Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 18-02-2017, 15:04   #3
Mag
 
Mag's Avatar
 
Reputacja: 1 Mag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputację
Była tak podekscytowana zbliżającą się Wyprawą, że nie mogła spać. Siedząc na brzegu swojego wygodnego wielkiego łóżka, przeciągnęła się i rozprostowała skrzydła ku górze. Lotkami prawie sięgała po sufit. Ziewnęła przeciągle - bo choć sen nie chciał do niej przyjść, to zmęczenie całym dniem wrażeń zrobiło swoje.
W ostatnim czasie na alezjańskim dworze działo się bardzo wiele. A w tak spokojnej krainie to było coś niezwykłego. Dla Origi wszystko tak naprawdę zaczęło się od wielkiej uroczystości wydanej z okazji wejścia w dorosłość dwójki książąt. Bliźniąt, które niecałe dwadzieścia lat wcześniej urodziła królowa Alezji. Tej sławnej na wiele krain dwójki, którą sama wspaniała bogini Riv osobiście pobłogosławiła, gdy przyszły na świat. Przyjęcie było huczne i wiele ważnych gości wtedy odwiedziło królewski zamek.
A gdy ostatni gość opuścił dwór to się dopiero zaczęło...

Origa zawsze sobie wyobrażała, że osiągnięcie dorosłości będzie tym wspaniałym momentem, kiedy w końcu stanie się niezależna, nie będzie musiała o wszystko pytać się dorosłych. W końcu będzie mogła robić to na co miała ochotę, a nie to co musiała.
Jak bardzo się myliła.

Nie zmieniło się nic. Nawet podejście ojca, który uparcie twierdził, że określanie dorosłości jego dzieci według standardów ludzkich było niestosowne, przez co według niego Origa i Armin wciąż byli tylko dziećmi. Lecz radę akurat jego zdanie najmniej obchodziło. Oni już zacierali ręce na wizję mariaży jakie mogli poczynić. Książę Armin podchodził do tego tematu z dystansem. Prawdopodobnie nawet się nie interesował jakie to niewiasty rada widziała w roli jego żony. Za to księżniczka Origa była zupełnie inną bajką. Odziedziczyła dużo więcej z charakteru swej matki niż ojca.
Irytowała się więc za każdym razem, gdy napotkany na korytarzu członek rady spoglądał na nią oceniająco. W jej wyobraźni wyglądało to, jakby już zdejmował z niej miarę na suknię ślubną, na ślub z kimś kogo nawet nie zna.

Origa niestety, jak na księżniczkę, miała nieposkromiony temperament. Nie jej w głowie były piękne suknie, drogie klejnoty, za które można byłoby kupić całe wioski, ani wytworne bale jakie okazjonalnie odbywały się na dworze. To co młoda, anielska księżniczka naprawdę uwielbiała to były przygody.
Niestety w jej wydaniu były to wyłącznie czytane z ksiąg zapisy chwalebnych bitew, czy opowieści snute przez jej liczne ciotki należące do zakonu Vess. Origa wręcz zazdrościła swojej starszej, przyrodniej siostrze, która została taką kapłanką jak ich matka kiedyś była - zanim magiczna korona uznała ją za prawowitą królową Alezji.
Origa chciała być Vess, lecz jedyne na co mogła jej pozwolić królowa matka to pobieranie nauk u kapłanek Riv. A księżniczka skwapliwie z tego korzystała. A ta fascynacja zaczęła się to dość niewinnie, gdy wraz z Glynne, mała półanielica udała się na jeden ze sparingów jej matki z najwyższą kapłanką Vess w Alezji. Młodziudka wtedy Origa została zauroczona, tym, że zwykle odziana w drogie atłasy królowa, po założeniu na siebie zbroi i wzięciu w dłoń miecza, stawała się prawdziwym wojownikiem. Wtedy też opowieści o tym jak jej rodzicielka pozyskała koronę, stawały się żywe i prawdziwe.

I tego właśnie chciała skrzydlata księżniczka: przygód, poznawania świata, spotykania na swej drodze wrogów i przyjaciół. Walczenia ramię w ramię z towarzyszami broni.
A nie ożenku i siedzenia w złotej klatce... Co jednak wydawało się być przesądzone. Aż Oridze skrzydła opadały, gdy słyszała wspominanie imion tego czy innego kawalera jakiego miała dla niej rada...

Dopóki tydzień temu nie pojawił się ten, którego imię było znane chyba wszystkim. Litwor Aigam. Matka wiele dobrego jej o nim opowiadała. Nieustraszony wojownik jakich mało, pogromca bestii żywych i nieumarłych, żywa legenda.
Co prawda Ori wyobrażała obie go nieco inaczej, jako przystojniejszego, starszego i bardziej dostojnego męża... ale nie zmieniało to jej podejścia do niego. Była zauroczona. Ucieszyła się bardziej niż dziecko na kosz cukierków, gdy w końcu dowiedziała się od matki, że będzie Jemu towarzyszyć. Znaczy... To niby on miał robić za jej ochronę w drodze do Bondar, ale mając w pamięci opowieści matki, księżniczka liczyła, że będzie w tym coś więcej. Na przykład jakaś Przygoda!

A dla kogoś, kto nigdy jeszcze, na własną rękę, nie wyściubił nosa poza zamkowe mury, było to niezwykle ekscytujące. Origa potrafiła walczyć i rzucać czary. Jednak jednego nie robiła nigdzie indziej, poza salą bankietową, przerobioną przez królową na jej osobiste miejsce do sparingów i treningów szermierki - co było jej sposobem na relaks po całym dniu przesiadywania na naradach, a drugiego Origa nie mogła robić w zamku. Miała tak jakby zakaz posługiwania się magią w zamkniętych pomieszczeniach i bez nadzoru nauczycieli jej brata. A biorąc pod uwagę, że zapach palonych piór ciężko schodzi z.... piór, to księżniczka akurat o to ograniczenie, nie miała pretensji. Bo nawet nie szczególnie przepadała za magią.

Czarnowłosa anielica wstała z łóżka i zaczęła chodzić w kółko po swojej komnacie. W zamyśleniu pocierała dłonią po srebrzystej bransoletce, którą miała na drugiej ręce. Ten kawałek szlachetnego metalu otrzymała w prezencie od swojej nauczycielki szermierki.


Księżniczka, choć właściwości bransoletki używała tylko sporadycznie, w trakcie treningów, to na ręce miała ją zawsze, starając się tylko nosić ją tak, by nie kuła ona ojca w oczy. Co było poniekąd zabawne, bo przecież sam podpowiedział Vess trenującej Origę, o tej biżuterii.
Księżniczka machnęła skrzydłami układając je na plecach, aż wazon z kwiatami o mało nie spadł na podłogę.

Niby wszystko teraz wyglądało pięknie. W końcu spełni swoje marzenia o wyruszeniu w drogę, nawet jeśli miała ona tyczyć się tylko uczestnictwa w zaślubinach jakiejś tam wnuczki kogoś tam. Origa nawet nie była pewna czy kiedykolwiek widziała na oczy owego cesarza czy jego wnuczkę. Może kiedyś na malowidłach...
Lecz było w tym wszystkim też nie małe zmartwienie księżniczki. Odkąd legendarny wojownik pojawił się na dworze, między jej rodzicami zaczęło się dziać coś niedobrego. Nie miała niestety, żadnych dowodów na swoje przeczucia, bo przed wszystkimi na dworze zachowywali się tak jak zawsze. Lecz dziecku łatwo jest dostrzec kiedy nie jest idealnie. Drobne poczucie winy kiełkowało w Oridze, że ona była powodem nieporozumienia między rodzicami. Oczywistym akurat dla niej było, że matka nie chciała jej zmuszać do ożenku z tym kogo wybierze dla niej rada, a nawet robiła wiele by zbywać ten temat. Królowa Glynne, która przecież była owocem romansu króla i królowej różnych krain, sama zadbała o to by i jej nikt, bez jej zgody nie wyswatał to i teraz robiła co mogła by ustrzec przed tym własną córkę. Nawet jeśli oznaczało to wyprawienie jej z dala od wścibskich oczu dworu.

Lecz ojciec... Origa wdzięczna była bogom, że ma rodzeństwo. Dzięki temu nadopiekuńczość anielskiego rodzica dzieliła się na troje, w porywach do czterech. To powodowało, że Origa, jak i reszta jej rodzeństwa, kochała swojego ojca, a nie nienawidziła - jakby to miało miejsce, gdyby była jedynaczką. Miała swoje podejrzenia, że pewnie wtedy dostałaby własną wieżę, w której by była trzymana po wieczność, tak na wypadek, żeby nie miała okazji zrobić sobie jakkolwiek krzywdy.

Anielica wzdrygnęła się na samą myśl o byciu jedynym potomkiem Merinsela i Glynne. To był ewidentny dowód na to, że Trójca musiała spoglądać na Origę przychylnie.

Księżniczka znów przysiadła na swoim łożu. W końcu ciężko opadła na nie plecami, rozkładając wygodnie skrzydła na całej jego powierzchni, a na nich ręce. Origa wpatrzyła się w sufit, na którym widniały ozdobne freski. Do głowy przyszedł jej pomysł, żeby powłóczyć się po zamkowych korytarzach, może nawet obudzić siostrę albo brata, żeby mieć z kim porozmawiać o tym co tłukło jej się w głowie.
- Jak zaraz nie zasnę, to rankiem będę umierać... - jęknęła sama do siebie rezygnując z opuszczenia pokoju. Spojrzała w kierunku okna, które miała u wezgłowia swojego łóżka i uśmiechnęła się. Bardzo chciała już zasnąć. By jutro prędzej nadeszło i by jej droga się zaczęła.


Obudziło ją łomotanie do drzwi kogoś ze służby. Niestety poranek był taki jaki obawiała się, że będzie. Najchętniej nie ruszałaby się z łóżka. Było tak przyjemne, wygodne, a miękka poduszka zachęcała by się dalej do niej tulić. Anielica przyglądała się nieprzytomnym wzrokiem w przestrzeń przed sobą. Powoli zaczęło do niej docierać czemu warto było opuścić łóżko i udać się na śniadanie.

Wyprostowała się. Po dłuższej chwili w końcu zwlekła z pościeli. Przeciągnęła wszystkie kończyny i ziewnęła. Ze spuszczonymi skrzydłami udała się do swojej garderoby, by przebrać się z koszuli nocnej. Dobór ubioru, będąc zaspanym, nie zajął jej za wiele czasu. Wzięła pierwszą z brzegu sukienkę i na siebie narzuciła. Następnie stanęła przed toaletką i doprowadziła do porządku swoje niesforne, pofalowane, krótkie i kruczoczarne włosy.

Przejrzała się w lustrze i skinęła do odbicia uśmiechniętej siebie głową, uznając, że wygląda dobrze. Odwróciła się na pięcie. Wyszła ze swojej komnaty i starając się nie biec, skierowała swoje kroki do jadalni. Pomimo niewyspania, czuła, że tego dnia energia ją rozpiera.
 
__________________
"Just remember, there is a thin line between being a hero and being a memory"

Gram jako: Irya, Venora, Chris i Lyn

Ostatnio edytowane przez Mag : 18-02-2017 o 15:20.
Mag jest offline