Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Inne > Archiwum sesji z działu Inne
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Inne Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemach innych (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 10-12-2007, 22:14   #101
 
kitsune's Avatar
 
Reputacja: 1 kitsune jest godny podziwukitsune jest godny podziwukitsune jest godny podziwukitsune jest godny podziwukitsune jest godny podziwukitsune jest godny podziwukitsune jest godny podziwukitsune jest godny podziwukitsune jest godny podziwukitsune jest godny podziwukitsune jest godny podziwu
Archibald Roderyk de Valsoy h. Pęk Strzał

Spotkanie z Hańkiem wpędziło rycerza w niewesoły nastrój, a potem jeszcze decyzja Sary…


“Niech szlag trafi tę dziewkę!!!” – klął w myślach Archibald. Ze złością ściągnął cugle, aż kary rumak zarżał niezadowolony i stanął jak wryty.
- Spokojnie, Aderei, spokojnie dziecino. – Dziecina ponownie zarżała i łypnęła wściekłe na starego rycerza. Ten ponownie poklepał po karku wielkiego, karego destriera. Pod czaszką kłębiły mu się wściekle myśli. O co jej szło!? No tak, pewnie przesadził tam w szopie. Ale przecież, na kuśkę Powracającego mówił, że to nie dla nie. Że powinna na zewnątrz zostać. Mimo to de Valsoy czuł potworny niesmak do siebie. Tak jakby spojrzał na siebie z boku, oczyma tej młódki. W gniewie uderzył opancerzonym kułakiem w nabiodrek zbroi płytowej.



Jadący obok Dederich popatrzył na swego rycerza. Doskonale wiedział, że powinien w takich sytuacjach milczeć. Zresztą tak podpowiadał mu doświadczenie. Te samo doświadczenie i lojalność wobec pana de Valsoy kazała mu się odezwać do rycerza:
- Panie, cóż to…?
Archibald spurpurowiał i wyrzucił z siebie:
- A co cię to chłystku obchodzi!!! Pędź na czoło kawalkady i pilnuj Osta i Radosta nim sobie dębowymi pałami rozum z czaszki wyklepią. Pewnie znów się kłócą.
- Ale pan… no pan jest zły, nie chcę pana zostawiać…
- Dederich, czyś ty się z pytą na łby pozamieniał?!!! Matkować mi tu będziesz bydlaku chędożony?! – Archibald zamachnął się lejcami na swego giermka. Pan Aleksander osłupiał, ale Dederich po raz pierwszy chyba nie zasłonił twarzy, spojrzał dumnie na swego pana.
- Niech pan bije, jeśli ma to pomóc, ale niech się pan już tak nie męczy…
I złość cała uszła z Archibalda jak z przekłutego balonu. Nagłe wzruszenie ścisnęło piersi, a ręce same opadły. Uciekł wzrokiem w bok, nie mogąc znieść poważnego spojrzenia swego przyjaciela. Tak, przyjaciela, nie giermka:
- Wybacz Dederichu… Zamiast zmądrzeć, na starość głupieję. Ot, durna pała z de Valsoya… Jedź do przodu, jedź. Musze sam tu zostać. Pomyśleć. Zresztą pan Aleksander mi będzie towarzyszyć.
- Ale, panie, ja tutaj chcę…
- Jedź, nic mi nie jest. Już nic, przyjacielu. – Archibald uśmiechnął się smutno i Dederich po raz pierwszy ujrzał, że jesień życia de Valsoya ostatecznie odchodzi, ustępując złej, mroźnej zimie starości. Spiął konia i pognał na czoło wyprawy.


Archibald w pełnej zbroi

***


Wjeżdżali do Devis dumnie, podniesionym czołem i sztandarami łopoczącymi nad głowami. Archibald kazał oczyścić i wypolerować zbroję, a swojej drużynie założycie półpancerzy z przedniej stali geutrińskiej. Na Adereiu kropierz w trzy strzały de Valosyu leżał jak ulał. Tarcza rycerska Archibalda de Valsoy tkwiła zawieszona u końskiego siodła. Po obu bokach rycerza jechali potężni bracia – Ost i Radost, z kordami przy boku, toporzyskami za pasem. Przed rycerzem jechał Dederich w kirysie i hełmie zdobionym końską kitą farbowaną w barwy de Valosoyów. Ciekawe czy ktoś tu jeszcze pamiętał zwycięzcę turnieju w Devis w 1203 roku, pogromca Trolla z Hammeren, Mistrza Zakonu Smutnej Damy, zabójcę Wiedźmy z Hackelt i Piekielnego Psa z Ullen? Nie ukrywajmy, Archibald liczył na to. I kto wie, czy przed Aleksandrem chciał się puszyć minioną sławą, czy może miał nadzieję, że z mrocznego wnętrza dostrzeże to Sara? Teraz wykrzykiwał rozkazy, żartował z ciurami, nawoływał do Dedericha, by szybciej ludzi z ulicy spędzał, bo on tu godzinami nie będzie stał. Raz nawet wyzywał jednego z gamoniowatych czeladników, który prawie wbiegł pod kopyta Adereia od „niemytych kusiek i pustych pał”. Wreszcie rycerz dostrzegł zbiegowisko, coś tu się widocznie działo. Ktoś z tłumu krzyknął do pana Aleksandra o rycerzach Pana Poranku i Archibald zaczął przeczuwać w kościach, że i w Devis nie przyjdzie mu odpocząć. Nie przeczuwał jednak nadchodzącej katastrofy, A powinien.


"Archibald de Valsoy spotyka swoje przeznaczenie". Obraz pióra Desmonda de Monnaya.


Na rynku przed czcigodnym Dorianem A’Grynnem klęczeli Rycerze Dębu, kwiat rycerstwa Arish, najprzedniejsi i najodważniejsi. Tysiące mieszkańców Devis przyglądało się hołdowi. Ilthar Potężny, Mosses Gelthei, Tankhan, Gatiusz z Berdii – sam przywódca zakonu. Niektórych znał osobiście, jeszcze pamiętając ich szczenięce lata lub jak giermkami byli. O innych słyszał w opowieściach, o wielkich czynach przez nich dokonanych. To była piękna scena. Archibald wstrzymał konia i obserwował składaną przysięgę. Jak przez mgłę przypominał sobie własny hołd, wiele, wiele lat temu. A potem przed rycerzy, przed Doriana A’Grynna wybiegła Kassandra. Wieszczka.


- NIEEEE! Na Powracającego, ludzie! To wasza zagłada, to wasza śmierć nadchodzi! Oto smok, oto smok w postaci ludzkiej, oto ci, którzy spalą was ogniem piekielnym! A wy dać im chcecie własne serca w opiekę!?


Kobieta rozedrganym głosem wieszczyła śmierć, zagładę, a Archibald, z gruntu przesądny, poczuł jak jeżą mu się włosy na karku. Emocje zaczęły się w nim kłębić i znalazły ujście, gdy jeden z rycerzy wszetecznie wyzwał dziewczynę, a sam Gatiusz zepchnął ją z podestu wprost pod ciosy tłuszczy. Obok Sara zaczęła krzyczeć do Aleksandra i Archibalda:


- Musimy uratować Kasandrę i porozmawiać z nią na boku. Może się okazać, że proroctwa odsłonią nam coś więcej, aniżeli Smoczysko by sobie życzyło. A nawet jeśli... oni ją zabiją jak psa! Czy to też was nie rusza?!


W rycerzu zawrzało:
- Nie rusza mnie?!!! Nie rusza?!!! To patrz dzierlatko!!! Ost, Radost, do kurwy nędzy, szpaler formować, Dederich tył. Dać mi pole pod podest.
Dederich zbladł ze strachu, wiedząc, co zamierza zrobić de Valsoy:
- Ale panie, to rycerze…
- Alfons bije kobietę nie rycerz… Formować, kurwa mać, albo krzyże poprzetrącam!!! Ludzi rozgonić, razów jak trzeba, nie żałować, ale nie ubić mi kogoś, bo popamiętacie!!! Jazda!!!
Ost i Radost trzymając w rękach drewniane pały owinięte rzemieniami ruszyli z wolna na swych przyciężkich podjazdkach, a potem wpadli w tłum, wrzeszcząc i hałłakując. Archibaldowi krew odpłynęła z twarzy, zacisnął zęby i uderzył ostrogami boki końskie. Poczet rycerski wpadł w tłuszczę, wywołując bez mała przerażenie. Ost i Radost nadzwyczaj gorliwie potraktowali rozkaz Archibalda, lejąc każdego, kto nie zamierzał zejść z ich drogi, starając się jeno oszczędzać kobiety i dzieci. Wszak dobre to chłopy były, ino w pięściach prędkie. W tej chwili dla de Valsoya byli jak rodzeni synkowie.
- Dederich, jedziesz?!! – Stary rycerz nie zamierzał odwracać głowy.
- A juści, jadę, ale to panie Archibaldzie szaleństwo straszne!!
- Po czterdziestu latach mi to mówisz?!! – Archibald wrzasnął i kopniakiem odtrącił jakiegoś opieszałego kupczyka, który wolał pięściami wygrażać „wiedźmie”, niż odskoczyć z drogi rycerzowi.


"De Valsoy, diabeł i śmierć", drzeworyt anonimowy z XIV wieku. Motyw, w którym stary rycerz de Valsoy spotyka ucieleśnioną śmierć stał się niezwykle popularny w epice rycerskiej i malarstwie.


Pod trzech czwartych rynku, Ost i Radost utknęli w tłumie, podobnież giermek, ale rycerzowi wystarczająco utorowali drogę, by zdołał wjechać niemal w sam podest i stanąć między dziewczyną a tłumem, który już zamierzał dokonać samosądu. Archibald de Valsoy dobył miecza:
- Pierwsze miejskie bydlę, które rękę podniesie na dziewczynę, będzie jej szukać na ziemi.


Ludzie odskoczyli. Na rekach niektórych widział krew, szybko spojrzał na dziewczynę. Wyglądała przerażająco. Ledwie chwila w rękach tłumu. Since na twarzy, krew lejąca się strumieniem z ust, lewa dziwnie wykręcona pod niemożliwym kątem; prawa z raną, w której połyskiwała złamana kość. Archibald poczuł potworne gorąco na twarzy, potworny gniew i wiedział, że ktoś za to odpowie. Zwrócił się w stronę tłumu:
- Spierdalać, jakem Archibald Roderyk de Valsoy herbu Pęk Strzał. Spierdalać, bo o rzezi w Devis mówić jeszcze będą przez lata!!!


Ludzie spuszczali głowy, uciekali wzrokiem, cofali się, zostawiając kilkumetrowy pas wokół rycerza. Ten zszedł i uniósł nieco dziewczynę, która krzyknęła krótko, niczym w agonii. Rycerz poczuł napływające łzy, oba była tak młoda, prawie jak Sara… Położył delikatnie dziewczynę na ziemi. Wstał, spojrzał do góry, na rycerzy Dębu:


- Rycerze Dębu… Widać pod moją nieobecność nowa reguła zakonna spisana została w waszym zakonie, skoro sam Mistrz Zakonu kobietę uderzyć śmie, pewnie jeszcze biorąc to sobie za wielce bohaterski czyn? Co Gatiuszu? – Zwrócił się bezpośrednio do wielkiego przywódcy zakonu. Uśmiechnął się paskudnie:
- A może to wyraz innych problemów Gatiuszu? Może, choć młodyś, kuśka ci już nie staje, jeno zwisa niczym zwiędły flak, toteż kobiety wolisz bić, by swą męskość udowodnić?
Tłum zaszemrał. Wszyscy wiedzieli, że takiej zniewagi Gatiusz puścić płazem nie może. Sam rycerz poczerwieniał i chwycił za rękojeść miecza:
- Spokojnie mości… hmmm… rycerzu. Nie chwytaj się co chwila za głowicę miecza, bo pomyślę, że kobiet nie lubisz, bo inne rozrywki przedkładasz. To jak jest? Sodomito? Kobiety bijasz, to może i starca się nie przestraszysz?
- Słuchaj, de Valsoy…! – Ryk Gatiusza był zaiste przerażający, ale Archibald z wystudiowanym spokojem splunął na ziemię i przerwał mistrzowi Rycerzy Dębu.
- Milcz, koci dzyndzlu, pogadam jeszcze z tobą. Stalą. Podobnie jak z tamtym. – Paluchem wskazał Helstigta, syn Ultghara, a potem odezwał się do niego. – Nie nazwę cię rycerzem, bo rycerz nie mówi tak do kobiet. Za przeproszeniem „kurwami” nazywa kobiety alfons. Ale alfonsie, mam dobry nastrój, więc, choć nie zasłużyłeś na taki zaszczyt, pola ci dam. To jak alfonsie?


Wreszcie spojrzał na Doriana A’Grynna:
- Chyba nie tego Wielebny, nauczał nas Powracający, prawda? Chyba nie tego, na co pozwoliłeś.
 
__________________
Lisia Nora Pluton szturmowy "Wierny" (zakończony), W drodze do Babilonu


kitsune jest offline  
Stary 10-12-2007, 22:23   #102
 
merill's Avatar
 
Reputacja: 1 merill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputację
Andre patrzył w osłupieniu na złowrogi herb von Steinachów wytatuowany na skórze mnicha. Szczerze mówiąc byłby mniej zaskoczony gdyby zauważył ten tatuaż na dupie hrabiego, niźli u Benta. „Ale jak, skąd? Straciłeś czujność” – przeklinał sam siebie. Nagle rozejrzał się po towarzyszach wędrówki, studiował ich twarze wpatrzone w martwe ciało duchownego, które jego już dawno nie interesowało. „Czyżby ktoś z nich jeszcze był od Steinachów? To dziewczę raczej nie, ten stary ramol najprędzej by ja wychędożył, niźli posłał w pościg za nim. De Valsoy i Aleksander także odpadają – tacy jak on nie najmują się jako zbiry. A Bent – no cóż miał chłop pewne ciągoty, a von Steinachowie lichwą trudnili się nie od dzisiaj – pewnie im coś wisiał skurwysyn! Dobrze mu tak padalcowi!” – patrzył teraz z mściwą satysfakcją na najeżone strzałami ciało.

Słońce leniwie przebijało się przez gałęzie drzew otaczających drogę. Za każdym razem, gdy wyjeżdżali na otwartą przestrzeń spoglądali z obawą w niebo oczekując najgorszego. Ale mimo iż mile mijały szybko gadziny nie widzieli ani razu. „Może to i dobrze…” – myślał Andre przypatrując się pięknemu błękitnemu niebu.

*****

Woń spalenizny już z daleka zwiastowała, że ich „zguba” się znalazła. Kiedy wjechał razem z resztą konwoju na teren, który kiedyś był dobrze prosperującą farmą, musiał przyznać, że „zguba” znalazła się w bardzo efektowny sposób. Biorąc pod uwagę ogrom zniszczeń także w sposób… efektywny. Budynki były całkowicie zrujnowane, gdzieniegdzie dopalały się resztki czegoś co kiedyś było belką, gontem lub deską stodoły, teraz to było jedno wielkie pogorzelisko. Zmasakrowane zwierzęta dopełniały makabrycznego widoku.

Szlochający chłop wydał się najemnikowi, prawdziwą alegorią feudalizmu. „Jak Cię pan lub rycerz jakowyś nie wydusi co do grosza, to Ci gadzina chałupę spali. W sumie jak by nie patrzeć zawsze przejebane.” Pomógł skrybie Aleksandra zaopiekować się ranną kobietą. Delikatnie przytrzymywał jej głowę jedną rękom, a drugą wlewał jej w usta driakiew podaną mu przez Attera. Starał się nie patrzeć na jej rany, jak żyje nie widział jeszcze równie paskudnych. A może widział, tylko obecna sytuacja, powodowała, że wydawały mu się takie straszne…? – Wszystko będzie dobrze – szeptał na wpół do siebie, na wpół do umierającej kobiety – wszystko będzie dobrze. Kiedy ostatnia iskierka życia zgasła w jej oczach, z wściekłości rozbił naczynie z lekarstwem o ścianę.

Nienawidził takich sytuacji, nie cierpiał widoku konających… przynajmniej nie takich, który w jego mniemaniu nie zasłużyli na taki los.

*****

Davis pękało w szwach z powodu chroniącej się przed smokiem mieszkańców prowincji. Ulice były zapchane wózkami, wozami, bryczkami, konnymi i pieszymi. Dotarcie na rynek zajęło im sporo czasu. Główny plac był równie zatłoczony. Uwaga wszystkich skupiona była na podeście zajmującym centralne miejsce na placu. Spoglądał na herby stojących na podium rycerzy - „sama elita Zakonu Dębu, wszyscy co do jednego, nawet Gatiusz”. Wtargnięcie wieszczki na scenę zakłóciło przebieg ceremonii. Jej słowa wygłaszane do tłumu, zawierały ostrzeżenie i przestrogę, nie spodobały się rycerzom. Wszak to ich nazywała zgubą, a jak mówiły plotki kobieta jeszcze nigdy się nie pomyliła…

- Skurwysyn – wyrwało się najemnikowi, kiedy zobaczył jak Gatiusz uderza Kasandrę. Kobieta spadła ze sceny wprost w rozeźlony i rozwrzeszczany motłoch, gotów rozerwać wieszczkę na strzępy. Krew zawrzała w najemniku, nienawidził jak ktoś bije kobiety, dla Andre był to szczyt upodlenia…

Zeskoczył z konia i zaczął się przeciskać w kierunku porwanej przez motłoch kobiety. Rozpychał się łokciami torując drogę ku wieszczce – zarobił za to kilka celnych kuksańców od potrącanych mieszczan. Znalazł się przy kobiecie w momencie, gdy jeden z mieszczan, z obrzydliwe nalaną od chlania mordą zmierzał się pięścią na Kasandrę. Świsnął w powietrzu bicz, skórzany rzemień z głośnym plaśnięciem owinął się wokół nadgarstka niedoszłego damskiego boksera. Moczymorda boleśnie spotkał się z kamieniami bruku. Andre rzucił pozostałym oprychom ostrzegawcze spojrzenie: - Kobietę bić chamy? – wykrzyknął w kierunku reszty otaczających go mieszczan – Może tak ty spróbujesz – ryknął na leżącego na ziemi – albo ty, albo ty – obracał się wskazując na rozwścieczonych mieszczan. – No nuże, który chętny zmierzyć się z mężczyzną? Kobietę to bić umiecie?
 
__________________
Czekamy ciebie, ty odwieczny wrogu, morderco krwawy tłumu naszych braci, Czekamy ciebie, nie żeby zapłacić, lecz chlebem witać na rodzinnym progu. Żebyś ty wiedział nienawistny zbawco, jakiej ci śmierci życzymy w podzięce i jak bezsilnie zaciskamy ręce pomocy prosząc, podstępny oprawco. GG:11844451
merill jest offline  
Stary 12-12-2007, 23:30   #103
Konto usunięte
 
Mira's Avatar
 
Reputacja: 1 Mira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputację
Takiego efektu swych słów Sara się nie spodziewała. Dziewczyna szeroko otwartymi oczyma patrzyła na Andre'a, który samobójczo rzucił się w rozeźlony tłum, by zaraz potem jej wzrok na stałe przykuł stary Archibald, gromkim głosem organizujący pomoc Kasandrze. I choć było to działanie ryzykowne, rycerz nie poprzestał na nim, wykrzykując obelgi w stronę rycerstwa.

„Czy on zgłupiał? Co za brak odpowiedzialności!" – pomyślała szesnastolatka, która - jak powszechnie wiadomo - sama za odpowiedzialną nie uchodziła.

Widząc wściekłość na twarzach zgromadzonego rycerstwa, Sara poczęła gorączkowo myśleć nad wybawieniem towarzyszy, a przede wszystkim tego, który najbardziej sobie nabruździł - Archibalda. Wrzakże ten stary pryk był dla niej jak... rodzina. A ta przecież, mimo że się jej nie wybiera, powinna trzymać się razem!

Dziewczyna zeskoczyła z konia i porwawszy swoją torbę podbiegła do wierzchowca Aleksandra. Rycerz zmierzył ją zimnym wzrokiem, prawdopodobnie bowiem przeszkodziła mu w organizowaniu odsieczy.

- Aleksandrze! – jak zwykle w napadzie uczuć, Sara przestawała dbać o formalne zwroty -Kiedy dam znak, a na pewno go rozpoznasz, każ tamtym zabierać dupy w troki. Spotkamy się za godzinę przy głównej bramie!

Nie czekając na odpowiedź ruszyła przed siebie biegiem, nie bacząc na wrzynający się w bark pas z mieczem. Wbiegnąwszy na jakieś podwórko, zasapana alchemiczka rozejrzała się wokół. Wiedziała dokładnie, czego szuka... czegoś drewnianego!

- Tam!

I oto znalazła przytulony do budynku kamienicy składzik na narzędzia, kiedyś zapewne służący jako kurnik lub chlewik. Świadczyły o tym przegrody i resztki siana na klepisku. Dziewczyna wysypała po środku składziku na siano trochę czarnych ziarenek, które po chwili skropiła jeszcze gęstą oliwą, formując przy okazji stróżkę od małego kopczyka, aż do wyjścia z szopy. Na jej końcu przykucnęła, raz jeszcze rozejrzała się wzrokiem złodzieja wokół, po czym wyjęła hubkę. Bez problemu udało jej się podpalić garść siana, teraz trzeba było tylko zapalić „ścieżkę”.
Jedno dmuchnięcie...
Drugie...
Trzecie...
Udało się!
Stróżka poczęła się spalać z sykiem w... zastraszającym tempie!

Sara zerwała się na równe nogi i rzuciła do ucieczki. Ledwie opuściła podwórko, gdy rozległo się straszliwe

BUUUUUUUUUUUUUUUUUUUMMM!!!

Płonące deski poszybowały w górę, jakby sam olbrzym nimi rzucał. To z pewnością musieli zobaczyć i usłyszeć zgromadzeni na placu wojacy. Jeśli też intuicja nie myliła Sary, poczytają ów wybuch za atak smoka, a wówczas jej towarzysze umkną bezkarnie.
Tymczasem sama dziewczyna musiała uciec i gdzieś się schować przed hordą rycerstwa, która zapewne szukać będzie sprawcy zdarzenia.
 
__________________
Konto zawieszone.
Mira jest offline  
Stary 13-12-2007, 00:12   #104
 
Angrod's Avatar
 
Reputacja: 1 Angrod ma w sobie cośAngrod ma w sobie cośAngrod ma w sobie cośAngrod ma w sobie cośAngrod ma w sobie cośAngrod ma w sobie cośAngrod ma w sobie cośAngrod ma w sobie cośAngrod ma w sobie cośAngrod ma w sobie cośAngrod ma w sobie coś
Swąd spalenizny czuć było jeszcze daleko, za chatą biednego Hańka. Ostry zapach drażnił płuca, a wspomnienie duszę. Smok nie schodził z myśli Aleksandra. Zastanawiał się jak należy wpasować bestię w politykę. Ataki wojsk najemnych, także muszą być przez kogoś kontrolowane, pytanie przez kogo? Przypomniał mu się Bent i sprawdził ręką draśnięcie, ranka wydawała normalna. Opatrywał go Herbert, a on zn się na rzeczy, miał do niego pełne zaufanie. Większość drogi spędził na rozmowach o Davis ze skrybą. Ten drugi zaczął wykazywać większe zainteresowanie Sarą, kiedy zobaczył w jaki sposób zbiera próbki związków chemicznych. Nie chciał jej jednak przeszkadzać. Kiedy przed samą stolicą wysiadła z karety, wspomniał tylko, że jeśli chciałaby pomocy, to chętnie wesprze ją wiedzą, (w końcu studia medycyny, o czymś świadczą,) a i sam chętnie się czegoś nauczy. Po prostu miło jest znaleźć osobę, z którą ma się wspólny język.


***


Aleksander w osłupieniu patrzył na to co działo się na scenie. Jak oni mogą? To wbrew prawu i kodeksowi, przecież to Rycerze Dębu i to nie byle jacy! Znał większość, znał ich bardzo dobrze. Nie mógł zrozumieć, dlaczego, z tym mieczem... Glyythertheig, tylko jedna osoba w hrabstwie mogła trzymać „Ostrze Ojców” i bynajmniej nie był to Dorian A’Grynn. Nachylił się nad skrybą i szepnął mu parę słów do ucha. Zmarszczył czoło, a na jego twarzy wyszedł wyraz determinacji. Wtedy pojawiła się Kasandra, dopiero to co powiedziała, przyprawiło szlachcica o gęsią skórkę.

- NIEEEE! Na Powracającego, ludzie! To wasza zagłada, to wasza śmierć nadchodzi! Oto smok, oto smok w postaci ludzkiej, oto ci, którzy spalą was ogniem piekielnym! A wy dać im chcecie własne serca w opiekę!?


Sam Gatiusz na oczach tłumu podnosi rękę na tą, która nigdy się nie myliła. "Oto smok." Zimny dreszcz ogarnął jego ciało kiedy, to Archibald i Andre ruszyli kobiecie na ratunek. Szaleńcy. A jednak włos im z głowy nie spadnie, zadbam o to ja...

-Aleksandrze! –nagle doskoczyła doń Sara -Kiedy dam znak, a na pewno go rozpoznasz, każ tamtym zabierać dupy w troki. Spotkamy się za godzinę przy głównej bramie!

Ale co ona? Z resztą nie ważne... skierował pierwsze kroki w stronę podestu kiedy... Nagle eksplozja ognia, wstrząsnęła tłumem. Sara... - domyślił się Aleksander. Nie było czasu na, złość. Kto wie może jeszcze wyjdzie im to na dobre. Obrócił się do towarzyszących im w trasie rycerzy.

-Pojmijcie Sarę, ale na Powracającego baczcie, aby nic się jej nie stało! Za godzinę będzie pod główną bramą. Z resztą świty oczekiwać będziemy w Pałacu Bohaterów.

Sam z Herbertem zaczął energicznie przedzierać się przez chaotyczny, rozbiegany tłum, w kierunku Archibalda i Andre, prosto na scenę rozgrywających się tam wydarzeń. To dopiero Deus ex machina.
 

Ostatnio edytowane przez Angrod : 13-12-2007 o 00:22.
Angrod jest offline  
Stary 16-12-2007, 18:46   #105
 
Kutak's Avatar
 
Reputacja: 1 Kutak jest godny podziwuKutak jest godny podziwuKutak jest godny podziwuKutak jest godny podziwuKutak jest godny podziwuKutak jest godny podziwuKutak jest godny podziwuKutak jest godny podziwuKutak jest godny podziwuKutak jest godny podziwuKutak jest godny podziwu
Zorganizowana prędko pracownia Sary w powozie nie była wprawdzie ani specjalnie wygodna, ani tym bardziej dobrze wyposażona, ale cóż począć- dziewczyna chciała się dowiedzieć czegoś o właściwościach zebranych próbek jak najprędzej. Kto wie, jak wielkie znaczenie mogło to mieć dla ich zadania… I chociaż po jej głowie wciąż krążył obraz Archibalda wbijającego kciuk do oka więźnia, ten potwór, bestia w ludzkim ciele, to powoli zaczynała się koncentrować. W jej pracy koncentracja była czymś niezbędnym.

Na pierwszy ogień poszły stokrotki, najbardziej intrygujące dziewczynę. I poszło bardzo szybko- wystarczyło bowiem wycisnąć soki z gnijących w zastraszającym tempie płatków kwiatu, by zobaczyć, iż wypływa z nich nic innego jak krew… Słuszność swoich obserwacji potwierdzała dwukrotnie, każdy z odczynników dawał jednoznaczny wynik- to krew…

Cóż, może po prostu wzięłam te, na które ulało się trochę mojej krwi…, wyszeptała sama do siebie. Przez chwilę jeszcze obserwowała fiolkę z krwią, po czym zatkała ją korkiem i odłożyła na bok. Może kiedyś dowie się o tych kwiatach czegoś więcej…

We wszystkich trzech dotkniętych smoczym ogniem przedmiotach zaszły podobne zmiany, co oznaczało, iż źródło ognia z pewnością było jedno. Pierwsze co rzucało się w oczy- czy raczej w nozdrza- był okropnie mocny zapach siarki. Przez chwilę Sara zastanawiała się jak musi wyglądać organizm takiego smoka, jeżeli przy zionięciu potrafi wydzielić tak wielką dawkę tego zabójczego pierwiastka, iż starcza go na cały ogromny płomień. Dopiero później zauważyła drugą, dużo gorszą rzecz w znaleziskach- one nie paliły się tak, jak pali się coś pod wpływem normalnego ognia… W przeciągu paru sekund zostały zmienione w popiół- temperatura płomienia musiała być więc niewyobrażalnie wielka, daleko przewyższającą gorąc wydzielany przez największy nawet stos…

Wyciągnęła rękę po próbówkę z grotem, ten po chwili się w niej znalazł. Następnie położyła go na… Moment. Znalazł się!?

Spojrzała na trzymaną w dłoni próbówkę. Przecież po nią nie sięgała, wystawiła tylko rękę! Co się dzieje, co się z nią dzieje… Włożyła naczyńko z powrotem do stojaka i znów usiłowała zmusić je do „przeniesienia” się do jej dłoni, ale tym razem już nic z tego. I chociaż nie umiała tego powtórzyć to wiedziała, że przed chwilą stało się coś niezwykłego…

***
Przez chwilę jeszcze Sara modliła się, by tłum nie wpadł w szał i nie rzucił się na ich wóz- w końcu pozostawiony w nim grot z trucizną potrzebował jeszcze trochę czasu w odpowiednich preparatach, by dać jakiekolwiek wyniki informujące o tym, cóż to może być za substancja. A warzenie mikstury od nowa było zajęciem tak monotonnym i czasochłonny, iż dziewczyna wolała o tym nie myśleć.

Tym bardziej, iż okoliczności do tego nie zachęcały. Potężny Archibald wraz ze świtą i Andre stojący nad zmasakrowaną przez chłopstwo lecz wciąż żywą Kasandrą, wydający rozkazy reszcie rycerzy Aleksander, ciężko dyszący po docinkach starego rycerza Gatiusz… Działo się tak wiele, a panna Aviante wiedziała, iż może tu sporo zdziałać… Jeżeli nie rozpędzić wszystkich, to przynajmniej utorować przyjaciołom drogę ewentualnej ucieczki. Ostatni raz zerknęła jeszcze na zebraną pod sceną ludność, po czym zniknęła w bramie jednej z kamienic.

W tym samym czasie potężny Gatiusz wydał z siebie niesamowicie głośny ryk, niczym zwierzę, nie człowiek. Zwali go niedźwiedziem i, jak widać, coś w tym było- w tej chwili bowiem zdecydowanie przypominał to potężne zwierzę. Wyrwał swój ogromny miecz i wymierzył jego końcem w kierunku de Valsoy’a, przez co tłum wokół starego rycerza cofnął się jeszcze dalej.

- Stary syn ladacznicy i stajennego powraca!- zakrzyknął mistrz przed chwilą ledwie powołanego do istnienia zakonu- Powracasz, by siać zamęt na starość? Czy może Hrabia de Clee wybaczył ci twe czyny? Cóż żeś zrobił? Dziewczynki rżnął? Czy chłopców, bo nie pamiętam?

- Łżesz jak pies, matkojebco!- zawołał Radost, po chwili spiorunowany spojrzeniem przez Dedericha i nadjeżdżającego Aleksandra z Herbertem.

- Matki zerżnąć nie zdołał, bo zajęta była innymi, prawda Archibaldzie? Przez nieszczęśliwą młodość zacząłeś żyć tak, jak uczyły zbereźne opowieści gachów twej matki, stając się koszmarem porządnego obywatela! A przy tym twoja siła urosła na tak wielką, iż hrabia nie mógł wystąpić przeciwko tobie!- w zbroję Archibalda uderzył kamień, rzucony przez kogoś z tłumu z okrzykiem „Morderca!”- Tak więc wysłał cię na wygnanie, na wieś spokojną, gdzieżeś się mógł swym zabawom nieboskim oddawać całymi dniami! Czyn to z jego strony haniebny, lecz pomyśl o sobie!

- Nie śmiej tak o mym panie mówić!- zakrzyknął Dederich- Kłamstwa swe dla siebie zachowaj!

- Kłamstwa? Kto tu łże? Ty, Dederichu, na tyle niegodny, by całe życie spędzić jako giermek rycerza okrutnego? Czy może ta dwójka chłopów? A może mówisz o tym obcokrajowcu, obściskującym właśnie tę dziwkę!- zawołał, wskazując na Al’Thora usiłującego przywrócić do przytomności Kasandrę.

- KURWĘ!- poprawił przełożonego Helstigt, drąc się równie głośno

- Spójrzcie na jego strój, jego skórę! Czyż nie pochodzi z odległych krajów? Jako i smok! A może związek tej dwójki i chęć zakłócenia naszej uroczystości przez nich jest powiązana i z tą bestią!?

Z tłumu w kierunku otoczonych leciały coraz większe kamienie, Archibald nie mógł już ich wszystkich zliczyć. I nic nie pomagały krzyki, nic nie dawało wymachiwanie mieczem i grożenie- tłuszcza dała się zmanipulować słowom Gatiusza, uwierzyła mu i teraz była wściekła. Tłum pragnął krwi, skandując co chwilę „Morderca!”, „Śmierć!” i „Skurwysyny!”.

I nagle rozległ się huk.

Gatiusz momentalnie padł na deski podestu, w chwilę po nim skulili się wszyscy inni rycerze. Nawet Archibald, spodziewając się najgorszego, zeskoczył z konia i skrył się za jego potężnym ciałem. Reakcje rycerstwa były jednak niczym wobec wrzasku, jaki podniosło chłopstwo i ich krzyku.

„SMOOOOOOOOOOOOOOOOOOOOOOOOOOOOOOOOOOOOOOOOOK !”

I chociaż poza głośnym wybuchem nie widać było ani śladu ognia, ani żadnej ogromnej bestii na niebie to nie przeszkadzało to ludziom w pędzie ku bocznym uliczkom. I gdy już większość z nich opuściła plac, Gatiusz znów zaczął nawoływać.

- Oto i czarna magia Archibalda Roderyka de Valsoy, obywatele Devis! Tak właśnie wygląda jego złowroga potęga! Teraz jednak jest sam, jego smok jest jeszcze daleko- a kto wie, czy po śmierci starca nie odleci do dalekich krajów! Czego więc chcecie, dobrzy ludzie?

- ŚMIERCI! ŚMIERCI!- zaczęli skandować ci, którzy zostali na placu, a na dźwięk okrzyków część uciekinierów zaczęła powracać.

Między nimi zaś przemykała mała Sara, nie do końca wiedząc, co tu zaszło. Jaka czarna magia? Archibald przecież był rycerzem! Czuła, iż sporo przegapiła, szykując eksplozję szopy. Czuła także, iż sporo może stracić, gdyż zdążyła już się zorientować, iż może mieć poważne problemy- parę osób zauważyło ją, gdy wychodziła z kamienicy. Byle dotrzeć do swoich… O! Przecież to ci rycerze, którzy mieli ją eskortować!

- To ona!- zawołał jeden z młodych Rycerzy Dębu, gdy tylko dostrzegł dziewczynę. Po chwili w jej kierunku zwrócił się także przepełniony niepokojem Atter, po czym rozkazał- Łapać ją!

O cokolwiek chodzi, Sara wiedziała, że w tej sytuacji musi wiać. Wpadła więc w tłum i, przebijając się przez kolejnych mieszczan, pędziła na drugą stronę placu, by skryć się nie tylko przed wrogami, ale także przed przyjaciółmi. Przynajmniej dotychczasowymi przyjaciółmi.

Po chwili stała już za podestem, wcześniej przechodząc pod deskami sceny, gdzie mogła przez chwilę odetchnąć. Po tej stronie sceny stał tylko stół z resztkami jadła, gdzie zapewne jeszcze parę chwil temu posilali się i dyskutowali Rycerze Pana Poranku. Kimkolwiek ten Pan Poranku był. Szesnastolatka wskoczyła na jedną z beczek tak, by widzieć co dzieje się na scenie i przed nią. Gatiusz zdawał się dyskutować o czymś z Dorianem, Rycerze Dębu zaś zaginęli gdzieś w tłumie-trudno im było bowiem znaleźć wśród tylu ludzi niewielką dziewczynę. I gdy tak lustrowała spojrzeniem całą okolicę i zastanawiała się którędy udać się na miejsce spotkania, by nie siedzieć tam i nie nudzić się przez blisko godzinę ujrzała na scenie jego…

Sante.

Zmienił się, naprawdę się zmienił. Jego dawniej okrąglutka twarz teraz pokryta była sporym jak na jego wiek zarostem, z miłego, acz lekko przygrubawego chłopaka stał się mężczyzną o twarzy chłodnej i ostrej, który stojąc ledwie parę metrów za Gatiuszem szykował tylko miecz, czekając na rozkaz swojego pana. Był prawdziwym rycerzem…

W końcu, po paru chwilach poświęconych na konsultację z biskupem, Gatiusz odezwał się.

- Rycerstwo wieki temu zostało powołane także dlatego, by wam służyć, drodzy obywatele Arish! Musimy więc respektować wasz prośby i żądania, nierzadko robiąc to z przykrością. Tak też jest i teraz. Archibaldzie de Valsoy, wykonując rozkaz ludności miasta i korzystając zarazem z dawnego obyczaju, stawiamy cię przed Pojedynkiem Sprawiedliwości!- zakrzyknął Mistrz Zakonu Pana Poranku, a serce Roderyka na chwilę się zatrzymało- Zgodnie ze wszelką tradycją, za swe winy i na życzenie ludności staniesz przed dwunastoma rycerzami. W walce wspomóc może cię twoja świta, jeżeli tego tylko pragniesz. Całe starcie toczy się, rzecz jasna, do śmierci twojej bądź ostatniego z nas. Jeżeli łaska Powracającego jest po twojej stronie zwyciężysz, jeżeli po naszej… Wyrok zostanie wykonany.

- Rzecz jasna- odezwał się Dorian- Masz prawo odrzucić wyzwanie sir Gatiusza, lecz będzie to oznaczało, iż przyznajesz się do winy i staniesz się wówczas nie tylko tchórzem, ale także banitą, którego czekać będzie śmierć bez wszelkich honorów.

- Wyzwanie padło, czekamy na twą decyzję, sir de Valsoy- zawołał Gatiusz- Jedyną osobą, która mogłaby przerwać naszą walkę i uniewinnić cię jest, rzecz jasna, hrabia de Clee, ale tego wbrew słowom nawiedzonej Kasandry tu nie ma!- zawołał, ku euforii tłumu.

Lud wiedział, iż dostanie krwi. Co czuł jednak sam de Valsoy?
 
__________________
Kutak - to brzmi dumnie.
Kutak jest offline  
Stary 17-12-2007, 21:04   #106
 
Angrod's Avatar
 
Reputacja: 1 Angrod ma w sobie cośAngrod ma w sobie cośAngrod ma w sobie cośAngrod ma w sobie cośAngrod ma w sobie cośAngrod ma w sobie cośAngrod ma w sobie cośAngrod ma w sobie cośAngrod ma w sobie cośAngrod ma w sobie cośAngrod ma w sobie coś
Przybywszy bliżej Aleksander z niepokojem obserwował przebieg zdarzeń. Oglądał się nerwowo w tłumie na szczęście dostrzegł sylwetkę znajomej osoby, która kręciła się akurat tu gdzie powinna.

- Atter! - Złapał za ramię rycerza. - Pal licho dziewczynę, zbierz ludzi. Ja muszę się z kimś niezwłocznie spotkać, więc żeby wybawić z opresji sir Archibalda musisz przekazać zebranym moje słowa. Przypomnieć im...

-Wielce szanowni, rycerze i ty wielebny ojcze. - Atter skłonił się uprzejmie - Nie jeden podobny spór zdarzało mi się rozstrzygać i tym razem służę pomocą. Proszę jedynie o zachowanie manier należytych dla szlacheckiego stanu i zapewniam, że pójdzie o wiele łatwiej. - Jego głos był oschły, a czysto oznajmiający ton przywodził na myśl wykład starego profesora z geutrińskiego uniwersytetu. - Do tego typu sądu rycerskiego, zwanego Pojedynkiem Sprawiedliwości dojść nie może, gdyż wedle prawa nadanego przez przodka miłościwie nam panującego Hrabiego Franciszka, mianowicie świętej pamięci Wilhelma Odnowiciela, przywilej ten dotyczy wyłącznie Zakonu Dębu i jego rycerzy. A tymi od paru chwil już nie jesteście, wedle znanego powszechnie prawa jedności posługi zakonnej. Zatem jedyną drogą dochodzenia swoich racji jest - zawiesił na moment głos i ze współczuciem popatrzył na starego rycerza, - klasyczny pojedynek rycerski.

Tymczasem sam Aleksander zajął się rozmową z Herbertem. Po chwili ten drugi udał się trzymając coś w ręce do stojącego opodal strażnika, który wkrótce sprowadził kogoś wyższego stopniem. Herbert wręczył coś przybyłemu człowiekowi i bez przerwy coś mówił. Ostatecznie mężczyzna przytaknął wydał jakiś rozkaz i udał się za wskazanym przez skrybę szlachcicem.
 
Angrod jest offline  
Stary 18-12-2007, 19:33   #107
 
Kutak's Avatar
 
Reputacja: 1 Kutak jest godny podziwuKutak jest godny podziwuKutak jest godny podziwuKutak jest godny podziwuKutak jest godny podziwuKutak jest godny podziwuKutak jest godny podziwuKutak jest godny podziwuKutak jest godny podziwuKutak jest godny podziwuKutak jest godny podziwu
Kto przyglądał się zdarzeniom dziejącym się odrobinę dalej od sceny mógł ujrzeć jak Aleksander z Fabercechii, znany wśród ludu głównie jako przyjaciel Franciszka de Clee powoli przebija się przez tłum. Gdzie planował pojechać rycerz? Cóż, tak naprawdę nie interesowało to chyba żadnego z obserwatorów. Ich spojrzenia były bowiem skupione na kończącym swą przemowę Atterze i Gatiuszu, który z twarzą ściętą gniewem wysłuchiwał jego słów.

- I któż mi to mówi? Któż uczy mnie o moich zasadach? Mój wychowanek, mój dawny giermek!?- zagrzmiał mistrz Zakonu Pana Poranku, gwałtownie i agresywnie gestykulując-A na dodatek kłamiesz, bowiem nie wierzę, Atterze, byś nie znał praw ustalanych tak niedawno. Oczywistością jest to, iż Pojedynek Sprawiedliwości nie jest zarezerwowany jedynie dla Rycerzy Dębu, a potrzeba doń po prostu zgody mistrza jednego z zakonów. Którym to ja, jeżeliś jeszcze tego nie pojął chłopcze, jestem!

Atter zdawał się być ścięty z tropu. Prawa ręka hrabiego w sprawach dyplomacji i tradycji rycerskiej, przez Rycerzy Dębu nazywany „Złotoustym”, przez tych mniej przychylnych- „Kłamliwym ścierwem”- wszelkie jego zaszczyty i przydomki zdawały się czynić z niego człowieka nie do pokonania w takiej dyskusji. Jednakże ponad wszystko rycerz ten cenił sobie ludzi, którzy pomogli mu w życiu, którzy wyciągnęli ku niemu pomocną dłoń. I dlatego spoglądał tylko na swego dawnego mentora z szacunkiem, milcząc. Nie mógł wystąpić dalej przeciwko niemu.

Tak oto serce jego zdawało się być rozdarte między tych, których popierać miał z rozkazu swego pana, a między tego, który pomagał mu stawiać pierwsze kroki w tym nierzadko brutalnym świecie.

- Z rozkazu hrabiego Franciszka I, rozejść się! Straż! Rozejść się, z rozkazu Franciszka I!- przerwały chwilowe milczenie okrzyki dochodzące z bocznych uliczek. Uliczek pełnych strażników w barwach miasta Devis.

- Chwila, moment! Czyż to nie mi de Clee powierzył opiekę nad miastem?!- zagrzmiał biskup A’Grynn.

- Tak jest, jaśnie oświecony. Lecz tu mamy rozkazy, pisemne, z pieczęcią hrabiowską, priorytet najwyższy. Z powodu zagrożenia zamieszkami rozproszyć tłum!- odezwał się jeden z niewielu konnych, zapewne jeden z kapitanów straży, przejeżdżając między ludźmi pod samą scenę.

Dorian był bezradny. Zebranym na scenie pozostało tylko obserwować, jak tłum powoli, własnowolnie bądź też pod przymusem, opuszczał plac, na którym mieli teraz możliwość zostać tylko ci szlachetnie urodzeni. A, jak się okazało, było ich tu coraz więcej. I chociaż nie byli widoczni w tłumie, to gdy plac pustoszał, coraz częściej można było natrafić na przedstawiciela jednego z zakonów, który postanowił przyjrzeć się temu niecodziennemu widowisku.

I tylko jeden z nich trwał na koniu, prezentując sobą jedną z naczelnych cnót rycerzy- dumę. Archibald Roderyk de Valsoy nie opuścił głowy. Patrzył, niczym lew, wprost w twarze swoich przeciwników. I powoli szykował się do kontrataku…
 
__________________
Kutak - to brzmi dumnie.
Kutak jest offline  
Stary 19-12-2007, 22:08   #108
 
kitsune's Avatar
 
Reputacja: 1 kitsune jest godny podziwukitsune jest godny podziwukitsune jest godny podziwukitsune jest godny podziwukitsune jest godny podziwukitsune jest godny podziwukitsune jest godny podziwukitsune jest godny podziwukitsune jest godny podziwukitsune jest godny podziwukitsune jest godny podziwu
Archibald Roderyk de Valsoy h. Pęk Strzał

Archibald słysząc ostatnie słowa Doriana uśmiechnął się pod wąsem. Wreszcie zadarł głowę i huknął:
- A więc wielebny powiadasz, iż potrzeba do Pojedynku Sprawiedliwości zgody mistrza jednego z zakonów? Cóż, widać taki już mój los. Oczywiście wyzwanie przyjmuję. Nie chcę okazać się tchórzem i zwyrodnialca, którego byle chłystek – tu zawiesił głos i znacząco zmierzył spojrzeniem Gatiusza – może ścigać. Wszak prawo to prawo, nie wolno go łamać. Zwłaszcza będąc rycerzem. Stawię czoła sam wybranej przez Gatiusza dwunastce.
Spuścił z pokora oczy i skrzyżował ręce na pancerzu z pysznej, geutrińskiej stali.


- Przyjmę wolę Powracającego, będąc szczęśliwym, iż do końca pozostałem rycerzem Arish. Wszak znacie mnie z moich czynów, nigdy nie przyniosłem swemu herbowi dyshonoru, a szczególnie dumny dziś jestem z tego, że w stosownym czasie uniemożliwiłem Tobie awans Gatiuszu, boś nie jest godzien miana rycerza.


Z satysfakcją wpatrywał się w potężnego wojownika, którego twarz wyrażała czystą nienawiść. De Valsoy przestał się uśmiechnąć i nagle stentorowym głosem ryknął tak, że chmary przerażonego ptactwa zerwały się z krenelażu cytadeli wznoszącej się ponad placem targowym:


- Jednakże Gatiuszu możesz jeszcze udowodnić, że się mylę, żeś rycerz!!! Niniejszym jako Mistrz Zakonu Kawalerów Smutnej Damy, który to tytuł i zaszczyt nadano mi roku 1110 z woli hrabiego Arish - Franciszka de Clee, oskarżam imć Gatiusza o paranie się czarną magią i komitywę zbrodniczą ze smokiem, co też święta niewiasta Kassandra, przez samego Powracającego naznaczona darem, przepowiedziała! Wyzywam cię Gatiuszu na Pojedynek Sprawiedliwości! Dwunastu rycerzy stanie przeciw tobie samemu lub tobie i twemu giermkowi. Zgody na pojedynek udzielam ja sam, Mistrz Zakonu Kawalerów Smutnej Damy. Co prawda wielebny rzekł, jakie grożą konsekwencje za nieprzystąpienie do pojedynku, ale przypomnę ci młodziku, że Masz prawo odrzucić me wyzwanie, lecz będzie to oznaczało, iż przyznajesz się do winy i staniesz się wówczas nie tylko tchórzem, ale także banitą, którego czekać będzie śmierć bez wszelkich honorów!
Zapadła cisza. Archibald delektował się chwilą. Wreszcie rzekł:
- Ja się nie uchylam od pojedynku, nie obawiam się go. Jak trzeba dam głowę pod wasze miecze. Czy i ty Gatiuszu jesteś na to gotów, czy okażesz się tchórzliwym psem, który zacznie się łasić do nóg wielebnego, by ten użył jakowyś wykrętów?


Tu skłonił się, a potem obejrzał za siebie, szukając wzrokiem Sary. Chciał wzrokiem powiedzieć jej, by teraz trzymała się od tego wszystkiego z daleka.
 
__________________
Lisia Nora Pluton szturmowy "Wierny" (zakończony), W drodze do Babilonu


kitsune jest offline  
Stary 20-12-2007, 23:55   #109
Konto usunięte
 
Mira's Avatar
 
Reputacja: 1 Mira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputację
Sara przycupnęła na beczce i ze świstem wciągała powietrze. Ucieczka zakończyła się sukcesem, ale dawno tyle się nie namęczyła... ostatni raz przed śmiercią.
Na to wspomnienie skamieniała i starała się odegnać niepokojące myśli, zwrócić je ku bieżącym zdarzeniom.

„Zastanówmy się... kto na mnie teraz poluje?”

Kiedy dziewczyna zaczęła wyliczać osoby, które mogły do niej pałać niechęcią, bądź wręcz być wrogo nastawione, westchnęła ciężko, po czym porzuciła to zajęcie.

„Lepiej chyba zastanowić się, kto mi sprzyja... o ile ktoś taki w ogóle istnieje.

I wtedy go zobaczyła.
Stał niedaleko na scenie, tuz obok starego Niedźwiedzia.

„Sante!”


Alchemiczka przytkała usta, by nie wydobył się z nich okrzyk zdziwienia i radości. Jak bardzo się zmienił jej towarzysz zabaw przez te kilka lat? Choć oczy były te same, to zmienił się kształt jego ust, a rysy na policzkach wyostrzyły się, likwidując dawną okrągłość. Oto Sante stał się mężczyzną, prawdziwym rycerzem – tak jak marzył.

Sara poczuła dumę, widząc przyjaciela w chwale, po chwili jednak w jej umyśle zagościł niepokój. Sante wszak stał po drugiej stronie konfliktu i kto wie, może to on zostanie wyznaczony do walki z Archibaldem?

To byłaby prawdziwa tragedia dla dziewczęcego serca. Z właściwym sobie uporem Sara postanowiła przed samą sobą, że zrobi WSZYSTKO, aby do tego nie dopuścić. Odruchowo sięgnęła po miecz na plecach...

Powróciły wspomnienia, wspomnienia dotyczące tego, w jak niehonorowy sposób ową broń zdobyła, narażając się tym samym na gniew – pierwszy i ostatni raz – ze strony przyjaciela.

„Tym razem nie zachowam się jak głupia siksa. Honorowy rycerz, to i honorowy giermek. Nie zbłaźnię się i nie pozwolę by Archibald musiał się mnie wstydzić!”

Zdecydowanym ruchem alchemiczka podniosła się z beczki i zwinnym skokiem pokonała odległość dzielącą ją od podwyższenia, a kiedy już się znalazła na scenie, żwawo ruszyła przed siebie.

Sante obejrzał się gwałtownie, gdy coś obok zadudniło. Jego ręka automatycznie sięgnęła po miecz. Już miał wydobyć broń, kiedy jego wzrok wychwycił rozwiane, czarne włosy. Czy to możliwe?

Na męskiej twarzy przez oka mgnienie zagościł wyraz chłopięcego zdumienia. Oto bowiem ujrzał twarz, twarz z dzieciństwa. Twarz, którą kochał swym szczeniackim uczuciem po dziś dzień, o której marzył co noc. Wreszcie przybyła! No i ten uśmiech... znów go zobaczył, kiedy Sara mrugnęła do niego porozumiewawczo, lecz nie zatrzymała się ani na moment, zmierzając ku rycerzowi w starej, rozklekotanej zbroi.

Dziewczyna odwróciła wzrok od dawnego przyjaciela i spojrzała twardo na Archibalda, jakby zupełnie ignorując wszystkich dookoła – nawet osławionego Gatiusza. Twarz jej była poważna, zdecydowania, lecz – o dziwo – spokojna.

Stanąwszy naprzeciw de Valsoy'a, ukłoniła się głęboko, chyląc przed nim czoło i zastygając w tej pozycji.

- Oto przybyłam i jestem na Twe rozkazy, Mistrzu. – rzekła donośnie.


"Tym razem będziesz ze mnie dumny!"
 
__________________
Konto zawieszone.
Mira jest offline  
Stary 24-12-2007, 22:49   #110
 
merill's Avatar
 
Reputacja: 1 merill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputację
Dziewczyna ciężko dyszała, z jej ust sączyła się smużka krwi, a jej ciało całe było poobijane. Andre pochylił się nad nią by dokładnie obejrzeć jej zmaltretowaną twarz. Opuchnięte powieki zakrywały oczy… piękne oczy. Najemnik czuł, że pod tym spojrzeniem topi się jego dusza, jakby każda jego myśl i uczucie miał wypisane na czole. „Nie na darmo mówią o niej – wieszczka…Coś w tym musi być…” – myślał spoglądając w jej błękitne źrenice. Dziewczyna syknęła kiedy dotknął jej opuchniętej twarzy. Podniósł ją i podał swoje ramię, bowiem sama nie była w stanie stać. Pieprzony rycerz z piedestału po raz drugi znieważył ją.

Spoglądał posępnym wzrokiem spod ronda kapelusza na zaplutego klechę i jego kompanię. Podprowadził słaniającą się kobietę w stronę orszaku Aleksandra. Słudzy rycerza przejęli od niego zmęczoną kobietę. Odwrócił wzrok z powrotem ku trybunie - osi całego zamieszania. Rycerze nowo powstałego Zakonu wykrzykiwali obelgi i wznosili obnażoną broń w kierunku De Valsoya. Mimo pertraktacji Aleksandra pojedynek wydawał się nieunikniony. Spojrzał bacznie na Archibalda, starzec trzymał się dziarsko w siodle, czy jednak podoła dwunastce krzepkich rębajłów?

Andre podszedł w kierunku trybuny szukając wzrokiem zwyrodnialca, który nieledwie przed chwilą znieważał jego i Kasandrę. Facet w sile wieku, o solidnej postawie – charakterystycznej dla kogoś kto spędził większą część życia z mieczem w dłoni a drugą – sądząc po nalanej mordzie i podkrążonych oczach na chlaniu i zabawach z tawernianymi „kurtyzanami”. Naradzał się właśnie z Gatiuszem…

Andre sięgnął ręką za plecy, jego czujna dłoń szukała uchwytu kuszy. Wszyscy wokół zajęci byli rozmową i rzucaniem w siebie obelgami iście nie pasującymi do „rycerskiego” stylu wyrażania się. „Niedouczona, zakuta w stal chołota” – mruczał pod nosem naciągając ciężką myśliwską kuszę. Było to arcydzieło valezyjskich rzemieślników, pięknie wyprofilowane łożysko broni i niewymagający zbyt dużej siły fizycznej naciąg to bezapelacyjnie zalety doceniane przez al’Thora. Spojrzał jeszcze raz w kierunku bęcwała, który kilka chwil temu dał upust swoim ksenofobicznym frustracją, wiążąc jego skromną osobę z pojawieniem się smoka. Bełt z kuszy to bardzo skuteczny sposób na takich chojraków…

- TY!!! – wydarł się głośno, wskazując palcem na zdębiałego Helstigta, drugą ręką ściskał kuszę. – Tak, TY kozi synu, szlachcicu zafajdany, rycerzyku obesrany. Co tak patrzysz, jakby Ci dziewka koszulę przed tobą zdjęła? Ogłuchłeś?

- Natychmiast przeproś tę niewiastę za potwarz, którą podwójnie ją obraziłeś. Jak śmiesz w znieważać białogłowy? Matka Cię nie wychowała? Za bardziej godnych miałem rycerzy zakonnych, ale skoro pozwalają byle bydlakowi obrażać niewiastę, zmuszony jestem opinię zmienić. No, nuże wesołku, przepraszaj! Czy może ten stalowy bełt ma ci rozwiązać język?
 
__________________
Czekamy ciebie, ty odwieczny wrogu, morderco krwawy tłumu naszych braci, Czekamy ciebie, nie żeby zapłacić, lecz chlebem witać na rodzinnym progu. Żebyś ty wiedział nienawistny zbawco, jakiej ci śmierci życzymy w podzięce i jak bezsilnie zaciskamy ręce pomocy prosząc, podstępny oprawco. GG:11844451
merill jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 08:26.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172