Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 14-03-2017, 20:15   #12
Lord Cluttermonkey
 
Lord Cluttermonkey's Avatar
 
Reputacja: 1 Lord Cluttermonkey ma wspaniałą reputacjęLord Cluttermonkey ma wspaniałą reputacjęLord Cluttermonkey ma wspaniałą reputacjęLord Cluttermonkey ma wspaniałą reputacjęLord Cluttermonkey ma wspaniałą reputacjęLord Cluttermonkey ma wspaniałą reputacjęLord Cluttermonkey ma wspaniałą reputacjęLord Cluttermonkey ma wspaniałą reputacjęLord Cluttermonkey ma wspaniałą reputacjęLord Cluttermonkey ma wspaniałą reputacjęLord Cluttermonkey ma wspaniałą reputację
Petra i Algrad


Już dawno straciłeś rachubę czasu. Nie pamiętałeś, ile dni minęło od pułapki. Śmiertelnej zasadzki zastawionej na ciebie przez sułtana ifrytów w tym siedlisku żmij zwanym Mosiężnym Miastem. Wielu towarzyszących tobie krasnoludów zostało zabitych, a resztę ścigano jak stado szakali. Ty czmychnąłeś na jałowe, obsydianowo-bazaltowe pustkowia, jakie wokół miasta tworzyła koniunkcja Planów Wewnętrznych Ognia, Ziemi i Powietrza, gdzie niebezpieczeństwo czaiło się za każdym ostrym głazem, szczerzyło się szyderczo zza każdej rozpadliny.

Oprócz goryczy wściekłości i litanii przekleństw towarzyszyła ci już tylko Petra Exsmith z Thunderhold, dawna kwatermistrzyni Suwerennej Kompanii i wybranka Goibniu, Kowala Bogów. Ostatnie straceńcze dni spędziliście na ponurej zabawie w chowanego z bandą Chietańczyków, podniebnych piratów, którzy przemierzali najdziksze rejony Stopionych Niebios w statkach powietrznych łudząco podobnych do tarantyjskich dau. Widok tylu obcych chętnych do pozbawienia cię życia w krainie, z której nie ma ucieczki, nie napawał cię zbytnim optymizmem, ale z drugiej strony zlecenie pojmania cię Chietańczykom symbolizowało, jak niewiele obchodziłeś sułtana. Gdybyś był dla niego czymś więcej niż robakiem, na twoim ogonie byliby teraz nie padlinożerni piraci chwytający się każdej roboty, lecz dosiadający gryfów Zakon Gorejącego Serca czy sadystyczne salamandry znane jako Ulubieńcy Sułtana, a na stawienie czoła podobnemu wyzwaniu nie byłbyś przygotowany...

Wypuściliście powietrze z ulgą, gdy piracki okręt zniknął za rozognionym horyzontem. Zgubiliście ich w cieniu czerwono-purpurowych drzew dżungli, wyrastającej nienaturalnie spomiędzy nieżyciodajnych obsydianowych płyt pustkowi. Ten potworny las mógł służyć za kryjówkę innym stworzeniom, pomyśleliście pełni obaw.

Nie uszliście daleko, gdy wasze domniemania się potwierdziły. Całe szczęście nie natrafiliście na warczące stwory, toczące pianę z pyska i błyskające nabiegłymi krwią ślepiami, a na... Obozujących awanturników. Pięciorga włóczęgów: gnoma skalnego, Karakhańczyka, Aasimarkę, Orichalankę i Tarshyjczyka bez żadnego wspólnego mianownika poza desperacją wymalowaną na obliczach. Taką samą desperacją, jaką widziałeś na twarzy Petry i jaką ona musiała widzieć na twojej. Desperacją rozbitka walczącego o przeżycie we wrogiej życiu sferze.

- Szefie, mamy towarzystwo - warknęła Petra, ważąc w dłoniach topór. - Albo nową nadzieję...

Co robisz, Algradzie? Co robicie, poszukiwacze przygód?


Algrad przyglądał się przez chwilę obrazującym a na słowa towarzyszki odpowiedział.

- Widzę. Raczej nie wyglądają na łowców głów.- Ruszył na spotkanie z dziwną grupą awanturników.

Amira gdy tylko usłyszała szelest w zaroślach odwróciła się w jego kierunku pozornie niedbałym ruchem gotowa w każdej chwili do walki lub ucieczki. Rozluźniła się odrobinę dopiero gdy zobaczyła wychylające się z zarośli nie behtu czy ifryty a krasnoludy - rasę dobrze jej znaną z rodzinnych stron. Ku jej jeszcze większemu zdziwieniu rozpoznała na tarczach krasnoludki znak Suwerennej Kompanii, która wielokrotnie była najmowana przez jej małżonka do pewnych jakby tu rzecz delikatnie… delikatnych misji. Wyciągnęła przed siebie ręce pokazując ich dłonie w uniwersalnym geście pokoju:

- Elihh tharag - powiedziała, uderzając prawą dłonią o mostek, pamiętała bowiem że takiej formy przywitania z najemnikami używał zwykle jej małżonek - jestem Amira Al-Maalthir małżonka lorda Barakisa z Miasta Niezwyciężonego Suwerena, rozumiem że nie ma między nami długu krwi i nie nadszedł jeszcze dzień by umrzeć? - zapytała niepewna czy wygłasza standardową formułkę przywitania czy w domu wydarzyło się coś naprawdę kłopotliwego i przyjdzie jej stoczyć ostatni pojedynek.

- To Czarny Lotos jest od skrytobójstw, trucizn i innych babskich sztuczek, nie my - wygarnęła krasnoludka, bardziej przyjęta opinią o Suwerennej Kompanii niż faktem, że spotkała kogoś z Miasta-Państwa na drugim końcu świata. - My pomagamy zdobywać trony. Oni, je utrzymać.

- Wybacz Pani - Amira skłoniła lekko głowę - jeśli cię uraziłam, obca jestem w mieście Suwerena i widać nie pojmuję wszystkich zawiłości w domu mojego pana męża. Wiem jedynie że rozpoznaję ten znak gdyż osoby je noszące kilkukrotnie w przeciągu ostatnich lat wizytowały lorda Barakisa, natomiast przyznam się, że to przywitanie słyszałam tylko raz gdy małżonek mój witał tak pewnego krasnoluda w porcie ponieważ nie przydział oznak klanowych, ani nie zauważyłam na nim żadnego innego znaku mylnie uznałam, że należy on do Suwerennej Kampani. Jeszcze raz proszę o wybaczenie i proszę byście spoczęli z nami w cieniu drzew bo widzę, żeście zmęczeni nieco - to mówiąc wskazała dłonią w stronę obozowiska. Wiedziała, że siedząc i biesiadując mniejszym będą zagrożeniem zaś może ten drobny gest uprzejmości pozwoli jej zdobyć tak potrzebnej jej wsparcie militarne, kontynuowała więc niby to niewinnie ot tak tylko dla podtrzymania konwersacji - rozumiem, że poszukujecie tej porzuconej kuźni ognistych krasnoludów?

- To nie są krasnoludowie, a ja nie reprezentuję Suwerennej Kompanii na tym zadupiu - ucięła zbrojna, podczas gdy jej towarzysz taksował was wzrokiem w milczeniu. - No i daj wreszcie komuś innemu coś powiedzieć, chociażby o tej kuźni, bo ci w gardle zaschnie i zdechniesz - para ciężkozbrojnych krasnoludów w tym piekielnym gorącu wydawała się nie istotami z krwi i kości, a spiżowymi statuami. Zastanawialiście się, jak wytrzymują w tym upale.

Orryn widząc krasnoludy pokraśniał na twarzy, wyglądając na zadowolonego. Nie spodziewał się znaleźć w tym niegościnnym miejscu krajanów z Miasta Państwa. Przezornie jednak wyciągnął i powiesił na widoku swoje cechowe dłuto, oznaczające rzemieślnika, które każdy porządnie wychowany krasnolud rozpoznawał i szanował.

- Skąd idziecie, wędrowcy? Może przysiądziecie się do nas? Jadła i napitku nie ma na tym przeklętym przez bogów pustkowiu, ale w grupie raźniej - Orryn zapraszającym gestem wskazał na niewielkie obozowisko.

Żołnierka rozpoznała symbole na dłucie.

- Klan Brokdag - krasnoludka kiwnęła na towarzysza - jak i Hakerdeg idą tak samo jak Drugain z Thunderhold. Nie widziałam cię wcześniej na naszej wyprawie, a w takie zbiegi okoliczności trudno uwierzyć. Nie wyglądacie na piknik. Prędzej na... Miraż.


- Oh, chciałbym być mirażem zaiste. Niestety, nie mamy tyle szczęścia, bo pewna potężna istota posłała nas na ten plan. Przypadkiem odkryliśmy pozostałości kuźni Azerów w tym miejscu, i mamy pewne plany aby je zwiedzić, jak już wspomniała nasza towarzyszka Amira. Szczególnie, że dwójka naszych towarzyszy została pochwycona przez tutejszych barbarzyńców i najpewniej zawleczona do owej kuźni. Organizujemy właśnie ekspedycję… ratunkową. Ale gdzie moje maniery! - czarodziej tropnął się i od razu skorygował faux pas - Jestem Orryn Hemanostramus z klanu Drugain, do usług waszych i waszego klanu. Na pewno słyszeliście o moich wynalazkach w Thunderholdzie?

- Słyszeliśmy Orrynie, słyszeliśmy, ale pogawędki o rzemiosłach muszą odbywać się w oberżach, jeśli mają prowadzić do owocnych wniosków. Petra Exsmith z klanu Hakerdeg - przedstawiła się wojowniczka.

Amira dopiero po dłuższej chwili otrząsnęła się z szoku, jaki wywołał w niej rynsztokowy język najemnej wywłoki. Przygryzła wargi by nie powiedzieć stosownie na tak niestosowną uwagę, wiedziała bowiem, że w najbliższym czasie będzie potrzebowała wsparcia krasnoludzicy w jak to określił Orryn misji ratunkowej. Po chwili jednak uśmiechnęła się delikatnie uświadamiając sobie, że przecież zemsta najlepiej smakuje na zimno. Zajęła więc wygodne miejsce i czyszcząc sztyletem paznokcie przysłuchiwała się rozmowie.

Milczący do tej pory krasnolud zdjął hełm i siadając położył go obok lewej nogi a swój dwuręczny młot przy prawej nodze.

- Mi Algrad Brokdag z klanu Mahakar.- Kiwnął głowę Orrynowi.

- Dziękuję wam za okazanie gościnności. Na tym planie to rzadkość. - Dodał po chwili.

Elcadia podeszła do nowoprzybyłych i uśmiechając się ciepło powiedziała: - Witajcie, nazywam się Elcadia, jestem kapłanką Mitry. Nawet nie wiecie jak rada jestem, że was spotykamy szanowne krasnoludy. W większej grupie łatwiej będzie nam tu przetrwać.

Już siedzący krasnolud uśmiechnął się i skinął głową na powitanie Elcadii. Jeśli wśród tych awanturników była kapłanka takiej bogini to Algrad poczuł się lepiej i mniej zestresowany.

- Siedzący mędrzec to Anlaf, druid. A ten cichy człowiek to Mawashi. - Orryn przedstawił krasnoludom resztę awanturników. - Wspominaliście coś o wyprawie? Co was sprowadza w te gorące niczym piec miejsce?

Krasnolud skinął głową pozostałym przedstawionym i aż lewa brew mu się uniosła słysząc pytanie Orryna.

- Nie trudno nie domyślić się, że krasnoludy na tym planie rekreacyjnie raczej nie przebywają. - Kiwnął głową z uśmiechem. - W sumie to przybyłem tu wraz z towarzyszami by zdobyć cenny kruszec i nawiązać kontakty handlowe, ale teraz trochę mi się zmieniło. - Zaczął mówić Algrad spokojnie i gładził się po brodzie. - Niestety sporo się zmieniło i teraz mam jeszcze coś tu do zrobienia. - Zastanowił się chwilę. Popatrzył na towarzyszkę i dodał: - Chcecie uratować swoich kompanów? - Spojrzał pytająco na Orryna i pozostałych. - Z chęcią pomogę wam to uczynić lecz liczę na podobny rewanż jeśli taka propozycja nie jest dla was zbyt obraźliwa. - Przyglądał się każdej osobie patrząc w oczy.

- A co spotkało twoich towarzyszy? - Orryn nie mógł powstrzymać ciekawości.

Algrad chrząknął i odpowiedział.

- Zdradliwe plugastwa tych ziem zaatakowały nas jakiś czas temu. Sporo z moich kompanów poległo lub zostało złapanych. Niestety jest wśród nich ktoś kogo muszę odbić. - Wyjął z małej sakiewki przy pasie fajeczkę i z woreczka nasypał tytoniu.

- Przynajmniej o podpałkę tu nie problem. - Mruknął pod nosem podpalając.

- Brzmi jak niezły układ… - Orrynowi grdyka zadrgała, kiedy poczuł nosem krasnoludzki tytoń. Wypalenie fajki z nowo poznanym mogło być niewątpliwie dobrym pomysłem, więc gnom wyjął swoją i po chwili obaj siedzieli naprzeciwko siebie pykając z fajek i puszczając w rozgrzane powietrze kółka z dymu.

Mawashii zbliżył się wolnym krokiem do nowoprzybyłych i skłonił się lekko w geście powitania.

- Ziemie te są domem dla wielu zdradliwych plugastw. Które z nich porwało waszych towarzyszy? Wiecie gdzie przebywają?

- Kontakty handlowe, zdradliwe plugastwa, biedne krasnoludki, sranie w banie - Petra podsumowała wypowiedź Algrada. - Powiem wam, jak było. Banda chciwych dziadów z Thunderhold chciała sułtańskiego mithralu, więc jeden wyjątkowo charyzmatyczny dziad znalazł bandę przygłupich ochotników, kilku innych bogatych dziadów wyłożyło monety na teleport, ale plan nie wytrzymał pierwszego kontaktu z celem i oto tu jesteśmy jako pogróżka dla podobnych inicjatyw.

- Krasnoludopodobnym żywym pochodniom też się przez nas oberwało, za współudział w "spisku". Ale chociaż wiemy, gdzie ten mithral jest, wiemy, jak stąd uciec i mamy coś na wzór mapy - klepnęła ręką solidny bukłak, na którym wyryto jakieś trójkątne wzory. - Choć pewien uparciuch - spojrzała na Algrada - nie będzie taki skory do brania nóg za pas - najemniczka miała chyba na myśli "rewanż" zaproponowany przez jej mniej rozmownego szefa. - Co sama dobrze rozumiem - w ostatnim zdaniu ton jej głosu wyraźnie zmienił się na melancholijny.


Amira z największą przyjemnością przyglądała się rozmowie, która przybierała przynajmniej interesujący kierunek.

- Czyli podsumowując daliście dupy - Amira efektownie zapauzowała dla lepszego efektu, po czym kontynuowała patrząc krasnoludziej wywłoce prosto w oczy - w sumie nic w tym dziwnego jeżeli cała kompania była równie... niesubordynowana... ale pomińmy to milczeniem. Trzymając się faktów potrzebujecie naszej pomocy bardziej niż my waszej. - Amira uśmiechnęła się do Algrada - i z przyjemnością Wam pomożemy w zamian za udział w uzyskanym łupie - przezornie pominęła milczeniem fakt, iż to nowi mają mapy tej krainy w myśl starej zasady Al- Maalthirów, że nadmiar prawdy szkodzi i powodować może w krańcowych wypadkach ciężkie zatrucie żelazem.

- Kłap kłap, kłap kłap. Stuknij się w łeb i zastanów, czy wiesz, jak stąd uciec z tymi twoimi łupami. Stuknij się drugi i zastanów, czy wiesz, jak rozczytać tą mapę - poklepała bukłak po raz drugi. - Bo zaraz to tobie pozostanie dawać dupy sułtanowi, co w sam raz pasuje do takiej ślicznej buźki - prychnęła nosem. - Czemu gadam z ozdobami, a nie chłopami? Języków nie macie?

Ogień zagotował się w żyłach Amiry, jak taki nikt może ośmielać się ją krytykować…

- Moja droga, ja przynajmniej będę mogła dawać dupy sułtanowi, a na ciebie nie spojrzy nawet ostatni z jego sług, inna sprawa, że pozycja nałożnicy w dłuższej perspektywie może okazać się dużo bardziej korzystna niż wąchanie kwiatków od spodu, tym bardziej, że na Planie Ognia raczej nie ma kwiatów... - to mówiąc Amira roześmiała się złośliwie… - inna sprawa, że moja przodkini, szlachetna Relmilda Al-Maalthir, jako czwarta nałożnica Cesarza Viridistanu sprawiła, że ród nasz z obdartych uciekinierów został wyniesiony na godną jego pozycję jednego z najpotężniejszych domów w Viridistanie… więc moja droga, acz niezbyt urodziwa błyskotko, zrozum że niektóre kobiety potrafią władać jeno stalowym orężem, inne potrafią wykorzystać każdy który wpadnie im w ręce…Nadto chciałabym zaznaczyć że twoja Kompania zawsze cieszyła się opinią wyjątkowo zdyscyplinowanych żołnierzy, ale biorąc pod uwagę rozmowę z tobą wydaje mi cię ona co najmniej niezasłużona, albo być może to jest powód dla którego nie jesteś w swojej jednostce... ot baba co nie umie utrzymać języka na wodzy. Zresztą teraz to nie ważne, muszę porozmawiać z twoim pryncypałem….. - to mówiąc spojrzała w kierunku Algrada.

- Czy ona zawsze była tak niesubordynowana i kwestionowała twoje rozkazy, czy to jest świeży problem, związany z ostrą reakcją na stres być może? Mój ojciec jako lek na taką zalecał co najmniej pięćdziesiąt batów na początek, no ale z drugiej strony nie godzi się podnosić ręki na drobną kobietkę.

- Panienko Amiro. Żadnego rozkazu nie wydałem Petrze. Jest wolnym krasnoludem i wielce przyjacielska, chociaż z ciętym językiem.- Pyknął z fajki i pogładził się po brodzie.

- Co do dawania waszych zadków. - Uśmiechnął się i popatrzył wymownie w okolice pośladków. - Wydaje mi się, że każda potwora znajdzie swojego amatora.- Zakpił grubiańsko Algrim.

Elcadia przysłuchując się rozmowie kobiet o nałożnicach zaczerwieniła się lekko na twarzy. Nigdy nie była z żadnym mężczyzną, przez co czuła się trochę zawstydzona i nieswojo, musiała się jednak przemóc i spróbować uspokoić obie panie, bo zaczynanie współpracy od kłótni nie było dla niej dobrym pomysłem - Moje drogie, opanujcie trochę swoje emocje… - zaczęła nieśmiało - Jeśli mamy razem działać nie możemy pozwolić sobie na kłótnie. Wadząc się między sobą nie pomożemy ani twojemu kuzynowi Amiro, ani przyjaciołom naszych nowo przybyłych towarzyszy - powiedziała trochę głośniej, próbując wywołać w swym głosie wrażenie stanowczości.

- Elcadio masz niewątpliwie rację - powiedziała Amira spokojnym głosem nie spuszczając oczu z Petry gotowa na pierwszy sygnał ataku zapalić jej ognisko pod dupą. Wręcz marzyła tym aby wywłoka uderzyła pierwsza i dała jej powód do samoobrony.

Petra słuchała znudzona.

- W wielkim skrócie uważasz się za rasowego pieska, ale jesteś kundelkiem, bo od pokoleń lubicie gździć się ze smokami, zielonymi, ifrytami i czym tam jeszcze popadnie. A nie, sułtan jest dopiero następny w kolejce. I chciałabyś połączyć ten piknik z konkursem piękności, do którego usilnie szukasz chętnych. Ale zmartwię cię, kundli się nie podziwia na wystawach. A ja nie jestem ozdóbką. Może przejdziecie już do rzeczy? My swoje już powiedzieliśmy.


- By nie postawić was przed faktem dokonanym - wtrącił się Mawashii, poirytowany dziecinną kłótnią - naszych towarzyszy nie więzi byle kto. Pojmani zostali przez Behtu - ludożerne małpie demony. Miejsce, w którym się znajdują, a gdzie podejrzewamy, że także jest tam owa kuźnia, jest leżem pewnego gada… - urwał na chwilę, obserwując ożywioną reakcję pary krasnoludów. - Dokładnie tak, smoka. Co prawda młodego, ale jednak smoka. Jeżeli rozważamy współpracę, macie prawo wiedzieć, na co się porywacie. Nie trwóżcie się jednak na zapas, gdyż nie zamierzamy ślepo wziąć leża szturmem. Nie wiemy nawet, czy podejdziemy bliżej, niż pół mili. Obecnie planujemy jedynie rekonesans, by ocenić sytuację - wyjaśnił, po czym westchnął i dodał już bardziej do siebie niż do awanturników. - Czy jedynym przeznaczeniem liści jest upaść?

- Panie Mawashii. Wreszcie ktoś coś sensownego oznajmia a nie próbuje gładkim językiem wybadać na czym stoimy. - Pyknął z fajki po raz wtóry.

- Smoczek powiadasz Panie Mawashii? - Uniósł brwi i widać było błysk w oku u krasnoluda.


- Jeśli mamy z nim się zmierzyć to wyjawię wam jeszcze jeden cel mojej obecności na tym planie. - Popatrzył po zainteresowanych.

- Wiem, że na tym planie jest broń należąca do mojego klanu, która może bardzo pomóc w ewentualnej konfrontacji z jaszczurką. Jeśli ją odnajdziemy to przysłuży się i wam i nam lecz uprzedzam. Nie ważne kto ją znajdzie. Ma znaleźć się u mnie bo posypią się zęby a nawet i trzewia. - Zmrużył oczy i opuścił dłoń na młot by dać wyraz, że nie żartuje.

- Co do handlu przysługami i łupami to wyraże się jasno. To po co tu przybyłem należy do mnie. Pozostałe rzeczy, jeśli takowe będą rozdzielimy. - Popatrzył na Amirę.

- Taka szlachetna pani powinna to zrozumieć bo i po co jej łupy jak i tak zamierza oddać się w posiadanie jakiegoś bogatego lorda. - Tymi słowy krasnolud chciał dać do zrozumienia, że stanie po stronie swojej popleczniczki jeśli zajdzie taka potrzeba.

- No ale już pokój panienko Amiro.- Uśmiechnął się do kobiety unosząc prawicę w geście uspokajania.

- Jesteśmy istotami rozumnymi i wszyscy jesteśmy w przysłowiowej dupie. Więc zwady i przytyki zostawmy na spokojniejsze czasy. - Dodał opróżniając fajkę z popiołu po tytoniu.

- Smok nie jest duży. Mniej więcej drzewa owocowego, więc albo jest karłowaty, albo bardzo młody. Plemię Behtu też nie obfituje w wojowników. Mając krasnoludzkich wojowników, magię którą dysponujemy… może się udać - Powiedział Orryn.

- Skoro tak przedstawiasz sytuację, można rozruszać trochę kości. - Zasępił się Algrad.

- Ale jeśli utłuczemy jaszczurkę to bym z miłą chęcią popracował nad jej łuskowatą skórą.- Popatrzył na Orryna i resztę awanturników.

- Wprawnym rzemieślnikiem jestem i to byłoby dla mnie wyzwanie zrobić jakąś zbroję z niej.- Pytająco popatrzył na zgromadzonych.

Anlaf obserwował jedynie całą wymianę zdań analizując sytuację i przekonując się w końcu do szczerej pary krasnoludów. - Wspaniale! - zakrzyknął znienacka druid. - jeżeli o mnie chodzi to chętnie pójdę z wami szukać tej broni - po czym zbliżył się do Algarda i Petry mówiąc już ciszej - Jestem Anlaf, druid z Tarsh, ale o tym wspomniał wam już Orryn - po czym odwrócił się do gnoma: - Może się uda, a może nie, ale jedno jest pewne. Jeżeli z nami pójdą to w razie walki będą stać na pierwszej linii i zgarniać razy za czarodziejów. To wasza decyzja - dodał wracając wzrokiem do krasnoludzkiej pary - ale jeżeli chcecie iść najpierw po broń to wiedzcie, że chętnie wam w tym pomogę. Mam jednak nadzieję, że szybko uda nam się opuścić ten Plan.

- Jak daleko jest owa broń na jaszczurki, o której wspomnieliście? Zakładam, że nie jest to po drodze do smoka… trzeba podjąć decyzję - Orryn popatrzył na pozostałych.

- Jeśli mamy uratować naszych towarzyszy nie możemy długo czekać, nie chcemy aby skończyło to się, że zdobędziemy ich broń, uratujemy ich towarzyszy a naszych behtu zjedzą.

- Z jednej strony, jeśli chcemy pomóc Rashadowi i pani Minervie musimy się pospieszyć, a z drugiej broń której szukają nasi nowi towarzysze może być bardzo pomocna - powiedziała aasimarka patrząc raz na Amirę, raz na krasnoludy. - Trzeba to rozważyć moja droga.

- Jeśli Algrad i Petra wiedzą, gdzie jest ta broń i jest to niedaleko, można pójść tam najpierw. Jeśli nie wiedzą lub jest to bardzo daleko…..nie ma co rozważać - Orryn starał się zachować w tych planach odrobinę logiki. Jeśli broń zabójcza dla smoka znajdowała się w ich zasięgu, zwiększała szansę na odbicie towarzyszy lub zwiększała ich szanse na przeżycie spotkania ze smokiem. Jeśli nie, dyskusja była niepotrzebna, a ryzyko było wspólne.. Pozostawało pytanie, czy krasnoludy zechcą je podjąć.

- Według starych legend "Zabójca Smoków" to jedyne dzieło krasnoludów, przez które Azerów tak zżerała zazdrość, że aż wyprawili się po artefakt na Plan Materialny, do Dzikich Krajów - wyjaśniła Petra. - Może być tuż pod naszymi nosami, a może być gdziekolwiek na tym Planie. Który smok byłby na tyle głupi, by trzymać swego zabójcę tuż koło siebie? Albo który byłby na tyle mądry...

- Masz rację, jutro pójdziemy to sprawdzić! - Orryn mrugnął do Amiry i zaczął powolne przygotowania do dalszej drogi.

 
__________________
[D&D 5E | Zapomniane Krainy] Megaloszek Szalonego Clutterbane’a - czekam na: Lord Melkor, Dust Mephit, Panicz, psionik
[Adventurer Conqueror King System] Saga Utraconego Królestwa - czekam na: Gladin, WOLOLOKIWOLO, Stalowy, Lord Melkor, Pliman

Ostatnio edytowane przez Lord Cluttermonkey : 14-03-2017 o 20:21.
Lord Cluttermonkey jest offline