Tura 06 - 2519.06.29; wlt; zmierzch Miejsce: Nordland; Neues Emskrank; Dzielnica Północna; ulice Czas: 2519.06.29; wlt; ranek Warunki: - ; na zewnątrz: jasno, powiew, zachmurzenie, nieprzyjemnie Joachim - Nie byłeś u nas na uczelni? - zdziwił się młody, łysy skryba. Pewnie próbując sobie przypomnieć co mógł odwiedzać stojący przed jego biurkiem astolog. Chwilę mu to zajęło ale on sam najczęściej pełnił dyżur tutaj, na recepcji uczelni i tylko witał się i ewentualnie nawigował gości czy umawiał ich na spotkania. Raczej nie szedł razem z nimi w głąb Akademii. - Hmm… No może faktycznie… - Philippe pokiwał głową. No ale, że nie bardzo mógł pełnić rolę przewodnika jak miał obowiązki na miejscu to zadzwonił dzwonkiem. Po chwili do środka weszła jakaś młoda skryba czy ktoś taki. Philippe przedstawił ją jako Noel i od tej pory ona przejęła rolę przewodniczki dla astronoma. - Pokaż Joachimowi naszą uczelnię. Zwłaszcza wydział nawigacyjny myślę powinien go zainteresować. Jest astronomem i astrologiem. Bo do tej pory odwiedzał u nas głównie bibliotekę. - poinformował recepcjonista swoją koleżankę. Ta skinęła głową i dała znać aby ruszać za nią. Była drobnej budowy, wesołą i zaangażowaną w swoją rolę dziewczyną. Pasowała w sam raz do roli życzliwej przewodniczki. Zaprowadziła do głównego gmachu gdzie odbywały się zajęcia dla studentów. A, że był środek dnia to do większości sal nie można było wejść bo trwały tam zajęcia. Jednak w końcu trafili na przerwę i wtedy Noel weszła do kilku sal chwilowo zwolnionych od dorosłych studentów i wykładowców. Dało się wyczuć klimat morza i to, że jest to uczelnia poświęcona temu żywiołowi. Na parterze była mała świątnynia Mananna. Zaś na wybrzeżu większa. Tam też był plac na jakim ćwiczono musztrę, albo inne zajęcia na świeżym powietrzu. Odbywały się też defilady i apele. Chociaż akurat dzisiaj to tam zbyt wiele się nie działo. Była osobna pracownia poświęcona broni czarnoprochowej i artylerii wszelakiej. Barwne ilustracje poglądowe na budowę takiego działa z opisem poszczególnych części. A w kolejnej szkolono szkutników. Właściwie to był cały dział gdzie stały małe modele okrętów, fragmenty masztów i ożaglowania gdzie można było ćwiczyć wiązanie węzłów czy omawiać budowę poszczególnych elementów statku jakie właśnie szkutnicy albo budowali w stoczni albo naprawiali na pokładzie swojego statku. Albo dział kartograficzny. Który przypominał skrzyżowanie pracowni malarskiej i matematycznej. Na ścianach wisiały różne mapy a także skomplikowane tablice do wyliczeń odległości oraz wyznaczania szerokości geograficznej i jeszcze różne sekstanty, brody logarytmiczne i kompasy do liczenia tego wszystkiego. No i był też dział nawigacyjny. Gdzie faktycznie ktoś kto skończył nauke w Kolegium Niebios mógł się poczuć dość swojsko. Dzięki tym wszystkim lustrom, lunetom, teleskopom, mapom gwiazd i podobnym akcesoriom. Nawigacja po części sąsiadowała z kartografią i astronomią właśnie. W kolejnym budynku był męski akademik. Spora część studentów bowiem pochodziła spoza miasta i musiała gdzieś mieszkać. Noel zaprowadziła Joachima do jednego z pokojów jaki był akurat niezamieszkały. Wyglądało to podobnie jak pokój w karczmie policzony na dwa pojedyncze łóżka. O dość oszczędnym wystroju ale podstawowy standard był spełniony. A w razie czego studenci mogli go sobie już indywidualnie dostosować na swoje potrzeby. Ale bez przesady bo raz w tygodniu była inspekcja. Zaś dziewcząt było znacznie mniej to mieszkały w osobnym budynku który wyglądał jak trochę większy dom albo wolno stojąca tawerna. No ale z oczywistych względów tam młodemu kawalerowi nie zaproponowała wizyty bo godziłoby to w nakazy moralności i dobrego wychowania. Później przeszli do warsztatów położonych nad brzegiem zatoki. Tu szkutnicy i nie tylko ćwiczyli swoje praktyczne umiejętności. Słychać było stukot młotków i dźwięki pracujących pił. Z drugiej strony placu apelowego były magazyny z różnymi narzędziami, zapasami belek, desek, lin, beczek i kto wie z czym jeszcze. A na koniec weszli na pokład niewielkiej jednostki jaka służyła już do ćwiczenia umiejętności żeglarskich na pełnym morzu. I kończący naukę studenci, razem ze swoimi instruktorami potrafili nią popłynąć nawet do Erengardu, Marienburga czy któregoś z północnych, bretońskich portów. Całe to zwiedzanie zabrało całkiem sporo czasu. Przez ten czas siódmy zmysł astromanty raczej pozostał bierny. W większości miejsc nie było przedmiotów, osób ani zjawisk jakie wpływałyby na przepływ Eteru. Tylko w pracowni nawigacji coś drgnęło w okolicach biurka wykładowcy. Ale był to słaby ślad. Albo coś było ale już dawno temu, że zakłócenia eteru wróciły do normy albo było to coś względnie słabego, pewnie jakiś umagiczniony przedmiot związany z wiatrem niebios bo ten wydawał się tam kumulować lekką, niewidzialną dla zwykłych oczu mgiełką. Noel jednak nie oprowadziła go po całym kompleksie. Tylko po tej części która była użytkowa podczas nauki studentów fachu morskiego. Poza nią widać było jakieś budynki wyglądające na gospodarcze, jakieś chyba stajnie, magazyny czy coś podobnego. Zresztą tak to nawet wspomniała przewodniczka. Ale tam nie poszli gdy chyba uznała, że to nic ciekawego do zwiedzania. Stajnia, jak stajnia, w każdym obejściu i tawernie jest jakaś to raczej nic emocjonującego do oglądania. A magazyny to miały tam być jakieś zapasy podobne do tych jakie widać było w małym magazynie przy placu apelowym, albo magazyn prochu i kolejny z artylerią ale tam już trzeba było mieć klucz albo zezwolenie aby tam wejść a ona takiego nie miała. Studenci tam raczej nie mieli zajęć. Z zewnątrz zaś te budynki nie wyglądały ciekawiej niż kolejne stajnie i magazyny w dokach czy gdzieś indziej. W końcu mógł się pożegnać i ze swoją przewodniczką i Philippem i wyjść za bramę na ulice miasta. Tam przechodząc przez Plac Targowy, jaki był największym w mieście widział jak robotnicy ustawiają płot przy jakim mieli na siebie szarżować rycerze z kopiami. I okręgi w jakich mieli toczyć ze sobą piesze pojedynki. Turniej zbliżał się wielkimi krokami i pod koniec tygodnia czyli za parę dni już powinien się zacząć. Właśnie z tego powodu Łasica wolała załatwić sprawę z wyłowieniem ołtarza jej patrona jak najprędzej. Jakby dobrze poszło była szansa wyrobić się przed festynem. No a jak coś by nie poszło można by spróbować ponownie po. Kultystka była zniecierpliwiona i zaciekawiona co to może być. Soria obiecała pomóc i pełnić rolę przewodniczki. Potrzebna była łódź bo podróż na południe najlepiej było odbyć rzeką Salt skoro ów artefakt miał być w jednej z jej zatoczek. Ona sama nie potrzebowała łodzi i mogła popłynąć na same dno no ale dwunogi z kultu już nie miały takiej swobody w tej materii. Włamywaczka była ciekawa czy Joachim i Rupert by dołączyli ze swoją łodzią jak nie to ona i Burgund mogły skombinować własną. Merga też była zdania, że skoro mają tak obiecujący trop do jednego ze śladów po Czterech Siostrach to jak tylko naszykują się na tą wyprawę to nie ma co zwklekać. Jeszcze tylko można było poczekać na Onyx czy udało jej się zdobyć jakiś dokładniejszy namiar od tego jej znajomego poety co wspominał o jakiejś zatoczce na południu. Miejsce: Nordland; Neues Emskrank; Dzielnica Zachodnia; hospicjum Czas: 2519.06.29; wlt; zmierzch Warunki: szatnia, jasno, chłodno, cicho; na zewnątrz: jasno, powiew, zachmurzenie, nieprzyjemnie Otto Świąntynne dzwony ogłosiły miastu, że zbliża się tradycyjna pora nieszporów. Chociaż w lecie to było jeszcze jasno o tej porze. A w hospicjum dzienna zmiana kończyła swoją pracę, odkładała narzędzie i zmierzała do szatni aby się przebrać i wrócić do domu. Nocna zmiana była dość szkieletowa w porównaniu do dziennej i też już przybywała aby zacząć swoje wieczorne obowiązki. Zaś jednooki pracownik miał okazję do przemyślenia tego wszystkiego co się działo od rana. Dzień zaczął się przecież od wizycie w aptece Sigismundusa. - Za trzy dni? Trochę późno. Trzeba to obgadać ze Starszym. Nie jestem pewien czy on nie chce nas w komplecie na ten turniej co ma być. A nie wiadomo jak daleko są te trufle do jakich nasza Loszka tak ciągnie. - chociaż ogólnie gruby aptekarz był rad co do tego co mówił jego młodszy kolega ze zboru to już jednak w detalach niekoniecznie. Trudno było zaplanować wyprawę o jakiej nie było wiadomo gdzie się skończy i kiedy. Może by był to jeden dzień za miasto i powrót. To by zdążyli przed turniejem. Ale równie dobrze mogło być tydzień w jedną i drugą stronę. No ale jakby mimo to Otto uzyskał zgodę Starszego albo Mergi to okrutny eksperymentator razem ze swoim garbatym kolegą byli gotowi ruszyć za zewem ich patrona. Raczej chodziło mu o to aby nie podpaść mistrzowi jeśli miałby jakieś plany ich względem w związku z tym turniejem. W tygodniu to Starszego nie było tak prosto znaleźć. Jak zabrakło Karlika to może tylko Merga albo Łasica wiedziały jak się z nim skontaktować. Łatwiej już było z którąś z nich. Merga zwykle była w swojej podziemnej kryjówce albo na “Adele”. A Łasica w tawernie “Wesoła mewa” lub nawet jakby jej nie było można było zostawić dla niej wiadomość. Więc z którąś z nich było się łatwiej skontaktować. - Ale wóz to nie. Jak wczoraj nasza Loszka nas prowadziła to rwała przez las na przełaj. Wóz tam nie wjedzie. Jakiegoś jucznego muła czy osła można by skołować. - za to co do wyprawy za miasto aptekarz był pewny, że wóz to kiepski i mało praktyczny pomysł. Może jakby wiedzieli dokąd zmierzają i dało się skorzystać z dróg to jeszcze. Ale jak byli zdani na talenty czarnowłosej to musieli podążać za nią aż ich doprowadzi na miejsce. Potem gdy zaś rozstał się z towarzyszami w spisku mógł zacząć swoje obowiązki jednego z opiekunów w hospicjum. Okazało się, że przez ten Festag co go nie było w pracy sporo się działo. Wczoraj Marisa trafiła do małej celi. Za lubieżne zachowanie. Przyłapano ją jak się grzesznie ze sobą zabawia a podczas kąpieli nawet próbowała zbałamucić żeńską obsługę i koleżanki. Więc zaordynowano jej karę chłosty oraz tydzień zamknięcia w celi o głodowych racjach samego suchego chleba i wody aby jej to wywietrzało z głowy. Trochę tym się wszyscy dziwili bo dziewczyna miała kłopoty z pożyczaniem bez pytania różnych drobnych przedmiotów które potem zwykle znajdywano przy jej łóżku. Ale poza tym nie sprawiała raczej kłopotów swoim opiekunom i raczej trudno było uznać ją za lubieżnicę. Więc nie bardzo było wiadomo co o tym myśleć. Postąpiono więc jak zazwyczaj za takie przewinienia. Jakby tego było mało wczoraj wybuchła też awantura przy kolacji jaka szybko przerodziła się w bójkę. Kilkoro największych prowodyrów zamknięto w osobnych celach i teraz byli sąsiadami Marisy. Wczoraj stało się tak szybko, że obsługa nawet nie zdążyła się zorientować od czego się zaczęło. I musiała wezwać prawie wszystkich co byli na miejscu aby spacyfikować tą krwawą jatkę. Annika wylądowała nawet w lazarecie po tym gdy ktoś z pozostałych wbił jej kilka razy łyżkę w brzuch. Ponoć wyglądało to dość makabrycznie jak ją opiekunowie podnosili z podłogi i odkryli właśnie tą łyżkę wbitą w jej brzuch i inne ślady ran, ugryzień i rozbitego nosa. Po tym jak grzmotnęli ją pustym wiadrem w głowę. Bo tłukła głową jednego z podopiecznych o podłogę. I on też leżał teraz w lazarecie tylko w innej sali. Taka zajadłość tej bójki zaskoczyła kolegów Otto. W sali Torna co też teraz był zamknięty w celi znaleziono wydrapaną na ścianie, wyszczerzoną czaszkę z rogami. Dziś jak go nie było bo siedział w izolatce o chlebie i wodzie to na Otto spadło zadanie zalepienia szpachlą tej makabreski i potem zamazanie tego farbą. Istny dom wariatów. Jeszcze musiał dzisiaj posprzątać po Vigo. Sam Vigo też był w lazarecie. Pogorszyło mu się i miał dość słabe rokowania. Dziś do obowiązków Otto musiał wziać wiadro z wodą i szmatę po czym posprzątać jego bazgroły. Rano bowiem odkryto go skulonego na podłodze jak nagi ciężko dyszał i rzęził. Nie wyglądało to dobrze. Ale jakoś nie przeszkodziło mu to wysmarować własnymi odchodami ściany swojej celi. Mazał dłonią i palcami więc trudno było o finezję i artyzm jakim choćby cechowały się obrazy Pirory czy innych artystów. I raczej odchody nie należały do składników ich barwników. Wydawało się, że są to bezsensowne bazgroły szaleńca. Jednak jak się spojrzało z paru kroków o co w wąskiej celi wcale nie było tak łatwo, to wydawało się, że dwie elipsy można by uznać za oczy. A większy owal za jakąś wydłużoną głowę czy inny łeb. Tylko pionowa krecha nad tymi oczami byłaby wtedy bez sensu. Bo to ani uszy, ani grzywka, ani nie wiadomo co. Tak czy inaczej jak Otto tam przyszedł to zapaszek był już zasiedziały no i miał polecenie posprzątać to wszystko. |
|
Otto musiał walczyć ze sobą, aby nie uśmiechać się jak głupi słuchając zeznań z ostatnich poczynań pacjentów. |
Tura 07 - 2519.06.30; abt; zmierzch Miejsce: Nordland; okolice Neues Emskrank; rzeka Salz; łódź Czas: 2519.06.30; abt; zmierzch Warunki: - ; na zewnątrz: jasno, łag.wiatr, pogodnie, chłodno Joachim https://thumbs.dreamstime.com/b/calm...-220393459.jpg Początkowo dzisiaj pogoda niezbyt zdawała się sprzyjać wszelkim planom aktywności na zewnątrz. Także wycieczkom łodzią. Bo padało. Ale na szczęście przestało jak nadal było dość ranna pora. Potem się stopniowo rozpogodziło. Jednak powietrze pozostało dość chłodne. Grupka kultystów jaka zapakowała się w porcie na rybacką łódź miała okazję się o tym przekonać w ciągu całego dnia. Grzbietu morskie ani rzeczne fale im nie zmoczyło, deszcz też nie. Ale i trudno było powiedzieć by żar słoneczny smalił im karki. Więc właściwie było całkiem przyjemnie. Łasica przynajmniej tak uznała ale pewnie większość oceniała pogodę podobnie. Załoga łodzi była zdominowana przez kobiety. Skład był podobny jak podczas wcześniejszej wyprawy na plażę przy wrakowisku. Łasica, Burgund i Lilly. Ale doszły jeszcze Onyx i Soria. Do tego Rupert jaki był właścicielem łodzi jaką płynęli no i Joachim jaki już był i wcześniej zaangażowany we wcześniejszą wycieczkę na plażę. Razem obsadzali wszystkie wolne miejsca na ławeczkach łodzi rybackiej. Onyx znalazła tego swojego znajomego poetę i miała jego opis. Biorąc pod uwagę po co mogli płynąć to nie zdecydowała się go zabrać. Bo w końcu mógł być tylko zbędnym świadkiem którego pewnie trzeba by się pozbyć. A ani ona ani koleżanki niezbyt miały na to ochotę. Dzięki temu, że byli tylko członkowie ich zboru można było rozmawiać i zachowywać się swobodnie. A i łódź zapewniała sporą strefę komfortu bo trudno by było komuś zbliżyć się niepostrzeżenie w zasięg swobodnej rozmowy. Przez to, że nie mieli osobistego świadka gdzie była owa “zatoka poetyckiej miłości” jak to opisywał ów znajomy Onyx, dysponowali tylko jego opisem i tłumaczeniami jakie ona zapamiętała. A wedle jego opisu to ocenił, że owo romantyczne miejsce jest “pół dnia łodzią albo trochę więcej”. Trudno było ocenić jak bardzo dokładny jest ten opis. Już pewniejsze wydawało się, że patrząc pod rzeczny prąd to ta zatoka powinna być po prawej stronie. Dlatego, przez pierwszą połowę dnia raczej mogli płynąć spokojnie w górę rzeki. Prąd był różny więc sprawiał różne trudności przy wiosłowaniu i sterowaniu łodzią. Jak był spokój to się płynęło wręcz leniwie jak po spokojnej tafli jeziora. Ale były też zagracone kamieniami płycizne i inne takie malownicze miejsca przez jakie wymagało wysiłku i uwagi aby przez nie przebrnąć. Wtedy zwykle ktoś też musiał łapać za wiosła aby pomóc Rupertowi. Zresztą jak zapowiadał się cały dzień wiosłowania to było to na tyle męczące, że dziewczyny postanowiły pomóc i co jakiś czas ktoś się zmieniał przy wiosłach. Ale i tak można było cieszyć się widokami rzeki, obu jej zalesionych brzegów i poczuć się jak mieszczuchy co sobie robią wycieczkę w dzicz ze sporym marginesem bezpieczeństwa. W końcu jak opuścili miasto to zaraz wpłynęli w te same lasy gdzie zimą Strupas nadział się na wilcze gobliny, gdzie Lilly opowiadała o tych polujących zwierzoludziach a jak miejska plotka głosiła gdzieś tu ukrywali się wszelcy zbiedzy i bandyci z miasta. Ale póki płynęli łodzią to można było wierzyć, że są poza zasięgiem tego wszystkiego. I cieszyć się sobą i rozmową. - To jak ci się podoba w naszym pięknym mieście Soria? - zagaiła Burgudn patrząc na ludzką formę wężowej syreny. Nawet z bliska wyglądała jak zwykła kobieta. Chociaż było w niej coś takiego, że trudno było obok niej przejść obojętnie. A Joachim czuł jak stają mu włosy na karku gdy był blisko niej. W jakiś sposób musiała być to istota związana z Eterem. Może to to powodowało to napięcie. Ale jak używał swoich zwykłych zmysłów to widział tylko całkiem ładną i zgrabną kobietę siedzącą na dziobie łodzi. Smukła, o czarnych włosach z granatowym połyskiem i fascynującym spojrzeniu. Więc nawet jak ją się oglądało wiele razy w ciągu tego dnia i znało się jej nadnaturalne pochodzenie to właściwie nie szło się do czegoś konkretnego przyczepić w jej wyglądzie czy zachowaniu. Ot, nietuzinkowej urody młoda kobieta. - Może być. Trochę śmierdzi na ulicach. Nie lubię. Ale u Pirory jest czysto i ładnie. I ma dużo ładnych obrazów. Podoba mi się jej loszek. I tą zabawę w Księżniczkę. Poznałam Fabienne. Taka z czarnymi włosami. Też była bardzo miła, bardzo mi przypadła do gustu. Nasz patron jest w niej bardzo silny. - Soria pokiwała swoją czarną głową i opisała swoje pierwsze wrażenia w mieście. Po powrocie uznano, że najlepiej by ją było umieścić u Pirory. Chociaż widać było, że Łasica i Burgund najchętniej gościłyby ją u siebie. No ale Merga zdecydowała inaczej. Zresztą strata to wielka nie była bo przez ostatnie miesiące gdy panna van Dyke wprowadziła się już do swojej nowej kamienicy na Bursztynowej 17 to tak jej i reszcie udało się zorganizować to wszystko, że pod tym czy innym pretekstem, drogą czy roli to większość członków zboru mogła zapukać do tych czy innych drzwi. A pod względem standardu to pewnie trudno byłoby reszcie dorównać kamienicy młodej szlachcianki. I u niej nowy gość czy służąca aż tak nie rzucały się w oczy. Poza tym też służyła temu samemu patronowi co Soria i dziewczyny. No i tak toczyły się rozmowy na różne tematy. Albo wewnętrzne przemyślenia. Joachim miał takie na temat wczorajszej wróżby. Niebiosa mu sprzyjały i wieczorem jak wrócił do siebie miał na tyle dobre niebo i gwiazdy aby postawić sobie wróżbę w sprawie poszukiwań w Akademii. Wczoraj wieczorem gwiazdy ułożyły się w nietypowo wyrazistej formacji. Formacja świetlnych punktów ułożone w sowę. Co nazywano Mędrcem Mammitem. Ten znak patronował mądrości, wykształceniu i wiedzy. Tak jakby wskazywał, że właśnie takim intencjom sprzyja w tych magazynach i reszcie jakiej dotyczyło pytanie. Ale też ciemny obszar bez żadnych gwiazd zajmował spory kawałek nieba. Tą pustkę nazywano Vobistem Ulotnym. Był symbolem ciemności i niepewnośc, tajemnic i zagrożenia skrytych w cieniu, jeszcze niewidocznych ale już się czających jak właśnie w przysłowiowej ciemności. Znak szaleńców i odmieńców, gdy świecił swoją ciemnością zwykle prawi obywatele odbierali to jako ostrzeżenie przed nadchodzącym niebezpieczeństwem. Także samotna, jasna gwiazda zdawała się rozświetlać swoją okolicę nieboskłonu. To była Gwiazda Uroku. Dość złowróżbny znak dla wielu przesądnych, patronował magii i związanej z nią tajemnic. Wierzono, że dzieci urodzone pod tym znakiem zdradzają tendencję do zostawania nekromantami, czarownikami i guślarzami. Ale też magami, wieszczami i cudotwócami. - No jak tak dalej pójdzie to chyba będziemy musieli nocować gdzieś tutaj. - Łasica podniosła głowę do góry. Jeszcze był pełny dzień i jasno, trochę chłodno ale dzień. Jednak jego druga połowa. Było wątpliwe aby nawet jakby teraz zawrócili do miasta to by zdążyli przed zamknięciem bram. Więc ten nocleg w dziczy wydawał się coraz bardziej prawdopodobny. - O, tam jest rozdwojone piorunem drzewo. Tak jak mówił. - Onyx wskazała na kierunek lewego brzegu przed nimi. Poszczególne głowy też. Z tego co mówiła ciemnowłosa hedonistka to właśnie jakieś trzaśnięte piorunem drzewo miało być znakiem rozpoznawczym owej zatoki. - Tam dalej coś jest. Jakaś większa woda. Może to ta zatoka co mówił? - Burgund wskazała na jaśniejszy pas po lewej. Nie było widać lasu jaki potrafił podchodzić pod sam brzeg rzeki więc mogło to być jakieś rozlewisko czy zatoka właśnie. Wpłynęli tam i okazało się, że to kolejna odnoga rzeczy. Ale ślepa. Pewnie jakieś starorzecze Salz. A;e całkiem malownicze. Faktycznie aż kusiło uwiecznić go słowem czy pędzlem artysty. - To tu. Czuję to. - rzuciła Soria gdy podobnie jak pozostali lustrowała te urokliwe wody i wybrzeża. Bo chociaż widok chwytał za serce co wrażliwszych to jednak do przeszukania to to był całkiem spory teren. Zwłaszcza dno tej wydłużonej zatoki wydawało się trudno dostępne. Dna z łodzi nie było widać. Jednak syrena zdradzała podekscytowanie jakby była w miejscu umówionej schadzki z kochankiem. Zanim ktoś zdążył coś ją jeszcze zapytać śmignęła za burtę do wody i tyle jej było widać. - Mam nadzieję, że to znajdzie. Nie chciałabym tam nurkować przez pół dnia. - mruknęła cicho Burgund gdy już dłuższą chwilę nic się nie działo a kręgi na wodzie po skoku Sorii już dawno się rozproszyły. - Merga mówiła, że ona jest naszym kluczem i przewodnikiem. To chyba powinna to znaleźć. - przypomniała jej kamratka co rogata wyrocznia mówiła wczoraj na temat wężowej syreny. Soria równie nagle jak wskoczyła tak i wypłynęła. Wesoło pomachała do załogi łodzi i z widoczną wprawą podpłynęła do nich. Tak szybko, że chyba najsprawniejszy pływak nie mógłby się z nią równać. Złapała się dłonią za krawędź burty ale nie zamierzała tam wskakiwać. Dla niej wodny żywioł był domem i to na powierzchni czuła się gościem. - Jest! O tam. Jest taki piękny i wspaniały! Jest na wraku jakiegoś statku ale przegnił to i mułu tam pełno. Duży i ciężki sama nie dałam rady go ruszyć. Trzeba go jednak jakoś wyciągnąć. - Soria zdradzała podekscytowanie i wskazała mokrą dłonią na zdawałoby się losowy kierunek na tej zatoce jaki niczym się nie różnił od poprzednich. Tak na gorąco streściła co tam znalazła tak na dnie zatoki. - A więc naprawdę tam jest? Cudownie! - Łasica nie kryła radości tak samo jak i jej koleżanki. Po wybuchu entuzjazmu, że nie przypłynęli tu na darmo zaczęły się jednak zastanawiać jak by wydobyć ten alabastrowy skarb na powierzchnię. Skoro Soria w pojedynkę nie dała rady to może coś z linami? Jakoś to obwiązać czy co? No i jeszcze trzeba było jakoś rozbić się na noc bo teraz to już w ogóle nie było nawet co myśleć o powrocie do miasta przed zmierzchem. Miejsce: Nordland; Neues Emskrank; Dzielnica Południowa; kryjówka Mergi Czas: 2519.06.30; abt; zmierzch Warunki: podziemia, wilgotno, jasno, chłodno, cicho; na zewnątrz: jasno, łag.wiatr, pogodnie, chłodno Otto Co prawda z Łasicą Otto się nie spotkał ani wczoraj wieczorem ani dzisiaj. Do odnalezienia Mergi nie było to jednak potrzebne. W zborze wiedziano, że zwykle przebywa w podziemnej kryjówce jaką jeszcze w zimie znalazła właśnie niebieskowłosa włamywaczka. Była pod jakaś zrujnowaną wieżą. Trzeba było tam wejść, niby na skróty albo za potrzebą. Tylko zamiast przejść na drugą stronę podnieść pewien kawałek gruzu pod jakim była ciemność i piwniczny, wilgotny zapach. Nic ciekawego. Trzeba było jednak tam zejść czy wskoczyć a potem jak się miało wprawę namacać ukrytą klapę. I zejsć po drabinie do pewnie dawnej piwnicy tej wieży co została na powierzchni. Dopiero tam można było wymacać ogarek i zapalić po czym pójść dalej do właściwej kryjówki. Ta też była połączona z kanałami ale to już głębiej i dalej. Ale nawet nie każdy z kultystow znał drogę jak z powierzchni zejść do tych kanałów i znaleźć drogę od dołu do tej kryjówki. Zresztą może poza Strupasem to chyba mało kto by wybierał dobrowolnie ten bardziej skomplikowany, brudniejszy i bardziej cuchnący wariant. A tam dalej w tych kanałach była dziura i zejście do świata podziemnych stworzeń jakie przypadkowo zimą odkryli Egon i reszta gdy szli szlakiem krwawej bestii grasującej nocami po zaułkach miasta. Okazało się to o tyle cenne, Merdze udało się wynegocjować w zamian za handel wymienny na żywych niewolników a zwłaszcza niewolnice, schwytanych na powierzchni zbiegowie tak gorączkowo poszukiwani na powierzchni mogli przeczekać w gościnie tych stworzeń. Chociaż raczej obie strony nie ingerowały sobie nawzajem poza przypadkami cotygodiowego opłacania czynszu w schwytanych nieszczęśnikach raczej się nie widywali. A gdy zima się skończyła i Egon, Silny i reszta mogli czmychnąć za miasto to bez większego żalu zostawili za sobą duszne i wilgotne kryjówki wykopane przez podziemne stworzenia wybierając pobyt w osadzie odmieńców Kopfa i Opal w jaskini w głębi lasu. Więc Otto i bez Łasicy czy pozostałych wiedział, gdzie powinien móc zastać rogatą wiedźmę. W końcu właśnie w tej podziemnej kryjówce odbywało sie całkiem sporo zborów. Tylko nie mógł tam iść z samego rana bo musiał zacząć służbę w hospicjum. Dopiero po mógł tam się udać. Dzisiaj w przytułku dla obłakanych i ciężko chorych było względnie spokojnie. Od wczoraj sytuacja za bardzo się nie zmieniła. Annika jeszcze nie wykitowała od ran. Ale jej stan był ciężki. Leżała jak kłoda, majaczyła coś w gorączce i głównie niespokojnie spała. Przynajmniej dla opiekunów to była ulga jak nie próbowała nikomu rozstrzaskać głowy o posadzkę. Jej oponentowi się chyba pogorszyło. Chyba no zapadł w trupi letarg co nie rokowało zbyt dobrze. Wezwano kapłankę Shallyi. Przyszły we dwie, starsza w matczynym wieku i jakaś młoda nowicjuszka. Z wielką uwagą słuchały opisu wydarzeń a ta starsza wydawała się zaniepokojona. Chciała zobaczyć te bohomazy Vigo i tą czaskę Torna no ale jak wczoraj Otto to posprzątał to niezbyt miała co oglądać. Tylko opisy jego kolegów. - A możesz młodzieńcze mi to narysować jak to wyglądało? - poprosiła matka Bethany gdy dowiedziała się kto to wczoraj sprzątał. Poza tym obejrzała chorych i rannych w lazarecie. Odprawiła modły, posmarowała rany jakąś maścią i olejkami, podała coś ziołowego do picia i na odchodne obiecała się modlić oraz prosiła aby powiadomić ją gdyby sytuacja się powtórzyła. W końcu Białe Gołebice prowadziły podobny ośrodek i działalność tylko bardziej koncentrowały się na sierotach, pomocy bezdomnym, w Domu Weterana dla byłych cieśli, stoczniowców, marynarzy i żołnierzy okrętowych jakich w mieście było sporo. No i tradycyjnie cieszyły się w społeczeństwie nieposzlakowaną opinią swojej patronki miłosierdzia i leczenia. - To bardzo niepokojące. Taki atak zbiorowego szaleństwa. I to o tak różnych objawach. Nie można tego lekceważyć. Miejsce na to baczenie. - matka Bethany pouczyła obsługę bratniego przybytku i chyba potraktowała sprawę poważnie. Jej młodsza pomocnica także chociaż ona raczej nie wychodziła poza swoją rolę i nie odzywała się sama z siebie. Chociaż speszyła się i zarumieniła gdy odwiedzały celę Marisy i ta powiedziała jej pod wpływem chwili, że ma piękne oczy. Sama Marisa wydawała się dzisiaj skruszona i poruszona swoim własnym wybrykiem. Nie sprawiała swoim opiekunom kłopotów, dużo klęczała i modliła się o wybaczenie. Z pokorą znosiła karę głodu i zamknięcia chyba uważając, że ponosi ją słusznie. Nawet ta uwaga do nowicjuszki Shallyi też jakby jej się wyrwała bez zastanowienia i gdy padła to wydawała się być jeszcze bardziej zmieszana od niej. Co innego Thorn i reszta rozrabiaków. W Festag dokazywali tak samo jak Annika chociaż mieli więcej od niej szczęścia i skończyło się na tradycyjnych obrażeniach podczas bójek. Rozwalone wargi, nosy, siniaki, zdarcie knykcie, obolałe ciało. Teraz na drugi dzień po bójce wszystko im to spuchło, zsiniało ale raczej za dzień czy dwa powinno im to zejść. Nikt im nie wsadził łyżki w brzuch jak Annice to nie mieli poważniejszych obrażeń. Pomysł aby zamknąć ich w izolatkach wydawał się właściwy. Dzisiaj albo odsypiali obolałe w bójce ciała albo chodzili rozeźleni jak wilki zamknięte w ciasnej klatce. Zwłaszcza Thorn. Wczoraj przy jego łóżku znalazł tą wydrapaną, rogatą czaszkę. Taka wydłużona, jak byka, kozła czy innego takiego rogatego stworzenia. A może tylko tak ustylizowana. Torn ponoć pochodził z Ostlandu, tak mówił przynajmniej. A oni tam mieli właśnie głowę byka w wielu herbach jak i jako główny herb całej prowincji. No ale raczej głowę byka a nie czaszkę. I do końca nie był pewny czy to bycza czaszka czy jakakolwiek inna. W każdym razie wyglądała drapieżnie i groźnie. - Ty stara to zjeżdżaj. Ale panienka młodsza to może zostać. Mam pewne wrażliwe miejsce jakie wymaga starannej i czułej opieki a ty to masz już zjechane łapy do takich rzeczy. - roześmiał się chrapliwie i znów wprawił młodą nowicjuszkę w zakłopotanie. Ale matka Bethany nie pierwszy raz musiała słyszeć takie zaczepki do siebie i swoich podopiecznych bo jej nie było zgasić tak łatwo. - Już ja cię opatrzę. I napoję. - odparła niewzruszonym tonem. Nie musiała się obawiać bo pacjent jako jeden z tych najbardziej agresywnych był w łańcuchach a te były umocowane do kółka w ścianie. Podobnie jak Loszka w piwnicy Sigismundusa. Chociaż ona nie miała łańcuchów na nadgarstkach no i nie sprawiała takiego agresywnego wrażenia jak Thorn. Matka Shallyi jak wyszła z jego celi zaordynowała co mu podać i nieżałować. Miało to być coś na uspokojenie i ostudzenie krwi. A jak już w porę nieszporów zostawił za sobą mury hospicjum to mógł się udać przez pół miasta do południowej dzielnicy gdzie stała zrujnowana wieża a pod nią była kryjówka rogatej wyroczni. Idąc przez miasto przechodził przez Plac Targowy. Widział jak pierwsi straganiarze szykowali się na jutrzejszy dzień handlowy gdzie dopiero będzie wielki tłok podczas cotygodniowego jarmarku. Dzisiaj plac był jeszcze w miarę pusty. Widział jednak jak przy dźwiękach młotków, rżnięciu pił i uderzeniom siekier stawiano te zagrody w jakich mieli się potykać dumni rycerze i szlachetni wojownicy nie tylko z miasta ale i bliższych i dalszych okolic. Ale minął ten plac i w końcu dotarł do zrujnowanej wieży i tajemnic jakie skrywały się pod nią. - Witaj Otto. Tak czułam, że będę miała dzisiaj przybysza z interesującymi wieściami. - rogata wyrocznia wyszła gdzieś z trzewi kryjówki do głównej sali gdzie czekał gość. I gdzie odbywały się zbory jeśli już organizowano je w tym miejscu. To była największa sala w tych podziemiach więc wydawała się do tego w sam raz. A przy jednej ze ścian było palenisko i piec i całe to kuchenne zaplecze. Zwykle dziewczyny, zwłaszcza Lilly tam urzędowały pełniąc rolę kucharek i kelnerek podczas takich rodzinnych spotkań. Kopytna dziewczyna chyba nawet całkiem lubiła to zajęcie. Ale dzisiaj jej nie było. Najpierw spotkał Normę co była uważana za osobistą gwardzistkę wyroczni i zwykle przebywała razem z nią. Ona poszła w głąb podziemi gdzie widocznie zawiadomiła Mergę o gościu. - I to nabazgrał jeden z pacjentów hospicjum? Interesujące. - fioletowa wiedźma usiadła przy jednym z miejsc przy stołach jakie zwykle stanowiły serce zboru podczas spotkań. Ale jak było ich teraz ledwo trójka to wyglądały na zbyt puste i duże. - Szaleńcy bywają podatni na podszepty, wizje i sny. A bogowie szepczą do nas w snach i wizjach na mgnienie oka. Niewielu z nas potrafi się z nimi komunikować bezpośrednio. I najczęściej jesteśmy skazani na głowienie się nad takimi mglistymi wskazówkami od nich. Ale nie można zapomnieć, że bogowie południowców szepczą tak samo do swoich sług. - powiedziała tonem komentarza gdy trzymała w swoich fioletowych dłoniach kartkę z rysunkiem na jakim Otto starał się odwzorować to co odchodami Vigo namazał na ścianie swojej celi. - Szkoda, że to twój rysunek. Daj któremuś z nich narysować co widzi. Zwłaszcza jak będą majaczyć, jak będą w amoku, ekstazie, skrajnym strachu. Wtedy będą podatni na szepty spoza naszego świata. Wtedy ich dłonie będą rysować ale niekoniecznie to oni sami będą kierować piórem. Wiele natchnionych dzieł powstaje w ten sposób. Potem ignoranci mówią, że stworzyli je szaleńcy ale oni po prostu nie umieją na to spojrzeć z odpowiedniej perspektywy i kontekście. Jak się by udało to przynieś mi taki rysunek. Może coś mi się uda z tego zrozumieć. No i spróbuj z nimi porozmawiać. Co widzieli, co pamiętają, co czują. Może coś z tego uda się wyciągnąć. A może nie. Sama bym chętnie z nimi porozmawiała jakbym miała okazję. - pokiwała swoimi potężnymi rogami które takie wrażenie wywierały na Lilly jakby w jej oczach była to najpiękniejsza korona. Zresztą plotki mówiły, że zimą te podziemne stworzenia też chyba uznały jej rogi za coś wyjątkowego i może dlatego w ogóle negocjowały z nią zamiast zwiać czy zaatakować. - A ten rysunek… No trochę takie bazgroły… Chociaż jeśli to by miało być coś, jakieś stworzenie czy potwór… To to by mogły być oczy a to głowa… Trochę trudno powiedzieć, jak rozgryzanie rysunków małego dziecka. Albo szaleńca. Ta krecha mnie zastanawia. Ani to grzywka, ani uszy… Nie wiadomo co. Chyba, że róg. Jeden róg na środku głowy albo na czole. A może nie. Trudno powiedzieć. Stworzenia spod patronatu Ojczulka często miewają jeden róg umieszczony w ten sposób. Ale też często jest to przypadkowe błogosłowieństwo. Może chodzi o stworzenie z pojedynczym rogiem. Tak naprawdę to to może być nawet przypadkowy bazgroł. Potrzebowałabym czegoś więcej aby powiedzieć coś wiecej. Na razie to to jest tylko jakaś poszlaka którą można obrócić pod dowolnym kątem. - zastanawiała się i mówiła na głos co myśli o przyniesionym rysunku. Ale był na tyle wieloznaczny, że nawet ona tylko zgadywała i domyślała się co to może być. W końcu powiedziała swoje przypuszczenia ale brzmiało, że potrzebowała by dodatkowych pomocy do dokładniejszej interpetacji takich bazgrołów. Miejsce: Nordland; Neues Emskrank; Dzielnica Południowa; mieszkanie Heinricha Czas: 2519.06.30; abt; zmierzch Warunki: salon, jasno, chłodno, cicho; na zewnątrz: jasno, łag.wiatr, pogodnie, chłodno Heinrich - Proszę i smacznego. - Ilse zostawiła mu obiad na stole, życzyła smacznego i wróciła do kuchni. Dzisiaj jadł nieco później niż zwykle. Nie spał za dobrze w nocy. Coś mu się śniło, coś nerwowego ale jak się obudził to nie pamiętał co to było. Teraz nie był nawet pewien czy nie obudził się z krzykiem. Tak czy inaczej był dość zmęczony po tej nocy i to zmęczenie odbiło się destruktywnie na reszcie nowego dnia. Dopiero teraz, w porę nieszporów, jak Ilse przyszła posprzątać mieszkanie no i zrobiła obiad to czuł, że odżywa i znów jest na chodzie. A może dlatego, że przy sprzątaniu pootwierała okna i wpadło świeże, dość chłodne powietrze. Za to całkiem rzeźkie. A na zewnątrz był całkiem słoneczny, letni dzień. A może to przez jego sztywną nogę? Nie był pewien czy dziś rano jak ją uważnie oglądał jeszcze w łóżku czy metal nie pochłoną kolejnego kawałka żywego ciała. A może tylko mu się zdawało. Tak czy inaczej przy obiedzie został sam więc miał czas sam dla siebie, swoich wspomnień, przemyśleń i planów. Jak choćby od wczorajszej rozmowy z już nie takim młodym kondotierem. - Ha! Nasz cesarz incognito? A to by było coś! - uwaga Heinricha rozbawiła serdecznie oficera najemników. Jego towarzyszy też. Ale może roześmiali się tylko dlatego, że on to zrobił. Akurat tego stary łowca czarownic nie był pewny. - Nie, nie chodzi o naszego kochanego cesarza. Ale blisko. Też o ważne osoby. - wciąż rozbawiony Johan pokręcił głową, że nie chodzi o najwążniejszą osobę w Imperium. Ale wciąż całkiem ważną. Dokładniej o trupę aktorów z Salzburga. To była pierwsza tak liczna i szacowna grupa gości jaka miała uświetnić to miasto. Ze stolicy prowincji to Neus Emskrank było właśnie nieco większą wioską rybacką na peryferiach. Więc przyjazd tak znamienitych gości to było coś. A przyjeżdżali na otwarcie tego nowego teatru co w zimę go zaczęto budować i niedawno go otwarto. A zbliżający się turniej to była świetna okazja aby go uświetnic występami profesjonalnych artystów ze stolicy. - No i właśnie dlatego możni, piękni, sławni i bogaci z tego miasta zatrudnili mnie. Mam zapewnić im bezpieczny przyjazd i eskortę już tutaj na miejscu. Dlatego nie zamierzam zatrudniać byle łachmytów od przerzucania gnoju, patroszenia ryb czy wykidajłów z portowych mordowni. To musi być ktoś kto ma głowę na karku, jakąś prezencję no i zna się na swoim fachu. Zwłaszcza w bezpośrednim otoczeniu artystów. Zapłata też będzie odopowiednia oczywiście. - wjaśnił skąd i dlaczego miał takie wyśrubowane wymagania do kandydatów. I jak to powiedział to wydawało się to nawet oczywiste. Choćby Pirora i dziewczęta na zborach wspominały i ekscytowały się tym, że po pół roku prac i przygotowań udało się odremontować i zorganizować pierwszy teatr w tym mieście. I miały wspaniałe plany co do niego. I te oficjalne, artystyczne, i te kultystyczne, do korumpowania i deprawowania, zwłaszcza członków śmietanki towarzyskiej jacy pewnie byliby głównymi gośćmi takiego przybytku wyższej kultury i sztuki. Ale Pirora jakoś nie wspominała o przyjeździe gości ze stolicy prowincji. Przynajmniej nic takiego Heinrich sobie nie przypominał. Chociaż z drugiej strony nie rozmawiał z nią i dziewczynami spod wężowego patrona zbyt często. W każdym razie tak czy inaczej jak Henrich uważał, że spełnia takie warunki Czerwonego Johana i widzi się w jakiejś roli takiej eskorty to mógł przejść etap weryfikacji i jakby zrobił dobre wrażenie to droga do zarobku stała otworem. Chętnych było wielu bo raczej artyści nie zamierzali zostać tu na stałe. Pewnie przyjadą na tydzień, dwa, może parę tygodni i wrócą do Salzburga. A wraz z tym powrotem skończy się ten sezon na niezły zarobek. A Johan płacił przyzwoicie. Szeregowym ochroniarzom po 20 monet tygodniowo, tym co mieli być strażą osobistą to i 40 monet. Funkcyjni dodatkowo po 10 czy 20 monet w zależności od tego czym by mieli się zajmować. Te takie oficjalne stawki to jeszcze aż tak bardzo nie wyskakiwały ponad poziom opłat dla najemników. Ale po cichu i Johan i pewnie nie tylko on liczyli na jakieś zarobki przy okazji. Kto wie co jakiś fan mógł dać za zorganizowanie autografu czy nawet spotkania z jakaś ulubioną gwiazdą. Artyści też pewnie by mieli jakieś osobiste życzenia i pewnie nie za darmo by płacili za fatygę przy ich spełnianiu. A, że nie było ich rodzime miasto to raczej pewnie go nie znali. Nawet jak już to pewnie kogoś ze śmietanki towarzyskiej z ich wizyt w salzburskim teatrze ale teraz role miały się odwrócić. No i liczył się też splendor przebywania w takim towarzystwie który trudno było przełożyć na konkretne sumy i profity. Dlatego chętnych było aż za dużo i Johan bez trudu mógł odsiać tych którzy nie spełniali kryteriów albo po prostu mu z jakiegoś powodu nie pasowali. Heinrich kuśtykając na swojej metalowej nodze raczej od razu na rączego nie wyglądał. No ale nie wszyscy musieli pracować na przysłowiowej pierwszej linii. - Ale jeśli wielki świat, wysokie progi i perfumowane, jedwabne chusteczki cię nie interesują to mam też parę obiektów w mieście jakie ochraniam. - wyglądało na to, że Czerwony Johan zajmuje się też ochroną cennych ładunków, transportów z banków i dla jubilerów, ochroną pięknych i bogatych, zwłaszcza na wyciekczach poza rodzime włości, nawet mieli swój punkt w Akademii Morskiej i ratuszu, gdzie też ich wynajmowano do ochrony. No ale nowych członków to na próbę wystawiano do czegoś prostego aby się mogli sprawdzić i zostać albo wylecieć z hukiem. Ta ochrona tych artystów to wpadło im dość nagle więc musiał działać nieco bardziej elastycznie i mniej standardowo. |
|
Rozmowy w łodzi |
Tura 08 - 2519.06.30/31; abt/mkt; noc Miejsce: Nordland; Neues Emskrank; Dzielnica Centralna; mieszkanie Otto Czas: 2519.06.30/31; abt/mkt; noc Warunki: wnętrze mieszkania, ciemno, ciepło, cicho; na zewnątrz: noc, łag.wiatr, pogodnie, ziąb Otto Otto leżał w swoim łóżku w swojej sypialni w kamienicy przy Kazamatowej. Leżał i nie mógł zasnąć. Sen nie przychodził chociaż była już pewnie północ a już jakiś czas temu wrócił z podziemnej kryjówki Mergi. Rozmowa zajęła im większość wieczoru ale potem mógł wrócić do siebie. Wyrocznie o dostojnych, wysoko postawionych rogach wysłuchała tego co miał jej do powiedzenia. Jego pomysłów, domysłów i spostrzeżeń. Pokiwała swoimi rogami i zastanawiała się nad tym wszystkim. - Tak, to faktycznie mało typowe zachowanie. Zresztą nawet ta kapłanka co u was była też pewnie odniosła takie wrażenie skoro tak się o to wypytywała. - odparła po przemyśleniu sytuacji jaką odmalował jej Otto. - Jednorazowy wybuch zbiorowego szaleństwa nie jest codziennością. Chyba, że ktoś im wszystkim podał blekotu czy czegoś takiego. Nawet wtedy musieliby zdradzać pewne tendencje jakie na co dzień nie musiałyby być widoczne. Ale są pod kontrolą, gdzieś tam w głębi duszy. - podzieliła się z młodzieńcem swoimi spostrzeżeniami. Widocznie rozważała czy to mogło być objawem jakiegoś specyfiku czego do końca nie można było wykluczyć. Ale wydawało się dość mało prawdopodobne. W końcu obsługa raczej nie chciała potruć swoich pacjentów a to trzeba by pewnie jakoś dodać do jedzenia podczas przygotowywania posiłków. Ale jedli z tego wszyscy pacjenci, do pewnego stopnia także obsługa więc wówczas “szaleńców” powinno być więcej. Chociaż akurat ci z cel i lazaretów mogli się okazać najbardziej podatni. Tak rozumowała Merga. Niemniej to Otto był bardziej kompetentny odpowiedzieć czy ktoś z obsługi by się mógł pokusić o taki numer. - Zaś to, że dzisiaj się zachowywali względnie spokojnie jeszcze nic nie znaczy. Z szaleństwem jest jak z głodem. Nawet jak się je czuje to nie zaspokojone rośnie. U bardziej odpornych wolniej u tych podatnych szybciej. Ale jest. Próbuje się wydostać tak jak głód stopniowo ale coraz mocniej zaciska swoją pięść na żołądku. Aż zmusi do popełnienia jakiegoś zuchwalstwa. Z szaleństwem bywa podobnie. Ostatnio miało miejsce duże ujście to z naczynia się ulało. Ale nadal coś zostało w środku i znów będzie się napełniać. - błękitnoskóra podzieliła się swoimi uwagami na temat szaleństwa. Widocznie pozorny spokój u delikwentów pozamykanych w swoich celach nie musiał według niej oznaczać faktycznego spokoju ich duszy. Ot, raczej napór od wewnątrz osłabł na tyle aby przestał zdradzać oczywiste objawy i właściciel raczej mógł to kontrolować. - A czy na to mają wpływ artefakty Sióstr? To możliwe. Nie tylko oni mieli tamtej nocy bardzo mocne sny i wizje. Wola Sióstr próbuje do nas przemówić. Ale to nie jest ciągłe wołanie. A raczej zwykle to taki szpet na pograniczu słyszalności, mgnienie czegoś tuż na granicy widzenia. Ale od czasu do czasu jest takie mocniejsze tupnięcie. Jak uderzenie w dzwon. Wtedy po okolicy rozchodzą się niecodzienne wizje i szepty. W ostatni Festag musiało być coś takiego. Widocznie wasi pacjenci też to na sobie odczuli. Prędzej czy później trafi się kolejne. Zapewne w okolicy przyszłego Festag. - wyrocznia zastanawiała się nad tym i może nie była tych szacunków całkiem pewna ale jednak stawiała je jakby wierzyła, że mają spore szanse się sprawdzić. Póki co poradziła Otto aby zajmował się pacjentami. Możliwe, że w zwykłe dni będą tacy jak zwykle. Ale może w którymś już coś świta i drzemie co tylko czeka aby się uwolnić w odpowiednich warunkach. Może nawet przed następnym przypływem mistycznych mocy. - A poza naszą Wspaniałą Czwórką to oczywiście istnieje mnóstwo bytów na tym świecie które są naszą miarą na tyle potężne, że wydają się wszechwiedzące i niepokonane. W sam raz aby oddawać im cześć. Część z nich nie pochodzi z tego świata i potrafi wpływać na śmiertelników przez sny i wizje, kusić ich i namawiać do pożądanych sobie celów albo ze zwykłej nudy i zabawy. Daleko by nie szukać przecież tak właśnie przemawiają do nas nasze kochane Siostry. Chociaż milenia upłynęły odkąd osobiście stąpały po tej ziemii. I myślę, że to ma związek z nimi. Z którąś z nich lub po całości. Może to jakieś echo ich czynów, może to miejsce, może to wpływ jakiegoś artefaktu jaki pozostał po nich. A może czysty przypadek. Ale nie spodziewałabym się aby jeszcze jakaś istota na tyle potężna aby oddziaływać tak zbiorowo i silnie nie zdradziła swojej emanacji jako coś innego albo podszywała się pod którąś z sióstr. - co do przypuszczenia ucznia to Merga trochę jakby potwierdziła ale i zaprzeczyła. Co prawda sam pomysł uznała za zasadny ale wątpiła aby jakiś byt był w stanie poza siostrami działać całkowicie niewykryty w mistycznej przestrzeni. Aczkolwiek tego do końca nie wykluczała to jednak raczej stawiała, że to jakaś emanacja którejś z sióstr przejawia się w tych obrazkach i zachowaniach pacjentów hospicjum i nie tylko ich. Przypomniała jeszcze tylko aby Otto spróbował z tymi rysunkami i aby je jej przyniósł jeśli się uda no i aby spróbował coś wyciągnąć od swoich pacjentów co się właściwie stało wtedy w Festag. - A z tym turniejem to tak, wspaniała okazja aby zburzyć ten ich cudownie uporządkowany świat. Jestem pewna, że wydarzy się jakaś wielka niespodzianka i to nie z naszej strony. Wszyscy będą otwierać usta ze zdziwienia. Przybędzie przybysz jaki zachwyci i zaskoczy wszystkich. A potem zbulwersuje. - zaśmiała się cichym, złośliwym śmiechem jakby już bawiły ją wydarzenia jakie widziała w swoich wizjach a jakie powinny się ziścić w nadchodzących dniach. Miała ją ostatniej nocy i była nią zachwycona bo wydawała się bardzo obiecująca. Nawet jeśli nie była zbyt klarowna i obfita w detale. - Zaś my przygotowujemy przyjęcie. Z Pirorą w roli głównej. W końcu ma tam chody w towarzystwie. Ale ty i Joachim też tam macie przecież swoje miejsce i możliwości. Niestety nie wszystko jest w naszej mocy i decyzyjności. Wszystko na ostatnią chwilę niestety ta śmietanka towarzyska jest mocno chwiejna i działa pod wpływem impulsu. Trudno więc zawczasu coś przygotować jeśli by miało wyglądać, że to ich inicjatywa. Wszystko miało być w teatrze w nadchodzący Festag no ale zaczęli kręcić noskami bo co drugi by chciał aby ten największy bankiet był w jego rezydencji. - Merga podzieliła się z Otto swoim zafrapowaniem. Zbór szykował niespodziankę tym wszystkim pięknym, możnym i potężnym tego miasta. Oczywiście najlepiej było tak aby członkowie zboru nie ucierplieli. Więc najprostsze rozwiązanie - aby zorganizować przyjęcie u Pirory - odpadało bo jako gospodyni byłaby głównym podejrzanym. Stąd pomysł na przyjęcie w teatrze czyli w dawnej gospodzie jaką od zimy przebudowano na teatr. Ale i to stało pod znakiem zapytania. Bo niesforna szlachta chciała przeforsować swoją ideę i nadal do końca nie było wiadomo co, gdzie, i kiedy odbędzie się ten bal kończący festyn. A bez tego i kultystom trudno było coś zaplanować. Wiadomo było, że Pirora będzie na tym przyjęciu gdziekolwiek by się nie odbyło. W kulcie miała najlepszą pozycję towarzyską i społeczną. Oprócz niej właśnie Otto i Joachim mogli się załapać jako goście. Może dziewczyny od Węża jako służba i kelnerki bo już bywały w takich rolach i obie strony to sobie chwaliły. - Bo taka kumulacja znamienitych gości, nawet spoza miasta, w jednym miejscu i czasie to rzadko się zdarza. Można uderzyć w nich wszystkich. Wystarczy im podać odpowiednio spreparowane wino albo jedzenie. Jak jeden padnie na serce, drugi w śpiączkę a trzeciemu wyrosną macki to będzie skandal na całą prowincję. Nie zatuszują tego. Zacznie się śledztwo i szukanie winnych. Miasto i władze zostaną sparaliżowane, zaczną się wzajemne podejrzenia i oskarżenia. Nastanie chaos. A to sprzyja nam jak najbardziej. Wszyscy staną się mniej czujni na to co poza własnym nosem i podwórku. A my będziemy mogli się zająć własnymi sprawami. Wystarczy tego i owego dosypać do jedzenia i picia na tym przyjęciu. No ale im więcej z nas by tam było tym mielibyśmy nad tym większą kontrolę. Moglibyśmy bardziej dopilnować aby jak najwięcej tych znamienitych, wyperfumowanych osób cieszyło się pełnią życia i smaku. - wiedźmia z wysokimi rogami z lubością wtajemniczyła Otto w plany na najbliższy Festag. Rozważali czy nie użyć tego dziwnienia kupionego w zimie albo raczej ile go użyć. Był bezcenny no a nie było wykluczone, że przydatny bylby do jakichś potężnych zaklęć i rytuałów lub uniwersalna waluta z kimś mniej cywilizowanym od ludzi. Tutaj umiejętności Sigismundusa, Strupasa czy Otto mogły być bardzo przydatne. A dziewczęta z Kultu Węża świetnie by się wpisywały w rolę pośredników zwłaszcza jak blondynka z Averlandu była prawie pewnym gościem na takim balu a więc gotowym agentem kultystów we właściwym miejscu i czasie. Do tego jeszcze rozważali siłowe opcje, jakiś napad na karetę gości co mogliby urządzić gdzieś na uliczkach miasta Egon i reszta skorych do przemocy kultystów i podobne atrakcje. Niemniej detale były trudne do zaplanowania gdy nadal nie było wiadome kto i gdzie będzie. Trzeba się było też liczyć z opcją, że każdy z możnych urządzi własny bal dla siebie i swoich gości. - Jak sam widzisz Otto, trudno coś tu zaplanować. Pirora dwoi się i troi aby nakierować sprawę na właściwe tory. Dla nas najlepiej jakby ten bal odbył się dogodnym dla nas miejscu i czasie czyli w teatrze. Tam dzięki Pirorze byśmy mieli największe pole manewru. Bez problemu większość z nas by mogła się tam dostać jako goście lub obsługa. No ale to niestety do końca nie zależy ani od nas ani od Pirory tylko od towarzystwa. - przyznała, że sprawy wciąż nie do końca idą po jej myśli ale wciąż była szansa aby je nakierować we właściwie miejsce. Zresztą nawet jakby ów finalny bal nie odbył się w teatrze to też jeszcze nic straconego od zapewne reprezentacja kultystów nie byłaby tak liczna i nie miała takiej swobody działania jak w przybytku wyższej kultury. - Masz jakiś pomysł w tej materii jak to przechylić na naszą korzyść? - zapytała wyrocznia na koniec gdy zarysowała na czym polegają wady i zalety tego planu. A z wycieczkami za miasto właśnie z racji tego planu, wolała aby się wstrzymać. Zwłaszcza ci co byli niezbędni lub przydatni do zrealizowania tego zamachu stanu. Liczyła, że po nim jak nastąpi chaos i niedowierzanie to sytuacja będzie bardziej sprzyjajaca dla wszelkich działań kultystów. Miejsce: Nordland; okolice Neues Emskrank; rzeka Salz; obóz Czas: 2519.06.30/31; abt/mkt; noc Warunki: - ; na zewnątrz: noc, łag.wiatr, pogodnie, ziąb Joachim Wino, kobiety i śpiew. Tak pewnie by można podsumować wieczór nad brzegiem starorzecza Salt. Bardzo malowniczego zresztą. Nawet po zmroku było tu ładnie i poetycko. A skoro przewagę liczebną miały Kultystki Węża to one nadawały ton i klimat temu wieczorowi. Dzień bowiem nie przyniósł jakichś przełomowych zdarzeń. Ot, płyneli leniwie łodzią w górę rzeki. Zwykle prąd był leniwy to nie było to zbyt absorbujące. Za to na sam koniec okazało się, że te mizerne plotki i tropy jakie ich tu przywiodły miały rację. I odkryli Ołtarz Slaanesha. Cały z alabastru i wedle Sorii pięknie rzeźbiony, poświęcony sztuce miłości, żądzy i wyuzdania. Nawet udało się go ruszyć no ale ciężki był i nieporęczny. To go wywlekli z trudem na płytką wodę. I tam na razie sobie leżał. Już widać było jak częściowo wystaje z wody. I nawet po zmroku kusił oko alabastrowymi postaciami splecionymi w miłosnym uścisku. I mało która postać można było uznać za ludzką. Raczej jakieś hybrydy ze zwierzętami, była tam i syrena, bardzo podobna do Sorri, i muskularny zwierzoludź, i jakiś pies albo wilk. Jednym słowem było to mocno nieprzyzwoite i wyuzdane dzieło od jakiego każdy prawy obywatel natychmiast powinien odwrócić wzrok i pobiec do świątyni wyspowiadać się, dokonać pokuty i oczywiście zameldować o tym bezeceństwie. Czyli na kultystki wężowego patrona działało to dokładnie odwrotnie. Jak wabik i źródło natchnienia i podniety. Zaś na alabastrowym cokole królowała postać kobiety z pajęczym lub owadzim tułowiem. Od razu dało się poznać, że ona ma tutaj dominujacą pozycję i wszystkie postacie pod nią które zabiegały o jej łaski i względy oddając się rozpuście to właśnie dla jej czci a własnej hedonistycznej przyjemności. - To ona. Soren. Moja matka, pani i królowa. - westchnęła zachwycona Soria nie mogąc oderwać wzroku od posągu. - Znałaś ją? Starszy i Merga mówili, że to było dawno temu. Bardzo dawno. - Burgund siedziała przy ognisku obok niej. Też wzrok jej błądził po mistrzowsko rzeźbionej bryle alabastru. Jednak te legendy o Siostrach jakie opowiadała im Merga mówiły, że to było z czasów początków Imperium albo i przed. - O tak, miałam zaszczyt jej służyć. Najpiękniejsza istota jaką w życiu spotkałam. To ona mnie zrodziła. - powiedziała w przyjemnej zadumie dziewczyna o nieco bladej cerze i czarnych włosach powiązanych w liczne, grube warkocze. Jak tak siedziała na zwalonym pieńku przy ognisku nad brzegiem rzeki wydawała się ładną, zgrabną dziewczyną ale chyba mało kto by widział w niej coś więcej. - To ona cię zrobiła? A jak? Kto był ojcem? - Łasica też była ciekawa tych wieści. Jak już poznosili te drewno na ognisko, wyjęli z łodzi dwa namioty, rozbili je, ponarzekali bo na dnie łodzi była woda i płótno namiotowe było dość mokre. Zwłaszcza w tym namiocie co leżał na dnie, ten na wierzchu był trochę mniej mokry. Ale też i dlatego niezbyt komu śpieszno było aby tam nurkować na noc. To siedzieli przy ognisku, odpoczywając przy kolacji, winie i rozmowie. Bo przy tylu wesołych dziewczynach to i atmosfera była beztroska i wesoła. Można się było poczuć jak na sielankowej wycieczce za miasto. - A o tak! - roześmiała się Soria wskazując kubkiem na wynurzoną z wody rzeżbę przedstawiającą orgię w jakiej ludzie mieli dość marginalny udział. A dominowały istoty uznawane za spaczone, plugawe, zmutowane i ogólnie potwory spod znaku Chaosu. Ale skoro byli we własnym gronie to psotna uwaga syreny wywołała lawinę śmiechu u koleżanek. - Jej jak to tak wygląda na zaawansowanym poziomie to te nasze origetki z Pirorą to taka zabawa dla małych dziewczynek. - powiedziała Burgund wpatrując się w alabastrową orgię. Przez chwilę trwała taka luźna dyskusja, Gunther był stałym obiektem żartów dziewcząt. Bo jak zdjął mokre spodnie po tym całym dniu siedzenia na dnie łodzi to chciał je wysuszyć aby chociaż rano były suche. Ale oczywiście dziewczęta tego nie przegapiły i robiły sobie z niego żarty. - Ciekawe co będzie z tym festynem. Mam nadzieję, że Pirora nas gdzieś wkręci na coś wesołego. Jakby się jakaś orgia trafiła albo chociaż szybki numerek na boku to jeszcze fajniej. - zadumała się Łasica gdy po pląsach i śpiewaniu przy ognisku klapnęła na pieńku, tym razem obok Joachima. Zresztą on też czuł, że ta wesoła, sielankowa atmosfera zaczyna mu się udzielać. Te miłe, ładne i hoże dziewczęta były bardzo przyjemnym widokiem do oglądania i słuchania. I wszystko wskazywało na to, że zamierzają skonsumować ten piękny wieczór w bardziej bezpośredni sposób. Już widział jak Burgund robi maślane oczy do Sorii. Onyx coś gadała już dłuższą chwilę z Guntherem a Lilly weszła do wody i aby przy świetle pochodni z bliska obejrzeć posąg. Chociaż musiała wejść do wody prawie po pas. - Będziesz na tym festynie? Albo tych balach co będą wieczorami? Starszy i Merga coś szykują. Ja i Burgund mamy być w pogotowiu aby być słodkimi idiotkami z tacami co ładnie się uśmiechają i są chętne do wzięcia.Tylko jeszcze nie wiemy gdzie i kiedy. Pewnie w ten Festag co będzie bo zwykle wtedy robią największy bal na koniec festynu. No ale nie wiadomo gdzie. Raczej nie u Pirory. Chyba w teatrze no ale nie wiadomo jeszcze. - to, że zbliża się letni festyn to było powszechnie znane od dawna. W końcu odbywał się co roku. I zaczynał się już za parę dni, preludium było krasnoludzkie święto sagi a 1-go kolejnego miesiąca zaczynał się letni, turniej rycerski. No a kończył w Festag. I wtedy odbywały się największe w lecie bale i przyjęcia na pożegnanie tego festynu. Było to na tyle istotne wydarzenie towarzyskie, że zjeżdżali się goście z całej prowincji i na te parę dni Neus Emskrank tętniło zagranicznym życiem. Bo na co dzień czy zwykłe festyny albo jarmarki to raczej tyle gości, zwłaszcza tych z wyższej półki to się nie zjeżdżało. Rozmowa chwilę trwała ale Soria skutecznie przykuła uwagę wszystkich gdy zaczeła zmysłowy taniec. Wiła się jak prawdziwy wąż, jakby w ogóle w środku żadnych kości nie miała. Niespodziewanie odeszła od ludzkiej formy gdy co chwila pokazywało się któreś z dodatkowych ramion. W końcu zmieniła się w egzotyczną tancerkę o wężowych włosach i ośmiu ramionach jaką cieszyła zmysły i żądze podniecającym tańcem. Wabiła i kusiła do siebie aż trudno było zostać na miejscu. I pewnie mało kto by dał radę zostać na miejscu gdy ten taniec tak przyspieszał a tancerka Węża stawała się coraz śmielsza i bardziej wyuzdana. Ale pewnie wszyscy ciekawi byli finału. Ten nastąpił nagle i niespodziewanie. Soria znieruchomiała. Dziewczyny popatrzyły na nią zdziwione niepewne czy to część przedstawienia. Spojrzały na siebie pytająco. - Ktoś tam jest. Ktoś nas obserwuje. I lubi to co widzi. - odparła cicho soria wznawiając zmysłowy taniec. Dziewczyny zamrugały oczami i rozejrzały się dookoła. Obóz był rozbity w dzikim lesie, nad brzegiem starorzecza więc widok od strony lądu nie był zbyt rozległy. - Oh! Jest! Ktoś tam stoi! Chyba mają włócznie albo inne kije. - Łasica wskazała wzrokiem na kierunek. Po chwili i pozostali dostrzegli kilka postaci przy drzewach. Sądząc po pionowych liniach bięgnacych od ręki pewnie trzymali włócznie czy coś podobnego. Ale w mroku nie było widać detali. Nie było wiadomo od jak dawna tam stali, raczej nie było ich tam gdy jeszcze o zmroku rozbijali się na obóz i chodzili po okolicy nazbierać drewna. Okolica była bezludna i może jakaś chata leśnika czy węglarzy się trafiła gdzieś w okolicy. Ale najbliższa znana wioska była może o dzień drogi stąd. Gdzieś w połowie drogi do Heiligdorf jakie leżało nad przybrżeżnym traktem. Dlatego jak o tym rozmawiali wcześniej to przedzieranie się przez leśne chaszcze aby dotrzeć do owej wioski jakiej nikt nawet nie pamiętał nazwy wydawało się trudnym zadaniem. Niemniej pod koniec dnia jakby nic się nie przydażyło to by dało się dojsć do tego okrucha cywilizacji. No albo wędrować z nurtem rzeki przez tą dziką krainę. Na wypadek gdyby po załadowaniu ołtarza nie wszyscy zmieścili się do łodzi co było realnym zagrożeniem. No albo zostać na miejscu i poczekać aż ktoś wróci po resztę łodzią. Tak czy inaczej to wydawała się kompletnie bezludna chociaż malownicza i urokliwa okolica. Stąd widok z grubsza ludzkich sylwetek w tej dziczy był nie lada zaskoczeniem. Miejsce: Nordland; Neues Emskrank; Dzielnica Południowa; mieszkanie Heinricha Czas: 2519.06.30/31; abt/mkt; noc Warunki: salon, jasno, chłodno, cicho; na zewnątrz: noc, łag.wiatr, pogodnie, ziąb Heinrich - No i jak? Pomogło? - Rune siedział przy stole w kuchni gospodarza. Siedzieli przy zapalonej lampie. Brodaty wojownik dał się obsłużyć samemu gospodarzowi. Gdy sam znalazł butelkę wina, kubek i się poczęstował. - Może Łasica i reszta to by się śliniła z radochy mogąc ci się dobrać do spodni no ale mnie to kręcą inne rzeczy. - zaśmiał się obserwując jak gospodarz używa na sobie maści przyniesionej przez mięśniaka. Sam wskazał na kubek i jego zawartość po czym z niego upił. A spotkali się dość niespodziewanie. Henrich był już w domu i nawet swoim łóżku. Już się szykował do snu, zgasił świecę gdy noga zaczęła go rwać. I to w pare chwil ból osiągnął poziom, że miał wrażenie, że to nie noga tylko jakieś żarłoczne stworzenie chce mu pożreć resztkę żywej nogi i ją powoli miętoli i przeżuwa w zębach. Męki miał straszne, jak heretyk na katuszach. Ale niespodziewanie usłyszał stukanie do swoich drzwi. Trochę to trwało zanim zwlókł się z łoża boleści i doczłapał do nich. Ale po stukaniu poznał, że to ktoś z kultu. Więc ważne skoro była już prawie północ. Jak otworzył drzwi ujrzał w nich uśmiechniętego Rune. - Co jest dziadku? Nóżka doskwiera? Weź to to ci przejdzie. - powiedział wesoło jakby udało mu sie sprawić figiel koledze. Podał mu niewielki, gliniany pojemnik. Potem pomógł mu wrócić do środka. No ale już dalej wolał nie ingerować. Streścił jak to akurat wrócił do kryjówki Mergi a ta akurat miała wizję boleści Heinricha. To dała wojownikowi tą maść i wysłała z tą pomocą do niego. Maść pomogła bo stopniowo noże wbijane w udo zmieniły się w gwoździe, te w igły a w końcu zostało tylko delikatne mrowienie. Zaś gospodarz odzyskał swobodę mowy i myśli uwalniając się od tego bólu. - A właściwie to co ty umiesz? Mógłbyś wkręcić się do towarzystwa na jakiś bal? Może Pirorze by cię się udało gdzieś przemycić. Właściwie jako służba też chyba. No chyba, że wolisz mokrą robotę. Bo jeszcze z chłopakami planujemy jakiś mały rympał na którąś z dorożek. Wiesz, same przyjemne rzeczy. Pobicie, morderstwo, rabunek, może gwałt i porwanie jakby jakaś ciekawa młódka się trafiła. Trzeba zasiać nieco chaosu na mieście. W ten festyn co teraz będzie. To jak się nie widzisz na balu to możesz iść z nami na robotę. Chyba, że masz co innego na myśli to pogadaj z Mergą. - skoro już i tak mimo późnej pory to byli tutaj razem we dwóch i rozmawiali to Rune poinformował kolegę o podobnym stażu w tym zborze chociaż starszego wiekiem o tych planach grupy na nadchodzące dni. Festyn miał się zacząć lada dzień i widocznie kultyści planowali wykorzystać okazję. |
Joachim z fascynacją oglądał wydobyty spod wody pięknie wykonany ołtarz, przedstawiający najbardziej wyuzdaną orgię z udziałem demonów. Jego zainteresowanie było jednak bardziej akademickiej natury niż zmysłowe podniecenie towarzyszących mu kultystek. Był ciekaw, czy z wiedzy którą przekazała mu Merga był w stanie zidentyfikować którekolwiek z tych istot. - Znałaś więc Soren? Opowiesz nam, jaka była? A jej siostry też widziałaś? - Czarodziej zaciekawił się słowami syreny i próbował pociągnąć ją za język. - A co do festynu to jak mówiłem wcześniej planuje w nim uczestniczyć, Starszy i Merga nie przekazali mi jeszcze swoich planów, ale myślę że nie ograniczają się one tylko do orgii, z takimi rzeczami musimy ostrożnie, tak żeby pozyskać nowych zwolenników ale jednocześnie nie przyciągnąć zbyt wielu podejrzeń naszych wrogów - odparł Łasicy. Coraz luźniejsza atmosfera i taniec Sorii zacżęły na niego działać, zastanawiał się na ile może sobie pofolgować jak wtedy przy Wrakowisku czy też może powinien zachować czujność podczas ważnej misji na nieznanym terenie. Jego dylemat przerwało jednak wykrycie intruzów. - Oni chyba widzieli prawdziwą formę Sorii, więc może będziemy musieli ich zabić, ale wpierw spróbujmy porozmawiać i zorientować się w sytuacji. Gunther, chodźmy w ich stronę - stwierdził jednocześnie podnosząc do góry swoją laskę i intonując proste zaklęcie, po którym zaczęła ona świecić jak latarnia. |
Otto zastanowił się nad planem przedstawionym przez Mergę. Rozważał wszelkie możliwości, jakby odruchowo rysował palcem po blacie symbole. Najpierw proste trzy okręgi, potem półksiężyc, następnie narysował kolejny okrąg i rozpoczął odciągać od niego linię, kiedy się zatrzymał a na jego twarzy pojawił się coraz szerszy uśmiech. |
|
Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 06:07. |
Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0