Gdzieś w mrocznych zakątkach
Dzikiej Krainy delikatny, prawie niesłyszalny szelest gdzieś nad głową dobiegł uszu
łowcy, przy czym fhearanin nie miał widocznych uszu, w końcu był gadem. Jego czerwone łuski odcinały się kontrastem na tle zielonych liści, ale skryty w gęstwinie był niemalże niewidzialny, jedynie para złotych oczu świeciła jak dwie świece w mroku zarośli. Niedoświadczony myśliwy pomyślał by, że to tylko wiatr targający liśćmi na drzewach, ale to nie był wiatr. W pierwszej chwili
Łowca pomyślał, że to zwierzyna na którą polował złapała jego trop i teraz łowca stał się ofiarą, ale jego cel nie wspinał się tak wysoko. Przez ostatnie osiem dni
Łowca podążał za swoją ofiarą coraz głębiej i głębiej w dziką krainę, trzy dni temu wyszedł poza tereny łowieckie swojego klanu i zapuścił się tak daleko od ziem
Saeighada, że już sam zaczynał powątpiewać czy znajdzie drogę powrotną.
Łowca wiedział jednak, że jeżeli będzie podążał za za gwiazdami to znajdzie każdą drogę. Na południe leżą ziemi niewolników i mogą być one niebezpieczne dla pojedynczego fhearanina, ale korsarze z klanu
Natrahafhaira często napadają przybrzeżne wioski i przy odrobinie szczęścia może dołączyć się do ich rajdu. Na północ leża
Góry Złote, które zamieszkuje klan
Churshraeid, który już od pokoleń wydobywa z nich surowce. Głównie rudy złota i fhearannitu. Najłatwiej jednak drogę powrotną do domu było znaleźć idąc wzdłuż ogona Wielkiego Smoka, konstelacji wskazującej kierunek wschód-zachód.
Klan Saeighada to łowcy polujący wszędzie i na wszystko. Im większy i niebezpieczniejszy przeciwnik tym większy honor dla łowcy, który go upolował. Ze wszystkich łowów, najniebezpieczniejszymi są zawsze te na ludzi. Mieszkańcy
Dzikich Krain nie są może najgroźniejszymi mieszkańcami tej krainy, ale po fhearanach są na pewno najinteligentniejszymi. Fhearanie zwykli ich nazywać
Drochdur co w ich języku znaczy ciemnych kretynów. Podobnie jak klan
Saeighada polują w niegościnnej dżungli, podobnie jak oni, ludzie z wybrzeża również używają do polowań włóczni i pułapek. Jedyną różnicą między klanem łowców a ludźmi jest to, że na łowców nikt nie poluje. Tylko najstarsi i najbardziej doświadczeni łowcy z klanu polują na ludzi, którzy później trafiają do
Imperium gdzie zostają najpierw umyci a następnie wytresowani by mogli służyć jako niewolnicy swoim nowym panom.
Łowca nie miał jeszcze okazji zapolować na ludzi i niezbyt był chętny by wchodzić na ich terytorium samemu. Nie bał się tego, że może zostać schwytany i zabity, bardziej tego jaki wstyd przyniósł by klanowi dając się upolować jak zwykła zwierzyna.
Nagłe trzaśnięcie gałązki gdzieś za plecami łowcy, tym razem bliżej i znacznie niżej niż poprzedni szelest potwierdziły jego przypuszczenia, ktoś jest na jego tropie.
Łowca przyłożył ucho do ziemi. Odgłosy kroków odbijały się pod ziemią, ich melodyczny tupot był prawie jak bicie bębnów. Raz, dwa, raz, dwa i raz. Dwie pary stóp świadczyły o tym, że definitywnie nie był to
Racaash, którego od kilku dni ścigał, bestia ma w końcu cztery łapy. Nagle kroki ustały. Ostanie odbicie pozwoliło ustalić łowcy odległość i kierunek. Jakieś 20-30 metrów wprost za jego plecami.
Łowca nałożył trzy bełty na każdą z cięciw kuszy i złapał głęboki oddech. Już miał wystrzelić w ścianę zieleni, gdy lekki wiatr przywiódł do jego nozdrzy zapach ścigającego go stworzenia.
Pachniała słodkim zapachem kwiatów plumerii.
Ze wszystkich stworzeń w dżungli tylko jedno miało taki zapach i tylko jedno mogło zakraść się do niego tak blisko.
Łowca opuścił kuszę, nie było sensu marnować amunicji na nią, ona już dawno go upolowała.
Łowca wrócił do obserwowania tego co znajdowało się przed nim, małej sadzawki pośrodku odkrytej polany, nie chciał aby przez jego chwilowe roztargnienie
Racaasch prześliznął mu się pod nosem.
- Usłyszałem cię jeszcze zanim zeszłaś. - Powiedział cicho
Łowca. -
I jeszcze raz gdy byłaś jakieś sześćdziesiąt kroków stąd. - Dodał.
- Prawie cię miałam. - Opowiedziała mu fhearanka wychodząc zza wielkich liści bananowca.
- Przyznaj, że prawie cię miałam. Przepatrywaczka Saeighada Fhasann’a Ar Bharr |
- Przyznaję. -
Łowca uśmiechnął się mówiąc te słowa. -
Ja ciebie też prawie miałem. Wydał cię twój zapach. - Mój zapach? Co chcesz przez to powiedzieć? - Zapytała trochę urażona jego słowami.
- Nic złego. - Fhearanin chyba zrozumiał swój błąd przy doborze słów więc po chwili dodał.
- Tylko tyle, że plumerie, którymi pachniesz nie rosną w tych lasach.
Fhearanka przysiadła się do niego. On klęcząc na lewym kolanie, ona w siadzie skrzyżnym. Jej miedziane łuski były trochę jaśniejsze od jego, była też smuklejsza, delikatniejsza no i oczywiście piękniejsza. Siedzieli tak chwilę w milczeniu. On wpatrujący się w dal, ona patrząca na niego.
- Przypomina mi się nasza pierwsza wyprawa poza terytorium klanu. - Fhearanka przerwała ciszę.
- I jak położyłeś tamtego Qetvorok'a. - Tak. I jak uratowałem cię przed watahą Wargów. Piękne czasy. - Łowca odpowiedział przykładając kuszę do oka.
- Będziesz mi to długo wypominał? Skąd miałam wiedzieć, że jego rodzice są w pobliżu, tamto maleństwo wyglądało tak bezbronnie. - I smacznie. -
Łowca ponownie się uśmiechnął.
- Ty myślisz tylko o jednym. - Żyję aby polować, poluję aby żyć. O czym tu jeszcze myśleć. Jestem łowcom. - No właśnie, a nie myślałeś o tym, że życie to coś więcej niż polowanie i jedzenie, nie myślałeś o tym żeby coś zmienić, że mógł byś... - Ciii. - Łowca uciszył dziewczynę przykładając dłoń do jej ust.
- Mam go. - Wyszeptał.
Fhearanka ucichła. Porozmawiać mogli później, wiedziała, że jeśli zepsuje mu polowanie to będzie się dąsał całą drogę, a teraz miała mu do przekazania ważne wieści.
Łowca wziął głęboki oddech i przymrużył oko. Jego cel, dorodnych rozmiarów samiec
Racaash'a był jakieś dwadzieścia metrów od nich i właśnie pochylał się nad niewielkim wodopojem. Stworzenie miało około dwóch i pół metra długości i prawie całe było pokryte jasnym futrem, jedynie pysk zwierzęcia pokrywały zielone łuski.
Łowca wystrzelił.
Racaash leżał zanim zdołał cokolwiek zauważyć, z jego ciała wystawały teraz trzy bełty.
- Co mówiłaś? - Zapytał gdy podchodzili do leżącego na ziemi
Racaash'a który łapczywie próbował złapać powietrze.
- Nic takiego. - Odpowiedziała mu fhearanka.
- Wydaję mi się, czy znalazłaś mnie dla ważniejszego powodu niż przeszkadzanie mi w polowaniu. - Fhearanin wyjął nóż i wbił go konającej bestii w oko.
- Nie wiedziałam, że ci przeszkadzam. Jeśli jesteś taki zajęty mogę wrócić późnij o wielki łowco. - Dziewczyna powiedział zirytowana.
- Możesz zostać. Jak widzisz łowy skończone. -
Łowca powiedział szczerząc do niej zęby i podając oko bestii na nożu. Fhearanka złapała oko i błyskawicznym ruchem wrzuciła je do ust.
- A więc? O co chodzi. -
Łowca zapytał odwracając się do zwierzyny i jednym ruchem rozcinając jej brzuch. Flaki wylały się na ziemię.
- Pierwszy Łowca. - Zaczęła.
- Wysłał nas trzy dni temu abyśmy cię znalazły, ma dla ciebie ważne wieści i chcę cię jak najszybciej widzieć. - Was? - Zapytał
Łowca.
- Mnie i jeszcze trzy przepatrywaczki, one zapewne myślą, że jesteś jeszcze na terytorium klanu. - Odpowiedziała fhearanka.
- Nie znają cię tak dobrze jak ja. - Dodała po chwili.
- Nie znają. - Potwierdził Łowca wyciągając serce i płuca bestii.
- To się nada na kolacje. - Powiedział chowając organy do niewielkiej skórzanej torby przy pasie.
- Nie wiesz czego on chcę? - Zapytał po chwili, kontynuując oprawianie.
- Nie. Ale ponoć wcześniej tego samego dnia przybył do niego królewski posłaniec. - Dziwnę. Rzadko odwiedza nas ktoś z klanu Fhuidois. Jeśli coś to Pierwszy jeździ do stolicy. - To samo pomyślałam. - Odpowiedziała dziewczyna.
- Nie wiem o co chodzi Ceann, ale zaczynam się martwić. - Fhasann'a. - Łowca podał dziewczynie ociekającą krwią wątrobę.
- Nie ma potrzeby się martwić. Nasz młody król zapewne chciałby wziąć udział w polowaniu a Pierwszy chce aby towarzyszył mu najlepszy łowca. Czyli ja. Słyszałem, że nasz władca jest bardzo otwarty względem tradycji starych klanów. Ponoć nawet próbował ujeździć Skrzydlaty Terror podczas wizyty w Wiszącym Mieście. - Może masz rację, ale i tak mam przeczucie jakby coś złego miało się stać. - Tak jak mówiłem, za bardzo się martwisz. Z resztą jak mówi Księga Gwiazd, nie ważne co się może stać, ważne co już było. Ceann wstał na nogi i spojrzał na
Fhasannę. Najdzielniejszy łowca w klanie miał tylko jedną słabość, było nią powiedzenie tych dwóch słów, które ona tak bardzo chciała usłyszeć.
- Powinniśmy już wracać. - Powiedział w końcu.
- Jeśli Pierwszy Łowca chcę mnie widzieć, nie mamy czasu do stracenia. Ceann chwycił róg przywiązany do pasa i zadął w niego z całych sił. Dźwięk, który się z niego wydobył było słychać na wiele kilometrów.
- Może masz racje Ceann. Może to tylko moje paranoje. Nieważne co się stanie chcę żebyś wiedział, że... Fhasann'a nie skończyła mówić, gdy z krzaków wyleciała na polanę wielka, pokryta łuskami fioletowa bestia. Jaszczur miał pięć metrów długości, wysoki na prawie dwa i teraz biegł prosto na dwójkę fhearan, gdy nagle zatrzymał się tuż przed nimi. Bestia spojrzała na dziewczynę swoimi zielonymi oczami a następnie powąchała ją, przy okazji kilka razy szturchając nosem. W końcu jaszczur otworzył gigantyczną paszczę i polizał
Fhasannę.
- Ciebie też miło widzieć potworze. - Powiedziała dziewczyna klepiąc
peatai po szyi. Zwierzak położył się w uległym geście przed
Fhasanną, mimo swojego groźnego wyglądu uwielbiał pieszczoty.
Ceann zarzucił oskórowane i wypatroszone ciało na grzbiet
peatai i przywiązał je do siodła a skórę zdjętą ze zdobyczy wsadził do jednego z worków przywiązanych do swojego siodła, następnie łowca wsiadł na zwierzaka.
- Mnie nigdy tak nie pieścisz. - Powiedział z lekkim uśmieszkiem.
- Bo ty mnie nigdy tak czule nie witasz. - Odpowiedziała zalotnie.
- Chcesz żebym co wiedział? - Zapytał.
- Nie skończyłaś zdania. - Uważam, że jesteś najlepszym łowcą w klanie. - Opowiedział speszona
Fhasann'a.
Fhearanka bała się powiedzieć łowcy prawdę o jej uczuciu do niego. On był
Ceann, pierwszy
Pierwszego, ona była zwykłą przepatrywaczką. Z resztą nie miała pewności czy łowca odwzajemnia jej uczucia, w klanie było tyle piękniejszych od niej, a on mógł mieć każdą z nich.
- Wsiadasz? -
Łowca zapytał ze grzbietu
peatai wyciągając rękę do dziewczyny.
- Nie. - Odpowiedziała.
- Jestem znacznie szybsza tam w górze. Do zobaczenia w wiosce. Fhasann'a pobiegła w stronę drzewa i po kilku zgrabnych skokach była już kilka metrów nad ziemią, a kilka sekund później znikła gdzieś w koronach.
- Eh, te kobiety. Co nie Carhin. -
Ceann poklepał
peatai po głowię, który wywalił zielony jęzor na wierzch.
- W porządku, pora wracać do domu przyjacielu. Zwierzę zerwało się do biegu.
Kilka dni później w wiosce
Saeighada Ceann'a przywitały hałasy i gwar jakie towarzyszyły życiu jej mieszkańców. Młodziki polujące na siebie nawzajem w krzakach w ramach treningu. Kupcy ze stolicy z nowymi ciekawymi towarami handlującymi ze swoich wozów na ulicy, które wymienią na futra, łuski i zęby u łowców przekrzykujący się o ceny. Gdzieś w oddali słychać było ryk
peatai, sygnał że zbliżała się pora karmienia zwierząt, a jeszcze dalej, na targowisku, handlarze wykrzykiwali ceny świeżo schwytanych niewolników.
Ceann przejeżdżał akurat obok warsztatu
Daghara Nakaro z klanu
Churshraeid, miejscowego kowala gdy usłyszał znajomy głos.
Churshraeid to klan słynący przede wszystkim z najlepszej klasy kowali, ale jego członkowie zajmują się tworzenie różnorakich wynalazków, od mechanicznych bestii aż po prostą broń używaną w łowach. Przedstawiciele innych klanów zamieszkiwali wioskę i choć małżeństwa między klanami były rzadkością to każdy z otwartością i uśmiechem witał nowych sąsiadów, głównie dlatego, że wnosili oni do społeczności nowe talenty, których miejscowi nie mieli. Tak jak kowal z
Churshraeid.
- I jak się sprawuję moja kusza? - Stary
Daghar stał w drzwiach do swojej chaty. Jego łuski były koloru kości a oczy błękitne.
- Chyba chciałeś powiedzieć moja kusza? - Odparł z uśmiechem
Ceann.
- Może jestem głuchy, ale chyba to właśnie powiedziałem. - Kowal odpowiedział śmiejąc się głośno.
- Odpowiadając na twoje pytanie. Wyśmienicie choć nie miałem okazji jej za bardzo wypróbować. -
Ceann zatrzymał
peatai, gdy zobaczył, że kowal podchodzi bliżej.
- Będziesz miał wiele czasu na wypróbowanie jej później. Broń jak i zbroje wykonane z fhearannitu są najdoskonalszymi na świecie. Nie bez powodu nazywają go Smoczym Metalem. Jest on prawie tak żywotny jak my i twardszy niż głowy większości z nas. - Powiedział kowal.
- Ja cenię go sobie za lekkość. Nie ma nic gorszego niż taszczenie kupy złomu na polowanie. - Odpowiedział
Ceann.
- Mam dla ciebie prezent młody Saeighada - Kowal podał łowcy niewielki flakonik z czarną cieczą.
- Smaruj tym mechanizm kuszy przynajmniej raz na pełnię, a będzie ona nie do zdarcia. - Się zrobi. - Odpowiedział Łowca chowając flakonik do sakwy na pasie.
- Słyszałeś, że Pierwszy chcę cię widzieć? Ponoć to coś strasznie ważnego, ale nikt nie wie o co chodzi. - Właśnie dlatego wróciłem szybciej. -
Ceann powiedział poważniejąc.
- Nie zatrzymuję cię więc dłużej. Niech Wielkie Smoki mają cię w opiece łowco. - Kowal odpowiedział szczerząc zęby.
Daghar poszedł w stronę swojego warsztatu, a
Ceann ruszył do chaty
Pierwszego.
Ceann zatrzymał się przed chatą
Pierwszego Łowcy, po prawej była zagroda dla
peatai w której młody z klanu
Maracaigh właśnie karmił zwierzaki.
Maracaigh to klan mieszkający na północ od terytorium
Saeghada. Zajmują się oni rozmnażaniem i trenowaniem licznych zwierząt, w tym peatai, które są podstawowym środkiem transportu w całym Imperium. Jedynie
Skrzydlate Terrory należące do klanu
Doinaraill nie są przez nich hodowane, gdyż jak twierdzą
Maracaigh "tego się nie da wytresować".
- Chłopcze. - Zawołał go Łowca. Chłopak był trochę młodszy i znacznie mniejszy od niego.
- Nakarm też tego. Najlepiej tym. -
Ceann odwiązał oskórowane ciało od siodła które przeturlawszy się kilka razy po boku
peatai uderzyło o ziemię.
- Się zrobi. - Odpowiedział stajenny wychodząc z zagrody.
Ceann otworzył drzwi do chaty
Pierwszego, choć chatą była ona tylko z nazwy. Wśród ludzi budynek takich rozmiarów nazwano by już dworem a może i zamkiem. Dwa skrzydła po trzy piętra wysokości a na każdym piętrze pięć sypialni, a każda sypialnia wielkości wiejskiej chaty. Chata
Pierwszego była taka wielka, gdyż zazwyczaj miał on wiele żon i jeszcze więcej potomstwa.
- Znowu w domu. -
Ceann powiedział z niesmakiem wchodząc do środka.
Pierwszą rzeczą jaka rzucała się w oczy po przekroczeniu progu były wielkie schody po dwóch stronach korytarza prowadzące na wyższe piętra. Następnie korytarz prowadził przed jadalnie z trzema długimi stołami, każdy długi na 50 kroków. Nie było tu jednak krzeseł. Fhearanie nie siedzieli na krzesłach, zamiast tego siadano na futrach i skórach. Z jadalni przechodziło się do sali tronowej. Tron pierwszego stał w centrum sali a wokół niego stały i wisiały wszystkie trofea jaki udało mu się zdobyć podczas swego życia. Wedle tradycji było, że po śmierci łowcy, czy to zwykłego
Saeighada czy też pierwszego, jego ciało palono razem ze wszystkimi jego zdobyczami, sala tronowa jednak nigdy nie była pusta bo kolejny
pierwszy, zazwyczaj syn poprzedniego miał już w tym czasie mnóstwo swoich trofeów. Nad salą tronową, wysoko nad tronem
Pierwszego wisiał wielki
Rok, ptak drapieżny zamieszkujący
Płonące Szczyty.
- Pierwszy Łowco. -
Ceann przyklęk podchodząc do tronu na, którym zasiadał silnie zbudowany
Pierwszy. Jego łuski miały kolor nocnego nieba a oczy niebieską barwę.
Pierwszy ubrany był czarną zbroję a z tyłu doczepione miał skrzydła Wyverny, symbol statusu wśród Fhearan, który upodabniał ich do smoków.
- Przybyłem na twoje wezwanie. Pierwszy Łowca Saeighada Thugann Amach |
Pierwszy wstał z tronu i podszedł do młodego łowcy.
- Wstań mój synu. Mam dla ciebie misję najwyższej wagi. - Odpowiedział
Pierwszy. Ceann wstał tak jak mu rozkazano po czym wysłuchał co ma do powiedzenia
Pierwszy Łowca.
- Kilka dni temu przyleciał do nas posłaniec z wiadomością od naszego młodego króla. Pamiętasz może jak opowiadałem ci o tym człowieku, który mieszkał na dworze jego ojca? - Zapytał wódz.
- Angermerin z klanu Breuvine. - Odpowiedział
Ceann.
- Zgadza się. Nasz miłościwy władca chciałby wysłać kogoś do ziem o których mówił Angermerin, aby nawiązać kontakty z ich wodzami. - Kontynuował
Pierwszy.
- Ale przecież fhearanie nie robili takich rzeczy od czasów pierwszego
Ri. - Przerwał młody Ceann.
- Zgadza się, ale nasz władca uważa, że tak będzie lepiej dla naszego kraju. Zwłaszcza, że w Dzikich Krainach brakuję nam już ludzi do polowań. - - Ri chcę żebyśmy układali się z tymi ludźmi jak równy z równym? To hańba dla honoru fhearanina! Peatai nie przyjaźni się z kozami! -
Ceann odpowiedział rozzłoszczony niekompetencją młodego króla.
- Nie tobie kwestionować decyzje stojących wyżej od ciebie. -
Pierwszy skarcił młodego łowcę.
- Wybacz Pierwszy Łowco. Poniosło mnie, to się już nie powtórzy. - To nie mnie musisz prosić o wybaczenie lecz samego sobie. - Zrozumiałem. - Odpowiedział
Ceann.
- Tak jak mówiłem. Król chce wysłać ambasadora do krainy ludzi aby ten poznał ich zwyczaje, kulturę oraz przed wszystkim ziemie. Jako, że nasi ludzie jako nieliczni z fhearan podróżują poza granice Athammy to mi własnie zlecono wybranie, który z naszych młodych łowców wybierze się na te łowy. - Pierwszy Łowco nie chcesz chyba powiedzieć. - Tak, wybrałem ciebie. Nie ma w naszym klanie łowcy, który lepiej nadawał by się do tego zadania. Oczywiście prócz mnie, ale Ri potrzebuję mnie tu na miejscu i nie mogę wziąć w tym udziału. -
Pierwszy uśmiechnął się szeroko.
- Jak mam się tam dostać? Z tego co wiem to Angermerin musiał przepłynąć ocean, peatai nie umieją aż tak dobrze pływać. - Nie muszą. W Pływającym Mieście będzie na ciebie czekał statek, który zabierze cię dokąd zechcesz. Król rozkazał klanowi z wysp udostępnienie ci drugiego najlepszego statku we flocie i najlepszej załogi jaką mają. - Będę pływał z wężami? Ci piraci nie maja honoru. - To prawda. Czasem musimy robić to czego nie chcemy dla tych, którzy nam rozkazują. Pamiętaj o tym podczas swojej misji. - Zapamiętam. - Odpowiedział
Ceann. -
To kiedy mam wyruszyć do stolicy?
-
Jutro rano. Na dziś zaplanowałem ucztę pożegnalną. - To wielki zaszczyt Pierwszy Łowco.
Przejdźmy się synu, opowiesz mi jak poszło Ci polowanie
Po zmroku jadalnia w chacie
Pierwszego Łowcy wypełniła się gośćmi. Na stoły podane różnorakie mięsiwa, nie zabrakło też napojów. Najpopularniejszym napojem wśród fhearan jest silny alkohol zwany
Żmijowym Jadem. W jego skład wchodzi 80% spirytus wytarzany z korzeni lokalnej rośliny oraz prawdziwy, dystylowany jad żmii.
Żmijowy Jad jest dodatkowo doprawiany miodem i ziołami dla aromatu i zapachu oraz dla nadanie mu złotawej barwy. Normalny człowiek zapewne umarł by w męczarniach po drugim łyku tego napitku, fhearanie natomiast delektuję się nim przy różnych uroczystościach.
Ceann stał na balkonie wysoko na trzecim piętrze i patrzył w dół. W dole widział jak kolejni goście schodzą się na uroczystość. Wcześniej rozstawiono na placu przed chatą kilkanaście dodatkowych stołów dla tych którzy nie pomieścili się w środku. Było też miejsce dla muzyków i trochę przestrzeni do tańczenia.
Łowca rozmyślał o zadaniu jakie zostało mu wyznaczone. Czy będzie w stanie je wykonać? Tyle było niewiadomych. Sama kraina ludzi była jedną z nich, czy oni w ogóle polują? To pytanie najczęściej nękało
Ceann'a.
- Co to za smutna mina. -
Fhasann'a zapytała wchodząc do sypialni
Ceann'a - Pierwszy chcę żebym popłynął do krain ludzi, zbadał ich terytorium, poznał ich lud. - Odpowiedział
Łowca.
- Będzie mi ciebie brakowało, ale zawsze chciałeś polować coraz dalej i dalej. A dalej się już chyba nie da. - Powiedziała podchodząc bliżej.
- Jest jeszcze coś. Nie chcę opuszczać wioski. Nie wiem kiedy wrócę. Czy w ogóle wrócę. A co jeśli czeka mnie tam śmierć? Co jeśli zawiodę króla i pierwszego? - Nie zawiedziesz. - Odpowiedziała
Fhasann'a. - Skąd ta pewność? - Zapytał
Ceann. - Bo w całym klanie nie ma większego twardogłowego niż ty. Jeśli postanowisz nie umrzeć i wrócić do mnie...- Fhearanka szybko się poprawiła. -
...do nas. To tak będzie. - Fhasanna oparła się o barierkę stając obok
Ceann'a. - Do ciebie. - Powiedział chwytając jej dłoń.
Przez moment para stała w ciszy podziwiając gwiazdy nad nimi i zabawę poniżej.
- Zostań dzisiaj ze mną. -
Ceann nagle przemówił.
- Nie wiem czy powinnam, to nie wypada. Nie jesteśmy sobie równi. Jeśli ktoś by się dowiedział byłoby to skazą na twoim honorze. - - To nie ma znaczenia. Mogę cię już więcej nie zobaczyć. - Opowiedział
Ceann.
- Zobaczymy. Teraz musimy zejść na dół. Pierwszy chcę cię widzieć. - Fhearanka odpowiedziała na prośbę łowcy.
- Chodźmy. - Ceann powiedział z entuzjazmem.
- Idź pierwszy Ceann. - Ja dołączę później.
Trochę wcześniej w sali tronowej obok tronu poustawiano rzędy zdobionych krzeseł a przed nimi przystawiono stół. Dzięki temu że nie było drzwi między salą tronową a salą uczt, wódz mógł spoglądać na swoich gości. Dodatkowe dwa stoły wsadzono do sali tronowej prostopadle do stołu przy, którym miał usiąść
Pierwszy. Wszystkie trzy stoły tworzyły literę U. Do tych stów jednak dostawiono zwykłe, niczym nie wyszczególniające się drewniane krzesła. W sali tronowej mogli ucztować tylko najbardziej zasłużeni łowcy z klanu. Po prawej od
Pierwszego oczywiście było miejsce
Ceann'a po lewej od wodza, jednego z jego młodszych braci.
Pierwszy miał wielu synów jednak
Ceann był jego pierworodnym a jego matką była pierwsza
Bhan, żona. To czyniło z łowcy pierwszego spadkobiercę w przypadku śmierci wodza. Ten jednak był wciąż silny. Dalej przy stole
Pierwszego mieli zasiąść najstarsi łowcy.
Khagan Jednooki, który w pojedynkę położył
Terrorsaura miał miejsce na końcu prawej flanki,
Ladhor Mściwy po lewej
Pierwszego. Obydwaj łowcy mieli już zbielałe łuski od starości. Przy pozostałych dwóch stołach w sali tronowej jak i przy tych w wielkiej sali siedzieli mniej utytułowani łowcy.
Podczas uczty
Ceann wzniósł kielich ze żmiją i powiedział.
- Gdy jutro wyruszę do Pływającego Miasta wejdę na ścieżkę życia, która przyniesie mi dużo niespodzianek i możliwości łowów na nowe, fantastyczne stworzenia i groźne bestie z nieznanych krain, bestie, o których istnieniu do tej pory nie mieliśmy pojęcia. - Ceann zrobił małą przerwę by podnieś dramaturgię swoich słów. W końcu nieznany świat kusił wielu od kiedy człowiek przybył do
Athamm'y i opowiedział jej ludziom o swoim kraju.
- Będę pierwszym z klanu, który wyruszy tam na łowy, ale na pewno nie będę ostatni. Wkrótce nasz lud podbije lasy i puszcze nowego świata a ich bestie przyozdobią nasze domy i kobiety. -
Ceann wskazał na Roka wiszącego nad ich głowami. -
Droga ta może okazać się niebezpieczna, ale przez to będzie jeszcze bardziej ekscytująca. Wielu z was zna mnie lepiej niż inni, ci mogą potwierdzić te słowa. Nigdy nie odpuszczam trudnemu wyzwaniu. - Łowca uśmiechnął się a tłum wiwatował.
Ceann schylił się pod stół i rzucił na drewniany blat worek, który wcześniej udało mu się przemycić na ucztę. Fhearanin wyjął z worka śnieżnobiałe futro
Racaash'a, które dumnie prezentował zebranym.
- Zębaty Duch. Przez sześć dni i nocy go ścigałem. - Łowcy uderzyli pięściami w stoły jak w bębny. Echo niosło się po sali tronowej aż do wielkiej sali.
Ceann podał futro jednej z czarnych niewolnic, która stanęła za nim.
Łowca podniósł rękę i bębnienie ustało.
- Fhasann'a - Zaczął patrząc na miedziano-łuską Fhearankę która do tej pory chowała się w tłumie swoich sióstr przepatrywaczek. - Jest to mój dar dla ciebie. Zostań moją pierwszą
Bhan. - Niewolnica podeszła do
Fhasann'y i wręczyła jej prezent.
Przepatrywaczka narzuciła białe futro na plecy i podeszłą do łowcy. Jego spojrzenie towarzyszyło jej cała drogę.
- Zgadzam się. - Odpowiedziała stając przy nim, zrobiła to jednak tak głośno, żeby wszyscy zebrani w sali usłyszeli.
Ceann złapał rękę
Fhasanny, w tym czasie niewolnik przyniósł dodatkowe krzesło, które ustawił po prawej łowcy, tam gdzie do tej pory było wolne miejsce.
Ceann i
Fhasann'a razem zasiedli do stołu.
Następnego ranka
Ceann obudził się bardzo wcześnie, gdy słońce dopiero wychodziło ponad drzewa.
Fhasann'a jeszcze spała otulona w futra.
Ceann wyszedł na taras i spojrzał na osadę raz jeszcze przed jej opuszczeniem, tyle wątpliwości targało
Łowcą, ale rozkaz
Pierwszego musiał zostać wykonany.
- O czym myślisz? - Zapytała zaspana
Fhasann'a podchodząc do
Ceann'a. - Niczym ważnym. Chciałem zapamiętać ten obraz na dłużej. - Skłamał.
- Pomyśl o tym jak o największych łowach w historii klanu. - Powiedziała jakby czytała w jego myślach.
Ceann złapał
Fhasann'ę i przytulił ją mocno.
- Nawet jeśli nie wrócę, ty jesteś moją Bhan. Mój potomek będzie kiedyś pierwszym klanu. -
Ceann pocałował swoją młodą żonę. -
Pomożesz mi się spakować do wielkich łowów? - Zapytał po chwili.
Fhasann'a tylko skinęła głową.
Po przybyciu do
Pływającego Miasta Ceann nie miał czasu na zwiedzanie stolicy. Jeden z urzędników którego
Pierwszy kazał mu znaleźć wręczył mu tylko zapieczętowany zwój z królewską pieczęcią po czym wskazał drogę do portu mówiąc jeszcze tylko nazwę statku.
Wężowy Książe. Ceann nie miał zbyt wielu okazji aby widzieć wcześniej statki ani też go specjalnie nie interesowały, wiedział o nich natomiast dwie rzeczy. Pierwsza była oczywista, służyły do pływania po wodzie, druga już trochę mniej,
Athamm'ańskie statki były bardzo innowacyjne, napędzane nie tylko siłą wiatru ale też pary. Każda większa jednostka we flocie
Imperium posiadała maszynownie z olbrzymim kotłem poruszającym kołami po dwóch stronach statku. Takie rozwiązanie pozwalało na zmniejszenie ilości załogi a przez to podniesienie jego ładowności. Mimo tego, że
Imperium zamknęło się na przybyszy to klan z
Wężowych Wysp pływał do
Dalekich Krain gdzie handlował z ich mieszkańcami a także regularnie napadał
Dzikie Krainy dla niewolników czy statki
Szarych Elfów.
Wężowy Książę był drugim największym statkiem jakim dysponowało
Imperium. Był to statek flagowy samego cesarza, który do tej pory używał go podczas wizyt na wyspach. Dziób jak i rufę zdobiły złote smocze głowy z otwartymi paszczami z cały statek był wykonany z bordowego drzewa. Czerwone żagle były zwinięte gdy statek cumował w porcie ale po rozwinięciu ukazywał się na nich złoty smok, a marmurowa kopuła świątyni lśniła w południowym słońcu.
Ceann postawił jedną nogę na trapie. Właśnie miał zrobić pierwszy krok w nieznane i ostatni, opuszczający dom i
Thamal.
Łowca wszedł po podeście pewien siebie. Kapitan
Natrahafhaira Asgul Ar Anaise czekał nań przy sterze, który umieszczony był za na rufie, tuż za głową smoka. Gdy
Ceann i kapitan
Asgul wymieniali uprzejmości kilkoro marynarzy siłowało się z
peatai łowcy aby załadować go na statek.
Podróż mijała powoli i bez sztormu. Załoga jak i Ceann cieszyli się z tego faktu, gdyż były to dla nich nowe wody. Wszyscy liczyli że nawigator
Natrahafhaira Leamah Ah Relatai sprawdzi się w swoim zadaniu i nie wyprowadzi ich na płycizny. Mapy, które im dostarczono nie były zbyt dokładne i wymagały wielu uzupełnień.
Przez pierwszy tydzień na morzu
Ceann wymiotował w swojej kabinie, która w swoim czasie gościła samego króla.
Łowca nie miał okazji podziwiać zdobionych mebli czy kryształowych lamp oraz innych bajeranckich przedmiotów z głową w wiadrze.
Po tygodniu Ceann był już w stanie nawet przechadzać się po pokładzie a po drugim już nawet po nim biegał.
W końcu trzeciego tygodnia podróży gdy
Ceann stał na pokładzie usłyszał głos jednego z marynarzy krzyczącego z bocianiego gniazda.
- Ziemia na horyzoncie. -
Łowcę ucieszył fakt, że udało im się dopłynąć do celu, tylko pozostało pytanie czy ów ziemia była tą, której szukali. Niedługo mieli się o tym przekonać, gdy
Wężowy Książę powoli sunął do ludzkiego portu.