10 V – wieczór, Londyn
Fitzpatrick wzruszył ramionami i bez emocji spojrzał na Wilsona:
- Widzisz, drogi Robercie. Słuchasz plotek, a plotki są… niegodne dżentelmena. Prawda? Może wychodziłem córką lorda Stanhope’a, ale z pewnością niewiele ci do tego. Wszak dżentelmen wie, dżentelmen milczy. Miłej podróży życzę. Czas na mnie.
To rzekłszy obrócił się i spokojnym krokiem skierował się w stronę posiadłości Roberta Castlereagha.
Choć słońce chyliło się już ku zachodowi, wciąż było jasno. Krwawo-złote promienie kładły się szerokimi pasażami po szczytach dachów londyńskich kamienic, przydając im nieziemskiego blasku. Lekki wietrzyk wzruszył ciężkie, duszne powietrze metropolii, czyniąc zaduch mniej dokuczliwym. Obok przejechała karoca z herbem Sutherland na drzwiczkach – wstępującym żbikiem i dewizą Sans Peur. Caspar nie zwracał na to wszystko uwagi. Zatopiony w myślach rozmyślał nad ciągiem dalszym swej sztuki. Niespełna pół godziny później stanął przed rezydencją Roberta Castlereagha. |