Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 24-06-2009, 13:54   #11
kitsune
 
kitsune's Avatar
 
Reputacja: 1 kitsune jest godny podziwukitsune jest godny podziwukitsune jest godny podziwukitsune jest godny podziwukitsune jest godny podziwukitsune jest godny podziwukitsune jest godny podziwukitsune jest godny podziwukitsune jest godny podziwukitsune jest godny podziwukitsune jest godny podziwu
Sir Archibald Roderyk de Valsoy h. Pęk Strzał

Nie było takiego morza, takiego oceanu. Ba! Nawet takiego pieprzonego jeziora, które Archibald by polubił. Z wodą nie miał nigdy za wiele do czynienia. Pić nie pił, bo psem czy kotem nie był, ba od tego to zardzewieć można. Jest przecież tyle innych trunków! Pływać nie pływał, bo gdyby Powracający (póki jeszcze żył) chciał, by ludzie to robili, dałby im płetwy zamiast nóg i rąk. No i nie żeglował, bo po prostu nie lubił. A teraz przez tego pędraka stałą na kołyszącym się pokładzie i robił dobrą minę do złej gry. Jasne, nie doskwierały mu teraz hemoroidy, od miesięcy nie siedział w siodle dłużej niźli godzinę czy dwie. Za to szarpało go do rzygania.
Rozejrzał się po pokładzie w poszukiwaniu swego wnuka:

- Dederich, gdzie gnojek jest? – Rzucił w stronę giermka.

Dederich zaczął się rozglądać, wreszcie smarknął na pokład i odpowiedział:
- Wśród tych patałachów z kijami, panie.

Archibald lekko palnął Dedericha otwartą dłonią, aż temu się łeb zakolebał:
- Szacunku trochę. To muszkieterzy książęcy, kwiat nowoczesnej armii i inne takie! – zagrzmiał, marszcząc brwi.

Skrzywiony Dederich zaczął rozmasowywać potylicę:
- Ależ panie, sam żeś mówił, że to konibijcy, bo jak taki łąduje muszkiet i tym… no… wyciorem macha to wygląda jakby z ręki babę robił.

Stary rycerz przewrócił oczyma:
- To przy miodzie było, i to przy któryś tam antałku…

- No ale w Devis, po trzeźwemu, żeś panie rzekł muszkieterowi, że po to mu szeroki kapelusz, by mu ptak z ukosa w twarz nie nasrał.

- Bo mi na konia pomstował, pludrak w dupę ryćkany!

- Bo pana rumak wykasztanił mu się na trzewiki! – zarechotał Dederich

- Taaaa! – starczą twarz Archibalda rozjaśnił szeroki uśmiech. – Na pojedynek mnie kurew jeden wyzwał, tom przyłbicę odchylił i chłop pobladł.

Giermek de Valsoya z zapałem pokiwał głową:

- A juści! I ja mówię panu, że jeszcze se pończochy zabrudził. O tak! Bo pan to wielki wojennik i rycerz znamienity!

- A tam! – Archibald zbył go machnięciem dłoni, ale w oczach zalśniła bez mała pycha. – Ale tu Dederich koniec z żartami o koniowalcach. Nie pytamy ich, czy ładunki na bandolierze celowo przypominają czopki, by muszkieter, widząc szarżę wrogiego rycerstwa, mógł se rzyć zatkać, by ze strachu nie osrać łydek. Tym bardziej nie sugerujemy, żeby muszkiet też se wrazili, dopychając wyciorem. Jasne?

- Taaa jest! – Dederich strzelił obcasami. – Tylko dlaczego?

- Bo do jasnej wojskowej kurwy maci to są nasi i z nami płyną i pewnie jak potrzeba przyjdzie, staną po naszej stronie. I nie chcę znaleźć potem w plecach kuli ołowianej! Czy to tak trudno pojąć, ośle?!
Nie czekając na reakcję, ruszył w stronę rycerzy, którzy coraz mocniej kłócili się z żołnierzami:

- Z drogi gówniarze!!! Co wam języków w gębach zabrakło, a grzeczność zostawiliście pod pokładem albo w koszarach? Rozstąpić się psia krew bo sam po mordach dam! – zawarczał do najbliższych, bodaj z Zakonu Dębu.
- Z drogi oczajdusze, bo jak piznę, to wam się ten liść dębu, co go dumnie na tunikach nosicie, w rulon zwinie!

Jeden z rycerzy odwrócił się, by zobaczyć, kto śmie go obrażać, ale czym prędzej dał pola Archibaldowi, kłaniając się z szacunkiem:
- Panie, my tylko…

Archibald zatrzymał się i spojrzał na młodzika:
- Wy tylko chcecie komuś łeb rozpłatać, a że swojemu, to już mało was to obchodzi, co? Księciu służycie, tak? Myślicie, że książę w swej wielkiej jak pyta słonia mądrości, chce byście mu muszkieterów doborowych porezali, hę? Osły! Spokój ma być i współpraca, i miłość braterska, psia wasza mać!
I wtedy dostrzegł nie kogo innego jak marszałka Andre Al’Thora, starego druha z owej pamiętnej peregrynacji za smokiem. Rozłożył szeroko ręce, by go powitać, lecz ten był pierwszy:

- Witaj stary druhu, widzę, że krzepa i zdrowie dopisuje, cieszę się z tego powodu niezmiernie. Ot los przewrotny znów nas zetknął na szlaku. Teraz jednak na zamorskim…

- Ojczyzna wzywa… i takie tam patriotyczne bzdury – odparł z wrodzoną szczerością Archibald. – Co tam słychać u Ciebie? Marszałku? – dodał z przekorą to ostatnie słowo.

- Dużo się działo Archibaldzie, oj dużo, może zaprosisz starego druha na kieliszeczek czegoś mocniejszego do kajuty? – odparł Andre, całkiem poważnie już patrząc mu w oczy.

De Valsoy roześmiał się na głos:
- Na kieliszeczek? I kto tu się starzeje? Ha ha… możemy iść, ale chyba nie myślisz, że na kieliszeczku się skończy? – mówiąc to, uśmiech nie schodził z jego porytej głębokimi zmarszczkami twarzy. – Chodź ze mną stary druhu – ruszył przed Andre, prowadząc go do swojej kabiny. Al’Thor dał rozkaz swoim ludziom by poczekali na niego na zewnątrz.

- No, no, sam pan marszałek wprasza mi się do kabiny. Powspominać dawne złe czasy przy szklanicy dobrego trunku? Gadajże człowieku - starzec uśmiechnął się serdecznie do człowieka, z którym niegdyś polował na smoka.

- Przestań z tym marszałkiem, Archibaldzie, przestań. Lepiej polej coś zacnego, bo mi gardło od soli morskiej zaschło. A co do wspominania, to czasy różne bywały, pamiątkę z nich do dziś noszę - Andre pomasował bolącą rękę. Były i dobre momenty, ale jak zapewne wiesz Maria zmarła 12 lat temu. A ty? Kawał czasu minął kiedy ostatni raz o tobie słyszałem. Gdzieś się podziewał?
Stary rycerz zadumał się. Od kilku lat czuł stojącą nad sobą kostuchę, toteż nie przerażała go śmierć. Co najwyżej ból po śmierci bliskich. Odstawił szklanicę i rozparł się wygodnie na koi:

- U siebie. Nosa z majątku nie wystawiałem. Może raz na rok zdarzało się odwiedzić hrabiego. Co tu opowiadać? Lepiej ty mi powiedz, jak to jest być jednym z najlepszych wodzów nowego Arish?

- Kpisz? Taki stary wojak jak Ty, wie, że nie ma najlepszych wodzów, Ci którzy się za takich uważają przegrywają i giną. Ja wyobraź sobie jestem do swojego życia bardzo przywiązany, dlatego też nie uważam się za najlepszego wodza - uniósł kielich przepijając do sędziwego wojaka. Chcę tylko, by armia księstwa nie dała sobie w kaszę pluć imperialnym pachołkom i tyle.
Przerwał na chwilę, wpatrując się w kamienne oblicze rycerza:

- Mogę zadać ci jedno pytanie, to pytanie może zaważyć o bezpieczeństwie księcia, dlatego wierzę w twoją szczerość.

Archibald spoważniał, spojrzał Andre prosto w oczy:
- Zastanawiasz się, czy będę szczery? Myślałem, że tamte kilkanaście dni pozwoliło nam się poznać. Pytaj.

- Przepraszam... wiem, żeś prawy, kiedy Ci wszystko wyjaśnię zrozumiesz moją ostrożność. - Podniósł kielich do ust i zwilżył gardło: - Czy dostałeś przed podróżą jakąś wiadomość, list od Księcia de Clee?

- Nie, w zasadzie to mój wnuk chciał płynąć tym statkiem. List od Księcia? Pierwsze słyszę. - Archibald zasępił się, widać źle znosił odstawienie na boczny tor. - Stary już jestem Andre, widać Książę uznał, że niewiele ze mnie pożytku.

- Może to i lepiej, że go nie otrzymałeś. Jest ogólnikowy i pisany tak, jakby ktoś inny niż Książę, mówił mu co ma napisać. Ja dostałem jeszcze inną wiadomość. - Andre ściszył głos - Życie księcia jest w niebezpieczeństwie, ktoś nie chce by dotarł do Nowego Świata, ten ktoś jest ponoć na pokładzie. Dysponuję środkami by tego tajemniczego wroga unicestwić, niestety póki co nie wiem, kto to może być. I dlatego zwracam się do Ciebie o pomoc. Jak za dawnych lat, wtedy w grupie byliśmy silni, a teraz ja, a raczej Książę... znów potrzebuje naszej pomocy.

Archibald powoli pokiwał głową, zmarszczył brwi:
- A juści, pomogę, psim chwostem bym był, gdybym nie pomógł. Możesz na mnie liczyć, choć sam widzisz, że czas odcisnął na mnie swe piętno. Zamilkł na chwilę, wreszcie wstał, podszedł do bulaja. Może było wyjątkowo spokojne. Promienie słoneczne tańczyły po grzbietach łagodnych fal:

- Rozmawiałeś z Sarą?

- Co do twojego wieku i piętna czasu, to nie będę wymagał, że mieczem posiekasz paru szubrawców, choć jak podejrzewam znalazłbyś na to krzepę. Liczę na twoje doświadczenie i osąd w niektórych sprawach. - Andre wpatrywał się w plecy rycerza, mimo przygarbienia wiekiem, nadal były szerokie niby u tura. - Co do Sary, to nie potrafiłem się z nią skontaktować, nawet nie wiem czy jest na pokładzie. Myślę, że jej pomoc także była by pożądana. Poza tym jest jeszcze jedna sprawa o której chciałem z nią porozmawiać - przerwał na chwilę - moja ręka, ostatnio boli coraz bardziej. Może ona znalazłaby na to jakieś panaceum.

- Może, jeśli zechce porozmawiać. A ja będę obserwować, jeśli zauważę coś niepokojącego, czym prędzej skontaktuję się z tobą, panie marszałku. - Ostatnie słowa wypowiedział ze swadą, wyraźnie prowokując przyjaciela do złości.

- Stary z Ciebie drań, wiesz? - podniósł puchar

***

Jakiś czas po opuszczeniu kabiny przez Andre tary rycerz wstał, westchnął i ruszył na spotkanie ze znajomą nieznajomą. Coś mu mówiło, że to nie będzie lekka rozmowa. Minutę lub dwie później stanął przed drzwiami do kabiny Sary i załomotał w nie pięścią:
- Czy ktoś w środku przyjmie starego przyjaciela?!

***

Eugeniusz Bernard de Lochse-Valsoy h. Gryfem Pęk Strzał Przedzielony

Młodzik pożegnał starego opiekuna i zarazem dziadka, a potem ruszył w stronę nowopoznanych towarzyszy z Muszkieterskiego Regimentu Gwardii im. Franciszka de Clee. Wysocy młodzieńcy w tunikach z naszytym herbem Arish – toporem, buławą i dębową kłodą, prezentowali się niezwykle dostojnie. Kilku z nich Eugeniusz znał jeszcze ze Szkoły Kadetów:

- Czołem waszmościom! – skłonił się, uchylając szerokoskrzydłego kapelusza. – Takoż i zaczęła się nasza wielka przygoda, wobec której jeno tylko miłość większą tajemnicą jest!

Waszmościowie, a jakże odkłonili się, a jeden z nich, graf van Halsent, dwudziestoparoletni porucznik muszkieterów odpowiedział, kierując się starszeństwem stopnia:
- A zaczęła, zaczęła drogi Eugeniuszu oby szczęśliwie się potoczyła, choć widziałem, iż dla ciebie niezgorszy początek miała. A kimże jest ta urodziwa dama, która na pokład wkroczyła wraz z tobą szlachetny panie?

Rzecz jasna każdy ją znał, lecz konwenansom musiało stać się zadość:
- Toż to sama Sara Aviante, znana jako Wiosenne Ostrze. Bohaterka Wyprawy przeciw Smoku!

- Tej samej wyprawy, w której udział brał twój dziad, nieprawdaż Eugeniuszu? Nie kto inny jak Imć Stetryczały Archibald de Valsoy? – Tak, to musiał być Leonard Dupree, jeden ze znajomych kadetów, a obecnie sierżant w pułku muszkieterskim. Jeszcze w szkole docinał Eugeniuszowi, który wówczas nie bardzo umiał odpowiedzieć. Wówczas nie znał swego dziada Archibalda i nie spędził z nim jeszcze trzech lat:

- Dokładnie panie Dupree, ten sam, azaliż prosiłbym cię cny panie, byś z łaski swej niezmierzonej pozostawił mą rodzinę w spokoju, bo będę ci musiał zajebać. – Słowa wypowiedział cicho, spokojnie z delikatnym uśmiechem. Tak jak to robił Archibald, gdy Dedericha chciał po pysku naprać.

Leonard szarpnął się naprzód, dobywając na pięć palców rapiera.
- Pax! Pax! Panowie! – między młodzieńców wkroczył von Halsent. – Nie ze sobą mamy się bić przecież. Rycerze patrzą na nas, więc spokój!

- Zabytki! – Leonard w ostatniej chwili powstrzymał się od splunięcia na pokład, a potem krzyknął w stronę grupki rycerzy – Hej wy! Wiecie, kiedy kończy się rycerska szarża?! Po pierwszej salwie!

Rycerze zwrócili się w stronę krzykacza, a jeden z nich odkrzyknął:
- A słyszałeś bohaterze, dlaczego muszkieterów uczą wycior do lufy wkładać? Bo jeszcze baby nie mieli!
Eugeniusz nie chciał znów brać udziału we wzajemnych wyzwiskach. Ruszył wzdłuż pokładu, w stronę dziobowej nadbudówki. Po drodze dostrzegł dziwaczną personę. Mężczyznę pozbawionego wzroku, z opaską na oczach, za to doskonale dającego sobie radę z robotami pokładowymi. Od jednego z żeglarzy dowiedział się, iż to nowy bosman, niejaki Hadrian de Nocard.

Hadrian de Nocard. A może Hadrian de Dracon? Smok. Smoczy Hadrian.
 
__________________
Lisia Nora Pluton szturmowy "Wierny" (zakończony), W drodze do Babilonu


kitsune jest offline