Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 12-02-2017, 12:04   #1
Lord Cluttermonkey
 
Lord Cluttermonkey's Avatar
 
Reputacja: 1 Lord Cluttermonkey ma wspaniałą reputacjęLord Cluttermonkey ma wspaniałą reputacjęLord Cluttermonkey ma wspaniałą reputacjęLord Cluttermonkey ma wspaniałą reputacjęLord Cluttermonkey ma wspaniałą reputacjęLord Cluttermonkey ma wspaniałą reputacjęLord Cluttermonkey ma wspaniałą reputacjęLord Cluttermonkey ma wspaniałą reputacjęLord Cluttermonkey ma wspaniałą reputacjęLord Cluttermonkey ma wspaniałą reputacjęLord Cluttermonkey ma wspaniałą reputację
[WoHF 5E / ACKS] Między Mosiężnym Miastem a Białym Królestwem


Część trzecia:
Zobaczyć Mosiężne Miasto i umrzeć


"My smoków dziedzice" - o sobie powiadają
Ich krwi, krwi gorącej ognie się nie imają
A tego Skandyka? Ha! Ofiara Xardika
Z ojczyzny magią, złą mocą wypędzona
Duma wasza głupia niech w płomieniach skona
Znów głuchymi będą, kuszeni przez ciemności
A Prawo i Chaos trwać w bezowocności
Jeśli zaś od kostuchy milsza wam niewola
Tam Mosiężne Miasto syczeniem kuźni woła

Nie mogliście oderwać oczu od zaciskającej się spazmatycznie dłoni. Ręka Hargara tonęła w płynącej ospale lawą, zamierając w ostatnim geście na chwilę przed zanurzeniem, a wraz z nią diamentowa kolia Ontussy, zerwana przez barbarzyńcę z szyi ginosfinksa w akcie ostatniej bezrozumnej furii. W głowach wirowały wam słowa wypowiedziane przez tą istotę, równie majestatyczną co mściwą. Wiedziała o was więcej, niż byliście w stanie przypuścić.

Żaden dźwięk nie dobiegał z całego pustkowia, tylko wasz szybki oddech. Do tej pory, jako rozbitkowie na tajemniczej wyspie, nie mieliście nadziei na wybawienie - trudno było opisać sytuację teraźniejszą, jeszcze gorszą od poprzedniej. Jacy to bogowie obrali sobie za najlepszą zabawkę wasze biedne ciała i dusze? Gdybyście mieli choć trochę uczucia religijnego, niezawodnie znaleźlibyście pociechę w modlitwie do znanych bogów. Jednak wzywaliście ich tylko w ostatecznym strachu lub narzekaniach...

Staliście jak wryci, oglądając się wokoło. Ontussa musiała zawrzeć we wierszyku jakaś magiczną formułę. Podświadomie czuliście, że wiecie, w którym kierunku leży Mosiężne Miasto... Co robicie?



Elcadia obserwowała z ukrycia zajście, które miało miejsce między dziwną grupą, a sfinksem, którzy jakimś dziwnym zrządzeniem losu znaleźli się w tym gorącym i niebezpiecznym miejscu.

Nie miała w zwyczaju oceniać nikogo powierzchownie, dlatego z jednej strony chciała zapobiec atakowi na majestatyczną postać sfinksa, a z drugiej pomóc nieznanym jej przybyszom. Była gotowa użyć swych pół-anielskich skrzydeł i zdemaskować się przed nimi by ocalić spadającego do śmiertelnie gorącej lawy wojownika, niestety było już za późno. Widok ciała wojownika ginącego w lawie i ostatnie słowa sfinksa wprawiły w aasimarkę w chwilowe osłupienie. Dziewczyna otrząsnęła się chwilę po zniknięciu sfinksa i wróciła do obserwacji nieznanych jej podróżników. Uznała, że sama nie przetrwa na Planie Żywiołu Ognia, a jeśli tu zginie to misja dla której jej ojciec i przyjaciele poświęcili swe życia legnie w gruzach. Powoli i nieśmiało wyłoniła się zza skały za którą się chowała i podniosła ręce pokazując, że nie ma zamiaru nikogo atakować, po czym zwróciła się do grupy stojącej przed nią.

- Witajcie… Nazywam się Elcadia, kapłanka Mitry, nie jestem wam wrogiem. Jakimś dziwnym trafem znalazłam się w tym miejscu razem z wami i pewnie tak jak wy chcę się stąd wydostać - assimarka powoli i ostrożnie podchodziła w kierunku spotkanych podróżników.

Amira gdy tylko ujrzała symbol wagi na szyi nowo przybyłej, skłoniła się w geście szacunku należnego kapłance Mitry. Po czym odezwała się głosem wyrażającym coś na kształt respektu:

- Elcadio, nikt z nas nie jest twym wrogiem, nazywam się Amira i obiecuję nie dopuszczę do tego aby spotkała cię jakakolwiek krzywda z rąk mych towarzyszy.

Orryn rzucił się w stronę swojej skrzyni, której nigdzie nie mógł znaleźć.

- Nie……...Nie……….NIE……… NIEEEE! - wykrzyczał widząc, że zniknął cały jego niezbędnik, który w połączeniu z jego czarami wielokrotnie pozwalał mu penetrować wszelkiego typu ruiny czy labirynty. Zacisnął dłoń w pięść i nastroszony podszedł do Rashada wytykając go palcem.

- Mam nadzieję, że jesteś z siebie zadowolony. Utknęliśmy tutaj, bo zaczepiliście sfinksa. Zdaje się, że nawet udało wam się go zaatakować! Ten worek mięśni zginął i jest to tylko i wyłącznie wasza wina. Ostrzegałem, by go nie irytować!

Rashad ze zgrozą wpatrywał się przez chwilę w miejsce, w którym przed chwilą lawa pochłonęła Hargara. Mało brakowało a mógł być na jego miejscu… popełnili błąd w kontakcie z Ontussą, musiał teraz być czujny i przebiegły jak nigdy dotąd, aby wraz z Amirą wyszli z tego piekła cało…

Obrócił się do gnoma z westchnieniem i rozłożył ręce. - Szkoda Hargara, znaliśmy go bardzo krótko, lecz był wielkim i dumnym wojownikiem… niestety poniósł konsekwencje własnych czynów, jak pewnie zauważyłeś Orrynie, po twoim ostrzeżeniu bylibyśmy gotowi opuścić leże sfinksa, mimo tego, jak nas haniebnie potraktowała… wszyscy z wyjątkiem naszego porywczego przyjaciela, więc proszę abyś nie obwiniał mnie o tę sytuację.

- Wydajesz się być tu szefem. Kto weźmie odpowiedzialność za mój stracony sprzęt? Kto weźmie odpowiedzialność za fiasko mojej ekspedycji badawczej? Miałem nadzieję spotkać profesjonalistów! - Gnom znacząco spojrzał na arystokratę, czekając na jego reakcję. Zdenerwowany, zaczął ponownie nabijać swoją fajkę, tupiąc niecierpliwie nogą

- Przykro mi z powodu twojego straconego sprzętu Orrynie, mam nadzieję że będzie możliwe ci to zrekompensować. Z drugiej strony masz właśnie możliwość zbadać nowy plan istnienia czyż to nie jest też okazja z której warto skorzystać? - Odparł Rashad z ledwo wyczuwalną nutą ironii.

-Trzymam cię więc za słowo w kwestii wynagrodzenia mojej straty i darowałbym sobie uwagę odnośnie badania nowego planu. Nie masz pojęcia jakie niebezpieczeństwa na nas tu czyhają i wątpię, byśmy byli należycie przygotowani - mruknął gnom i zaczął oglądać otoczenie.

Słowa Amiry uspokoiły trochę Elcadię, dziewczyna cieszyła się, że wśród tej grupy jest ktoś, kto jest w stanie walczyć po jej stronie, jednak widząc niezgodę jaka panuje między towarzyszami, uznała że do czasu dopóki nie okażą się tego godni, nie będzie dzielić się z nimi informacjami o misji znalezienia Siedmioczęściowego Berła. - Przykro mi z powodu waszego towarzysza... - zwróciła się do kłócących się mężczyzn. - Co tu właściwie zaszło? Dlaczego ten sfinks był tak gniewnie wobec was nastawiony? - spytała wodząc wzrokiem po wszystkich nowych towarzyszach.

- Trudno powiedzieć, zaczęło się od drobnego nieporozumienia a potem sprawy wymknęły się spod kontroli - odpowiedziała Amira wzruszając nerwowo ramionami - po prawdzie lepiej było omijać sfinksicę szerokim łukiem, no ale stało się to co się stało i jakoś musimy sobie z tym poradzić, niech Mitra ma nas w opiece.

Anlaf spoglądał przez chwilę w miejsce w którym zniknęła Ontussa. Był tak blisko celu i w oka mgnieniu stracił nawet ten jeden promień nadziei. Czuł potworne gorąco buchające niemal z każdej strony. Rozejrzał się po ognistych pustkowiach zastanawiając się co teraz. Odpowiedź wydawała się oczywista. Odwrócił się więc do reszty grupy gwiżdżąc głośno by zwrócić na siebie uwagę i rzekł sucho: - Każda minuta w tym płonącym kotle przybliża nas do śmierci. Niczego już nie zmienimy. Będziemy tu stać i tracić czas na pogawędki czy wyruszamy do miasta?

Rashad skinął głową druidowi, też nie miał nastroju na próżne kłótnie.

- Tak ruszajmy bez zwłoki - obrócił się do Elcadii, pięknej kapłanki która zjawiła się nie wiadomo skąd. Podszedł i pocałował ją w dłoń szarmanckim gestem.

- Pani, a ty skąd się zjawiłaś w tym miejscu równocześnie z nami? Co za zbieg okoliczności, chyba szczęśliwy bo samemu w takim miejscu trudno przeżyć… Rashad miał nadzieję, że ta istota jest kim wydaje się być, po ostatnich doświadczeniach z Gorklu był wyczulony na kolejne podstępy.

Aasimarka odwzajemniła gest mężczyzny szczerym uśmiechem. Musiała jednak uważać jak odpowie na jego pytanie i ostrożnie dobierała słowa by nie zdradzić żadnych informacji o szukanym przez nią artefakcie. - Wraz z moimi towarzyszami badaliśmy ruiny, niestety w pewnym momencie coś zaczęło nas gonić… Nawet nie wiem co, zaczęliśmy uciekać i rozdzieliliśmy się - dziewczyna starała się aby jej słowa brzmiały wiarygodnie, gdyż nie była nauczona kłamać. - Błąkając się po tych ruinach usłyszałam jakieś głosy. Myślałam, że to moi towarzysze i pobiegłam w ich kierunku, gdy w pewnym momencie jakaś moc przeniosła mnie tutaj. Teraz jestem pewna, że głosy które słyszałam musiały należeć do was. - skończyła swoje wyjaśnienia wzruszając ramionami. Miała nadzieję, że mężczyzna uwierzy w jej historię.

Po chwili zwróciła się do człowieka, który poganiał ich by opuścić to miejsce. - Zgadzam się z tobą, panie… - zawiesiła się na chwile nie wiedząc jak ma się zwrócić do mężczyzny, ponieważ nie znała jego imienia. - Z tego co wiem to z Planem Żywiołu Ognia sąsiaduje Plan Żywiołu Powietrza, moglibyśmy spróbować się tam dostać…

Rashad nie był przekonany czy do końca wierzy młodej kapłance, ale na razie nie było czasu żeby drążyć temat.

- Czyli jesteś jak my poszukiwaczką skarbów, Elcadio? Ja jestem Rashad Al-Maalthir z Viridistanu, druid to Anlaf, nasza urocza bardka to Minerva, gnomi uczony to Orryn, też spotkaliśmy się z nim w ruinach, ten człowiek z dalekich stron to Mawashii. Moją kuzynkę Amirę już poznałaś. A teraz nie mamy chyba wyboru, ruszajmy w kierunku w którym podobno znajduje się to Mosiężne Miasto.

Kapłanka skłoniła się w stronę przedstawionych przez Rashada towarzyszy. - Bardzo miło mi was poznać, a wracając do pytania - zwróciła się do swego rozmówcy - to fakt, jestem poszukiwaczką skarbów, a konkretnie skarbów jakimi jest wiedza. Badaliśmy ruiny w celach… Naukowych - uśmiechnęła się, po czym dodała: - Ale szkoda tracić czasu na ten temat, lepiej faktycznie ruszajmy.


Byliście otoczeni przez smoliste, ostre jak pinakle szczyty, które wyglądały jak ponurzy bogowie z odległych światow, pochylający się nad waszym okrutnym losem. Szliście przed siebie. Poprzez wypełnione gryzącym pyłem powietrze, które przytłaczało was od góry niczym jakieś wywrócone piekło, dostrzegliście tuzin, może trzynaście niewyraźnych, czerwono-czarnych sylwetek zmierzających w waszą stronę. Ludzie, tutaj? Pięciu z nich dosiadało jakichś wielkich, dwunożnych jaszczurów. Dobre dwie mile dystansu, jednak byli równie spostrzegawczy jak wy. Podzielili się na trzy grupy: po dwóch jeźdźców i pięciu pieszych na flankach, a pomiędzy nimi pozostali. Nie wyglądali jednak, jakby mieli wrogie zamiary - zamiast broni w ręku nieśli kadzidła dymiące szkarłatnymi oparami. Wciąż zmierzali w waszą stronę.

- Wyglądają na pielgrzymów… - gnom wpatrywał się ciekawie w niesione przez ludzi kadzidła. Po chwili podejrzliwie rozejrzał się dokoła.

- Czasami najspokojniejszy strumień okazuje się najbardziej zdradliwy - odparł mnich do gnoma - Choć faktycznie zdają się wyglądać na pielgrzymów. Pytanie gdzie zmierzają? Lub może lepiej, do kogo? - Mawashii spojrzał podejrzliwie na Elcadię.

-To, że są pielgrzymami wcale nie oznacza, że nie są dla nas zagrożeniem, w takim ponurym miejscu mogą to być wyznawcy jakiegoś bóstwa lubującego się w krwawych ofiarach… na tych jaszczurach pewnie byśmy mogli szybko dostać się do Mosiężnego Miasta... powiedział Rashad patrząc się zmrużonymi oczami przez przepełnione wyziewami powietrze.

- I wiedzieli, że przybędziemy? Nie jesteśmy tu aby przypadkiem? Chyba, że Rashad wie więcej i zrobił to celowo… - gnom łypnął na arystokratę.


Byli coraz bliżej. Solidne i praktyczne, acz prymitywne ubrania sugerowały, że macie do czynienia z nomadami żyjącymi z rzadkich dobrodziejstw wulkanicznych pustkowi. Skóra tubylców była głęboko czerwona, a ich włosy wyglądały jak fale ognia - byli to genasi, potomkowie ifrytów i śmiertelników. Dwunożne wierzchowce z bliska bardziej przypominały obrane z piór, czerwonoskóre strusie niż jaszczury. Pyski potworów uzbrojone były w rząd ostrych kłów przeznaczonych do rozrywania mięsa, a z ich nozdrzy buchała gorąca para.

Gdy tylko zbliżyli się na odległość głosu Amira skłoniła się kupieckim ukłonem pełnym gracji, szacunku lecz bez cienia uległości następnie odezwała się dźwięcznym głosem:

- Jakże miłe spotkanie, jestem Amira wraz z mymi towarzyszami podążaliśmy za sławą przez dzikie kraje, plan wody i teraz wylądowaliśmy tu… -zawiesiła głos na bicie serca lub dwa - słyszałam wiele o Was i waszym temperamencie gorącym jak ogień bez którego życie na większości planów nie byłoby możliwe, nie dane mi było jednak spotkać żadnego z Was do tej pory.

- Ustąpcie drogi pustynne demony albo będziecie po trzykroć przeklęte za zakłócenie świętej procesji ku chwale Imixa, Wszechpotężnego Ognia!

Amira aczkolwiek mocno urażona w swej dumie, ustąpiła z drogi pustynnym stworom, uznając że są to istoty nie warte aby jej ewentualnych obrażeń w tym nieprzyjaznym świecie. Obawiała się jednak czy inni członkowie drużyny okażą się być równie spolegliwi.

Rashad widząc reakcję tych dziwnych pielgrzymów podobnie jak Amira ustąpił im drogi. Obserwował te dzieci ognia czy nosili się jak groźni wojownicy i jakim sprzętem dysponowali. Jego oko błysnęło na widok wielkich sztab czerwonego złota niesionych przez idących pieszo pielgrzymów. Procesja kierowała się na górę wulkanu, z którego wypływała rzeka lawy.

Minerva co raz zerkała w lusterko (które sobie wyśpiewała) i poprawiała fryzurę. Chciało jej się ćwiartować i łamać kogoś ze złości, na utracone lata, jednak trzeba było stanąć ponad całą sytuacją. Przynajmniej narazie. Kobieta podobnie jak Armira usunęła się z drogi pielgrzymom. Bardka położyła palce na strunach i podjęła pieśń która przyszła jej właśnie do głowy.

“Niechaj zapłoną stosy
Na których złożymy
Naszą przeszłość
Niechaj zapłoną stosy
Na których spalimy
Naszą dawną tożsamość
Niechaj boski płomień
Obudzi w nas pragnienie zemsty
Niechaj ogień który wzniecimy
Obudzi w nas dumę”

Wyśpiewała ją do odwróconych plecami pielgrzymów. Nawet jeden nie raczył zerknąć przez ramię.

Amira poczuła jak po plecach spływa jej smużka potu, cieszyła się że przynajmniej tym razem udało się wyjść im bez szwanku, ze spotkania z obcymi. Gdy opadła z niej adrenalina oparła się o ramię krewniaka.

Toczący ze sobą wewnętrzną walkę Rashad szepnął do Amiry:

- Oni mają dużo złota widziałaś? Przy ataku znienacka mielibyśmy szansę...

- Sam wiesz, że zawsze lepiej mieć złoto, aniżeli go nie mieć, szczególnie w takim miejscu, jednakże obawiam się, że jesteśmy zbyt osłabieni, a nawet złoto nie jest warte krwi Al-Maalthirów… oni mają liczne przewagi, znają teren, wyglądają na dzielnych wojowników, a my musimy racjonować wodę, nie dogonimy ich, a nawet jeśli wątpię żeby udało się nam ich zaskoczyć.

- Mówisz rozważnie, musielibyśmy zresztą to złoto przenieść przez wiele dni drogi a ci nomadzi mogliby nas ścigać - westchnął Rashad. Był gotów do dalszej drogi.

Mijający awanturników pielgrzymi w pierwszym momencie przerazili aasimarkę, jednak gdy okazało się, że nie mają wrogich zamiarów, kobieta dziękowała Mitrze, że się zjawili i odwrócili uwagę nowych towarzyszy od jej wyjątkowo nieudanego kłamstwa. Kiedy ruszyli w dalszą drogę, podeszła do Amiry i idąc obok niej zapytała cicho: - Czego właściwie chcecie szukać w Mosiężnym Mieście? Jeśli oczywiście mogę wiedzieć…
- Wody i sposobu na opuszczenie tego planu, cóż więcej nam jest potrzebne - odpowiedziała Amira.

Aasimarka się uśmiechnęła: - Faktycznie to było głupie pytanie - machnęła ręką. - Myślę że, moglibyśmy spróbować dostać się do planu Powietrza, przyda się ochłodzenie po pobycie w tym okropnie gorącym miejscu - dziewczyna próbowała podrzucić pomysł podróży do Planu Żywiołu Powietrza, musiała się tam dostać, ale póki co nie chciała się dzielić ani z Amirą ani z resztą towarzyszy dlaczego.

- Nie powiem tu jest ciekawie, ale z całą pewnością na planie powietrza nie byłoby, aż tak gorąco… - odpowiedziała Amira, która zdążyła już polubić tą dziewczynę. Poza tym w życiu jak w biznesie, zawsze warto otaczać się ludźmi, którzy nie potrafią kłamać.

- Amira, Anlafie…..musimy zdobyć wodę. Mam pewien pomysł, choć nie wiem czy zadziała. Sądzę, że możecie dysponować zaklęciami zamrażającymi? No więc trzeba byłoby je rzucić na jakiś bardziej płaski, podobny do niecki kamień. Widzicie…..zaklęcia zamrażające powodują, że powietrze zawierające wodę się…..krystalizuje. No więc rzicając je na jakąś kamieną nieckę, lód się…..roztopi, a my będziemy mogli się napić. Moglibyście spróbować? Inaczej nasza wędrówka w tym upale szybko się skończy - Orryn rozejrzał się za odpowiednim kawałkiem kamienia.


Plan Orryna spełzł jednak na niczym - zaklęcie Anlafa nie było w stanie stworzyć pożądanego efektu. Za to Rashad wpadł na pomysł, żeby znalezione przez Anlafa rośliny z czerwonymi liśćmi, grubymi i twardymi jak łyko lipowe, upleść w podobne do bukłaków naczynia i związać rośliny prostą magią. Mieliście trzy bukłaki pełne wody i jeden napełniony zaledwie do połowy. Nie dawaliście tego po sobie poznać, ale wiedzieliście, że z takimi mizernymi zasobami nawet czworga z was może umrzeć z pragnienia i gorąca jeszcze tego dnia. Przyszła pora, aby rozdysponować zdobytą wodę... Niewiele brakowało, byście rzucili się na ziemię i jak szaleńcy wyrywali włosy garściami. Zamiast tego niestrudzenie ruszyliście dalej, bo przecież "pieczone gołąbki nie przyjdą same do gąbki". Kroczyliście po równinie, skalistej i trudnej do przebycia, rozciągającej się u podnóży niedostępnych gór. Upał wycieńczał wasze siły, a powietrze, przesycone parą, niemal dusiło. Do tego teren się wznosił, układając w pofalowane, ostro pościnane wzgórza, na które jakby jakiś gigant rozsypał worek pełen wielkich głazów.

 
__________________
[D&D 5E | Zapomniane Krainy] Megaloszek Szalonego Clutterbane’a - czekam na: Lord Melkor, Dust Mephit, Panicz, psionik
[Adventurer Conqueror King System] Saga Utraconego Królestwa - czekam na: Gladin, WOLOLOKIWOLO, Stalowy, Lord Melkor

Ostatnio edytowane przez Lord Cluttermonkey : 09-03-2017 o 20:39.
Lord Cluttermonkey jest offline