Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 08-07-2013, 20:05   #32
Baird
 
Baird's Avatar
 
Reputacja: 1 Baird ma wspaniałą reputacjęBaird ma wspaniałą reputacjęBaird ma wspaniałą reputacjęBaird ma wspaniałą reputacjęBaird ma wspaniałą reputacjęBaird ma wspaniałą reputacjęBaird ma wspaniałą reputacjęBaird ma wspaniałą reputacjęBaird ma wspaniałą reputacjęBaird ma wspaniałą reputacjęBaird ma wspaniałą reputację
-Złoto! Kolejny pokład! – Zakrzyknął któryś z górników pracujących przy wykopaliskach.
Kardel momentalnie pognał tam skąd dochodziło zawołanie. Wrócił po chwili niosąc w rękach spory posążek. Bardzo dziwny.
-Co to za dziwactwo do czorta?!
Lothar spojrzał na nowy posążek przyniesiony przez Khazada ale nie podszedł na bliżej niż 3 metry. ‘’Cholerstwo może być przeklęte czy coś, niech już lepiej krasnal to trzyma.’’ Po chwili przyglądania się znalezisku Von Reiner odpowiedział w końcu.
- Mi to wygląda jak żaba na tronie. - Lothar podrapał się po głowie po czym powiedział. - Kiedyś czytałem o szczelinie w ziemi na terenie Bretoni z której miały wychodzić zmutowane żabo-ludzie. To nie weskalna rzeźba, chyba prędzej łuskalna. -Lothar roześmiał się ze swojego żartu.
Von Reiner nie stał jednak zbyt długo obok Kardela i jego ''przeklętego'' posążka gdy usłyszał że krasnoludy zbierają jakąś naradę. ''Pewno wojenna bo takie poważne miny mają jak kot srający na świątynnym placu.''
Lothar spojrzał po krasnoludach i wyszedł na przód.
- Wybaczcie szlachetni khazadzi. - Inżynier wystawał ponad zebranych. Jego twarz ubrudzona była smarem choć nadal było na niej widac jego szelmowski , biały uśmiech. - Lecz mam do was pytanie dotyczące ów zielonych. Jeśli kryją się w lesie i jest ich więcej, czemu po prostu ich nie spalić? - Von Reiner przetarł usmarowane ręce w szmatę która nosił z tyłu za paskiem. - Mamy przecież kilka beczek alkoholu a dźwig powinno dać się przerobić na katapultę jeśli użyję osi od wozu i kilku dodatkowych elementów które widziałem w obozie. Jeśli ich nie pokonamy, to chociaż wystraszymy sporą część. - Inżynier czekał na odpowiedź brodatej braci a przede wszystkim Kardela, wszakże to jego dźwig i wóz miały być ‘przerobione’.
Glandir długą chwilę przyglądał się mężczyźnie z stoickim spokojem na twarzy, po czym ściągnął hełm, zakrywający mu większość twarzy i raz jeszcze zlustrował go od stóp do głów.
-Wybacz, nie usłyszałem twojego imenia panie wcześniej...- rzekł po czym cmoknął ustami -Zatem chcesz byśmy zmarnowali cały zapas alkoholu, który jest dla nas tutaj jedyną przyjemnością i podpalili serce lasu, który jest po części domem dwójki naszych towarzyszy...- wskazał gestem ręki elfa i elfkę -Wydaje mi się, że to dość... toporny i niezbyt finezyjny plan. Rzecz jasna liczy się skuteczność i efekt końcowy, ale budowanie katapulty może zająć zdecydowanie zbyt wiele czasu.- wzruszył ramionami. Starał się być delikatny w swoich wypowiedziach, wszak nie chciał zrazić do siebie rozmówcy, bo i po co?
-Tamci z pewnością niebawem zauważą brak swojego zwiadowcy i poślą kolejnego, którego możemy nie zauważyć, a to oznacząć będzie, że mogą lada moment zaatakować, a w tym nam katapulta nie pomoże.- wzruszył ramionami -Jednak, koniec, końców jestem tylko prostym żołdakiem i otwarty jestem na wszelkiej maści strategiczne plany i pomysły osób bardziej doświadczonych w bojach i bitkach z orkami.- pokłonił się lekko, po czym oddał głos pozostałym. Ciekaw był czy elfy poprą jego stosunek do podpalania lasu, bo co do reszty krasnoludów był pewien.
- Lothar von Reiner. Chyba jeszcze nie byliśmy sobie przedstawieni. -
Szlachcic wyciągnął do krasnala dloń w powitalnym geście.
- Jestem zaskoczony krasnoludzką troską o elfy. Tego się nie spodziewałem.. Prawda pomysł ryzykowny i alkoholu szkoda ale elfów w ich obozie chyba nie znajdziemy. O ile dobrze usłyszałem to mają dużą przewagę liczebną. Nie wątpie w krasnoludzkie umiejętności bojowe ale nie jestem na tyle szalony by polegać tylko i wyłącznie na sile mięśnie małej, średnio uzbrojonej grupy khazadów. Jeśli chcecie możecie iść i bić się z nimi w honorowej walce. Palić ich strzałami i ustawiać płuapki w lesie. I w tym że lesie paść, jakże honorowo ale paść. -
Lothar spojrzał po wojach dłużej spoglądajac na Glandira.
- Jestem pewien że z otwartymi ramionami czekacie na chwalebny koniec ale ja nie pisałem się na śmierć z ręki zielonych więc mam zamiar zrobić wszystko by wybić ich. - Von Reiner wrocił na miejsce i dodał tylko.
- Jeśli dostane pięciu ludzi to do rana katapulta będzie gotowa. Nie znam się na skałach jakie są w tej jaskini ale mając odpowiednie składniki mógłbym stworzyć proch. Nie dużo ale zawsze. Co do logistyki to chciałem użyć jednego z wozów by przetransportować ją bliżej, nie jestem jeszcze pewien czy użyć całego wozu czy tylko osi, musiał bym narysować plan. -
Inżynier odszedł od grupy, już myślał o projekcie. Idąc do swojego stanowiska pracy szukał w kieszeni za swoim szczęśliwym ołówkiem.
- Zawsze możecie iśc i stawiać płuapki co nie? - Rzucił odwracając się za siebie.
Między krasnoludami przeszedł złowrogi ludzkiemu inżynierowi mruk. Widać było że tylko szacunek do dowódcy trzyma ich na wodzy, bo pysk by mu obili jak nic. Co też ten człeczyna mówił, czyżby poddał w wątpliwość khazadzki styl wojenny? Urągał wszystkim, wszak na bitwach znać się ów człek nie mógł. Chciał strzelać z katapulty w lesie!? Toż to nie było możliwe. Zanim on postawi machinę i zaprze ją kamieniami to orczy skauci go wypatrzą... a ile odda strzałów w obóz wroga nim go okrążą... jeden, góra dwa... a ile orków nimi zabije? Przy dobrej woli bogów gór, może z pięciu by ubił, jeśli trafi rzecz jasna, a blisko musiałby być, bo ze stu kroków, między drzewami nawet najlepszy khazadzki artylerzysta nie trafi niczego. Helvgrim pokiwał głową i pociągnął nosem... a kiedy inżynier odwrócił się na pięcie i odszedł... Sverrisson nie wytrzymał.
- Jak śmiesz człeczyno odwracać się plecami do dowódcy? Machiny chcesz budować jak wroga masz u bram? Argh! … nie zniosę. - Helvgrim zrobił krok w kierunku Lothara, zatrzymał go jednak stalowy uścisk dłoni Glandira. Na usta syna Svergrima wystąpiła piana a grymas złości zagościł na dobre na jego twarzy.
-Uspokój się.- Rzekł Glandir chłodno na opamiętanie spoglądając Helvgrimowi w oczy -Dowodzę tylko wami, oni zaś moim rozkazom nie podlegają.- Rzekł dla uspokojenia sytuacji, wszak nie chciał by któryś z najemników miał wątpliwości kto im przewodzi. Rozkazy wydawał im Kardel, który im za to płacił, nie Glandir.
-Jeśli twój pracodawca zdecyduje się poprzeć twój pomysł pewnie użyczy Ci ludzi. Strażnicy mają inne obowiązki. Katapulta w lesie będzie tak użyteczna jak barka na otwartym morzu. Po za tym to zaledwie zdanie jednego z was.- Rzekł spoglądając kolejno na każdego z pozostałych najemników, którzy stali w pobliżu.
Khazad z Norski spojrzał na dowódcę i gniew opuścił jego lico, w sercu jednak był wściekły na ludzkiego inżyniera. Zatem Helvgrim cofnął się i powiedział. - Wybacz Glandirze... nie powinienem, ale... nic już. Wybacz.
Lothar wrócił do zebranych krasnoludów po kilku chwilach. W ręcę trzymał jakieś papiery.
- Cofam moje słowa.- Przemówił w mowie khazadów. - Obliczyłem zasięg maszyny oraz naniosłem go na mapę, uwzględniłem topografię terenu i wszystkie te artyleryjskie sztuczki i wycofuję się z mojej propozycji panowie Khazadzi, katapulty nie będzie.
Jeśli urządzimy burze mózgów i podzielimy się tym jakie posiadamy przydatne umiejętności do walki z wrogiem to może uda nam się coś zaradzić.
Osobiście mogę co najwyżej podzielić się umiejętnościami artyleryjskimi, mechanika, inżynieria oraz dobre oko to mój wkład. Ale nic nie budujemy ani nie strzelamy.
- Inżynier usiadł i podumał chwilę. Potem ponownie się odezwał.
- Gdybym miał składniki mógł bym stworzyć ładunki zapalające lub wybuchowe, ale nie mamy. Na alchemi też się nie znam, zazwyczaj szedłem po to do kolegium złota. Znam proporcie i rodzaj składników, brak mi wiedzy by je wykonać. Nie wiem jak zrobić wapno palone. Mieczem nie powalczę. Nie to żebym nie umiał, ale wolę nie pchać się w drogę lepszym w tej dziedzinie. Moją bronią jest mózg. - Inżynier usiadł w ciszy by wysłuchać pozostałych. Wsześniej jednak zwrócił się do Helvgrima, choć imię krasnoluda było mu ciężko zapamiętać.
- Wybacz szlachetny synu gór północnych, nie chciałem urazić honoru twego pana ni twojego. Jednak ludzie, zwłaszcza tacy jak ja. Myśliciele. Mają coś takiego że zapominamy o całym świecie gdy ubzduramy sobie jakiś pomysł. Jeszcze raz wybacz jeśli cię uraziłem i powiedz czy mogę wam jakoś pomóc.
Kapłan zrobił krok do przodu, odchrząknął i odezwał się:
- Dobrze że pomysł z katapultą został wycofany. Lasów palić też nie ma co. - kapłan spojrzał na elfy - Trzeba zrobić to inaczej. Ja widzę na tę chwilę dwa pomysły. Część z nas może cichcem podejść blisko jak się da i wystrzelać z łuków i kusz tyle zielonoskórych ile pójdzie. Reszta w tym czasie będzie schowana nieco dalej i z innej strony, więc gdy zieloni ruszą na strzelców a ci będą uciekać, co da nam nieco czasu i wtedy reszta ruszy na obóz, od tyłu. Zieloni powinni być zdezorientowani. Ale mam jeszcze inny pomysł, choć nie wiem na ile możliwy - kapłan postawił młot rękojeścią na ziemi a ręce położył na jego głowicy - Możemy zwabić zielonoskórych tutaj do jaskiń i tu się obronić. Część orków padnie a resztę będzie można dogonić w obozie. - zakończył czekając na reakcję zebranych.
- Palisada na wejściu, płuapki w środku? Świetny pomysł ojcze. Mógłbym zamontować taki gruby pień, jak taran co by uderzył w wbiegajacych orków. Może jeszcze coś w rodzaju olbrzymich drewnianych wnyków, zasieki. Dwa metry na kij zamykające się z obydwu stron na szarżujących? I może wilczy dół przed wejściem do głównej groty? - Lothar kopnął pięta w ziemie by sprawdzic twardośc gruntu. - Może być ciężko. Ale mam kilka pomysłów na to. Ktoś jeszcze za płuapkami w jaskini? - Von Reiner zapytał podniecony ideą robienia saszłyków z zielonych.
Helvgrim zbliżył się do Glandira i nachylił się ku niemu, szepcząc w khazalidzie. [i]- Panie, wiesz że okopanie tego miejsca, co na litej skale stoi, zmitręży pokłady czasu i łatwe nie będzie? Już lepiej przenieść potyczkę w teren nam przyjaźniejszy lub nawet posiłki ściągnąć z pobliskiego miasta. Jak wejdziemy w tę jaskinię to już z niej żywi nie wyjdziemy. Jeśli nie ma drugiego wyjścia z tej groty, to zieloni nas zaleją falą i zmiażdżą. Przecież ta pieczara ma ledwie sześćdziesiąt stóp głębokości. To będzie nasz grobowiec, musimy mieć jakąś drogę by się wycofać i przegrupować. [i/] Sverrisson pozostał przy boku dowódcy po swych słowach
Trygve siedział na skraju przyniesionej ławy i ze skwaszoną miną przyglądał się poczynaniom Lothara. Nie dość, że jakieśik poronione pomysły z katapultami miewał, to potem mu się granatów zachciało! “Przeca wszyscy wiedzieli, że granaty to cholerstwo jest i lepiej tego nie tykać. Chyba, że masz dodatkowe łapy wygrane na loterii u Slaanesha i Ci nie żal. I jeszcze ten jawny brak szacunku. Jakby się taki fircyk plecami odwrócił na Północy, to już by mu drągal wyciągali z pleców. Głowy na dupy Ci Altdorfczycy se pozamieniali. Psia jucha, niech to Lewiatan zeżre.”
- A ja wam mówię, że trza posiłków nam. Poślijmy no jakiego jeźdzca czem prędzej ku tej mieścinie cośmy ją mijali. - Dobrze pamiętał to miasteczko, bo cycata rudaweczka przykuła tam jego uwagę, ale mundurowy ją zganił, nim na wóz z sianem wsiadła. A może to było podczas poprzedniego przydziału? Czas dziwnie mijał, gdy alkohol krążył w żyłach. - A jak wojsko nie przylezie, to trza będzie radzić se z zielonymi samemu. Ja wam gadam, że najlepsza obrona to atak. A najlepszy atak to atak z zaskoczenia. Załatwim szefa i szamana i stracą bydlaki zapał. Już nie raz tak przeca robiłem, to i wiem co gadam!
-Racja.- burknął Glandir po kilku chwilach zadumy, spoglądając na Trygve -Zbyt wielkie ryzyko podejmujemy pchając się tak niewielką grupą na starcie z liczniejszym wrogiem. Poślemy po posiłki. Wszak i miasto, o którym wspominałeś jest zagrożone przez najazdy zielonoskórych.- skinął głową po czym wejrzał na swych ludzi i najemników -Jeden z nas uda się z wiadomością do miasta. My zaś spróbujemy przeczekać niezauważeni aż do otrzymania posiłków. Gdyby jednak z jakiś powodów pomoc miałaby nie przyjść... zrobił chwilę przerwy na złapanie tchu Wtedy będziem myśleć co dalej. Który z nas najszybciej dotrze do miasta z wiadomością?- spytał nawet nie spoglądając na Helvgrima. Wiedział, że ten był gońcem i z pewnością najlepiej zająłby się tą misją, lecz wolał mieć go obok siebie. W boju byłby zdecydowanie bardziej przydatny niż myśliciel Lothar czy zwykły kopacz, nie posiadający odpowiedniego szkolenia i oręża.
- Ja się zgłaszam. - Podniósł się inżynier. - Do walki się nie przydam, na koniu jeździć umiem, a co najważniejsze ewentualne straże czy wojsko prędzej uwierzą słowu szlachcica ze stolicy niźli najemniką z daleka. - Lothar spojrzał po zebranych. Brak sprzeciwu był odrobinę dołujący ale Von Reiner wolał nie być w okolicy groty gdy wróg zaatakuje a dźwig i tak już stał. - Jeśli taki jest plan to lepiej żebym ruszył przed zmrokiem.
-Świetnie. Ruriku, przygotuj dla pana Reinera konia. Nie ma co czasu tracić.- rzekł chłodno do jednego z khazadów, stojących tuż za nim. -Bomburze, ruszaj na zwiad do lasu. Gdyby coś podejrzanego ze strony orków się działo wracaj natychmiast i melduj.- zwrócił się do drugiego krasnoluda.
-Trzeba przenieść obóz z zewnątrz do jaskini. Trzeba pozacierać wszelkie ślady naszej obecności w okolicy. Trzeba ukryć naszą obecność jak najdłużej tylko się da. Czas nie jest naszym sprzymierzeńcem.- zwrócił się do reszty ochroniarzy -Do roboty.- rzekł, po czym wyszedł z jamy i wraz ze swoimi ludźmi zaczął rozkładać namioty, by następnie przenieść je do jaskini, gdzie przebywała cała reszta kompanii najemników Kardifa. Krycie się przed orkami nie było aktem odwagi czy męstwa, lecz z pewnością świadczyło o rozsądku i trosce o bezpieczeństwo wszystkich wkoło ze strony Glandira.
Lothar wstał i ukłonił się wszystkim zebranym khazadom i innym.
- Postaram się jak najszybciej wrócić z posiłkami. Wy jednak mości panowie moglibyście przy zacieraniu śladów pamiętać co by to co zabiliście w lesie do tej pory zakopać lub gdzieś kamieniami przywalić co by padlinożercy orków w strone groty szybciej nie ściągneli. - Inżynier odszedł, tym razem ze wszystkimi honorami i szacunkiem. Udał się za jednym z krasnoludów do koni, po drodzę jeszcze zatrzymał się przy swoich rzeczach i zabrał spakowany tobół na raz. Następnie maly przystanek przy korytku skalnym co by ryj dobrze umyć od smaru i po chwili szlachcic był już w drodze.
 
__________________
Man-o'-War Część I
Baird jest offline