Sesja mogła być wspaniała, ale rozwaliły ją szczegóły:
- nadanie szlachectwa. No na takie rzeczy można przymknąć oko w Imperium, ale nie w konserwatywnej Bretonii, gdzie za paranie się handlem można owo szlachectwo stracić (sytuacja paradoksalna nieludź szlachcicem i szlachcic karczmarzem). Myślałem że w pierwszym poście lord Berengar kategorycznie rozprawi się z tym, ale tak się nie stało.
- działania Młokosa. Karczma była na terenie d'Arvill i tylko Kapitan Kress miał prawo zatrzymywać kogoś siłą w zajeździe, bo tylko on był przedstawicielem prawa obecnym na imprezie. Każdy przy zdrowych zmysłach karczmarz wiedziałby że podejmowanie takiej decyzji w tej sytuacji może się zakończyć tylko jednym, stryczkiem. Widocznie szlachectwo uderzyło do głowy niczym woda sodowa. Już nie będę mówił o nadpisywaniu, bo było to w komentarzach, wspomnę tylko o mojej obserwacji, Asch nie miej mi tego za złe, ale lepszy z ciebie Mistrz Gry niż Gracz. Wydaje mi się że nie potrafisz odnaleźć się w sytuacji gdy nie kontrolujesz wydarzeń.
- emocje w komentarzach. Czasami wydaje mi się, że niektórzy z was zapomnieli iż to tylko gra. Celowali w tym Aschaar i Cohen, panowie bądźmy dorośli można sobie powytykać błędy, ale bez wyzwisk.
Reszta to była konsekwencja tych szczegółów. Większość graczy miotała się jak myszy w klatce (poza oczywiście dwoma sprytnymi szczurami), nie widząc wyjścia z sytuacji w jakiej się znaleźli.
Edit: Bielon nie czułem Zygfryda w pierwszej części, ale w drugiej to już inna sprawa (chyba potrzebuję więcej czasu na wczucie się), de'Leve od początku wiedział co chce i jak zrobić, ale niestety nie udało się.
Ostatnio edytowane przez Komtur : 09-02-2011 o 11:26.
|