Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 22-03-2017, 21:13   #14
Lord Cluttermonkey
 
Lord Cluttermonkey's Avatar
 
Reputacja: 1 Lord Cluttermonkey ma wspaniałą reputacjęLord Cluttermonkey ma wspaniałą reputacjęLord Cluttermonkey ma wspaniałą reputacjęLord Cluttermonkey ma wspaniałą reputacjęLord Cluttermonkey ma wspaniałą reputacjęLord Cluttermonkey ma wspaniałą reputacjęLord Cluttermonkey ma wspaniałą reputacjęLord Cluttermonkey ma wspaniałą reputacjęLord Cluttermonkey ma wspaniałą reputacjęLord Cluttermonkey ma wspaniałą reputacjęLord Cluttermonkey ma wspaniałą reputację
Grunt pod nogami


Wyczarowana przez Orryna “chatka Leomunda” - okrągła kopuła spleciona z magicznej energii - pozwalała wam odpocząć bezpiecznie niczym w warowni, nabrać na nowo sił bez ryzyka spalenia na popiół. Siedzieliście spokojnie, z poważnymi, zadumanymi twarzami, jak gdybyście mieli wiele do przemyślenia, kiedy Petra - ta hałaśliwa, rozgadana, wulgarna krasnoludka - wodziła palcem po płaskim kawałku obsydianu, objaśniając wam specyfikę Planu Roztopionych Niebios jak kapłan wykładający teologię. No, prawie.

- Na dwuwymiarowej mapie - poklepała bukłak pokryty geometrycznymi wzorami - przedstawia się go jako trójkąt. Trójkąt równoboczny, o trzech wyjątkowo charakterystycznych bokach. Równoboczny znaczy, że wszystkie trzy boki są równe. Tak jakbyście wzięli trzy identyczne miecze i ułożyli w trójkąt, tak? - najemniczka wzięła długi łyk z bukłaku i splunęła. Magiczne pole drgnęło zburzona jak tafla wody.

- Obecnie znajdujemy się w tym rogu, blisko Wielkiego Muru i Morza Ognia, o, tu. Wielki Mur to nieskończenie wysoka skalna ściana, którą pewnie byśmy widzieli tam, gdybyśmy mieli lepszy widok. Za nią znajduje się Plan Żywiołu Ziemi.

- Mosiężne Miasto znajduje się dokładnie na środku drugiego boku, graniczącego z Morzem Ognia, morzem płynnego płomienia. Miasto unosi się na nim w wielkiej mosiężnej misie, zakotwiczonej na czterdziestomilowym obsydianowym moście, który zdaje się być jedyną drogą prowadzącą do miasta. Tylko zdaje, bo Azerowie mają swoje sposoby na wykiwanie tego wieprza opasłego sułtanem zwanym. Za Morzem Ognia rozpościera się, zgadnijcie co? Plan Ognia - ciężka rękawica zastukała w obsydian w odpowiednim miejscu.

- Ostatnim bokiem jest - wzięła głęboki oddech - przeklęty na wszystkich bogów i wszystkie kurwy Wieczny Sztorm. Wirująca ściana ostrego, gorącego pyłu. Wiruje wystarczająco szybko, by pociąć nas na kawałki w lada moment. Ulubiony wyrok śmierci chędożonego sułtana, o czym miał się okazję przekonać Bhupindar... I Murdo... I, cholera, Thorsager... - wymówiła imiona świętej pamięci kompanów, przeżegnała się na znak młota i spojrzała w oczy Algrada. Splunęła, mamrocząc coś po krasnoludzku. Magiczne pole znowu drgnęło. - Nadęty bubek. Przyrzekam, że obalę go kiedyś na ziemię i naszczam mu na turban.

Nie potrafiliście sobie tego wyobrazić. Petra kontynuowała:

- Wirujący Sztorm da się pokonać jedynie statkiem powietrznym, jeśli komuś spieszy się na Plan Żywiołu Powietrza.

- Żeby wyjść bezpiecznie z Mosiężnego Miasta, bezpiecznie - to jest tak bezpiecznie, jak tutaj przyszliśmy, czyli niebezpiecznie - trzeba kierować się w stronę przeciwną do miasta. Do wierzchołka, gdzie Wielki Mur styka się z Wiecznym Sztormem w pierwotnym chaosie. To wyjątkowo niebezpieczna i długa droga, wierzcie nam...

- Nadążacie? - rzuciła z nową energią. - Teraz będzie prawdziwa bomba! - Petra zgrzytnęła rękawicą o drugą, jakby chciała klasnąć. - Trójkąt, w którym się znajdujemy, to, uwaga... Kurde. Jak to było Algrad? - zmrużyła oczy i otworzyła usta, usiłując sobie coś przypomnieć. - Gudmundur nam to tłumaczył, zanim nie zmienił się w kawałek obsydianu. - Ten trójkąt to... Jeden z czterech trójkątów, tak! Jeden z czterech trójkątów czworościanu ściętego - recytowała z pamięci - trójkątów znajdujących się pomiędzy sześciokątami foremnymi, jakimi są Plany Żywiołu Ognia, Wody, Ziemi i Powietrza.

Magiczne pole znowu drgnęło. Jednak nie z powodu kolejnego splunięcia Petry. Obsydian pod waszymi nogami drgnął równocześnie. Znowu. I jeszcze raz, silniej. Nie popadając w nędzny strach ani głupią butę zerwaliście się na nogi.

- Terrenon ussbuk! - warknęła. - Terrenon usbuk orek! - wykrzyczała Petra. - To nie trzęsienie ziemi. Coś... Coś się zbliża w naszą stronę!

Co robicie?! Uciekacie? Jeśli tak, to w którą stronę? Rozdzielacie się? Używacie zaklęć? Wchodzicie na drzewa? Sterczycie w oczekiwaniu na śmierć?


Kapłanka zachwiała się w momencie gdy ziemia zadrżała, o mało nie przewracając się na ziemię. Na słowa krasnoludzicy o kimś bądź czymś zbliżającym się w ich kierunku, jej serce zaczęło bić tak szybko, że myślała że zaraz wyskoczy, jej przez gardło. Zamknęła na moment oczy, a gdy je otworzyła zaczęły płonąć jasnym światłem, a z jej pleców wyrosły białe, pierzaste skrzydła. Kobieta zamachnęła się nimi by po chwili wzbić się w powietrze. Obserwowała swoich towarzyszy znajdujących się teraz pod nią, gotowa wspierać ich w potencjalnej walce z góry, jednocześnie przeczesywała wzrokiem okolicę próbując wypatrzyć to co się do nich zbliżało.

Odetchnęłaś z ulgą, gdy przestałaś czuć drżenie obsydianowych płyt. Przez cały swój ciężki dobytek nawet z pomocą świetlistych skrzydeł ledwo co wzleciałaś nad czubek karłowatych, czerwonawych drzew, z których żadne nie było wyższe niż dwadzieścia stóp. Kierując wzrok w stronę, z której nadchodziło nieznane zagrożenie, widziałaś jego ślad - chaotyczny, nieprzewidywalny zygzak wycięty w dziwnej roślinności niczym festynowy labirynt w polu kukurydzy twojej matki, Elizabeth.

Elcadia widząc kształt dziwnych śladów na chwilę wróciła pamięcią do chwil swego dzieciństwa, jednak wyrwała się ze wspomnień gdy uświadomiła sobie co jeszcze przypomina jej owy ślad. “To ma kształt jak ślad zostawiony przez węża” pomyślała. Nie mogła stwierdzić, że ślady faktycznie zostawia wąż, ale postanowiła podzielić się swoim przemyśleniem z resztą - Ślad tego czegoś wygląda jak zostawiony przez ogromnego węża, tylko że pod ziemią? - wołała do towarzyszy na dole.

Elcadia nigdy wcześniej nie pokazywała innym awanturnikom tej części swojego oblicza. Mawashii wpatrywał się prawie jak w obrazek jej lśniącym skrzydłom. Gdyby tylko wiedział o tym wcześniej… już dawno nie widział niczego równie fascynującego, a byłoby miłą odmianą wreszcie sporządzić notatki o czymś innym, niż o tutejszej florze. Jednak mnich nadal był w pełni skoncentrowany na nadchodzącym zagrożeniu. Gdy usłyszał ostrzeżenie kapłanki, wpadł na pomysł. Stworzenie niekoniecznie musiało mieć na celu awanturników. Może znaleźli się oni nieszczęsnym trafem akurat na jego ścieżce?

- Szybko, za mną! - rzucił krótko i ruszył, mając nadzieję, że nadchodzące stworzenie po prostu przejdzie dalej.

Amira podążyła za mnichem, zastanawiając się czy nie ma gdzieś w okolicy skalistego podłoża na którym można byłoby się schronić. Póki co niczego podobnego nie widziała, jednak nie traciła nadziei.

Mawashii i Amira popędzili chwiejnie w dżunglę. Elcadia ze zgrozą zauważyła, jak "podziemny wąż" obrał nowy kierunek. Zaczął podążać tropem uciekających awanturników.

Kapłanka wiedziała, że nie da rady polecieć na tyle szybko by dogonić uciekającą dwójkę, jedyne co mogła zrobić to krzyczeć licząc na to, że ją usłyszą: - Mawashii! Amira! Za wami!

Petra, której zahartowanego w niezliczonych bojach umysłu nie ogarnął strach, rzuciła:

- To... Purpurowy robal! - warknęła. - Może drążyć nieskończenie długie tunele w tych skałach, ale nie wytrzyma kontaktu z lawą! Albo rozgrzanym obsydianem Czarnej Równiny!


Już po chwili Amira zrozumiała, a przynajmniej tak jej się wydawało, że tego stwora przyciąga ruch. Miała nadzieję, że również jej towarzysze to zrozumieją i zastygną w bezruchu, niemniej jednak próbowała odciągnąć go od nich tak daleko jak tylko się da.

Pędziliście ile sił w nogach. Byliście dobre siedemdziesiąt stóp przed robalem, który w tej chwili drążył skałę gdzieś niedaleko zastygłych w bezruchu awanturników. Wbiegliście jednak na nierówne, obsydianowe płyty, po których trudno będzie biec z podobną szybkością. Co robicie?

Amira odczuła ulgę słysząc, że oddala się od źródła hałasu, biegła jednak co sił w nogach, próbując za wszelką cenę zwiększyć dystans a tym samym kupić bezpieczeństwo towarzyszom, niezbędnym jej dla sprawnego przeprowadzenia odbicia krewniaka.

Łamiąc dziwne drzewa i tratując kolczaste krzewy uciekaliście. Amira potykała się na ostrych kawałkach obsydianu. Purpurowy robal ścigał was z prędkością zdwojoną przez głód, który mało co było w stanie zaspokoić. Zdyszana zaklinaczka złapała głęboki wdech i na jednym nerwowym wydechu wykrzyczała zaklęcie, najpotężniejsze jakie znała, by chwilę później wzbić się z Mawashiim przez ponury dach splątanych gałęzi ku Roztopionemu Niebu już nie jako człowiek, a jako wielki orzeł. Purpurowy robal, w ostatnim akcie desperacji, wystrzelił ku wam z niesamowitą szybkością, lecz jego potworne szczęki, rozwarte jak u olbrzymiego węża, złapały tylko powietrze, tuż za wami. Dźwięki, jakie wydobyły się z jego gardzieli, nie przypominały niczego, co mogłoby wydać z siebie jakiekolwiek ziemskie stworzenie. Z przerażającym dudnieniem pokraczne, purpurowe cielsko znikło z powrotem pod ziemią.

- Tak jak się nie wchodzi dwa razy do tej samej rzeki - zaczęła po widowisku Petra - tak purpurowe robale nie wracają do raz wydrążonych tuneli - krasnoludka nachyliła się nad czarną przepaścią. - Świeże korytarze są podobno bezpieczne jak maminy dom. Dopiero po jakimś czasie niezagospodarowane stają się legowiskiem potworów. Choć wątpię, by doprowadziły nas w jakieś sensowne miejsce. Robal wił się jak pijany i zagubiony.

Amira wylądowała na purpurowej gałęzi drzewa. Mawashii zeskoczył na obsydian. Co robicie?


Amira przekrzywiła głowę by lepiej widzieć z za dzioba po czym spojrzała na stojącą u jej stóp resztę drużyny, po czym zaskrzeczała:

- Czekajcie na nas, wrócimy zanim minie godzina, mnichu - wskazała skrzydłem na Mawashiego - leć ze mną narysujesz mapę lasu i zobaczymy jak dojść do leża behtu. - Gdy skończyła mówić wyciągnęła skrzydło w kierunku mnicha umożliwiając mu komfortowe zajęcie miejsca na jej grzbiecie.

Elcadia widząc, że wielki robal zniknął i niebezpieczeństwo tymczasowo minęło sfrunęła na dół do swych towarzyszy. Skrzydła jeszcze nie zniknęły, ale uznała że skoro na dole jest już “bezpiecznie” to nie ma co ryzykować, że zwróci swoją uwagę czegoś na górze. Spojrzała na szlachciankę przemienioną w potężnego ptaka i mnicha który właśnie miał gramolić się na jej grzbiet: - Jesteście cali? Nic się wam nie stało?- spytała patrząc na nich wzrokiem pełnym troski, choć ciężko było to zauważyć, ponieważ jej oczy dalej płonęły magicznym blaskiem. Jednak zanim się obejrzała potężny orzeł machnął skrzydłami i wzbił się w powietrze z mnichem siedzącym na jego grzbiecie.

Orryn wstał z posłania, jakby nie do końca zdając sobie sprawę co właśnie zaszło. Oczy, zaspane jeszcze zakrył swoimi okularami. Podciągnął wyżej dwie orkowe skarpety, których używał jako nogawic po czym podrapał się po głowie, i zapalił swoją fajkę. Miał nadzieję, że dym nieco go obudzi. Rozejrzał się dokoła. Wszyscy wydawali się czymś zaaferowani. Na dodatek w ziemi pojawiło się pęknięcie, i ogromna dziura. Dłuższą chwilę zajęło mu zrozumienie, że wielki orzeł którego dosiadał mnich to nie miraż ani kolejny wywołaniec druida, a zamieniona zaklęciem polimorfii Amira.

- Co tu się dzieje? Nie można nawet porządnie się wyspać, abyście nie narozrabiali… amatorszczyzna - prychnął gnom zbierając swoje rzeczy, starannie segregując ekwipunek.

- A mieliśmy spotkanie z takim jednym robalem - Aasimarka uśmiechnęła się do zaspanego gnoma.

- Zazdroszczę mu takiego snu - zwrócił się Anlaf do Algarda patrząc na zaspanego gnoma - może kiedy Amira i Mawashi skończą zwiad z powietrza dowiemy się czegoś więcej o tym na co się porywamy. Chociaż, mam złe przeczucia co do tego. Mógłbym się założyć, że na nas czekają.

Algrad siedział spokojnie i tylko po dłoni leżącej na broni stwierdzić można było, że kontaktuje ze światem i wie co się dzieje.

- Czy ja wiem? Sen jak sen. Ja też trochę zdrzemnąłem się.- Krasnolud popatrzył na Anlafa.

- Czyli wszyscy już wiedzą gdzie się udać by wydostać się z tego piekła. A teraz poczekajmy na zwiad i w drogę. - Podsumował i zwrócił się do Pietry.

- O czymś chcesz jeszcze nas uprzedzić i przypomnieć póki tu siedzimy?- wyjął fajkę i podobnie jak Orryn zaczął pykać.

Amira leciała oczarowana otaczającą ją przestrzenią. Zachwycały ją te wszystkie barwy czerwień nieba, czerń rzek lawy oraz magiczne kolory obsydianowych gór, których czerń upstrzona była plamami zieleni, pomarańczy, czerwieni, złota i błękitu. Powietrze przepływające pomiędzy jej skrzydłami chłodziło ją i jednocześnie radowało jak pieszczota kochanka.



 
__________________
[D&D 5E | Zapomniane Krainy] Megaloszek Szalonego Clutterbane’a - czekam na: Lord Melkor, Dust Mephit, Panicz, psionik
[Adventurer Conqueror King System] Saga Utraconego Królestwa - czekam na: Gladin, WOLOLOKIWOLO, Stalowy, Lord Melkor, Pliman
Lord Cluttermonkey jest offline