lastinn

lastinn (http://lastinn.info/)
-   Sesje RPG - Warhammer (http://lastinn.info/sesje-rpg-warhammer/)
-   -   Sodraland 2527 (http://lastinn.info/sesje-rpg-warhammer/20594-sodraland-2527-a.html)

Pipboy79 19-08-2023 20:05

Tura 04 - 2527.01.27 mkt; zmierzch
 
Miejsce: Hr. Skogland; Ebenstadt; Dzielnica Wschodnia, ul. Krucza; kamienica von Schwarz
Czas: 2527.01.27; Marktag; zmierzch
Warunki: sala narad; jasno; gwar rozmów; ciepło; na zewnątrz: noc, zachmurzenie, umi.wiatr, b.zimno (mod -10)


Warmund, Franziska, Rosaria



- Zimno dzisiaj. - mruknęła pod nosem Rosaria poprawiając swoją elegancką, futrzaną czapkę z jakiegoś białego zwierzęcia. - I już ciemno się robi. - dodała spoglądając na pochmurne niebo. Krótki, zimowy dzień dobiegł końca i chociaż niedawno bili szóstą godzinę to było już ciemno jak w nocy. W mrocznych kanionach ulic panowały już ciemności rozświetlane plamami świateł padających przez okna. Ponieważ pora była jeszcze dość wczesna to w wielu mijanych kamienicach, gospodach i mieszkaniach paliły się światła. Tylko tam gdzie były warsztaty rzemieślnicze albo sklepy było już ciemno i pozamykane. Ludzie pracowali zgodnie z rytmem dnia więc gdy ten się kończył to i oni zamykali swoje interesy i szli do domu albo po drodze do karczmy “na jednego”.

- Ale już prawie jesteśmy. To gdzieś tutaj powinno być. - odparła marienburska magister próbując przeniknąć wzrokiem ciemności. Wychodzili jeszcze w środku dnia więc wtedy żadne światło nie było potrzebne. Ale teraz jakaś lampa mogłaby pomóc w odczytaniu numerów domów. Bo chociaż każde z ich trójki mniej więcej kojarzyło o jaką ulicę chodzi seniorowi Escalante to już o którą dokładnie kamienicę to mniej. A przez drogę mieli okazję aby porozmawiać czy porozglądać się po tych ulicach. Przynajmniej póki jeszcze szarzał zmrok i coś było widać.

- Bardzo dziękuję Warmundzie, schlebia mi, że masz o mnie tak wysokie mniemanie. Mam nadzieję, że nie odebrałeś mojej odpowiedzi jako opryskliwą. Chciałam po prostu podkreślić, że nie pochodzę z Imperium. Nam w Marienburgu bardzo na tym zależy aby nas nie brano za część waszego kraju. Nawet jeśli niegdyś tak było. Cieszymy się własnymi prawami i niezależnością. Jak choćby to, że nie mamy waszych Kolegiów tylko szkolimy się własnym trybem. - jasnowłosa magister chyba nie miała imperialnemu koledze za złe jego uwag i nie chciała zostawiać niesmaku w tej dyskusji. Chociaż nie omieszkała podkreślić własnej niezależności jak i jej pełnomorskiej ojczyzny. Zaś z tego co wiedział Warmund to rzeczywiście Kolegia Magii założone niecałe dwa wieki temu przez elfickiego arcymistrza sztuk tajemnych Teclisa. Ale poza Imperium ten system się nie przyjął. Póki siedziało się w kraju imperatorów to wydawało się tylko geograficzna ciekawostka. Ale gdy ruszało się poza jego granice to już mogło dziwić, że gdzie indziej nie jest jak w kraju. Jak choćby większość magów jakich poznał poza Imperium w świetle imperialnego Edyktu o Magii zostaliby tam uznani za guślarzy lub przynajmniej zaproszeni do jakiejś placówki Kolegium na rozmowę. Jednak prawo imperialne nie działało poza Imperium. I choćby papiery jakie ze sobą przywiózł były tutaj czymś w rodzaju listu polecającego z renomowanej uczelni ale nie niosło ze sobą żadnych dodatkowych uprawnień. Tutaj był takim samym magiem jak Franziska Boots czy ktokolwiek inny.

Z drugiej strony nie było tu służb kontrolujących magów. Jak choćby w Imperium mieli kapłanów Sigmara z Oczyszczającego Płomienia co się specjalizowali. w zwalczaniu herezji wszelakiej w tym nielicencjonowanych magów, guślarzy, nekromantów i demonologów. Albo estalijskiej Inkwizycji. Bo tam, w Estalii też mieli “przykre przygody” jak to kiedyś eufemistycznie nazwał Maximo z wszelkiej maści wampirami i nekromantami oraz nieumarłym plugastwem jakie się zawsze przy nich pęta. Właśnie dlatego w księstwach estalijskich magowie byli bardziej na cenzurowanym niż choćby w Imperium. Tam każdy mag musiał mieć mieć swojego inkwizytora jaki go kontrolował. Zaś w Bretonii i Kislevie żadnych oficjalnych szkół magii nie było. Za to tam magią mogły się parać tylko kobiety. U zachodniego sąsiada Imperium chłopcy zdradzający nadnaturalne talenty byli zabierani przez Panią Jeziora aby nigdy więcej się nie pojawić wśród żywych. Co się z nimi potem działo tego nikt nie wiedział. Zaś u wschodniego sąsiada tacy chłopcy mieli być zabijani jako przyszłe zagrożenie dla społeczności. A w samym Sodralandzie naukę sztuk mistycznych traktowano jak inne profesje akademickie. Czego dobitnym przykładem było założenie Domu Uczonych i właśnie magów.

- A co tam się dzieje? - zagaiła pochodząca z Tilei szlachcianka. W ciemności ulicy trudno było dostrzec detale. Ale w plamie świateł widać było a jeszcze bardziej słychać jakieś zamieszanie. Słychać było jakieś głosy i nawet strażników z halabardami. Gdy się zbliżyli jeszcze bardziej dało się rozróżnić odgłosy jakiejś kłótni i lamentów.

- To bezprawie! Ludzie czy wy to widzicie?! To bezprawie! Zobaczycie! Dziś przyszli po mnie jutro przyjdą po was! Czy będziecie się temu bezczynnie przyglądać?! - wołał jakiś mężczyzna stojący przed wejściem do chyba sklepu w budynku kamienicy. Stał wśród strażników jacy mniej więcej otaczali tą strefę dość koślawym kordonem. Wewnątrz stał wóz i chyba żona tego mężczyzny jak można sądzić po wyglądzie. Do tego dwóch czy trzech ludzi wynosiło rzeczy z wnętrza i pakowało na wóz.

- Przestań paplać gębą! Dostałeś nakaz! Chcesz to idź do ratusza i tam im paplaj a nie tutaj! - ktoś kto chyba był dowódcą strażników też był rozeźlony całą tą sceną. Zwłaszcza, że wokół zebrało się już z kilkanaście osób na ulicy, w najbliższych oknach też i wychodzili z kamienic aby przypatrzeć się. I dało się wyczuć wrogom strażnikom aurę. Parę osób rzeczywiście zaczęło rzucać złorzenie pod ich adresem. Robiło się coraz bardziej nerwowo.

- Co tu się dzieje? - zapytała Rosaria jakiegoś mężczyznę który obserwował z ulicy całe wydarzenie.

- Rekwizycja. Przyszli z papierem i rekwirują lokal. Esteban mówi, że się odwoływał i czeka na odpowiedź z ratusza ale nie słuchają. Kazali mu do zmroku opróżnić lokal i zjeżdżać. Jakby za mało ciężkie czasy nastały to jeszcze to. - odparł starszy mężczyzna widocznie nie pałając poparciem dla działań strażników.

- A wiesz gdzie jest 12-ta kamienica? - skoro szlachcianka już zasięgnęła języka to dopytała się też o numer pod jakim miała mieszkać imperialna uczona.

- A o tamten. - wskazał jej przypadkowy przewodnik na sąsiednią kamienicę. Wejście było jednak akurat z od strony tego zarekwirowanego lokalu barbierza i stało tam dwóch czy trzech strażników tworzących końcówkę kordonu.

- Chodźmy tam. - rzuciła de Trevisani do dwójki towarzyszy. Podeszli bliżej i zapukali. W naturalny sposób wzbudzili zaciekawione spojrzenia najbliższych strażników. Zwłaszcza dwie młode i dobrze ubrane damy. Jednak nic się nie stało. Kamienica z numerem 12 była cicha i ciemna. Nie było słychać aby ktoś schodził i otwierał drzwi nawet światło się nigdzie nie zapaliło.

- Coś tu zakłóca wiatry magii. W tych drzwiach. Pewnie zaklęcie z alarmem. - rzuciła Franziska. Zresztą Warmund też wyczuł coś podobnego.

- Ale ciemno. Chyba jej nie ma. - szlachcianka cofnęła się nieco aby objąć spojrzeniem front budynku. Nadal jednak żadnego światła w oknach nie było widać.




Miejsce: Hr. Skogland; Ebenstadt; Dzielnica Centralna, ul. Awanturników; karczma “Waran i baran”
Czas: 2527.01.27; Marktag; zmierzch
Warunki: sala narad; jasno; gwar rozmów; ciepło; na zewnątrz: noc, zachmurzenie, umi.wiatr, b.zimno (mod -10)



Kristof, Myra, Filippo



Gdy wracali ze świątyni Myrmidii zrobiło się już ciemno. Co nie było dziwne bo był sam środek zimy i dnie były krótkie. Nawet jeśli nie była to tak mroźna i śnieżna zima jak na wschodnich kresach Imperium to rytm dobowy wydawał się być ten sam. Towarzysze z jakim poszedł Kristof nie miały ochoty na zbędne łażenie po mokrym, chłodnym i pochmurnym mieście. Zwłaszcza jak już było ciemno jak w nocy. Co prawda nie było jeszcze spokojnie jak w środku nocy bo dzień roboczy dopiero się skończył i zaczynał sie wieczorny ruch do domów a często i gospód więc ludzi na ulicach było całkiem sporo.

Myra a za nią zatrzymała się jednak gdy mieli minąć jakąś grupkę kilkunastu przechodniów. W centrum był jakiś nawołujący mężczyzna. Nowicjuszka Myrmidii chciała posłuchać co wywołało takie zainteresowanie zebranych. Był to już chyba starszy mężczyzna co można było wnioskować po głosie i przetykanej siwizną brodzie. Ale, że już było ciemno to szczegóły nie były widoczne. Miał na sobie długą, ciemną szatę. Być może habit albo coś podobnego. Ten prosty, szorstki ale solidny strój był lubiany przez różnej maści mnichów, filozofów, myślicieli i eremitów.

- Nadchodzi koniec świata! To kara! Słuszna kara! Kara za nasze grzechy! Cierpimy i słusznie! Cierpienie uszlachetnia! Wyzbądźcie się pychy! Odrzcućcie doczesne bogactwa! Cóż wam po nich? Cóż one znaczą gdy staniecie przed obliczem dobrych bogów i zapytają was coście dla nich uczynili? Marność ach marność te wasze dostatki! Cierpnienie i niedostatek uszlachetnia! Wzmacnia hart ciała i ducha przed pokusami złego! Wyzbądźcie się pychy i lenistwa! Pokornie znoście los jakim doświadczają nas bogowie! Módlcie się i czyńcie dobro zaczynając od samych siebie! Nie pytajcie co ojciec czy matka, mąż czy żona, dzieci czy sąsiedzi już uczynili! Dajcie przykład i nawróćcie się! Szanujcie przykazania dobrych bogów a może odwrócą one swoje rozgniewane oblicze i skierują je gdzie indziej! - krzyczał ten stary mężczyzna i sporo osób kiwało głowami. W końcu co roku zima mocno doświadczała to miasto. Zwłaszcza teraz, na przednówku gdy jeszcze nic nie było zasiane i trzeba było miesiącami czekać aż ziarno wyda plon nadający się do spożycia. A tu jeszcze ta straszna plaga spadła na miasto a księżna bez skrupułów zamknęła swoją stolicę kwarantanną. Ten nowy rok zaczął się kiepsko dla Ebenstadt i zapewne w niejednej głowie pojawiało się pytania jak do tego doszło i czemu są tak ciężko doświadczani. Takie odpowiedzi jakie dawał ten uliczny wieszcz mogły więc paść na podatny grunt.

Myra nasłuchała się widocznie odpowiednio dużo bo dała znać, że mogą ruszać dalej. I bez przeszkód wrócili do przyjaznej im oazy światła, ciepła i domowej atmosfery. Okazało się, że druga trójka jeszcze nie wróciła z Domu Uczonych ale zapewne dlatego, że zdobyli adres tej von Schwarz i mieli zamiar tam od razu pójść i sprawdzić. Przysłali jakiegoś smyka z taką właśnie wiadomością. Zaś na miejscu część śmiałków opuściła już “Warana” i została może z połowa w tym sam szef. Ten jednak też zbierał się już do odejścia gdy wróciła trójka ze świątyni. Myra zdała mu relację, że jej siostry też dostały list od Maestro i pewnie w podobnym czasie co de Soto więc dopiero zaczęły przeszukiwanie magazynów za tym biczem. No i jak coś znajdą to mają dać znać.

- Dobrze. To poczekamy co z tego wyniknie. Jak wrócą ci od tej uczonej to zobaczymy co im się udało ustalić. A na razie z dobrymi bogami. Widzimy się jutro. - szef pożegnał się ze swoimi śmiałkami i ruszył do wyjścia. Zresztą ci co zostali też w sporej mierze przeszli z sali narad do głównej gdzie działała publiczna część gospody i było już sporo gości. Jak to zwykle gdy wieczór jest jeszcze młody.

Baird 27-08-2023 11:06

Warmund przez chwilę rozważał rozproszenie czaru który był na drzwiach, ale w końcu zdecydował, że nie wiedząc czy jest to alarm, zamknięcie, czy może coś jeszcze innego, że nie warto.
Czarodziej obszedł dom, ale z tyłu natknął się na zamkniętą furtkę. Tu nie było, żadnej magii, ale wytrychów w kieszeniach magistra też nie było.
Piromanta wrócił do swoich towarzyszek przy frontowych drzwiach i zapytał czy mają jakieś sugestie, te jednak nie okazały się zbyt przydatne.
Warmund postanowił wrócić do Warana, by złożyć raport komendantowi.

Cioldan 27-08-2023 21:09

Kristof na moment został w Waranie, jednak po dwóch kuflach piwach i luźnej rozmowie z resztą towarzystwa, udał się do domu. Nie miał zamiaru zamartwiać swej Matki niezapowiedzianą nieobecnością, ale też w Waranie nie było Jego przyjaciółki Sigrun ani też obiektu westchnień czyli Julii
Po opuszczeniu karczmy miał do przejścia krótki kawałek drogi. W dół ulicy jakieś 50 kroków, następnie skręcić w prawo w mniejszą przecznicę i już po chwili stał budynek w którym znajdowało się jego mieszkanie. Po wejściu do kamienicy na parterze zobaczył stojącego przy drzwiach sąsiada. Był to Thomas Veilchenhaut, który mieszkał centralnie pod Gummiohrami. Kolejny raz zalany prawie w trupa.
- Słyszę Cię gówniarzu. Wszędzie rozpoznam te twoje niezdarne kroki. - może tego nie widać w piśmie, ale Thomas wybełkotał te słowa na tyle niewyraźnie, że osoby które go nie znały raczej nie zrozumiałyby tej wypowiedzi. Kontynuował - Choć tu gówniarzu i otwórz mi drzwi, ale już..
Kristof podszedł, wyrwał mu klucze, otworzył drzwi, wepchnął sąsiada do środka, następnie rzucił kluczami obok leżącego Thomasa
- Mam tylko nadzieję, że nie zaraziłeś mnie żadnym gównem- wydobył z siebie ostatni bełkot tego dnia sąsiad spod 2.
Młodzieniec wszedł wyżej po schodach i wszedł za drzwi z numerem 4. W mieszkaniu panowała cisza. Na stole leżała kolacja, chleb z serem białym i miodem. Ten ostatni Rita - jego matka- dostała od jednej z elfek pracujących z nią w jednym ogrodzie. 22 latek niezmiernie się ucieszył, gdyż było to jego ulubione połączenie na kanapce. Po zjedzeniu zdjął odzienie wierzchnie, przemył się w misce i poszedł spać. W końcu jutro z samego rana znów miał stawić się w Waranie...

Pipboy79 29-08-2023 00:39

Tura 05 - 2527.01.28 bkt; przedpołudnie
 
Miejsce: Hr. Skogland; Ebenstadt; Dzielnica Centralna, ul. Awanturników; karczma “Waran i baran”
Czas: 2527.01.28; Backertag; przedpołudnie
Warunki: sala narad; jasno; gwar rozmów; ciepło; na zewnątrz: dzień, zachmurzenie, łag.wiatr, mroźno (mod -15)



Wszyscy



Na Alei Awanturników nastał kolejny dzień. Ponownie pochmurny. Ale zimą to nie było nic nadzwyczajnego. Może imperialnego śniegu i mrozu tu nie było ale jednak pogoda i tak potrafiła tu dopiec. Zwłaszcza jak tworzył sie tu kocioł w tym narożniku gór gdzie jedne wiatry wiały z góry przynosząc chłodne i suche powietrze a od strony morza szło ciepło i wilgoć. Właśnie nas Sodraland te dwie siły powietrznych żywiołów ścierały się co często owocowało pochmurnym niebem, deszczem a czasem gradem czy śniegiem. Stalowe niebo wiszące ciężko nad dachami miasta nikogo więc pewnie nie dziwiło. W powietrzu czuło się chłodną wilgoć.

- Będzie padać. - Silvia mruknęła ledwo weszła do środka sali narad. Po czym podeszła do wieszaka aby odwiesić na razie suchy płaszcz. W taką chlapę jedynie buty i może końcówki nogawek były mokre i ubłocone. Ale jakby miało padać jak to zapowiadała tutejsza tropicielka to mogło się to jeszcze zmienić.

- Jak ty to robisz, że jesteś taka czyściutka co? - tileańsko - bretońśka szlachcianka co też niedawno przyszła nie mogła się nadziwić świetlistej koleżance, że ta zawsze wydawała się nieskazitelna czysta. Zwłaszcza jak sama krytycznie oglądała dolny skraj swojej barwnej sukni jaki mimo jej starań nie uniknął ubrudzenia.

- Magia. - odparła z uśmiechem marienburska uczona. Dzisiaj obie towarzyszki przyszły może nie z samego rana ale tak nieco później gdy jak zwykle z miasta do “Warana” zaczynali schodzić się śmiałkowie. Wczoraj jednak obie zgodnym tonem czyniły Warmundowi wyrzuty, że w ogóle rozważał wejście do czyjegoś domu pod nieobecność gospodyni.

- Zwłaszcza, że mamy ją poprosić o pomoc. Więc lepiej by było zrobić na niej dobre wrażenie. Najście z włamaniem wątpie by takie zrobiło. Nie zapominaj, że to szlachcianka i szanowana uczona a nie jakieś podłe zbiry z ciemnych zaułków. - tłumaczyły mu na zmianę gdy wracali już po ciemku do swoich domów.

- No i też nasza koleżanka po fachu. Aż tak wielu z nas nie ma w tym mieście aby jeszcze robić sobie nawzajem koło pióra. Pomyślałeś co będzie jak ona by się poskarżyła w Domu na taki numer? - Franziska z kolei podkreślała, że owa von Schwarz jest także magiem a tych było jeszcze mniej niż uczonych. A ci zbierali się w Domu Uczonych między innymi po to aby się wymieniać plotkami. I skarga młodej i pięknej koleżanki, tak szanowanej za jej pasje naukowe mogły paść na podatny grunt i nie tylko Warmundowi by mogło to tam popsuć relacje ale i reszcie śmiałków de Soto. Więc obie wydawały się wczoraj raczej zadowolone, że do sforsowania domostwa von Schwarz w żaden sposób nie doszło.

Ale to było wczoraj. Dzisiaj też przyszła najpierw jedna, potem druga, także i reszta towarzystwa pokazywała się pojedynczo albo w parach. Wreszcie przyszedł sam ich lider i wysłuchał tego co trójka magów i uczonych miała do opowiedzenia o wczorajszej wizycie w Domu Uczonych a potem u tej von Schawrz. Pokiwał głową przyjmując to do wiadomości i w zamian przekazał im wieści z jakimi wróciła druga grupa wysłana do świątyni Myrmidii. Czyli, że mają jakąś Ostrą Karę na stanie w magazynach ale, że do nich Maximo wysłał list w podobnym czasie jak do de Soto to i dopiero zaczynały szukać tego bicza. Bo to jakiś bicz miał być do wymierzania kary. Stąd nazwa. W każdym razie siostry obiecały, że jak go znajdą to dadzą znać. Na razie było późne rano to pewnie jeszcze nie znalazły skoro żadnych wieści nie było.

- Nie ma co ich poganiać. Nikt nie lubi jak mu ktoś zagląda przez ramię gdy grzebie w swoich szpargałach. Dajmy im czas. - ciemnowłosy lider grupy awanturników machnął na ten świątynny wątek ręką. Widocznie był gotow go chwilowo odpuścić i dać działać siostrom na własną rękę. Zwłaszcza jak działały w trzewiach własnej świątyni i wczoraj podziękowały za pomoc.

- A tą von Schwarz znaleźliście ale jej wczoraj nie było. - zamyślił się gdy zwrócił się do trójki uczonych jacy wczoraj udali się w inną stronę. Skubał przy tym machinalnie krawędź swojego mankietu.

- To jeszcze nic takiego. Nie byliśmy umówieni a milady wcale nie musiała czekać nas w swoim domu. Spróbujcie udać się w dzień. Może ją zastaniecie. Umówcie się z nią, zaproście na rozmowę i tak dalej. Maestro bardzo zależy na współpracy z nią. Trudno w mieście znaleźć kogoś innego kto tak dobrze zna starożytne języki. - zdecydował w końcu, że nic wielkiego wczoraj się nie stało. W końcu poszli do młodej milady i uczonej bez zapowiedzi to nic dziwnego, że ich nie czekała. A, że akurat wyszła z domu to też jeszcze nic takiego. W końcu o tej porze całkiem sporo śmiałków też nie przebywało jeszcze w swoich mieszkaniach prawda? Uśmiechnął się krzywo kącikiem ust rozbawiony własną uwagą. Ale i część głów mu pokiwało.

- W każdym razie dostałem kolejny list od Maestro. Ponieważ jego też obowiązuje kwarantanna więc co się da przygotować na zewnątrz to właśnie to robi. Ale w Festag albo tuż po zamierza przypłynąć do miasta. Więc rozumiecie, dobrze by było mieć dla niego jakieś efekty naszej pracy i nie witać go z pustymi rękami. - oznajmił nowe wieści tego dnia. Co znów wywołało falę szmerów i komentarzy. Co prawda już wczoraj nadworny, książęcy mag zapowiadał swoje przybycie do miasta ale jeszcze bez żadnych konkretów. I do tego okazało się, że nawet jego obowiązuje kwarantanna. Pomimo jego wysokiego stanowisko jako członka Rady Książęcej i osobistego doradcy Żelaznej Księżnej. Ale do Festag to jeszcze parę dni było. Teraz była dopiero połowa tygodnia.




https://i.imgur.com/qjmt9pb.jpg


- Jak tu szłam to widziałam jakieś zbiegowisko. Zatrzymałam się na chwilę aby posłuchać o co chodzi. Jakiś mężczyzna gadał jak nawiedzony, że to kara za grzechy. Ta zaraza. Ale kto się nawróci na prawdę ten dozna oświecenia. Będzie uzdrowiony, błogosławiony i tak dalej. I ludzie kiwali głowami a parę to nawet potem gadało z nim bliżej ale już nie chciało mi się czekać i przyszłam tutaj. - Czarna Julia była tubylcem. Urodziła sie i wychowała na ulicach Ebenstadt. Więc znała je od podszewki. W grupie była ceniona za możliwości otwierania tego co zamknięte. Ale z powodu tego szemranego pochodzenia nie wszyscy za nią przepadali. Jak się odezwała też jeszcze jedna czy dwie osoby przypomniały sobie, że widziały podobne zbiegowiska.

- Ja tam wczoraj gadałam z kamratami. Czy by się nie dało jakoś wymknąć rzeką. Gdyby zaszła taka potrzeba. Kto wie? Jakby było trzeba… No ale dzisiaj byłam na murach z rana. I widziałam jak tam palikowali jednego co z miasta zwiał i go złapali. Przywiązali do pala i podpalili stos. Krzyczeli, że to zdrada taka ucieczka i będą karać jak za zdradę. Szkoda. Trochę go znałam tego co go złapali. Tak z widzenia ale trochę tak. Czyli jakby zwiewać to nie tylko z miasta ale jeszcze ten kordon na zewnątrz trzeba by jakoś wykiwać. - Sigrun nie wydawała się być tym wszystkim za bardzo przejęta. I podzieliła się z kolegami i koleżankami swoimi przemyśleniami. Niezbyt się widocznie przejmując książęcymi zakazami. Była rodowitą Norsmenką i człowiekiem morza. Więc takie zamknięcie w klatce jak to mówiła od kwarantanny działało jej na nerwy i podsycało jej buntowniczą naturę. Chociaż od początku kwarantanny już kilka ucieczek było. I tych co złapali rzeczywiście palili na stosie na przedpolu miasta. W strefie niczyjej między murami a obozem oblegającej, książęcej armii. Tak o tym mówiono coraz częściej. Że księżna oblega swoją własną stolicę. Tylko takie oblężenie bez szturmów co się bierze miasto głodem. Nie zgadzało się tylko to, że jednak codziennie jakieś dostawy prowiantu łodziami przypływały do miasta. To, że Norsmenka znała tego co spalili dzisiaj jakoś nie poprawiało jej humoru.

Rozmowy przerwał jakiś harmider za ścianą. Większość śmiałków spojrzała na siebie po czym zerwali się z miejsc i rzucili do sali głównej. Tam gdzie działała zwyczajna karczma i byli zwyczajowi gości. De Soto jako, że miał kłopoty z protezą nogi nie był tak żwawy jak jego młodsi podwładni więc nawet nie próbował się z nimi ścigać i został na miejscu. A teraz na początku pochmurnego, zimowego dnia nie było ich aż tak wieku. Bo już było za późno na śniadanie a za wcześnie na obiad. Chyba, że dla niektórych nocnych marków był czas na pierwszy kufel i posiłek. Z drugiej strony odkąd zamknięto miasto jakby więcej osób przesiadywało w karczmach. Teraz właśnie była jakaś awantura.

- Luudzieee! Ludzie pomóżcie! Toć mnie znacie! Nie dajcie mnie tym psubratom! - krzyczał jakiś mężczyzna. Rzeczywiście co niektórzy z awantruników wydawał się on znajomy. Chyba miał na imię Ludolf i miał jakiś sklep z rybami i żywnością czy jakoś tak. Drobny sklepikarz. Ale cwaniak bo przychodził tu nie tylko na obiady czy śniadania ale czasem i w interesach.

- Stul pysk! - krzyknął do niego główny strażnik. Na resztę gości i wybiegających najemników spojrzał groźnie. - Nie wtrącajcie się! To spekulant i szabrownik! Mamy na niego nakaz! - huknął na zdezorientowaną resztę. Zaś dwaj jego towarzysze zmagali się aby wywlec szarpiącego się Ludolfa. Zaś dwaj inni trzymali im halabardy i obserwowali stanowiąc swego rodzaju rezerwę sił.

- Jaki spekulant?! Jaki szabrownik?! Ja nic nie zrobiłem! U mnie wszystko jest legalne! Nie wiem o co chodzi! - krzyczał szarpiący się handlarz ale z dwoma wprawnymi w tej materii strażnikami tylko opóźniał nieuchronne.

- Sędziemu to wytłumaczysz. - prychnął dowódca strażników jakby nie wierzył w czyste sumienie pochwyconego. Dał znać swoim ludziom aby się pospieszyli i nie przedłużali zamieszania.

- A to świnie. - mruknęła pogardliwie Julia jaka niejako przez skórę miała awersję do wszelkich przedstawicieli władz.

- No. Brużdżą w naszej karczmie. Ta zniewaga krwi wymaga. - chrapliwy głos Grzywki dziwnie współgrał z jego zabawą nożem. Zaś strażnikom posyłał złe spojrzenie.

- Nie przesadzajcie. To straż. Na pewno wiedzą co robią. Jak coś przeskrobał to powinni go postawić przed sądem. - sir Gilbert zganił ich wzrokiem. Jako bretoński rycerz niezbyt się spoufalał z pospólstwem za to stał zwykle po stronie prawa. Bo w jego rodzimej Bretonii prawo egzekwowali właśnie tacy jak on zacni i szlachetni panowie.

- Głupio zrobił, że dał się złapać. Niech by do mnie te kundle podskoczyły. - Sigrun prychnęła pogardliwie. I czule pogłaskała swój topór zaznaczając jak by postąpiła gdyby po nią przyszli strażnicy. Zaś do kogoś kto dał się prowadzić jak świnia na uwięzi nie miała zbyt wiele współczucia ani zrozumienia.

- Prawo musi być. Inaczej wszystko się posypie. A na wojnie czy przy jakiejś zarazie to zawsze takie szumowiny wypływają na wierzch. - Lazarius niejako poparł Bretończyka. Sam był jednym ze słynnych imperialnych Wielkich Mieczy i weteranem wielu bitew i kampanii. To i napatrzył się na nich na różne paskudztwa i nic co ludzkie nie było mu obce.

- Ale się szarpią. U nas to nie do pomyślenia. Jakby u nas były jakieś wątpliwości co do czyjegoś zachowania to by dostał zaproszenie na rozmowę i sam by przyszedł aby złożyć stosowne wyjaśnienie. - Morska Bryza pokręcił głową jakby wciąż nie mógł się nadziwić na te ludzkie zachowania. I nie omieszkał dorzucić jak to się odbywa u nich na w pół mitycznym Ulthuanie.

- Tak, bo u was to zawsze jest wszystko czystsze, lepsze i bogatsze. Wychodki też pewnie macie ze złota i porcelany. - prychnął kąśliwie Eskil. On podobnie jak Julia też był stąd. I nawet podobnie zgrywał największego cwaniaka w mieście. Ale raczej pracował mimiką, ustami i mową ciała co pozwalało mu zjednać do siebie albo sprawy jaką przedstawiał. Nie omieszkał jednak wbić złośliwej szpili elfiemu koledze.

Baird 01-09-2023 21:07

Miejsce: Hr. Skogland; Ebenstadt; Plac Targowy, apartament Krugera
Czas: 2527.01.28; Backertag; ranek
Warunki: kuchnia; jasno; zapach jajecznicy; ciepło; na zewnątrz: dzień, zachmurzenie, łag.wiatr, mroźno (mod -15)

Magister Kruger siedział przy kuchennym stole w swoim zwykłym ubraniu. Przed nim leżały w miseczce ogóreczki, trzy kromki chleba na talerzyku i kubek z sokiem jabłkowym. W powietrzu unosił się zapach jajecznicy, którą Klaus właśnie kończył i nakładał do miski, którą po chwili przyniósł swojemu pracodawcy.
- Klausie. Po śniadaniu będę miał dla ciebie specjalne zadanie. Weź proszę garść smakołyków ze spiżarki i zanieś je dzieciom. Chcę aby Kijanki przeszukały miasto w poszukiwaniu lady Vivienne von Schwartz, i poinformowały ją, że zapraszam ją do "Warana i Barana" na prośbę Maestro Maximo.-
Klaus skinął głową i podsunął pod brodę mistrzowi sztuk tajemnych miskę z jajami.
Po śniadaniu Kruger przebrał się w swój szlachecki strój i wyruszył na spotkanie w karczmie.

Cioldan 03-09-2023 09:58

Miejsce: Hr. Skogland; Ebenstadt; Dzielnica Centralna, ul. Boczna; mieszkanie Gummiohrów
Czas: 2527.01.28; Backertag; ranek
Warunki: główne pomieszczenie; jasno; ciepło; na zewnątrz: dzień, zachmurzenie, łag.wiatr, mroźno (mod -15)

Jak w każdy Backertag, Rita wstała wcześniej, aby przed pracą upiec świeży chleb. Mąkę pszenną miała nagromadzoną, gdyż taką mieli tradycję w rodzinie. Na czarną godzinę mieli spory zapas mąki, a jej ociec z przygotowanego wcześniej zakwasu potrafił wypiec chleb nad ogniskiem. Na szczęście mogli nadal być w domu, kwarantanna nie była jeszcze na tyle długa by zacząć wariować. Zresztą oboje z Kristofem nie wyjeżdżali raczej z miasta odkąd się tu wprowadzili. Zapach świeżego bochenka rozchodził się po całej izbie. Syn Rity, też wyjątkowo wcześniej się obudził, gdyż od niedawna postanowił pomagać Matce przy wypiekach. Może to Jej przemiana sprawiła, że zaczął chętniej z nią obcować, a może po prostu dzięki grupie de Soto zaczął sam podejmować inicjatywę. W każdym razie, po przygotowaniu posiłku składającego się z kilku kromek i jajek, rodzina Gummiohrów opuściła mieszkanie i każdy udał się w swoją stronę. Rita do ogrodów, a Kristof do tawerny.

Miejsce: Hr. Skogland; Ebenstadt; Dzielnica Centralna, ul. Awanturników; karczma “Waran i baran”
Czas: 2527.01.28; Backertag; przedpołudnie
Warunki: sala narad; jasno; gwar rozmów; ciepło; na zewnątrz: dzień, zachmurzenie, łag.wiatr, mroźno (mod -15)

Na historię Julii, Kristof musiał coś powiedzieć. Chciał pokazać, że słuchał jej uważnie, chociaż czasami gdy się jej przyglądał to nagle jakby zapadała wokół cisza i widział tylko ją. Tym razem jednak skoncentrował się do końca i zdołał odpowiedzieć na temat
- Ja chyba za blisko mieszkam, bo nie trafiam na tych cudaków. Jednak jeśli będzie ich więcej i będą gadać podobne rzeczy, uważam, że trzeba będzie im się przyjrzeć. Może ktoś im płaci za gadanie takich rzeczy? Na co niby mamy się nawrócić? *Ehh* nie lubię tych szarlatanów… - Kristof poza zainteresowaniem Julią, lubi też po prostu głośno przedstawić swoje przemyślenia na każdy temat. Nawet jeśli nie zna się na czymś to i tak ma potrzebę wyartykułowania swoich myśli.
Pierwszą osobą, która zareagowała na słowa młodego Gummiohra był Warmund. Mag, już nie tak młody, budził respekt w całej grupie, przynajmniej tak postrzegał go Kristof. Chociaż u samego młodzieńca, piromanta budził też jakiś lęk. Może przed spłonięciem?
- Będę musiał się później przyjrzeć tym “apostołom”, w Imperium przed burzą też się pojawiali, akurat w czas by szerzyć chaos i spaczenie w imię swoich mrocznych patronów. - Kruger siedzący do tej pory w ciszy odpowiedział na raczej retoryczne pytanie. - Wcześniej podejrzewałem w tej zarazie brudne paluchy Nurgle zwłaszcza, żę trędowata miała “cudowne ozdrowienie”, ale teraz zaczynam mieć wątpliwości. Fakt, żę von Schwarz jest potrzebna by tłumaczyć nehekarańskie teksty, oznaczać może udział nieumarłych, - Warmund zrobił pauzę. - wampirów. Nagash miał spore ego i uważał się za boga nim Sigmar zweryfikował jego tezę i umartwił nekromantę, to jednak nie osłabiło jego kultu i nadal jest on uważany za “boga” nieśmierci przez swoich wyznawców.
Czarnowłosa łotrzyca wzruszyła ramionami i podobnie jej mina świadczyła, że nie ma pojęcia jak to jest z tymi wieszczami zagłady.
- Tylko mówię co widziałam jak tu szłam. - dodała po chwili.
Po chwili odezwała się wilkołaczka.
- Ja tam wczoraj gadałam z kamratami. Czy by się nie dało jakoś wymknąć rzeką. Gdyby zaszła taka potrzeba. Kto wie? Jakby było trzeba… No ale dzisiaj byłam na murach z rana. I widziałam jak tam palikowali jednego co z miasta zwiał i go złapali. Przywiązali do pala i podpalili stos. Krzyczeli, że to zdrada taka ucieczka i będą karać jak za zdradę. Szkoda. Trochę go znałam tego co go złapali. Tak z widzenia ale trochę tak. Czyli jakby zwiewać to nie tylko z miasta ale jeszcze ten kordon na zewnątrz trzeba by jakoś wykiwać. - Sigrun nie wydawała się być tym wszystkim za bardzo przejęta. I podzieliła się z kolegami i koleżankami swoimi przemyśleniami.
Kristof i tej okazji nie przepuścił by się wypowiedzieć
- Sigrun, szczerze współczuje straty. To nauczka, że w obliczu wielkiego kryzysu, trzeba by było wymyślić coś innego. Może jakoś za tych dostawców się przebrać jakoś. Albo wejść potajemnie na ich łódkę… Ja i tak bym nie uciekał, nie zostawię Matki samej. - Gummiohr zwracał się do swojej przyjaciółki, jednak mówił to głośno, tak, że wszyscy słyszeli. Na końcu dodał ciszej - zresztą jakbym uciekł, to Ojciec by nas nie zastał jak wróci…
- Ale oni nie wpływają do miasta. Puszczają tratwy z biegiem rzeki tak aby zdryfowały do molo. Tam stoi straż i je wyławia, cumuje i wyładowuje. - odparła Norsmenka od razu korygując słowa kolegi.
Wydawało się, że Sigrun jest całkiem dobrze zorientowana jak odbywają się dostawy żywności jakie od zamknięcia bram nieco wspomagały mieszkańców w tym zakresie. Chociaż wszyscy sobie zdawali sprawę, że to w skali całej populacji dość symboliczne wsparcie. Za miastem jednak też był środek zimy i wszyscy bazowali jeszcze na zeszłorocznych zapasach jakie znajdowały się w spichlerzach.

----------------------------
Po krótszej chwili i zamieszaniu z policją, gdy większość z zebranych ludzi z grupy de Soto się już wypowiedziała, przyszedł i czas na Kristofa
- Nie wiemy, może rzeczywiście coś złego przeskrobał? Słuchajcie, może warto tam podejść i uspokoić sytuację? Przecież są w posiadłości Szefa, powinni trochę szacunku dla jego gości mieć, nie? Ja bym powiedział, żeby dali się wypowiedzieć Ludolfowi, a przede wszystkim nie krzyczeli na pozostałych gości. Bo ten niby szubrawiec brzmi jak Ludolf, to na pewno on. Jakbyśmy powiedzieli, że on też jest tu gościem, to może chociaż powiedzieliby o co jest oskarżony, a tak to…. Nie wiem, nie podoba mi się taka łapanka w naszym lokalu.- Kristof zdobył się na dłuższą wypowiedź, a cała sytuacja mocno odbiegała od jego wyobrażenia służb mundurowych. W tej chwili to oni bardziej na bandziorów wyglądali w mniemaniu młodego chłopaka. Po chwili refleksji, przypomniał sobie co powiedział na końcu zdania i pospiesznie poprawił się. - W sensie w lokalu de Soto.
Kruger popatrzył na sytuację jaka rozgrywała się przy drzwiach.
- Nie Kristofie.- Warmund pokiwał przecząco głową.- Nie mieszaj się w to, będzie czas by zająć się tymi wytaszczeniami. Wczoraj wieczorem pod domem von Schwarz widzieliśmy jak strażnicy zajmują jeden z lokali, wtedy nie wydawało mi się to nadzwyczajne, teraz jednak zaczynam nabierać wątpliwości czy ta cała zaraza nie jest jedynie przykrywką większego spisku. - Czarodziej podzielił się swoimi spostrzeżeniami. - Tak się skupiłem na zarazie jako czymś boskim, że nie pomyślałem o tym, że stoi za nią chciwy śmiertelnik. - Mag wiedział, że jedynie nieliczni z grupy zrozumieją “szyfr” jakiego używa. - Ale czy to może być aż tak proste? - Kruger zapytał jakby sam siebie. - Ta choroba uderza umysł, nie ciało, i w krótkim czasie zmieniła życie w mieście. - Zadumał Warmund. - Tak. - Kruger zrobił krótką pauzę. - Pierwej jednak rzeczy pierwsze. Trzeba wrócić pod dom von Schwarz i ją tu bezpiecznie sprowadzić. Daż mi świadkiem, że czciciele Zmiany nie znajdą w tym mieście ostoi. -
- Nie wyciągasz zbyt pochopnych i daleko idących wniosków? - zapytała uczona z Marienburga obdarzając kolegę sceptycznym tonem i spojrzeniem.
- Być może.- Odpowiedział piromanta.- Dopiero zaczynam śledztwo.- Uśmiechnął się do niej Warmund.- Na tym etapie nawet Maestro jest na liście podejrzanych.- Dodał chłodno.
- No i po zawodach. -
Skwitowała widowisko Julia ciut kwaśnym tonem gdy strażnicy korzystając ze swojej przewagi liczebnej zdołali wywlec Ludolfa na zewnątrz. Ich lider widząc to też się skierował ku drzwiom. Z reszty gości chociaż sporo z nich miało zmieszane miny nie będąc pewnym co o tym wszystkim myśleć ostatecznie jednak nie zdecydowała się na żadną interwencję. Zwłaszcza widząc, że nikt z podopiecznych de Soto których zwabiła awantura ograniczyła się do obserwacji i komentarzy.
- To straż miejska. Oni mają prawo działać także i w karczmach i innych miejscach. Inaczej by wystarczyło, że jakiś drań wbiegnie do karczmy i już władze nie mogą go capnąć. - Gilbert wydawał się być spokojny jeśli chodzi o zachowanie się strażników.
- Ale wiadomo, są równi i równiejsi. Do świątyni czy rezydencji szlachcica to tak z butami nie wchodzą. - Grzywka skrzywił się z żalem obserwując jak szef strażników wychodzi przez główne drzwi w ślad za swoimi ludźmi.
Zawsze zdawał się być rozżalony gdy omijała go okazja do jakiejś draki. Zwłaszcza gdy chodziło o przedstawicieli prawa. Miał jednak na tyle oleju w głowie, żeby samemu nie szarżować na kilku strażników jeśli reszta ze śmiałków nie zdradzała ochoty na bitkę czy inne awantury.
- Skoro już o rezydencji szlachcianki mowa. Kto idzie ze mną do domu von Schwarz? W razie czego lepiej wziąć kilka wytrychów. Ale dalej stawiamy na dyplomatyczne podejście.- Kruger wrócił do tematu zadania jakie dzisiaj przed nimi stało.-
Kristof stał trochę w szoku. Chciał w głębi serca pójść wcześniej sprawdzić co się dzieje ze znajomym handlarzem, ale tak się zasłuchał w wywody Warmunda na temat zarazy, że dopiero głos Julii wytrącił go z jakby transu.
- Magistrze, myślę, że najlepiej jak znów zbierzecie drużynę magów. Ja jednak pójdę sprawdzić o co chodzi z Ludolfem, może strażnicy powiedzą za co go złapali. W sumie i tak nie mam nic lepszego do roboty. Kto pójdzie ze mną, bo nie słyszałem innych poleceń od szefa...-

Pipboy79 03-09-2023 20:23

Tura 06 - 2527.01.28 bkt; południe
 
Miejsce: Hr. Skogland; Ebenstadt; Dzielnica Wschodnia, ul. Krucza; kamienica von Schwarz
Czas: 2527.01.28; Backertag; południe
Warunki: - ; na zewnątrz: dzień, ulewa, sła.wiatr, b.zimno (mod -10)



Warmund



Czy rozesłane po mieście szkraby wrócą z jakąś ciekawą plotką o von Schwarz tego póki co Warmund nie wiedział. Miał nieco kłopot aby malcom opisać poszukiwaną. Najbardziej w oczy rzucały się jej dwukolorowe włosy. Zależy jak patrzeć. Albo czerwone z czarnym połyskiem. Albo czarne z czerwonym połyskiem. No i, że bladolica. Ale to akurat aż tak jej nie wyróżniało bo bladość była modna wśród uczonych, artystów i szlachty. Do tego była dość łatwa do uzyskania dzięki pudrowaniu twarzy. To właśnie bladość oddzielała błękitnokrwistych i im podobnych od ogorzałych od słońca, wiatru i mrozu twarzy robotników, chłopów, marynarzy i reszty ludzi pracujących na świeżym powietrzu. Więc niewiele miał tym dzieciakom do przekazania kogo mają wypatrywać czy wypytywać.

Z całej trójki śmiałków jaka wyszła z “Warana” na ubłoconą Aleję Awanturników zapewne najbardziej rzucała się w oczy tileańsko - bretońska szlachcianka. Chociaż pogoda mocno jej nie podpasowała bo miała skrzywioną minę. Zwłaszcza na początku gdy szli dość błotnistymi ulicami a na dodatek się rozpadało na całego. Właściwie to przyrżnęła porządna ulewa jaka nasyciła wilgocią zalegający gnój i błoto. Tworzyło ono zimną, brązową masę jakie lepiło się do butów, nogawek i krawędzi sukni. Mimo to Rosaria jak na prawdziwą damę przystało znosiła te niedogodności z godnością należną tak charakterystyczną dla jej stanu.




https://i.imgur.com/cbF9hGZ.jpg


- Wreszcie trochę bruku. - powiedziała cierpko milady gdy weszli na bardziej stabilny grunt. Tam gdzie na ulicach był bruk szło się zdecydowanie lżej. Chociaż rynsztoki przy takiej ulewie zmieniały się w rwące potoki pełne nieczystości.

Trzecią osobą była Sigrun. Norsmenka preferowała męski strój i w ogóle zdradzała wiele zachowań typowych dla mężczyzn i wojowników. Zwłaszcza z dzikiej północy przez co wiele osób, nawet wśród śmiałków odbierało ją jako gruboskórną i zbyt bezpośrednią a więc niegrzeczną. Właśnie choćby o wiele lepiej wykształcona i wychowana Rosaria. Niemniej Norsmenka zdawała się lepiej radzić z tym całym błotem i kałużami. Zapewne to, że szła w spodniach mogło jej tutaj pomóc przy pokonywaniu tych ubłoconych, śliskich kładek położonych na największym błocie. W przeciwieństwie do Rosari jakiej długa suknia na pewno nie pomagała w takiej sytuacji i czasem wyciągała swoją szczupłą, zadbaną dłoń po pomoc. W końcu jednak znaleźli się pod tym samym adresem co wczoraj wieczorem. Tyle, że zamiast świetlistej magister była z nimi norsmeńska wojowniczka.

- To tu? - zapytała Sigrun widząc, że towarzysze się zatrzymali. Rosaria pokiwała głową i przytknęła dłoń do skroni aby spojrzeć pod spadające krople ulewy i ocenić okna.

- Zapukam. Ale coś nie widzę światła w oknach. - odparła ciemnowłosa szlachcianka podchodząc do frontowych drzwi. W przeciwieństwie do wczorajszego wieczoru dzisiaj u sąsiadów był spokój. I chyba było zamkniętę. Zresztą ulewa wypłoszyła mieszkańców z ulic i bębniła głucho o wszystkich i wszystko swoimi zimnymi, kroplami.

- Chyba nikogo nie ma. - odparła Sigrun. Okiennice w oknach były otwarte ale nie widać było światła. A chociaż był środek dnia to w taką ulewę raczej paliło się światło bo wewnątrz budynków bez tego panował półmrok jak o zmierzchu lub świcie. Zresztą jak koleżanka zapukała to nie doczekała się żadnej odpowiedzi. Ani nikt nie schodził do drzwi aby je otworzyć albo chociaż sprawdzić kto to. Ani nawet do okna nie podszedł aby wyjrzeć kto tam tak stuka do bram.




Miejsce: Hr. Skogland; Ebenstadt; Dzielnica Centralna, ul. Plac Ratuszowy; ratusz
Czas: 2527.01.28; Backertag; południe
Warunki: - ; na zewnątrz: dzień, ulewa, sła.wiatr, b.zimno (mod -10)



Kristoff



Przybysz z Imperium nieco za długo zwlekał i z interwencją w izbie głównej i potem na rozmowach z kolegami. Przynajmniej dłużej niż mu się wydawało. Bo jak w końcu wyszedł z karczmy to już nie widział grupki strażników z aresztantem. Do tego okazało się, że rozpadało się na dobre. Właściwie to zaczęła się regularna ulewa. Ale po chwili jednak dostrzegł jakieś majaczące sylwetki gdzieś w zamglonej ścianie szarości ulewy. Dogodnił ich ze dwie czy trzy przecznicę dalej. Nie było dziwne, że kierują się w stronę ratusza. Tam zwykle przesłuchiwano tych pochwyconych przez straż. Przez samych strażników jego przybycie nie zostało przegapione. Co nie mogło dziwić. Szli środkiem błotnistej ulicy złorzecząc na pogodę. A ta sama mokra aura wypłoszyła mieszkańców z ulic więc konkurencję mieli niewielką.

- Czego tu chcesz? Zabieraj się stąd! - huknął na Kristoffa rozeźlony i zmokniety strażnik. Słowa wsparł odpowiednim gestem jaki miał odgonić natręta. Za to Ludolf przeciwnie. Spojrzał na imperialnego jak na swoje wybawienie.

- Kristoff! Ratuj! Ja nic nie zrobiłem! Nie wiem czego oni chcą! To zwykłe najście i zbędny ambaras! - zawołał do jedynego swojego sojusznika wznosząc ku niemu związane sznurem nadgarstki. Widocznie strażnicy zdołali już mu założyć to zabezpieczenie.

- Stul pysk! Przed sędzią będziesz się tłumaczył! - krzyknął na niego dowódca patrolu i zamachnął się jakby chciał go zdzielić na odlew. Ludolf zamilkł i uniósł swoje związane dłonie jakby chciał się zasłonić przed ciosem. Ten jednak nie nadszedł. Przez jakiś czas panowała wymuszona cisza gdy tak szli przez te zimne błoto i ulewę. Jednak widząc, że Plac Ratuszowy zbliża się nieuchronnie drobny sklepikarz znów zaczął skamleć.

- Przecież nic nie zrobiłem! Jestem uczciwy! Tylko chciałem zarobić na chleb dla mojej dobrej żony i kochanych dzieci! - jęczał zrozpaczonym głosem będąc bliskim płaczu.

- Uczciwy! Akurat! A co u ciebie znaleźliśmy? Każdy spekulant podlega aresztowaniu i stosownej karze! To rozkaz komendanta. Chciwus z ciebie i szachraj! I wpadłeś z tymi swoim machlojkami. Lekarstwo na zarazę! Też coś. Kombinowałeś to teraz masz za swoje. W sądzie cię osądzą im będziesz mógł płakać i lamentować. - szef strażników widocznie wcale nie współczuł sklepikarzowi. Nawet nie zdradzał śladów litości czy zrozumienia. Raczej wydawał się być przekonany, że dobrze wykonuje swoją pracę odstawiając pod sąd kolejnego spekulanta. A tacy cwaniacy, przemytnicy, paserzy i im podobni zawsze istnieli w tym mieście czy innych jakie Kristoff pamiętał jeszcze z Imperium. Jednak zwykle miejscowi o nich wiedzieli i jakoś tam z nimi współegzystowali. W końcu u kogoś takiego można było dostać mniej oficjalne towary czy informacje jakie trudniej lub drożej było dostać w oficjalnych środkach wymiany. Skoro śmiałkowie de Soto coś tam słyszeli o różnych pokątnych interesach Ludolfa to nie byłoby aż tak dziwne jakby i straż o tym wiedziała. Chociaż tak bez niczego to pewnie by go nie zgarnęli. Chyba, że… No tutaj było kilka wariantów jakie miejski cwaniak mógł sobie sam wypełnić.




https://i.imgur.com/6HFbeUz.jpg


- Ktoś na mnie doniósł! Złe, podłe, zawistne ludzie! A ja zawsze taka szczera dusza byłem, tak wszystkim pomagałem naokoło a ini jak mi się odwdzięczają! - załkał Ludolf z bardzo nieszczęśliwą miną. Już wyszli na Plac Ratuszowy i widać było palące się okna w tym urzędzie miejskim.

- Posiedzisz w celi to może zmądrzejesz. I zastanów się co powiedzieć sędziemu bo Herr Griffo nie da się zbyć byle czym. - sierżant strażników wydawał się kontent, że mimo ulewnego deszczu interwencja dobiega końca i zaraz będą mogli schować się w suchym, ogrzanym pomieszczeniu. No i przekazać aresztatna.

Cioldan 08-09-2023 07:04

Miejsce: Hr. Skogland; Ebenstadt; Dzielnica Centralna, ul. Plac Ratuszowy; ratusz
Czas: 2527.01.28; Backertag; południe
Warunki: - ; na zewnątrz: dzień, ulewa, sła.wiatr, b.zimno (mod -10)

Kristof stwierdził, że nie może już tracić więcej czasu i szybko zaczął wypytywać Ludolfa zanim jeszcze przekroczą drzwi ratusza.
- Ludolf, mów zwięźle i szybko. Za co Cię złapali? Naprawdę sprzedawałeś lek - to konrketne pytanie Kristof zadał z wyraźnym zniesmaczeniem - na zarazę? Popdadłeś komuś? Gdzie coś mogli znaleźć?
- No chciałem zarobić. No kto nie chce. Pogadałem, ze znajomym i on mi podrzucił parę flaszek. Powiedział, że jak będzie się sprzedawać to się dogadamy. No i jakiś podlec mnie zakapował! I jeszcze tym dobrym ludziom nakłamał i muszą się fatygować w taką straszną pogodę! - Ludolf prawie jęknął z rozpaczy gdy zaczął odpowiadać. Ale szybko przybrał pokorny, nieszkodliwy ton rozglądając się po otaczających go twarzach zalewanych zimnym deszczem.
- Dobra, dobra. W sądzie to powiesz. Ale ci nie wróżę łagodnego wyroku. Wszyscy wiedzą, żeś krętacz i oszust. - mruknął dowódca strażników z nutką pogardy i satysfakcji. Wyszli z błota na bruk otaczający ratusz to otrzepali nogi chociaż trochę z błota i mieli już niedaleko do głównego wejścia.
- Ludolf… można zarabiać na wielu rzeczach, ale Ty ludziom chciałeś sprzedawać lek na zarazę - mówił zrezygnowany Gummiohr i kontynuował - może rzeczywiście zasłużyłeś na przemyślenie kilku spraw w celi. No, ale przecież ten co tobie te flaszki opchnął mógł Cię przekonać. Wyjawisz teraz imię, czy dopiero przed sądem?
Ludofl zawahał się. Szli przecież wśród strażników do tego nie obok siebie bo eskorta nie ufała Kristofowi aż tak aby sobie szli razem przy ramieniu. Więc wszystko o czym rozmawiali to i strażnicy musieli usłyszeć. Jednak główne wejście do ratusza już majaczyło przed nimi i lada chwila mieli wchodzić po schodach jakie do nich prowadziły. Widząc, że to chyba ostatnia szansa na rozmowę drobny kupiec przyciśnięty do ściany się zdecydował.
- To Anaklet. Można go znaleźć “Pod rozdwojonym dębem”. On tam działa. - rzucił szybko handlarz na co szef strażników prychnął z rozbawienia. Ale się nie odezwał. Weszli już po schodach i trzeba było przechodzić pojedynczo. Szef straży przepuścił aresztanta i swoich ludzi przodem.
- Dobra młody wystarczy tych pogaduszek. - rzucił do Kristoffa dając mu znak, że już koniec trasy i pogawędek. Zresztą dotarli właściwie na miejsce.
Gdy już przekroczyli próg, odważył spytać się strażników
- Proszę wybaczyć, starałem się tylko porozmawiać, nie mam zamiaru go przecież uwolnić, bo rozumiem, że musi przed sądem stanąć. Znam go trochę, po prostu dziwne dla mnie, że nagle trafił do aresztu, a przecież działa w ten sposób od dawna. Także chcę wiedzieć, czy ktoś przypadkiem go nie wrabia, albo może zaszło jakieś totalne nieporozumienie. Wiecie kto go wsypał i kiedy rozprawa?
- Ta? Trochę go znasz? No to pewnie wiesz jaki z niego numer. Aż tak dziwne, że znów z czymś wpadł? - prychnął dowódca strażników pozwalając aby koledzy odeskortowali aresztowanego dalej, do kwater straży gdzie miał czekać na proces. Czyli pewnie jutro bo dziś już było dość późno jak na godziny otwarcia urzędów.
- Ale tym razem to podpada pod wojenną spekulację. Mamy przykaz aby tępić takich rabusiów, buntowników, heretyków i spekulantów właśnie. Wszelkie produkty z podanej listy podlegają reglamentacji. Chodzi właśnie o żywność z dostaw rzecznych oraz różne leki i inne takie. Jak tym handlował to podpada pod ten paragraf. No to go capnęliśmy. Należy mu się. Ale to już nie nasza sprawa. Sędzia go osądzi. - mruknął strażnik ocierając mokrą od deszczu twarz rękawem swojej przeszywanicy. Zresztą niezbyt czystym. Mało kto jednak po marszu przez taką ulewę i błoto byłby czysty. Kristoff był w podobnym stanie. Strażnik widocznie uznał sprawę za zakończoną bo odwrócił się i ruszył za kolegami.
Młody, krzyknął jeszcze do strażników -Dziękuję!, jeszcze postał chwilę I opuścił ratusz. Spojrzał chwilę na strzeliste wieżyczki i eleganckie zielone dachy. Bardzo podobał mu się tutejszy styl architektoniczny, ale na głowie miał inne sprawy. Na początek udał się do "Warana i Barana"

Miejsce: Hr. Skogland; Ebenstadt; Dzielnica Centralna, ul. Awanturników; karczma “Waran i baran”
Czas: 2527.01.28; Backertag; podpołudnie
Warunki: główna sala; jasno; gwar rozmów; ciepło; na zewnątrz: dzień, zachmurzenie, łag.wiatr, mroźno (mod -5)

Kristof siedział przy biurku de Soto. Za zezwoleniem szefa dostawił krzesło tak, że byli po dwóch przeciwnych stronach. Już minęło trochę czasu odkąd przyszedł do karczmy, zdążył już wyschnąć. Gdy kilka dzwonów wcześniej wszedł, był cały przemoczony i zmarznięty, ale jakby w ogóle nie przywiązywał do tego wagi, był zajęty opowieścią o Ludolfie. Nie znalazł wzrokiem swojej przyjaciółki Sigrun, ale na miejscu byli między innymi: Julia, Silvia, Eskil czy Grzywka. To do nich kierował swoją opowieść, gdyż lepiej znali miasto, a co za tym idzie także aresztowanego. Gummiohr przedstawił historię tak, żeby podkreślić podłość sprzedawania fałszywego leku, ale jednocześnie bronił handlarza, że ten mógł w to uwierzyć, że zawartość fiolek naprawdę leczyła. Jutro będzie sądzony i generalnie Kristof odpuściłby próby wybielenia ich znajomego. Bardziej podjąłby wątek Anakleta i fałszywego leku. Skończył kufel grzanego piwa, zamówił jeszcze zwykłą czarną herbatę. Podczas oczekiwania spytał jeszcze Silvii czy ta ma kontakt z elfką z grupy, bo dawno jej nie widział i może została na zewnątrz. Gdy już otrzymał herbatę, udał się do szefa. Jemu również opowiedział historię i podkreślił znaczenie gagatka z karczmy "Pod rozdwojonym dębem". Kristof chciałby zbadać tę sprawę póki nie mają dalej wiadomości ze świątyni Myrmidii.
- Co to szefie, pójść tam dziś albo jutro? Wiesz, ja bym to zbadał, póki nie wpadną tam strażnicy, bo ich obecność może spłoszyć ludzi stojących za tym przekrętem i nigdy byśmy nie poznali prawdy.

Baird 11-09-2023 11:28

Kruger znów stanął przed zamkniętymi drzwiami.
Mag poprosił szlachciankę by ta przeszła się po sąsiadach dopytać o von Schwarz.
Drugą towarzyszkę Warmund poprosił o sprawdzenie tylnego wejścia, może uda jej się przeskoczyć przez ogrodzenie na teren posesji. Sam czarodziej wykorzystać moment ciszy i spokoju by sprawdzić czy magia na drzwiach dalej się utrzymuje.

Pipboy79 12-09-2023 12:02

Tura 07 - 2527.01.28 bkt; południe
 
Miejsce: Hr. Skogland; Ebenstadt; Dzielnica Centralna, ul. Awanturników; karczma “Waran i baran”
Czas: 2527.01.28; Backertag; popołudnie
Warunki: - ; na zewnątrz: dzień, ulewa, sła.wiatr, b.zimno (mod -10)



Kristoff



Na zewnątrz nadal lało. Ciężkim, zimowym deszczem jaki wychładzał wszystko i wszystkich i zmieniał ulice w grząskie błoto pełne brudnych strumieni w jakich nogi grzęzły i do połowy łydki. Tylko tam gdzie był bruk chodziło się lżej w taką pogodę. Nie było dziwne, że ulice opustoszały bo kto nie musiał to starał się nie wychodzić z ogrzanych ścian. A na zapleczu karczmy “Waran i baran” nikt chyba nie musiał bo ci śmiałkowie co akurat przebywali w środku też nie zdradzali ochoty aby gdzieś wychodzić. Woleli zjeść coś na obiad i przeczekać niepogodę.

Kristoff sam mógł się przekonać jak nieprzyjemnie jest na zewnątrz. Jak zdejmował wierzchnie okrycie po tej niezbyt w sumie długiej wycieczce do ratusza i z powrotem to było ono całkiem mokre. Podobnie jak buty i dół nogawek. Do tego jeszcze obryzgane błotem. Przy okazji jednak mógł porozmawiać z innymi śmiałkami czy samym szefem. Ten ostatni zastanawiał się przy jedzeniu obiadu jak powinni zareagować na sprawę z Ludolfem.

- Właściwie to nie nasza sprawa. Dla nas to taki klient co czasem przychodzi do naszej karczmy. Coś załatwić czy ot tak. - odparł w końcu dość filozoficznie. Popatrzył po tej reszcie grupy ale jakoś nikt się nie wyrywał z zapewnianiem o gorącej przyjaźni z drobnym handlarzem i paserem.




https://i.imgur.com/Ua5pjdw.jpg


- Ja bym na jego miejscu też kit wciskał. Trzeba na kogoś zwalić byle nie było na ciebie albo nie tylko na ciebie. Tego Anakleta to ja trochę znam. On robi różne takie wywary i mikstury. Ale, że nagle by opracował lek na tą zarazę no to nie chce mi się wierzyć. - Eskil jako tutejszy cwaniak z ferajny jak się okazało jakoś tam znał obu wymienionych przez Kristoffa mężczyzn. Chociaż żadnego z nich dwóch nie nazwałby swoim przyjacielem. Musiało mu być całkiem gorąco gdy siedział przy ścianie nagrzanej od pieca jaki był po jej drugiej stronie ale ciepło przechodziło właśnie przez ścianę więc dobrze się tam siedziało, zwłaszcza w taką pluchę jak teraz.

Czy Anaklet wszedł jakoś w spółkę z Ludolfem tego Eskil nie wiedział. Wydało mu się to równie prawdopodobne jak i nie. Równie dobrze spanikowany Ludolf mógł rzucić jakimkolwiek imieniem aby odciągnąć uwagę od siebie więc ktoś od robienia mikstur mógł się do tego nadać w sam raz. A może i obaj w tym siedzieli i jeden coś tam upichcił a drugi to opychał frajerom. Eskila niezbyt to interesowało ot, jako specjalista od wciskania innym kitu rozważał to z czysto zawodowej ciekawości. Jedyne co mu się wydało mało prawdopodobne to to, że Anaklet który był dość podrzędnym majsterkowiczem różnych mikstur znalazłby skuteczny lek na plagę nad jaką od dwóch czy trzech tygodni głowiły się najtęższe głowy magów, uczonych, kapłanów i znachorów w mieście.

- Jak sypnął przy strażnikach Anakleta to straż pewnie tam też się przjedzie. Przynajmniej powinna. - rzuciła Julia gdy rozważała jak władze mogłyby zareagować na słowa aresztowanego cwaniaka.

- Nie deprecjonowałbym kogoś tylko za jego brak dotyczasowych sukcesów w sztuce. Chociaż raczej spodziewałbym się, że to ktoś z wykształceniem akademickim wynajdzie na to lek. Zresztą list od Maximo sugeruje, że to nie taka prosta sprawa. - estalijski cyrulik poczuł się w obowiązku włączyć do dyskusji skoro rozmowa zeszła na tematy bliskie jego profesji.

- No nic. Jak chcecie to się przejedźcie do tego Anakleta. Na razie i tak czekamy na spotkanie z tą von Schwarz i wieści od Matki Edikis. - szef w końcu uznał, że nie ma co zabraniać oddolnej inicjatywy w tym nowym wątku o ile nie kolidowało to z głównymi zadaniami o jakie prosił ich nadworny mag księżnej.

Silvia natomiast była trochę zdziwiona, że Kristoff ją pyta o jej elfią koleżankę. Chociaż po chwili zastanowienia doszła do wniosku, że musieli się rozminąć z Briallu bo była tu i wczoraj i dzisiaj. - A czemu o nią pytasz? - była ciekawa skąd to nagłe zainteresowanie imperialnego tutejszą leśną elfką.




Miejsce: Hr. Skogland; Ebenstadt; Dzielnica Wschodnia, ul. Krucza; kamienica von Schwarz
Czas: 2527.01.28; Backertag; popołudnie
Warunki: - ; na zewnątrz: dzień, ulewa, sła.wiatr, b.zimno (mod -10)



Warmund



Lało na całego. Nogi zapadały się w grząskim błocie conajmniej do kostek. A jak się miało pecha to i do połowy łydek. Zwłaszcza Rosarii to przeszkadzało. Więc gdy kolega poprosił ją o zasięgnięcie języka w okolicy o ich znajomą to nawet chętnie to przyjęła. Bo dawało to nadzieję, że gdzieś wejdzie do środka gdzie będzie można schronić się przez zimnem, ulewą i błotem pod nogami. Płomienny magister jeszcze chwilę widział jej ciemną sylwetkę jak się oddakała błotnistą ulicą, ostrożnie lawirując po śliskich od błota i wody kładkach. Okryta ciężkim płaszczem wiele traciła na swoich wiotkich i zgrabnych kształtach.




https://i.imgur.com/vHtxg76.jpg

- Dobra to zobaczę co jest na podwórku. - odparła ciemnowłosa Sigrun. Chociaż spod kaptura chroniącego przed ulewą to niewiele jej włosów było widać. W przeciwieństwie do norsmeńskich barw jakimi lubiła się przyozdabiać a nadawały jej egzotycznego wyglądu dla każdego kto nie pochodził z jej barbarzyńskiej ojczyzny. Więc i ona szybko zniknęła Warmundowi z oczu gdy zniknęła za rogiem aby obejść narożną kamienicę od tyłu. Chwilowo więc czarodziej został sam na ulicy. Chociaż w okolicznych domach widział sporo zapalonych świateł. Widocznie mieszkańcy się tam pochowali przed tą ponurą aurą.

Drzwi dalej były tak samo zamknięte jak wczoraj. I tak samo wykrywał tu zawirowania Eteru świadczące, że zabezpieczenia są nie tylko fizyczne. Zapewne był to jakiś alarm albo pułapka. Ale skoro kamienica należała do renomowanej uczonej i maginii nie powinno to aż tak dziwić, że zabezpieczała swoje gniazdo przed niepowołanymi gośćmi.

Warmund jako ktoś kto odebrał solidne wykształcenie w altdorfskim kolegium sztuk tajemnych zdawał sobie sprawę, że obecność magii w drzwiach niewiele mu mówi o tym co się tu działo od wczoraj. Jeśli von Schwarz założyła te zabezpieczenia to równie dobrze mogła wrócić wczoraj po ich odejściu, wyjść dziś rano przed i zostawić wszystko zabezpieczone tak samo jak wczoraj. Albo w ogóle nie wróciła i też wtedy wszystko byłoby jak wczoraj. Jedyne czego był pewien to tego, że nikt od wczoraj nie próbował forsować tych drzwi na tyle aby to wywołało zmianę przepływu wiatrów magii.

Jak je zbadał bliżej doszedł do wniosku, że zaklęcie zawarte w drzwiach jest całkiem solidne chociaż nie mistrzowskie. Zapewne dałby radę je rozproszyć chociaż niekoniecznie za pierwszym razem. Oczywiście właścicielka jak tylko by się tu zjawiła od razu by rozpoznała brak założonego przez siebie zabezpieczenia. Dla maga to było jak wyważenie zamkniętych drzwi, jawny dowód, że ktoś tu buszował. No i nawet jeśliby rozproszył to zaklęcie to nadal pozostawały fizycznie zamknięte drzwi a specem od ich otwierania nie był.

Drzwi wyglądały solidnie z minimalną ilością zdobień. Było wątpliwe aby udało mu się je rozwalić magicznymi strzałami za pierwszym razem. Zapewne potrzeba by kilku udanych prób. A ogniste strzały szybujące w stronę zamkniętych, frontowych drzwi dyskretne bynajmniej nie były. Więc trzeba było się liczyć z tym, że przyciągnie to czyjąś uwagę.

No i nie miał pojęcia co czeka go w środku. Gdyby von Schwarz bardzo ceniła sobie prywatność w środku mogły być inne zabezpieczenia a nie był w stanie przeniknąć zmysłami poza te solidne, zamknięte drzwi.

- Od tyłu też zamknięte. I chyba nikogo nie ma. - powiedziała Sigrun jaka w międzyczasie zdążyła wrócić z zaplecza domu.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 16:38.

Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0


1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172