Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 19-07-2014, 22:07   #96
Baird
 
Baird's Avatar
 
Reputacja: 1 Baird ma wspaniałą reputacjęBaird ma wspaniałą reputacjęBaird ma wspaniałą reputacjęBaird ma wspaniałą reputacjęBaird ma wspaniałą reputacjęBaird ma wspaniałą reputacjęBaird ma wspaniałą reputacjęBaird ma wspaniałą reputacjęBaird ma wspaniałą reputacjęBaird ma wspaniałą reputacjęBaird ma wspaniałą reputację
Bartolomeo popił właśnie pierś kurczaka z pesto, pomidorami i mozarellą wyśmienitym winem, pikantność wina sugerowała Tobaro, rocznik 2518, bardzo ciepłe lato i bardzo dobry rocznik. Czarodziej spojrzał po uczestnikach tego jakże królewskiego obiadu. Niektórzy gawędzili, inni pałaszowali ze smakiem jak jeszcze przed chwilą magik, inni, jak Renato siedzieli w ciszy myśląc zapewne na jakimiś makabrycznymi eksperymentami. Czarodziej przetarł usta rękawem w szlacheckiej manierze po czym uderzył delikatnie widelczykiem w kieliszek.
- Chciałbym wznieść toast moi drodzy. - Rozpoczął alchemik. - Przede wszystkim za signore Falco. To dzięki niemu się tu zebraliśmy i to jemu zawdzięczamy ten wyśmienity posiłek. Każdy z nas zebranych przy tym stole trafił do willi Falco z innego powodu ale wszystkich nas jak tu jesteśmy łączy z tą rodziną jedna rzecz, honor. - Cavallomenti podniósł kieliszek. - Aby twój ród Giovanni trwał wieki, a pańscy potomkowie raczyli się takim luksusem jak my na tym obiedzie. - Kończąc te słowa Bartolomeo skłonił się Giovanniemu. - Chciałbym też wznieść toast za towarzyszy. Tych których zdążyłem już poznać. - Czarodziej spojrzał po kolei na Anike, Zalaflaxa, Renato i Lorenzo. I skłonił się im z uśmiechem - Oraz tych, których dopiero dzisiaj dane było mi spotkać. - Cavallomenti skłonił głowę spoglądając na Marco i Katerinę, trochę dłużej zatrzymując wzrok na dziewczynie. - Ale przede wszystkim… - W tym miejscu czarodziej zrobił mała pauzę. - chciałbym wznieść toast za poległych. Choć ja osobiście nie miałem przyjemności ich poznać to myślę, że pomściliśmy ich śmierć w należyty sposób. Niech ich duszę przechadzają się w spokoju po ogrodzie Morra wiedząc, że ich oprawcy sami zostaną oprawieni i zapewne wrzuceni do zatoki, no chyba, że dołączamy ich do puli jeńców panowie. - Czarodziej zaśmiał się patrząc na Renato i elfa. - Na zdrowie! Za honor, wierność przyjaźń i wino, co by nam ich nigdy nie zabrakło i oby to zwycięstwo było jednym wielu jakie czekają naszą grupę. Najlepiej już w niezmiennym składzie. - Cavallomenti wypił cały kieliszek wina jednym haustem po czym uśmiechająć się szeroko usiadł z powrotem na krześle dolewając sobie kolejny. Giovanni Falco przyłączył się do toastu z uśmiechem równie oszczędnym, co fałszywym.

Gdzie on się chował, pomyślał z niesmakiem Marco, skrywając to uczucie w lekkim uśmiechu i w pucharze z winem. Niezłym winem, ale bynajmniej nie najlepszym. Życzenie Falcom takich uczt zdecydowanie było nietaktem. Ciekawe, czy w działaniu jest tak samo dobry, jak jest gadatliwy. I czy faktycznie jest taki głupi, czy tylko takiego udaje.

Cavallomenti zwrócił się do Lorenzo.
- Signore Gaetani, wybaczy pan śmiałość, ale muszę zapytać. Czy pańska siostra nie zechciałaby do nas dołączyć podczas tego wystawnego obiadu? Słyszałem, że signore Giovanni zakwaterował ją w willi. - Cavallomenti wbił ostatni kawałek kurczaka na widelec i uniósł go do ust. - Szkodą by było gdyby tak szlachetnie urodzona panna nie spróbowała tych wykwintnych dań. -
Gdy Zalaflax wysłuchiwał natomiast przemowy i toastów Bartolomeo, najpierw uniósł kielich uczestnicząc w toastach. Skinął głową z uśmiechem gdy towarzysz zawiesił na nim wzrok. Na koniec zaś gdy wspomniano o siostrze Lorenzo dodał od siebie.
- Młoda dama była sprawcą nie lada zamieszania. Radzi bylibyśmy ją poznać.
- Panna Gaetani - Falco odpowiedział za Lorenzo - prosiła, by jej nie przeszkadzać. Potrzebuje nieco czasu, by dojść do siebie po tym, jak jej brat o mało co nie zginął. Panowie wybaczą.
- Scusate lei signori, ostatnimi czasy jest nieco przytłoczona wydarzeniami. - dodał grzecznie Lorenzo, chociaż i tak nie miałby zbyt wielkiej ochoty zapoznawać swojej siostry z całą tą wesołą gromadką.

Zalaflax zajął miejsce koło Aniki.
- Czy teraz opowiesz mi pani co tak burzy twój spokój? Chwila jest dość doniosła, popracowaliśmy razem i odnieśliśmy pierwsze sukcesy. Nie mogę jednak oprzeć się wrażeniu, że coś lub ktoś jest w twoim cieniu i daje ci spokoju. -
- Ciężko mi nazwać cokolwiek, z tego co zrobiliśmy sukcesem - odpowiedziała dziewczyna blednąc gdy wspomnienia ich “sukcesu” powróciły do jej myśli i poczuła jak traci apetyt.
-Jesteś pani wciąż delikatna, przejdzie ci.- uśmiechnął się pod nosem - Żyjemy, tamci nie bądź są w rękach Falców. To się nazywa sukcesem. Brudnym zapewne w pani oczach, ale na takim świecie żyjemy. Złym, zepsutym i choć nie wiadomo jak byłoby się szlachetnym na końcu i tak obowiązuje jedna prawda: “Albo oni albo ty”. Takim świat uczynili ludzie. -
Dzwiewczyna skrzywiła się na tą odpowiedź i jedynie w milczeniu zaczęła grzebać widelcem w talerzu, nie jedząc jednak.
“Albo oni, albo ja ?” Skąd ich zleceniodawca miał takie prawo by w ten sposób rozporządzić czyimkolwiek życiem. Jednak na prawdę, musiał dotrzeć do jej rozmówcy, gdyż ten był całkowicie przekonany do wagi swoich słów. Anika wierzyła, że wyborów jakie pojawiały się w życiu jest więcej niż tylko dwa. Nie tylko czerń i biel królowały na ziemi.
Przesunęła bezmyślnie jeden z kęsów z jednej części talerza na drugą. A nawet jeśli wyłącznie czerń i biel istnieją, to dlaczego na wyciągnięcie jakiejś informacji, trzeba było sięgnąć po aż tak drastyczne środki.
Upiła łyk kwaśnego wina z kieliszka jakby mógł odgonić on jej nieprzyjemne myśli.
Zalaflex widząc iż jego rozmówczyni nie podejmuje tematu, odpuścił dalszą rozmowę.
To jest żałosne, pomyślał Renato Santori, czując się wyjątkowo niezręcznie w swoim najlepszym (i identycznym z pozostałymi) żałobnym stroju. Irytowały go takie okazje, uważał je za marnowanie czasu. Zbyt wiele miał do zrobienia, wiedza nie zdobywa się sama, eksperymenty same nie doglądają, notatki same nie uzupełnią.
A jednak siedzę tutaj, popijając wino i jedząc Anas platyrhynchos*, znów pomyślał wpatrując się w pozostałości na talerzu - elegancko obrany z mięsa szkielet, który po postawieniu na drucianym rusztowaniu i dębowej podstawce mógłby śmiało stanąć na biurku każdego szanującego się naturalisty. Uśmiechnął się mimowolnie. Nóż i widelec, tak niecodzienne przybory dla wielu, dla niego były jak narzędzia chirurgiczne, obierał ptaka z mięsa niemal odruchowo, bez wysiłku. A mięso wpychał w usta.
Czy była to Kaczka nadziewana orzechami, tak popularna w świętej pamięci Miragliano? A może Kaczka pieczona z cytryną wedle przepisu Estalijskiskiego sprawiona? A może zwyczajna, niedopieczona stara ptaszyna z resztkami śrutu?
To było nieistotne. To było tylko paliwo dla ciała, drewno, dzięki któremu mógł płonąć il fuoco della vita. Głód zaś, który odczuwał Renato był znany tylko tym, którzy liznęli wiedzy o życiu i śmierci, uchylili rąbka boskiego sekretu. Głód wiedzy nieosiągalnej zwykłym śmiertelnikom, którego nie nasyci ani kaczka, ani pasta, ani najprzedniejsze wino.
*Kaczka Krzyżówka

Katerina również milczała. Raz, że była zmęczona minionymi dniami. Dwa, że - podobnie jak Anika - nie miała zbytniego apetytu przypomniawszy sobie zmasakrowane ciała w piwnicy Maestra. Ostatnie na co miała ochotę to kurtuazyjne rozmowy, mimo że zwykle nie sprawiały jej problemu. Kąpiel i długi sen w miękkim łóżku - o tym teraz marzyła. Poza tym chciała zajrzeć do Luciany, która z pewnością była roztrzęsiona po zamachu na brata. Najemnica nerwowo zabębniła palcami w stół. Czy przyjaciółce także mogło grozić niebezpieczeństwo? Porwanie bezradnej szlachcianki by odegrać się na jej ojcu byłoby dużo łatwiejsze niż porwanie czy zabicie któregoś z synów don Falco. A w końcu to Katerina zazwyczaj stanowiła pierwszą linię obrony Luciany; przynajmniej we wnętrzach rezydencji. Gianluca pewnie także nie mógł czuć się bezpieczny. Czy ojciec wtajemniczał go w swoje działania, czy jeszcze nie? Tego najemnica nie wiedziała i póki co wywiedzieć się nie mogła. Upiła duży łyk wina i wsłuchała się w toczące się przy stole rozmowy. Skoro musi już marnować tutaj czas i energię, to równie dobrze może wyciągnąć z tego jakąś korzyść.

- Dario Gagliardi. - Bartolomeo nagle zmienił temat z pochwał i podziękowań na znacznie poważniejszy. - Sra wyżej niż głowę nosi. Miałem okazję natknąć się na niego parę razy w Gildii. Niezbyt miły typ, a do tego nie ma szacunku dla wyżej urodzonych, dla niżej zresztą też, choć przyznam łebski z niego człowiek. Jeśli miałbym doradzić jak się go pozbyć, to osobiście był bym za spowodowaniem małego “wypadku” w pracowni. Takie incydenty są dość częste w naszym fachu. -
- Skoro masz kontakty w gildii to chyba najlepiej się nadajesz do organizacji tego ‘wypadku’ - zauważyła Katerina.
- Racja. Si hai un piano, sono presto per tu assistere. Certamente si sono abile. - Powiedział Lorenzo.
- Problem w tym, panno…- Alchemik zrobił małą pauzę aby przypomnieć sobie imię dziewczyny. - Katerino, że moja twarz jest dość rozpoznawalna w Gildii, a jeśli chcemy żeby wyglądało to na wypadek, to dobrze by było żeby mnie nikt tam nie widział, zwłaszcza, że ludzie wiedzą dla kogo pracuję. - Po krótkiej chwili zastanowienia czarodziej dodał. - Ale wcale nie muszę tam być by spowodować wypadek. - Po tych słowach uśmiechnął się szeroko.
- Dokładnie, nie musisz tam być, signore, jak słusznie zauważyłeś. Powiedziałam “organizacji”, nie - “wykonania”. Odpowiedziała najemnica.
-Czyli mam rozumieć, że mamy delektować się kolacją, jutro wypocząć a ty Signore wybadasz przez dobę swoje możliwości. Spotkamy się juto wieczorem by omówić szczegóły? Czy masz może już jakiś plan? Nie lubię rozmów o niczym, przejdziemy do konkretów. -
- Konkrety mówisz. - Odpowiedział Bartolomeo. - Jeśli chodzi o konkrety to przede wszystkim muszę wiedzieć jak dużych zniszczeń możemy dokonać, czy eksplozja ma zabić samego Gagliardiego czy może wysadzić całą jego pracownie w powietrze niszcząc jakiekolwiek dowody istnienia ładunku. A jeśli miałbym być bardziej szczegółowy to chodzi mi po głowie ładunek wybuchowy z zapalnikiem magicznym. Niestety nie mogę do jego konstrukcji użyć składników dostępnych w Gildii Inżynierów czy Żelaznej, gdyż ścisła biurokracja połączona ze śledztwem, które może zostać wszczęte po wypadku doprowadziło by do mojej osoby. A tego chcielibyśmy uniknąć. Dlatego będę musiał zakupić półprodukty i składniki do konstrukcji urządzenia. To jednak może zająć więcej niż jeden dzień. - Czarodziej wreszcie złapała oddech po długim monologu. - Za trzy dni w tym domu. Przyniosę gotowe urządzenie. W tym czasie przydało by się żeby ktoś wybadał zwyczaje celu. Kiedy jest w pracowni, kiedy wychodzi się oddać, czy je na miejscu czy może idzie na posiłek do domu. Jak coś robić to robić to dobrze. Nie chcę żeby wyszedł z pracowni akurat w momencie wybuchu. -
- Wybuch, pożar, zabójstwo... prostackie. A może podrzućmy po prostu dowody na herezję i naślemy kapłanów? Sami załatwią sprawę za nas. Przy okazji możemy zwalić na gildię spalenie statku, podrzucając dokumenty, które z niego zdobyliśmy. Z pewnością parę innych rzeczy też się znajdzie. A potem tylko donosik... - Santori rzucił od niechcenia, popijając wino. - Szybko pójdzie, ludzie chcą czegoś co odwróci ich uwagę od sytuacji w Tilei. Proces i stos to coś co gawiedź lubi, sądy chętnie im to dadzą. -
- Nie wiem jak w Luccini, ale u nas w Remas wystarczy, że ktoś możny szepnie słowo i oskarżony wychodzi, a z tego co wiem to Gagliardi ma silne pleców u della Torre’ów. - Powiedział Cavllomenti. - Myślę, że znacznie łatwiej będzie jednak wysadzić psiego syna. Przy czy nie mówię nie, można by też w jego pracowni podłożyć dokumenty ze statku. - Alchemik dolał sobie wina po czym kontynuował. - W takim razie mała eksplozja. Będzie to wymagało dużo precyzji. Może po prostu ładunek w paczce? Otwiera i BUM! - Kończąc zdanie czarodziej wykonał zamaszysty gest rękami rozlewając troche wina, na siebie i stół. - Nie będę nawet musiał się męczyć z zapalnikiem magicznym, zwykły sznurek wystarczy. - Bartolomeo uśmiechnął się na myśl o eksplozji rozrywającej ciało Dario, oraz o minię jaką będzie miał zaledwie kilka sekund przed śmiercią gdy otworzy zawartość paczki. - Oczywiście jeśli większość woli użyć inkwizycji nie będę protestował. Uważam tylko, że czynnik ludzki jest znacznie bardziej zawodny niż dobrze skonstruowana...niespodzianka.
Katerina milczała. Uważała, że sztylet w plecy jest pewniejszym sposobem i niesie mniejsze ryzyko przypadkowych ofiar, ale w końcu nie mówili o pijanym koniuszym, a kimś, kto najpewniej wie jak zabezpieczyć siebie i rodzinę przed niechcianymi gośćmi.
Udający wielkie zainteresowanie rozmową Marco w rzeczywistości słuchał piąte przez dziesiąte. Zamachy, bomby... to zdecydowanie nie było w jego stylu. Ale skoro inni mieli takie pomysły, to on nie zamierzał się sprzeciwiać. Dla niego ważne było tylko to, w jakim miejscu i w jakim czasie nie powinien się znajdować, żeby nie dołączyć do Gagliardiego.
-Skoro bierzesz to na siebie- wzruszył ramionami Zalaflax- Ktoś na ochotnika podejmie się obserwacji? Elfy rzucają się w oczy. -
- Zanim wezmę się do pracy chcę abyśmy zagłosowali. Jeśli ktoś ma jakiekolwiek wątpliwości co do planu to teraz jest czas, żeby to powiedzieć. Pośród ofiar mogą się znaleźć niewinne osoby postronne nie tylko nasz cel. Nie wykluczam przypadkowych strat cywilnych. Dlatego powtarzam jeśli ktoś czuje, że może mieć problemy z takim rozwiązaniem teraz powinien przemówić. - Czarodziej odpowiedział na słowa elfa.
Nikt nie wyraził wyraźnego sprzeciwu więc Cavallomenti wziął to za zgodę całej grupy na taki plan działań, sam Falco też nic nie powiedział na tak wybuchowe zakończenie sprawy. Czarodziej dopił kieliszek wina, wytarł usta serwetką po czym wstał od stołu i powiedział.
- Niewinni umierają codziennie. Rób co ma być zrobione. - Dodał elf
- Bierz się do pracy, ocenimy efekty - Santori powiedział nieco sceptycznie. - Proponuję zrobić jednak dwie bomby, jedną odpalimy na próbę i sprawdzimy działanie na jakimś... ciele. -
Może jak będą klecić swoją bombę, Santori będzie mógł wrócić do pracy. Miał świeże ciała i zamierzał zrobić z nich odpowiedni użytek.
- W takim razie zabieram się do pracy. Panie, panowie, signore Falco. Do zobaczenia za trzy dni. W międzyczasie, gdy już znajdzie się ochotnik do obserwacji niech przyjdzie mnie odwiedzić w mojej pracowni w Gildii Inżynierów, będę miał dla niego przepustkę do Gildii Żelaznej aby mógł zbliżyć się do celu. I jeszcze jedno. Dokumenty z Donucelli powinny zostać zamknięte w stalowej skrzyni i wtedy podrzucone Galigaliermu, inaczej mogły by ulec zniszczeniu w eksplozji. - A następnie wyszedł. Bartolomeo udał się do swojej pracowni w gildii inżynierów, czekało go wiele pracy a miał tak niewiele czasu.
 
__________________
Man-o'-War Część I

Ostatnio edytowane przez Baird : 21-07-2014 o 04:01.
Baird jest offline