Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 27-06-2016, 23:02   #14
Mag
 
Mag's Avatar
 
Reputacja: 1 Mag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputację
- Tak, to też, tylko ostrożnie - odezwało się dziewczę przekazując swój dobytek w ręce elfa. Uważnie przyglądała się temu jak pakuje on to na powóz. Chloe skrzyżowała ręce przed sobą, pocierając dłonią o ramię zupełnie jakby było jej zimno albo czuła się niepewnie. Zaraz spojrzała na matkę i uśmiechnęła się do niej blado.
Meredith miała zatroskaną minę. Podeszła do córki i objęła ją wkładając w ten gest całą troskę.
- Uważaj na siebie kochanie moje - wyszeptała jej do ucha. Kobieta ta, o włosach tego samego co i dziewczyny, wyglądała jakby dopiero co przekroczyła czterdziesty rok życia. Oczy jej się zeszkliły od łez, ale z całych sił starała się nie rozpłakać przed córką.
- Dobrze mamuś - odparła przez ściśnięte gardło Chloe i pocałowała swą rodzicielkę w policzek.
- Pisz, kochanie, pisz do mnie w każdej wolnej chwili - mówiła tamta dalej przyglądając się jej uważnie. - Na pewno wszystko wzięłaś?
- Tak, mamuś... - dziewczyna westchnęła cicho i odsunęła się od matki. - Muszę już jechać.
Stojący za nią blondwłosy elf pokiwał głową robiąc poważną minę po czym nie czekając na rozwój sytuacji wskoczył na powóz. Pokręcił jeszcze głową z dezaprobatą na takie łzawe rozstania, ale niczego nie skomentował.
- Dziękuję za wszystko siostro Janette. Szczególnie za zarekomendowanie mnie na to stanowisko - Chloe skłoniła się z pokorą kobiecie odzianej w zakonne szaty. Ta kiwnęła jedynie głową i nawet lekko się chyba uśmiechnęła.

- Mamuś, nie martw się o mnie, nie jadę na koniec świata. Będę pisać - zapewniła, choć wątpiła by obowiązki jakie miała przyjąć dały jej dość czasu by pisać listy.
Chloe w końcu zebrała się w sobie i odeszła od kobiet by dołączyć do Lamberta na powozie. Ciężko było jej nie spojrzeć za siebie gdy ruszyli w drogę. Jej matka, zwykle temperamentra i pewna siebie, teraz stała wciąż w tym samym miejscu, wpatrując się w nich ze smutkiem widocznym w całej jej postawie. Dziewczynę aż serce bolało na ten widok.

Pojazd typu jardiniere zaprzęgnięty w jednego konia ruszył po brukowanej uliczce, wspiął się na niewielką górkę, skąd widać było świetnie port i wkrótce już mijał bramy Matrcie.
- Co ci tam nagadali, że taka smętna jesteś, co? - zagaił do niej Lambert, gdy wyjechali poza miasto.On również nie wyglądał na zadowolonego z podróży.
- Nic - pokręciła głową by jej odpowiedź była bardziej klarowna. Ale przynajmniej rozsiadła się wygodniej na koźle dwukółki, przestała też być tak bardzo spięta i zamyślona.
Elf pokiwał głową ale i przewrócił oczami, gdy tylko tamta na chwilę odwróciła wzrok od niego.

Przez kolejne półtorej godziny drogi rozmowa ni jak nie chciała im się kleić. Chloe zdawała się cierpieć z powodu rozstania z rodzicielką, elf tego zupełnie nie mógł pojąć, a podróż dłużyła się im przez to niemiłosiernie.
- To przypomnij mi ile to ty masz lat, że matka tak za tobą rozpacza? - Fabrice znudzony zabijaniem czasu przez liczenie mijanych drzew, podjął kolejną próbę nawiązania rozmowy ze swoją towarzyszką podróży. Jednak nie pokładał wielkich w tym nadziei.
- Pełnoletnia, w karczmie nawet już pić piwo mogę - odparła z resztkami żalu w głosie. I jakimś cudem tym razem nie zamilkła po jednym zdaniu. Co więcej wyprostowała się i lekko uśmiechnęła.

W końcu dziewczynę zaczęło opuszczać przygnębienie by po kolejnej godzinie drogi nie było już po nim śladu. Chloe opowiedziała mu o tym jak wyobraża sobie pracę na plebanii, a Lambert wyraził swoje zwątpienie co do jej oczekiwań. Ona jednak była optymistycznie nastawiona do tego co czekało ją w jej nowej pracy.

- Dojeżdżamy - mruknął Lambert, gdy mijali drewniany znak, który z pewnością musiał się obluzować i odwrócić, gdyż pisało na nim “Stacja Durrant żegna! 34 kilometry do Matrice”.


Była już godzina 15 i z uwagi na porę roku prędko robiło się ciemno. Podróżowanie nocą nigdy nie należało do dobrych pomysłów, dlatego też nic dziwnego nie było w tym, że Lambert skierował powóz pod gospodę.
Elf poszedł do stajni szukać parobka, który wyprzęgnie konia, a w tym czasie Chloe ruszyła do wnętrza gospody by dowiedzieć się o nocleg i posiłek.
Dziewczyna dzierżąc otrzymany od gospodarza klucz do pokoju wyszła na zewnątrz by poszukać swojego towarzysza.
Dostrzegła blondyna, gdy ten kręcił się przy ich koniu. Podeszła bliżej wozu i ściągnęła z niego swój bagaż.
- Mamy pokój, a za godzinę będzie kolacja - oznajmiła z zadowoleniem.
- Świetnie, mam tylko nadzieję, że dwa osobne pokoje - westchnął elf zbierając kolejny tobołek.

Po zaniesieniu bagaży do pokoju Chloe została w nim, a Lambert wrócił do oporządzania ich środka transportu. Ponownie spotkali się dopiero na kolacji. Zajmowali stolik w kącie sali. Dziewczyna spożywała posiłek w ciszy, a Lambert w tym czasie prowadził swój monolog.
- Mam cie dostarczyć do Szuwar, ale nie muszę tego robić osobiście. Rozmawiałem tu z paroma typami. Dyliżans do Szuwarów niebawem będzie. Jutro, z samego rana ruszymy. To jakieś sześć godzin drogi stąd. Tak, to jak zdążymy to wtedy wsiądziesz tam w ten dyliżans i ja już nie będę musiał się po tych krzaczorach rozbijać. W końcu mam jeszcze drogę powrotną...
- A jak nie zdążymy? - zapytała dziewczyna po przetarciu ust chusteczką.
- To wtedy nie ma wyjścia i zawiozę cię pod samą plebanię.
Chloe w odpowiedzi uśmiechnęła się do niego uprzejmie. Resztę czasu przyglądała się, jak elf w końcu zabrał się za już całkiem zimny posiłek. Nie angażując się w żadne rozmowy z innymi podróżnymi, którzy gościli na stacji Durrant, wkrótce udali się na spoczynek.


Stacja Durrant, dwa dni temu.
Obudzili się o świcie, dosłownie w chwili gdy tylko pierwsze promienie słońca wniknęły do pokoju. Szybko wyszykowali się i opuścili pokój. Nie zostali na śniadanie prosząc tylko gospodarza by zapakował je im na drogę.
O tej porze było bardzo zimno, więc Chloe opatuliła się szczelnie swoim płaszczem i siedziała skulona na ławce podrzemując sobie. Niestety podróżowanie na dwukołowym pojeździe konnym, który nie był zadaszony, do przyjemnych nie należało. Dlatego też panna Vergest wkrótce zaprzestała prób by jakkolwiek próbować odpoczywać. Pozostał już tylko rozmowa z blondwłosym elfem i rozglądanie się po nie za szybko zmieniającym się krajobrazie. Z tego co zauważyli trakt był uczęszczany, dlatego Lambert pocieszał ją, że nie muszą się obawiać rozbojów w biały dzień. Chloe westchnęła tylko.
Elf spoglądał raz po raz na mapę by nie zgubić drogi, a dziewczyna zaglądała mu przez ramię i z zainteresowaniem oglądała wyrysowane na płótnie szlaki biegnące przez lasy, łąki i pola.

- A właśnie - wspomniało się Fabricowi, czym skutecznie zwrócił uwagę dziewczyny. - Jak już dotrzemy do Chlupocic to niech cię nie kusi zaglądać do tamtejszej świątyni.
Chloe uniosła brwi w zdziwieniu.
- Znam tamtejszego ojca bardzo dobrze. To wielce nieciekawy typ. Obiecaj, że będziesz unikać ojca Nathanka jak ognia - powaga z jaką to mówił wskazywała, że nie było to tylko przyjacielskie przestrzeżenie.
- Niech Budowniczy ma cie w opiece, by ten twój cicerone nie okazał się jego pokroju - westchnął. - Ale przynajmniej wtedy żywcem byś trafiła do Domu wielkiego boga - dodał bardziej do siebie niż do dziewczyny.

Dalsza rozmowa została przerwana, gdyż musieli zrobić nieplanowany postój po tym jak wiatr porwał im mapę. Akurat wtedy, gdy nikt nie trzymał, a każde myślało, że to drugie ma ją w ręku. Szczęśliwie bystre oczy elfa dostrzegły ją wśród gałęzi i podsadzając pannę Vergest na swych barkach, odzyskali zgubę. Z westchnieniem ulgi mogli kontynuować swoją podróż. O dziwo wprawiło to ich w dobry humor i zaczęli żartować sobie co mogłoby się stać gdyby nie znaleźli mapy i musieli jechać na wyczucie. Zgodnie uznali, że nie skończyłoby się to prędkim dojazdem do celu.
- Może po roztopach byśmy tam dotarli - skomentowała Chloe szturchając Lamberta.
- Tych czy następnych? - dodał elf z rozbawieniem.

Nie wiedzieć kiedy minęło im sześć godzin podróży i zawitali w Chlupocicach. Kary koń leniwie podciągnął dwukołowy powóz na rynek. Tam na świeżo wybudowanym budynku uwieszony był zegar. Wskazywał on godzinę 14:00.
Oboje podróżni byli wielce zadowoleni, że dotarli do celu. Teraz pozostawało im dowiedzieć się o dyliżans.
- Lambert, trzymaj teraz kciuki, żeby się okazało, że jesteśmy na czas - stwierdziła z uśmiechem dziewczyna. - Och, tam. Zatrzymajmy się w tamtej gospodzie - wskazała palcem.
Fabrice skinął głową i pogonił konia.
 
__________________
"Just remember, there is a thin line between being a hero and being a memory"

Gram jako: Irya, Venora, Chris i Lyn
Mag jest offline