| Sir Archibald Roderyk de Valsoy h. Pęk Strzał
Starzec podniósł głowę, a potem głęboko westchnął, kierując swój żal w stronę Powracającego. Odruchowo, bo przecież boga tam nie było, ni nigdzie indziej. Może i lepiej, przynajmniej człowiek wiedział, że jak sam niczego nie zrobi, to gówno osiągnie.
Kapitan patrzył wściekle na tych, których nazwał buntownikami, a jego ludzie ściskali nerwowo muszkiety. Zresztą po drugiej stronie mieszanina szlachty i muszkieterów robiła to samo. Archibald westchnął raz jeszcze, a potem wszedł pomiędzy obie grupy, stanął przed kapitanem, wziął pod boki i rzucił z pozoru lekko:
- No panie kapitanie, porządziliście, a teraz każcie swym ludziom broń opuścić. No szybciutko, bom do widoku krwi nieprzyzwyczajon. Na rzyganie mnie zaraz bierze, a sami wiecie, że w moim wieku lada haft, może flaki na wierzch wywlec.
Von Terette nie zareagował, jakby nie zauważając rycerza, więc de Valsoy zagadał ciszej, lecz głosem zimnym i nieprzyjemnym:
- A więc psi dzyndzlu wolisz utopić w krwi największą wyprawę Imperium? Bo jakiś szlachetka postawił ci się, ty rozpiździsz wyprawę, a jeśli uda ci się przeżyć ów bunt, jak go nazwałeś, to pewnie nasz umiłowany Cesarz jeszcze cię nagrodzi za to, żeś kiep nie przywódca. No dalejże, każ strzelać, rycerstwo i muszkieterzy jak jeden mąż przejadą się po tobie, że jeno pludry sztywne od krwi zostaną!
Von Terette zmierzył Archibalda:
- Bunt na pokładzie wzniecili, kara jest jedna!
De Valsoy zaplótł ręce na piersi i uśmiechnął się szeroko:
- No to każ strzelać, we mnie, albowiem ja się nie ruszę nawet o piędź. A potem, o ile przeżyjesz, w co wątpić należy, pisz raport, że starzec stanął na czele buntu.
Kapitan milczał, wściekle łypiąc na muszkieterów. Archibald zamilkł na chwilę:
- Lub może rusz mózgownicą, póki jest jeszcze czas, bo za chwilę pokład tej łajby spłynie krwią. Geutrińską i Arish. Eugeniusz Bernard de Lochse-Valsoy h. Gryfem Pęk Strzał Przedzielony
Szlag! Zaczynał być toczka w toczkę jak dziadek. Teraz też czuł, jak krew pulsuje mu w skroniach, a nozdrza chodzą niczym miechy. Zacisnął pięści i czekał na oklep, ale nie zamierzał sprzedać tanio skóry. Może go spiorą, ale zadusi tego blond-skurwiela:
- Jak przystało na zwykłe gówno, w kupie się jeno bić umiesz, co? – rzucił wyzywająco i szarpnął się. Na darmo, psubraty trzymały go mocno, a on był sam.
A przynajmniej tak mu się wydawało:
- Może tak wyrównamy nieco szanse? Zaliś tchórzem podszyty, że jeden na jednego stanąć nie umiesz, a jenoś w kupie mocny?
To Hell de Mer, jeden z Bohaterów, towarzysz dziadka podczas tamtych dni! Człek, który smoka ubił! Widać tamci też to zrozumieli, bo pobladli i jak na komendę puścili Eugeniusza. Ten spojrzał z wdzięcznością na mężczyznę, który ironicznie tłumaczył tym gnojkom, jak wielki błąd popełnili. Młodzieniec już otworzył usta, by podziękować Smokobójcy za ratunek, gdy powietrze rozdarł nagle przerażający ni to gwizd, nit o piskliwy wrzask. Eugeniusz ruszył za Hellem i jego ludźmi sprawdzić, co się wydarzyło. |