Wątek: Rycerska Rzecz
Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 10-12-2007, 22:14   #101
kitsune
 
kitsune's Avatar
 
Reputacja: 1 kitsune jest godny podziwukitsune jest godny podziwukitsune jest godny podziwukitsune jest godny podziwukitsune jest godny podziwukitsune jest godny podziwukitsune jest godny podziwukitsune jest godny podziwukitsune jest godny podziwukitsune jest godny podziwukitsune jest godny podziwu
Archibald Roderyk de Valsoy h. Pęk Strzał

Spotkanie z Hańkiem wpędziło rycerza w niewesoły nastrój, a potem jeszcze decyzja Sary…


“Niech szlag trafi tę dziewkę!!!” – klął w myślach Archibald. Ze złością ściągnął cugle, aż kary rumak zarżał niezadowolony i stanął jak wryty.
- Spokojnie, Aderei, spokojnie dziecino. – Dziecina ponownie zarżała i łypnęła wściekłe na starego rycerza. Ten ponownie poklepał po karku wielkiego, karego destriera. Pod czaszką kłębiły mu się wściekle myśli. O co jej szło!? No tak, pewnie przesadził tam w szopie. Ale przecież, na kuśkę Powracającego mówił, że to nie dla nie. Że powinna na zewnątrz zostać. Mimo to de Valsoy czuł potworny niesmak do siebie. Tak jakby spojrzał na siebie z boku, oczyma tej młódki. W gniewie uderzył opancerzonym kułakiem w nabiodrek zbroi płytowej.



Jadący obok Dederich popatrzył na swego rycerza. Doskonale wiedział, że powinien w takich sytuacjach milczeć. Zresztą tak podpowiadał mu doświadczenie. Te samo doświadczenie i lojalność wobec pana de Valsoy kazała mu się odezwać do rycerza:
- Panie, cóż to…?
Archibald spurpurowiał i wyrzucił z siebie:
- A co cię to chłystku obchodzi!!! Pędź na czoło kawalkady i pilnuj Osta i Radosta nim sobie dębowymi pałami rozum z czaszki wyklepią. Pewnie znów się kłócą.
- Ale pan… no pan jest zły, nie chcę pana zostawiać…
- Dederich, czyś ty się z pytą na łby pozamieniał?!!! Matkować mi tu będziesz bydlaku chędożony?! – Archibald zamachnął się lejcami na swego giermka. Pan Aleksander osłupiał, ale Dederich po raz pierwszy chyba nie zasłonił twarzy, spojrzał dumnie na swego pana.
- Niech pan bije, jeśli ma to pomóc, ale niech się pan już tak nie męczy…
I złość cała uszła z Archibalda jak z przekłutego balonu. Nagłe wzruszenie ścisnęło piersi, a ręce same opadły. Uciekł wzrokiem w bok, nie mogąc znieść poważnego spojrzenia swego przyjaciela. Tak, przyjaciela, nie giermka:
- Wybacz Dederichu… Zamiast zmądrzeć, na starość głupieję. Ot, durna pała z de Valsoya… Jedź do przodu, jedź. Musze sam tu zostać. Pomyśleć. Zresztą pan Aleksander mi będzie towarzyszyć.
- Ale, panie, ja tutaj chcę…
- Jedź, nic mi nie jest. Już nic, przyjacielu. – Archibald uśmiechnął się smutno i Dederich po raz pierwszy ujrzał, że jesień życia de Valsoya ostatecznie odchodzi, ustępując złej, mroźnej zimie starości. Spiął konia i pognał na czoło wyprawy.


Archibald w pełnej zbroi

***


Wjeżdżali do Devis dumnie, podniesionym czołem i sztandarami łopoczącymi nad głowami. Archibald kazał oczyścić i wypolerować zbroję, a swojej drużynie założycie półpancerzy z przedniej stali geutrińskiej. Na Adereiu kropierz w trzy strzały de Valosyu leżał jak ulał. Tarcza rycerska Archibalda de Valsoy tkwiła zawieszona u końskiego siodła. Po obu bokach rycerza jechali potężni bracia – Ost i Radost, z kordami przy boku, toporzyskami za pasem. Przed rycerzem jechał Dederich w kirysie i hełmie zdobionym końską kitą farbowaną w barwy de Valosoyów. Ciekawe czy ktoś tu jeszcze pamiętał zwycięzcę turnieju w Devis w 1203 roku, pogromca Trolla z Hammeren, Mistrza Zakonu Smutnej Damy, zabójcę Wiedźmy z Hackelt i Piekielnego Psa z Ullen? Nie ukrywajmy, Archibald liczył na to. I kto wie, czy przed Aleksandrem chciał się puszyć minioną sławą, czy może miał nadzieję, że z mrocznego wnętrza dostrzeże to Sara? Teraz wykrzykiwał rozkazy, żartował z ciurami, nawoływał do Dedericha, by szybciej ludzi z ulicy spędzał, bo on tu godzinami nie będzie stał. Raz nawet wyzywał jednego z gamoniowatych czeladników, który prawie wbiegł pod kopyta Adereia od „niemytych kusiek i pustych pał”. Wreszcie rycerz dostrzegł zbiegowisko, coś tu się widocznie działo. Ktoś z tłumu krzyknął do pana Aleksandra o rycerzach Pana Poranku i Archibald zaczął przeczuwać w kościach, że i w Devis nie przyjdzie mu odpocząć. Nie przeczuwał jednak nadchodzącej katastrofy, A powinien.


"Archibald de Valsoy spotyka swoje przeznaczenie". Obraz pióra Desmonda de Monnaya.


Na rynku przed czcigodnym Dorianem A’Grynnem klęczeli Rycerze Dębu, kwiat rycerstwa Arish, najprzedniejsi i najodważniejsi. Tysiące mieszkańców Devis przyglądało się hołdowi. Ilthar Potężny, Mosses Gelthei, Tankhan, Gatiusz z Berdii – sam przywódca zakonu. Niektórych znał osobiście, jeszcze pamiętając ich szczenięce lata lub jak giermkami byli. O innych słyszał w opowieściach, o wielkich czynach przez nich dokonanych. To była piękna scena. Archibald wstrzymał konia i obserwował składaną przysięgę. Jak przez mgłę przypominał sobie własny hołd, wiele, wiele lat temu. A potem przed rycerzy, przed Doriana A’Grynna wybiegła Kassandra. Wieszczka.


- NIEEEE! Na Powracającego, ludzie! To wasza zagłada, to wasza śmierć nadchodzi! Oto smok, oto smok w postaci ludzkiej, oto ci, którzy spalą was ogniem piekielnym! A wy dać im chcecie własne serca w opiekę!?


Kobieta rozedrganym głosem wieszczyła śmierć, zagładę, a Archibald, z gruntu przesądny, poczuł jak jeżą mu się włosy na karku. Emocje zaczęły się w nim kłębić i znalazły ujście, gdy jeden z rycerzy wszetecznie wyzwał dziewczynę, a sam Gatiusz zepchnął ją z podestu wprost pod ciosy tłuszczy. Obok Sara zaczęła krzyczeć do Aleksandra i Archibalda:


- Musimy uratować Kasandrę i porozmawiać z nią na boku. Może się okazać, że proroctwa odsłonią nam coś więcej, aniżeli Smoczysko by sobie życzyło. A nawet jeśli... oni ją zabiją jak psa! Czy to też was nie rusza?!


W rycerzu zawrzało:
- Nie rusza mnie?!!! Nie rusza?!!! To patrz dzierlatko!!! Ost, Radost, do kurwy nędzy, szpaler formować, Dederich tył. Dać mi pole pod podest.
Dederich zbladł ze strachu, wiedząc, co zamierza zrobić de Valsoy:
- Ale panie, to rycerze…
- Alfons bije kobietę nie rycerz… Formować, kurwa mać, albo krzyże poprzetrącam!!! Ludzi rozgonić, razów jak trzeba, nie żałować, ale nie ubić mi kogoś, bo popamiętacie!!! Jazda!!!
Ost i Radost trzymając w rękach drewniane pały owinięte rzemieniami ruszyli z wolna na swych przyciężkich podjazdkach, a potem wpadli w tłum, wrzeszcząc i hałłakując. Archibaldowi krew odpłynęła z twarzy, zacisnął zęby i uderzył ostrogami boki końskie. Poczet rycerski wpadł w tłuszczę, wywołując bez mała przerażenie. Ost i Radost nadzwyczaj gorliwie potraktowali rozkaz Archibalda, lejąc każdego, kto nie zamierzał zejść z ich drogi, starając się jeno oszczędzać kobiety i dzieci. Wszak dobre to chłopy były, ino w pięściach prędkie. W tej chwili dla de Valsoya byli jak rodzeni synkowie.
- Dederich, jedziesz?!! – Stary rycerz nie zamierzał odwracać głowy.
- A juści, jadę, ale to panie Archibaldzie szaleństwo straszne!!
- Po czterdziestu latach mi to mówisz?!! – Archibald wrzasnął i kopniakiem odtrącił jakiegoś opieszałego kupczyka, który wolał pięściami wygrażać „wiedźmie”, niż odskoczyć z drogi rycerzowi.


"De Valsoy, diabeł i śmierć", drzeworyt anonimowy z XIV wieku. Motyw, w którym stary rycerz de Valsoy spotyka ucieleśnioną śmierć stał się niezwykle popularny w epice rycerskiej i malarstwie.


Pod trzech czwartych rynku, Ost i Radost utknęli w tłumie, podobnież giermek, ale rycerzowi wystarczająco utorowali drogę, by zdołał wjechać niemal w sam podest i stanąć między dziewczyną a tłumem, który już zamierzał dokonać samosądu. Archibald de Valsoy dobył miecza:
- Pierwsze miejskie bydlę, które rękę podniesie na dziewczynę, będzie jej szukać na ziemi.


Ludzie odskoczyli. Na rekach niektórych widział krew, szybko spojrzał na dziewczynę. Wyglądała przerażająco. Ledwie chwila w rękach tłumu. Since na twarzy, krew lejąca się strumieniem z ust, lewa dziwnie wykręcona pod niemożliwym kątem; prawa z raną, w której połyskiwała złamana kość. Archibald poczuł potworne gorąco na twarzy, potworny gniew i wiedział, że ktoś za to odpowie. Zwrócił się w stronę tłumu:
- Spierdalać, jakem Archibald Roderyk de Valsoy herbu Pęk Strzał. Spierdalać, bo o rzezi w Devis mówić jeszcze będą przez lata!!!


Ludzie spuszczali głowy, uciekali wzrokiem, cofali się, zostawiając kilkumetrowy pas wokół rycerza. Ten zszedł i uniósł nieco dziewczynę, która krzyknęła krótko, niczym w agonii. Rycerz poczuł napływające łzy, oba była tak młoda, prawie jak Sara… Położył delikatnie dziewczynę na ziemi. Wstał, spojrzał do góry, na rycerzy Dębu:


- Rycerze Dębu… Widać pod moją nieobecność nowa reguła zakonna spisana została w waszym zakonie, skoro sam Mistrz Zakonu kobietę uderzyć śmie, pewnie jeszcze biorąc to sobie za wielce bohaterski czyn? Co Gatiuszu? – Zwrócił się bezpośrednio do wielkiego przywódcy zakonu. Uśmiechnął się paskudnie:
- A może to wyraz innych problemów Gatiuszu? Może, choć młodyś, kuśka ci już nie staje, jeno zwisa niczym zwiędły flak, toteż kobiety wolisz bić, by swą męskość udowodnić?
Tłum zaszemrał. Wszyscy wiedzieli, że takiej zniewagi Gatiusz puścić płazem nie może. Sam rycerz poczerwieniał i chwycił za rękojeść miecza:
- Spokojnie mości… hmmm… rycerzu. Nie chwytaj się co chwila za głowicę miecza, bo pomyślę, że kobiet nie lubisz, bo inne rozrywki przedkładasz. To jak jest? Sodomito? Kobiety bijasz, to może i starca się nie przestraszysz?
- Słuchaj, de Valsoy…! – Ryk Gatiusza był zaiste przerażający, ale Archibald z wystudiowanym spokojem splunął na ziemię i przerwał mistrzowi Rycerzy Dębu.
- Milcz, koci dzyndzlu, pogadam jeszcze z tobą. Stalą. Podobnie jak z tamtym. – Paluchem wskazał Helstigta, syn Ultghara, a potem odezwał się do niego. – Nie nazwę cię rycerzem, bo rycerz nie mówi tak do kobiet. Za przeproszeniem „kurwami” nazywa kobiety alfons. Ale alfonsie, mam dobry nastrój, więc, choć nie zasłużyłeś na taki zaszczyt, pola ci dam. To jak alfonsie?


Wreszcie spojrzał na Doriana A’Grynna:
- Chyba nie tego Wielebny, nauczał nas Powracający, prawda? Chyba nie tego, na co pozwoliłeś.
 
__________________
Lisia Nora Pluton szturmowy "Wierny" (zakończony), W drodze do Babilonu


kitsune jest offline