| Kozak szedł w grupie, dawniej przeważnie był na szpicy, jednak tym razem zostawił to młodszym. W lesie czół się dobrze, nawet w tak posępnym, ciemnym i zapuszczonym. Wiedział, że w trudnych czasach las może dać schronienie, opał i jedzenie. Nawet teraz dostrzegł ścieżkę, szlak jeleniowatych. Nie lubi za to deszczu, a zapowiadał się kolejny mokry wieczór.
Wiedział, że hałasują, założona zbroja chrzęściła, płyta rycerza jeszcze bardziej. Jenak nie zwracał na to uwagi, nagroda była spora, ale chodzi tylko o jakiegoś kundla. Stracił na czujności ufając towarzyszą idącym na szpicy. Do tego są dość blisko osady, więc zapomniał o ostrożności. Za to wspominał, osiem lat temu podążając bocznym traktem przez gęstą knieję natrafił na inżyniera wojsk imperium, chłop chyba pochodził z Nuln. Leżał na szlaku pod martwym koniem. Spłoszył mu się od huku wystrzału i w efekcie mężczyzna leżał przygnieciony ze złamaną nogą, wokół niego tańcowało dwóch czy trzech dezerterów, albo kmieci. Zapewne by się nie wtrącił, ale go zaczepili, ograbić chcieli. Życie tylko stracili, a Dimitri nie mógł już go w potrzebie zostawić. Niósł go na plecach do najbliższej osady, nakarmił i napoił. Tym o to sposobem w podzięce otrzymał piekielną broń, sześciolufowy pistolet. Kozak pokochał tą broń, huk, dym i zapach prochu. Coś cudownego. Co prawda nie bardzo wiedział jak został on skonstruowany, ale umiał strzelać i wiedział, że w zlewę używać go nie warto nawet próbować.
Sapieha wspominał by dalej, szło mu się w końcu całkiem przyjemnie, niestety wpadli w pułapkę. Wiele już przeżył nie raz karku nadstawiał, ale nigdy nie lubił wpadać w pułapki i toczyć potyczki na terenie przygotowanym przez przeciwnika. Dlatego nie posłuchał rycerza, żeby ich zajść z flanki najpierw musieli by się wszyscy wycofać, obejść wroga i zaatakować w dogodnym momencie, jednak porywczość młodej rodaczki zaważyła na dalszym działaniu ich wszystkich.
Splunął gęstą śliną i widząc, że negocjacje miały tylko odwrócić uwagę sięgnął po pistolet i huknął najpierw dwa razy w najbliższego strzelca (o ile lodowy kolec go nie strącił), w tym samym momencie poczuł lekkie ukucie, kot mimo prób ostrzelania jeszcze się do huku nie przyzwyczaił. Co prawda nie uciekał z piskiem, ale nadal się stroszy, i wbija pazurki, ale to nie był problem dla kozaka. Dimitri był pewnych swych umiejętności, mimo przekroczenia czterdziestki nadal miał bystry wzrok i potrafił oddać precyzyjny strzał. Dawno temu udało mu się w ciemnościach, w nocy trafić strzałą w otwartą paszczę skavena. ([Warhammer IIed.] Mrok nad okręgiem Breda) Nigdy podobna sztuka mu się już nie udała, ale chętnie wspomniał tamten strzał.
Następnie miał zamiar wystrzelić do kolejnych przeciwników, lufy w pistolecie przeskakiwały, huk, dym huk, dym huk, dym. Łącznie sześć luf zagrzmiało w lesie. Jeżeli nadal walka trwała, albo któryś z obcych zagroził bezpośrednio reszcie towarzyszy to Dimitri miał zamiar stanąć z nim do walki w zwarciu.
__________________ Mistrz gry nie ma duszy! Sprzedał ją diabłu za tabelę trafień krytycznych!
Ostatnio edytowane przez pi0t : 19-01-2017 o 09:01.
Powód: kot
|