Draugdin zachowywał się bardzo dzielnie, nie dawał podejść wilkom na tyle blisko by mogły mu zaszkodzić. Pokaz magii w jego wykonaniu był imponujący. Oddychał ciężko, pot spływał mu po twarzy, a jego ręce jeszcze dymiły od dopiero co rzuconego czaru. Wilki, które go atakowały uciekały teraz jak najdalej od czarodzieja, nie miały zamiaru przeciwstawiać się żywiołowi ognia.
Deszcz kolorów nie podziałał na wilki powalające barda. Gdy mag rzucał drugi ze swoich czarów, one rozszarpywały swoją ofiarę. Dobrze, że
Trivel był nieprzytomny, nie czuł bólu umierania.
Jeden z wilków zaspokoiwszy pierwszy głód wyczuł zbliżające się zagrożenie. Uniósł łeb i skierował swoje kroki w kierunku
Ravarra. Drugi natomiast nie przerywał wgryzania się w martwe już ciało.
Draugdin był niewyspany i zmęczony, skomplikowane receptury zaklęć nie były proste, nic dziwnego że nie usłyszał za sobą skradających się kolejnych przeciwników. Całe szczęście że miał latającego przyjaciela, który w porę go ostrzegł. Czarodziej zdążył się odwrócić i zasłonić rękoma twarz, by po chwili już leżeć w miękkim śniegu, przygnieciony ciężarem wilka. Z leżącej perspektywy wydawał się być ogromny, ciepły oddech i kapiąca ślina nie dodawały mu uroku.
Półelf zauważył, że towarzysz jest w tarapatach, jakby tych kłopotów było mało od północy nadbiegały kolejne zwierzęta.
Chłód śniegu i nieznośny ból nogi ocucił
Pavosa. Nie miał jeszcze dość sił by wykonać gwałtowne ruchy, wzrok również miał mętny. Miał jednak dość dobre rozeznanie w sytuacji.