, chłodno, cicho; na zewnątrz jasno, łag.wiatr, pogodnie, nieprzyjemnie Joachim Kolejny ranek, pierwszego dnia nowego tygodnia, okazał się całkiem pogodny chociaż chłodny. Lepiej było nie wychodzić na zewnątrz w samej koszuli. Joachim udał się tego poranka ku centrum miasta przy rzece Salt gdzie na jej zachodnim brzegu mieścił się kompleks Akademii Morskiej. Właśnie tu szkoliły się kolejne kadry oficerów, nawigatorów i bosmanów. Joachim jako uczony i astrolog co bywał na salonach towarzyskich tego miasta był tu mile widzianym gościem. Dziś też skierował swoje kroki do recepcji. Idąc ulicami miasta miał sporo czasu aby wspomnieć wczorajsze wydarzenia. - Myślę, że to jest nasz przewodnik i klucz do tego wodnego tropu. - Merga wskazała na Sorię i widocznie ją uważała za ważny element aby zdobyć cenny ołtarz poświęcony jej patronowi. Syrena mogła bez kłopotu poruszać się w wodzie i pod nią. To wręcz było dla niej naturalne środowisko. Więc wyrocznia chyba uważała, że będzie uczestniczyć w tych poszukiwaniach. Natomiast Soria nic nie wiedziała o dziedzictwie pozostałych sióstr i raczej jej to nie obchodziło. Poświęciła się swojemu patronowi, dla niego i jego chwały została zrodzona a na cześć swojej matki przyjęła podobne jej imię. Czy Soren faktycznie była jej matką czy tylko duchowym patronem tego chyba nawet Merga nie wiedziała. Ale nie było to dla niej istotne, uważała, że Soria jest jedną z elementów układanki jaką szykowały Mroczne Potęgi i dlatego powinni działać razem z nią. I pewnie dlatego i syrena była im tak przyjazna. Nawet wobec niedoszłego łowcy który próbował ją zimą schwytać. Widocznie go rozpoznała. https://cdna.artstation.com/p/assets...jpg?1609717018 - Pochwalony. To co cię do nas sprowadza dzisiaj Joachimie? - Philipp był młodym cyrulikiem i często pełnił dyżur w recepcji Akademii. Więc przez ostatnie pół roku odkąd Joachim tu zachodził zdążyli się nieco poznać. Zapewne aby pójść do biblioteki co było najczęstszym powodem do odwiedzin tej placówki byłoby tylko formalnością. Ale coś więcej i mniej standardowego wymagało jednak większej inwencji i pomysłowości. Miejsce: Nordland; Neues Emskrank; Dzielnica Centralna; karczma “Kwarta” Czas: 2519.06.29; wlt; ranek Warunki: główna izba karczmy, jasno, chłodno, gwar głosów; na zewnątrz jasno, łag.wiatr, pogodnie, nieprzyjemnie Heinrich “Kwarta” dzisiejszego poranka niezbyt się zmieniła od wczorajszego południa. Co najwyżej zestaw gości był inny. Chociaż dominował ten sam ich typ: najemnicy, marynarze, łowcy nagród oraz ich szefowie, klienci, zleceniodawcy. A także kręcące się między nimi kelnerki jakie roznosiły jadło, napitek i wesoły uśmiech. Pora była taka sobie. Ci co mieli zjeść tutaj śniadanie to pewnie już zjedli i wyszli. Na obiad było jeszcze za wcześnie. To i nie było w ten późny poranek tak tłoczno jak wczoraj, w dzień świąntynny. Heinrich nie miał żadnych trudności z odnalezieniem Czerwonego Johana. Jak odwrócił głowę w stronę drzwi wejściowych gdy te otworzyły się i do środka wszedł zbrojny. Co w tym lokalu nie było niczym niezwykłym. Ale za nim wszedł starszy i łysiejący mężczyzna z mieczem u boku. Był bez pancerza, ubrany w zdobny, czerwono - brązowy, skórzany kubrak który pewnie miał pewne właściwości ochronne ale raczej był dla wygody i aby nie nosić na co dzień ciężkiego pancerza. Za nim wszedł koleny zbrojny. Szybko jednak okazało się, że to ten starszy jest z tej trójki najważniejszy a ci dwaj to pewnie jego ochrona i eskorta. https://upload.wikimedia.org/wikiped...oni1566-69.png Mężczyzna przyszedł jak do swojego i bez wahania zajął miejsce przy wolnym stole zdolnym pomieścić cały, rodzinny tuzin. Jeden z ochroniarzy usiadł obok niego, drugi stanął za nim. Szybko podeszła do nich kelnerka i chwilę rozmawiali pewnie przyjmując zamówienie. Wydawało się, że rozmawiają całkiem miło. Po chwili kelnerka wróciła za kontuar i zniknęła na zapleczu pewnie przekazując kuchni co mają przygotować. Henrich musiał się jeszcze dopytać jednej z dziewczyn kim jest ów mężczyzna ale nie było zaskoczenia jak się okazało, że to jest właśnie ów Czerwony Johan jaki ostatnio tak intensywnie szukał najemników spełniających jego wyśrubowane standardy. |
|
Otto wysłuchał opowieści kultystów Nurgla. Cieszyło go, że ich eksperyment przyniósł efekty. Przyjrzał się ich dziełu, rozumiał oczywiście mądrość Starszego, czuł jednak ból, że nie ujrzał prawdziwego piękna tej istoty. |
Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 22:05. |
Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0