Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 16-08-2016, 22:36   #29
Martinez
 
Martinez's Avatar
 
Reputacja: 1 Martinez ma wspaniałą reputacjęMartinez ma wspaniałą reputacjęMartinez ma wspaniałą reputacjęMartinez ma wspaniałą reputacjęMartinez ma wspaniałą reputacjęMartinez ma wspaniałą reputacjęMartinez ma wspaniałą reputacjęMartinez ma wspaniałą reputacjęMartinez ma wspaniałą reputacjęMartinez ma wspaniałą reputacjęMartinez ma wspaniałą reputację
Tura 4

Kliknij w miniaturkęynek w Szuwarach powoli pustoszał i stawał się mniej gwarny i rozświetlony. Ludzie uspokojeni wstępem Zbażyna, rozwinięciem 'Hoe' i zakończeniem Theseusa, zmierzali ku swym domom spać, wymieniając ostatnie spostrzeżenia, pomysły i żegnając się głośno. Jęczały zamykane drzwi, trzaskały okiennice i mlaskały zamki w drzwiach.
Jeno wielki Vince leżał na środku placu jako pomnik ostatnich, niewytłumaczalnych wydarzeń.



O świeżym i “zielonym” jak mięta,
nowym barmanie


- Buhahaha! - wtarabanili się z impetem goście do Burego Kocura z gromkim śmiechem i w liczbie pięciu osób.
- Gospodarzu! - zawył ktoś od wejścia - Dawaj no nam tu co do picia!
- Ale, najlepiej!
Byli to bracia Adrien i Bruno Mosse, Szymon Młaczak, stajenny Patric Tourneur i panna Angèle Leroux. Szybko rozsiedli się przy pierwszym stoliku.

W środku, przy barze siedziała już ekipa Boldervine Express. Wszyscy na razie o suchym pysku. Zajęci byli sprzeczaniem się kto z kim śpi.
- Śpisz ze mną Petunia - kłapnął zalotnie szczerbatą szczęką Bolat
- A w życiu! - Odpowiedziała skrzacica - Śpię z Yorgel’em. Przy nim czuję się o wiele bezpieczniej.
- Ja nie chcę z tobą spać - jęknął troll i wskazał na nią palcem - ona chrapie!
Dylan De Vramount westchnał ciężko i zwrócił się do Ocaleńca, który stał za barem oniemiały w swej nowej roli.
- Tak czy siak, weźmiemy te pokoje co zawsze. Trójkę i Czwórkę. No i coś do jedzenia. Może coś polecasz?


Nowy Karczmarz gapił się na ochroniarza przez chwilę. Ściskał zakurzoną butelkę w ręce, która nie miała etykietki nawet… Przytaknął na wszelki wypadek.
Znów jęknęły drzwi i do środka wszedł tłuściutki Rusty Blackleaf, halfing.
- Dzieńdoberek - przywitał się ze wszystkimi i poczłapał zająć miejsce przy stoliku. Remi go tu przysłał by wybadał kilka spraw. Najpierw jednak trzeba było się napić przecież piwka.


***
Choć biuro Miłogosta było na końcu korytarza, do uszu ‘Hoe’ doleciały dźwięki z sali biesiadnej. Goście powoli się schodzili i orczyca miała nadzieję, że nie będzie ich wielu. Z drugiej strony, biorąc pod uwagę, że wieczór był chłodny, a mieszkańcy pełni wrażeń… różnie to może być.

Rzeźniczka stała nad biurkiem karczmarza, które ścierki na kurze nie widziało chyba nigdy. Nie wiele w nim, ani na nim się znajdowało...

“Do której była czynna gospoda? Jak on liczył gościom napitki i jedzenie? Kto właściwie tu gotował? Przecież ten grubas zawsze był pijany.” Orczycy kłębiły się pytania w głowie.


Prywatne komnaty karczmarza wyglądały jakby ich nikt nie używał od bardzo, bardzo dawna. Magazyn? Pajęczyny i trochę beczek. W kuchni bajzel. Po Miłogoście nawet nie został dziwny znak magiczny. Pusto i głucho. Prywatnych rzeczy - brak.

Rzeźniczka przeglądała papiery karczmarza na biurku. A przynajmniej coś na rodzaj spisu magazynowego, który chyba wymamlał pies. Pochwyciła kartki jakiś rachunków (gdzie widniały ceny zakupów) i ruszyła do głównej sali. Ocaleńcowi trzeba było choć trochę pomóc. Przynajmniej na początku…


Przypadek Zdzicha,
co się lekko trwożył

Zbażyn dziarsko minął rozchodzący się tłum co chwila odmawiając herbatki lub sympatycznych propozycji odprowadzenia do domu. Pozdrawiał gestem i głośno dziękował. Za nim próbował nadążyć mały Zdzich, który do końca próbował się bronić przed pomysłami staruszka. Z marnym skutkiem niestety...
Dlatego wkrótce pognał na spotkanie przeznaczeniu do chaty łowczego. Sprawdzić “co u niego”..

Cytat:
"Sprawdzisz co u niego i dasz znać mi potem. Nie widziałem go.. od dawna. Goń synek"
- Grzmiały słowa Zabżyna w małej, rozczochranej głowie.

A trzeba nam wiedzieć, że chata ta oddalona była od reszty miasteczka nieco i w straszliwych ciemnościach osadzona. Dlatego Zdzich bez wahania wziął kija, co go znalazł po drodze.

Józef natomiast, postanowił odwiedzić mera. Było dziwne, że człowiek ten nie wystąpił na rynku, więc słusznie należało to również sprawdzić.


Młodemu chłopakowi, jak tylko minął dom grabarza, mina zrzedła mocniej. Kij już nie wydawał się wystarczający. Tym bardziej, że za chwilę zaczynał się cmentarz.
- Co tam tak gówniarzu stoisz? - doleciało do poczciwego Zdzicha, który wzdrygnął się i obejrzał. Do domu szedł z rynku pan Trouve. Choć straszna to postać była i chłopak nie cierpiał wapniaka, to teraz z miłą chęcią go widział
- A no tak stoję, bo mi bucik spadł…- skłamał - Może pomóc panu te papiery zadźwigać do domu?
- Skoroś taki miły, to pewnie - odrzekł Kobold. Rzeczywiście, jak zwykle był obładowany księgami i rulonami papieru.
I tym sposobem obaj ruszyli ku wieży Jean’a-Christophe’a. Nie było to po drodze młymarczykowi, ale zawsze to dłużej pożyć można i raźniej, nie?




O kobiecie, która
padała na twarz

Dom państwa Bréguet był duży i miał swoje dźwięki. Laura dobrze je znała. Znała też te cienie błąkające się po pokoju, zapachy, tę miękkość łoża. Jej rodzinny dom otulił ją i powoli kołysał w ciepłym, pierzynowym kokonie.
Było jej tak bardzo błogo i po prostu dobrze… Czuła się tu bardzo bezpiecznie.

Nagle coś walnęło.
Gdzieś w dali, metalicznie. Łupnęło, grzmotnęło, zachrobotało i na chwilę ucichło.
Laura nasłuchiwała przez chwilę mając oczy maksymalnie otwarte. Nie zauważyła nic, ani też żaden dźwięk w tym czasie nie doleciał. Oczy zaczęły jej się kleić i gdy tylko zamknęła powieki, znów coś trzasnęło. Walnęło.
Jakiś jazgot i rumor i jakby gdzieś ktoś miechem pracował…
Chwila ciszy i rytmiczny brzdęk kucia żelaza rozpoczął swój nocny maraton. Dziewczyna przypomniała sobie, że dom jej dziadków jest rzut beretem od kuźni i takie dźwięki zdarzały się..
“Za dnia… na litość! Nie w nocy..” - napdała ją myśl.
Żadna poduszka nie pomagała, ani kołdra na głowie. Najprostszym wyjściem z sytuacji zdawało się albo zastrzelić kowala albo zalepić sobie woskiem uszy…




Goście, co w swoim
spali domu
Bang, bang, bang!

Rozchodziło się po świątyni. Cicerone myślał, że może to znów gorejący wiarą pan Milet zawisł na sznurze w dzwonnicy, ale dźwięk jakby z daleka przychodził i inny się zdawał. Zaintrygowany podszedł do okna.

Bang, bang i.. bang!

Skrzypnęły drzwi gdzieś w budynku i zaraz kolejne. Echo niosło po starych kątach jakieś kroki, a potem płacz dziecka. Wreszcie jęk zawiasów i łomot. Sierociniec budził się do życia wyraźnie za wcześnie. Ewidentnie coś działo się w okolicy.

Panna Chloe ledwo zdążyła zasnąć jak wyrwały ją te dźwięki ze snu. Ktoś naparzał gdzieś żelazem o żelazo, jak to w klasztorach czasem sygnalizowano posiłek. A może jakoś podobnie. Noc za oknem czarna, wszędzie kurz i nieprzyjemna stęchlizna. I jeszcze to.
Rzuciła się na łóżku, chwyciła poduchę i zarzuciła sobie na głowę. Miała nadzieję, że uderzenia przeminął i znów pogrąży się w błogim spaniu. Jutro musi przecież wcześnie wstać…
Jej prezent od panny Kłopot leżał skotłowany i emanował pulsującym, lekkim, zielonkawym światłem.




O śledztwie w sprawie
pewnego śledczego

Dom maga to była wysoka, pękata wieża połączona z budynkiem. Położony nieco na wzniesieniu, które porośnięte dziką trawą i gliniastym podłożem stanowiło nie lada wyzwanie, dla kogoś kto nie chciał się ubrudzić. Gdzieniegdzie leżały twarde, zimne kamienie i tylko czekały by rozbić komuś łokieć, czoło czy kolano.
Budowla tonęła w mroku i Bartnik nie bardzo chciał się do niej zbliżać, póki wszystkiego dokładnie nie zbada...



Lampa oświetliła charakterystyczne ślady golema. Nie można było ich pomylić z czymś innym. Wyglądały jakby ktoś tłukł glinę belką drzewa. Ostatni szlak Vince’a nie trudno było zatem odgadnąć.
“Dreptał wkoło w tym miejscu, później poszedł w kierunku rynku” - myśli kłębiły się bartnikowi w głowie. Było za ciemno by Remi mógł kombinować coś więcej.

Wtem, w świetle błysnął mu w trawie przedmiot. Od razu odgadł co znalazł. W trawie, może nieco w błocie też, leżał pierścień Harla. Bogato zdobiony przedmiot, nieodłączny atrybut szeryfa Szuwarów. Sternik golema. Magiczne cacko.

- O. Widzisz młodziaku? Masz już kogoś kto być może ci pomoże.
Remi usłyszał fragment rozmowy i obejrzał się. Od budynku sióstr Leroux nadchodził pan Trouve i młody Zdzich.
- Oddawaj moje papiery. A duchów nie ma. To znaczy są, ale co one tam by chciały od takiego gówniarza jak ty - kobold machnął ręką na pożegnanie wszystkim, odebrał księgi i udał się w swoim kierunku pozostawiając młodego młynarczyka.




O pierwszym osadzonym
w karierze mera
Szczęknął zamek w grubych, okutych drzwiach. Rodolphe przekręcił klucz dwa razy dla pewności. Zerknął jeszcze przez wizjer do ciemnej celi gdzie pochrapywał otumaniony Diego de LaChristo.
- Popilnować… mogiem…- powiedziało wielkie, rude chłopisko, które pomogło razem z panem Lilianem Gauthier’em przydźwigać łobuza do aresztu. Był to Jan Wiklina który ściskał teraz pochodnię w ręku. Wyglądał na zaangażowanego.
Trottier nie słuchał faceta, bo właśnie zauważył, że stary już areszt podchodził wilgocią. Zimne klepisko było mokrawe i pewnie od spodu woda go podchodziła. Zapach grzyba też świadczył, że przydałby się remont.
Nagle obaj usłyszeli kroki na schodach, które ostrożnie zbliżały się z góry. Ktoś niechybnie złaził w jakimś celu do lochu. I to po ciemniaku.
- Panie merze? Jest pan tu?
Dało się słyszeć głos starego Zbażyna, który pewnie spotkał gdzieś po drodze pana Liliana, a ten go tu pokierował.
- Niu wdepnij pon w kałużę - odezwał się rudy do starszego gospodarza.






O orku, który nie mówił, a krzyknął


Tymczasem, w tę noc zimną, pod kuźnią zaczęli gromadzić się umęczeni kowalskim zapałem mieszkańcy Szuwar. Niektórzy w pidżamach owinięci kocami lub w jakiś narzutach. Sarkali i psioczyli.
- Co z nim?
- A cholera wie, wali tak już od kilku kwadransów…
- Był kto u niego?
- Jakoś ni… Może zły na coś?
- Taki zły troll to groźny jest...
- Ano…Groźny troll to zabić jedną łapą może.
- Cichajta!... Przestał kuć...

Prawdą to było, gdyż w okolicy nastała cisza. Ludzie popatrzyli po sobie, już nieco wybudzeni. Jakoś nikt nie przejawiał chęci by na ochotnika pójść i sprawdzić co u Armanda. Ostatnimi czasy dziwne rzeczy się działy w miasteczku, więc teoretycznie - wypadało.

Pchnięty ku drzwiom Gauthier Verninac został zatem ochotnikiem. Poleciał do przodu i chwycił się czegoś by nie upaść w błoto. Ważnym atutem tego dzielnego młodzieńca był fakt, że nie mógł mówić, więc sprzeciw był raczej niespodziewany. Jak wiadomo, milczenie jest zgodą i do tej maksymy podchodzono w Szuwarach z pietyzmem.
- No idźże - zawołał ktoś.
Veriniac zaglądać zaczął to przez okna, to przez szpary. Bardzo się przy tym denerwował...i słusznie. Gdyż czekał na niego widok głodnego pana Platier, w blasku paleniska i z tasakiem w ręku.
Dlatego pewnie, po kilku chwilach okolicą wstrząsnął dziwaczny, gardłowy wrzask orka...


 

Ostatnio edytowane przez Martinez : 02-03-2017 o 02:32.
Martinez jest offline