Diuk był wkurwiony.
Kazano mu biegać, i to jeszcze bez śniadania. Dodatkowo zamieszanie i niekompetencja dowodzących świadczyły o tym, że wszyscy oficerowie i sierżanci z olejem w głowie dawno ruszyli pod Middenheim.
Nie było jednak tego złego co by na dobre nie wyszło, jak mawiają. Diuk zauważył w tym burdlu okazję do szybkiego awansu, to jednak z czasem. Teraz musiał biegać 20 okrążeń z tym pierdolonym kijem, a dodatkowo okazało się, że dostał nie ten kij. Karl czyli Otwin nie zamierzał się jednak przemęczać i owy bieg zamienił w trucht, a gdy nikt nie patrzył w spacer. Z 20 planowanych okrążeń zrobiło się nagle 10, gdy został zdublowany przez resztę oddziału.
Na pytanie o zły ekwipunek, Karl nie powiedział ani słowa. Wiedział, że jakiś debil zaraz zgarnie się do odpowiedzi i tym samym przyjmie na siebie cały wkurw podoficera.
Podczas biegu Diuk zastanawiał się, dlaczego nie szkolą ich w obsłudze dział. Wszak Nuln z ich produkcji słynie, a i te z murów miejskich pod Middenheim nie ruszyły, więc do obrony miasta w pierwszej kolejności powinny być użyte. Tymczasem ochotnicy, w tym i on, zamiast uczyć się jak owe działa obsługiwać, by atakujących zalać ołowianym deszczem, są zmuszani do pierdolonego maratonu z dzidami. Diuk zastanawiał się, jaki geniusz militarny wpadł na ten pomysł, niemniej uznał, że musi on być równie mądry co Ci z magazynu.
Podczas spaceru Diuk zagadał do khazada. Człowiek interesu od razu potrafił poznać drugiego tego rodzaju człowieka, bądź też krasnoluda. - Pojebało ich. Dali by nas do armat, to byśmy im obronili te miasto z palcem w dupie, co nie? Przy okazji, jestem Otwin, ale wołają na mnie Diuk.- |