Rotmistrz Andreas della Madre zwany „Czerwonym Pułkownikiem”
Rotmistrz przysluchiwał się o dłuższej chwili wywodowi potężnego inkwizytora, z zainteresowaniem nawet... Ba, wzrosło on, gdy ujrzał spaloną dłoń Bonehearta, co z tego? Teraz podniósł się z fotela i wbrew wymogom etykiety podszedł do półek z książkami. Przez chwilę się im przyglądał i zaczął na głos odcyfrowywać tytuły:
- Don Laufer della Lavader "Sonety o zmierzchu", Alfred Musset-Repercussier "Dzieje wielce zacnego rycerza acz porywczego Florivela Pięknego i jego pani serca, nadobnej azaliż smutnej Damietty z Alburga", Św. Landi z Trizanii "Ante bellis, ante illuminatis", Sebastian z Kordu "Wiara mym pancerzem, modlitwa mą włócznią"
Rotmistrz spojrzał jeszcze parokrotnie na książki, a potem odwrócił się w stornę gospodarza:
- Florivel, Damietta i ich sonety, wspomnienia świętych, wyznania błogosławionych... Panie, ja przeczytalem kilka książek, może tyle, co tu na jednej półce widzę. Traktaty szermiercze, podręczniki strategii i taktyki, regulaminy jazdy i piechoty, aha i jeden tomik poezji "O Szarlotcie z Rosenburga, co jak donice miała..." - urwał nagle, spoglądając na towarzyszkę Bonehearta. - Zresztą mało to ważne, próbuję powiedzieć, że jakoś nie wiem, jaką rolę dla mnie przewidujesz - wojakowi, niepoprawnemu awanturnikowi, niegdyś pierwszej lub drugiej szpadzie Agarii. Niegdyś, dawno temu... Nie znam się na klątwach, czarach. Raz dorwaliśmy na rejzie szamana, ale wył w płomieniach tak samo, jak zwykli ludzie. Co prawda klątwami miotał, ale jeno chorązemu czołowej roty krosty wystąpiły na przyrodzeniu. Jeno nie wiemy czy od klątw, czy markietanek, co w obozie pod Artasurią były. Chodzi o to, że trudno mi znaleźć miejsce dla siebie w Waszej opowieści, panie. |