Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 14-04-2017, 21:55   #229
Mag
 
Mag's Avatar
 
Reputacja: 1 Mag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputację
Pod domem Trottier’a zrobiło się jakby luźniej. Wozy uprzątnięto, a i tłum się rozszedł już dawno. W sali dla chorych zostało już tylko kilka osób. Na widok znachora, dobrze zbudowany krasnolud zerwał się na nogi.
Rodolphe starał się nie zataczać, był wyczerpany i smutny. Jego przyjaciel Zbażyn będzie prawdopodobnie kaleką, jeżeli przeżyje, od samego rana pracował w pocie czoła w najgorszych możliwych warunkach - stresie, brudzie i ze śmiercią przyglądającą mu się przez ramię, czy aby dobrze zszywa ranę. Więc, pomimo tego, że starał się wyglądać na przytomnego i pewnego siebie, nie dostrzegł owego obywatela niższego wzrostu.
Izba była czystsza niż w momencie gdy ją opuszczał. Przy jednym z łóżek siedziała cicho wdowa Girard, która nie zostawiła tych chorych. Pewnie razem z Pężyrką pomagały tym ludziom…

- Pan Remi Martin pyta o rachunek za leczenie, panie Rodolphe - Powiedział Florent.
Rodolphe uśmiechnął się do siebie, spoglądając na kobiety. Nie spodziewał się, że wykonają tak dobrą robotę. I przez tak długi czas, nieopłacone, bez przymusu. Były teraz piękne. Po prostu piękne. Z rozmyślań wyrwał go Florent.
- Co? Ach… Sądzę, że powinni zapłacić tyle, na ile ich stać. I tyle, ile uważają za słuszne. Niestety ratowanie potrzebujących nie ma określonej ceny i będę to robił nawet wtedy, gdy nie otrzymam za to miedziaka. Przekaż, proszę, panu Martinowi, że nie mogę podać mu dokładnej ceny.
Florent nie polemizował ze znachorem. Kiwnął głową i wyszedł z chaty. W sali został śpiący Grégoire oraz mnich i nieprzytomna Rogbuta.
- Tego Quentina zabrał brat do domu. Chyba z nim nawet lepiej - Powiedziała Simone i chwyciła chustę by zarzucić ją sobie na plecy - Pan Tourneur poszedł do siebie. Powiedział, że się zgłosi, ale swoje rany bardzo lekceważył… Ja muszę iść już.
Kobieta podeszła do drzwi, ale nim wyszła obróciła się jeszcze i zapytała.
- Co z panem Zbażynem?
- Dziękuję ci bardzo za pomoc. Nie dałbym rady jeszcze do pana Zbażyna zajść, gdyby nie ty. A sam Józef żyje, jednak nie wiem czy zobaczy jutrzejszy dzień. Mam nadzieję, że tak.
Simone zwiesiła głowę i zacisnęła wargi.
- To przykre.. Mam nadzieję jednak, że mu się polepszy. Będę się o to modlić. Tymczasem idę, panie Rodolphe. Muszę obiad zrobić córce…
Kobieta podniosła głowę i nim wyszła, spojrzała na znachora.
- Dziękuję również. Gdyby pan mnie potrzebował, prosze dać znać.
Rodolphe czuł od kobiety autentyczną szczerość. Widocznie doceniała pomoc Rodolphe i to, że jej zaufał. Niewiele osób to robiło odkąd zamieszkała ze swoim szwagrem. A tymbardziej po zebraniu ostatniej rady.
- Pewnie się odezwę - pożegnał się Rodolphe i poszedł zrobić obchód rannych. Poprawił co mógł i ruszył na spotkanie z Theseusem i resztą, mając nadzieję, że jeszcze zdąży.

Zielarz nie zdołał za daleko zajść gdy na drodze stanęła mu panna Vergest, gosposia duchownego Glaive. Widząc go uśmiechnęła się i podeszła bliżej.
- Spotkanie już się skończyło niestety - oznajmiła mu z westchnięciem Chloe. - Ale pomyślałam, że będziesz chciał dowiedzieć się na czym stanęło - dodała pocieszającym tonem głosu. - Dlatego przyszłam.
- O - odparł zaskoczony Rodolphe, któremu Chloe najwyraźniej czytała w myślach. - Będę wdzięczny, panno Chloe. Niestety w moim domu jest dość gęsto, jedyne wolne miejsce to piwnica, a tam raczej cię nie zaproszę. Może usiądziemy na ławce w ogródku? - zaproponował jedno ze swoich ulubionych miejsc do oddawania się zadumie.

[media]https://s-media-cache-ak0.pinimg.com/736x/4a/b7/64/4ab764a351d45f207734e0fbea7b0ec5.jpg [/media]

- Proszę, mów mi po prostu po imieniu - odparła z ciepłym uśmiechem. Dziewczyna następnie skinęła mu głową i razem ruszyli do wspomnianego przez zielarza miejsca, a gdy już szli to wyciągnęła w jego kierunku rękę, w której trzymała skrzętnie zawinięty mały pakunek.
- To słodkie bułeczki. Z serem. Uznałam, że możesz zgłodnieć. Masz teraz tyle pracy - stwierdziła Chloe ze współczuciem w tonie głosu.
- Dziękuję. Faktycznie, kiedy mi o tym powiedziałaś, to poczułem pustki w brzuchu. Skoro przechodzimy na rozmowy imienne, to mów mi Rodolphe.
Para dotarła do ogródka, gdzie przywitała ich koza, przeżuwając trawę w swojej zagródce. Mogła z niej bezproblemowo wyskoczyć, była jednak leniwa, co ratowała wszystkie zioła, które zapewniały przyjemną woń wokół i zdrowie mieszkańców Szuwar. Rodolphe wskazał na wąską ławkę, na której spędził wiele letnich wieczorów.
- Wybacz mi mój stan, pracuję od samego rana. Chętnie porozmawiałbym z tobą na spokojnie, jednak to też musi być odłożone na później. Czas nas goni, opowiadaj co ustaliliście.

Gosposia zasiadła na ławce i położyła sobie na kolanach pakunek. Powoli go rozwinęła ukazując zawartość.
- Proszę poczęstuj się - wskazała Trottierowi by wziął dla siebie jedną. - Głodny zaraz stracisz siły, a osłabiony nie przydasz się na nic chorym - pouczyła go, ale zaraz uśmiechnęła się do niego miło. - Jedz, a ja opowiem co się działo, a później ty mi opowiesz jak ci idzie z pacjentami - zaproponowała panna Vergest.
Rodolphe wytarł dłoń o wymiętą koszulę i sięgnął po bułeczkę.
- Pyszna. W takim razie będę powoli jadł i słuchał.
Było to wyśmienite rozwiązanie (prawie tak wyśmienite jak słodka bułka). Nasyci brzuch mąką i umysł informacjami. Jak już zaspokoi apetyt, będzie mógł spokojnie opowiedzieć o rannych i Zbażynie.

- Dobrze więc... - zaczęła Chloe, zadowolona, że zielarz przystał na jej propozycję. Dziewczyna złożyła swoje dłonie razem i położyła na podołku. Dyskretnie się rozejrzała by w końcu spojrzeć na Rodolpha, a wtedy uśmiechnęła się miło. Zaczęła opowiadać mu dokładnie o wszystkim co zostało poruszone na spotkaniu. Dziewczyna musiała mieć dobrą pamięć, bo nawet raz w jej wypowiedzi nie było zająknięcia.
- Kto by pomyślał, że w Szuwarach takie rzeczy będą się działy - stwierdziła na koniec panna Vergest z ciężkim westchnięciem. - A jak ty sobie radzisz? Nie potrzebujesz pomocy?

Zielarz siedział zamyślony i po chwili wyciągnął wrzoścową fajkę o prostym ustniku.
- Nie będzie ci przeszkadzało, jeśli zapalę?
- Nie przeszkadza mi - odparła Chloe.
-A odnośnie do twojego pytania - jakoś sobie radzę. Teraz żałuję tego, że zrezygnowałem z funkcji mera. Gdyby nie to, mielibyśmy jeden problem mniej. Męczy mnie to, że zajechała do nas banda kmiotków i musimy się chować po kątach, zamiast jawnie powiedzieć im, żeby się wynosili i nie wracali. Smutno mi z powodu Józefa. Miał udar i ledwo żyje. Jeżeli natura będzie chciała, to przeżyje. Ja, pomimo doskonałej wiedzy, co mu dolega, nie mogę pomóc bardziej niż to, co zrobiłem. Czyli niewiele. Dodatkowo - wymieniał Rodolphe smutnym tonem, jak ktoś, kto ma wiele do wyrzucenia z siebie, a zazwyczaj nie ma za bardzo z kim rozmawiać. Wszak to na niego wszyscy zrzucali swoje problemy - zjechało się pełno rannych. Tyle cierpienia! Dwójka w bardzo ciężkim stanie, też nie wiem, czy wyżyją. A ja muszę się do wszystkich uśmiechać i mówić, że będzie dobrze. A jak nie będzie, to będę musiał żyć z tym kłamstwem i niemymi oskarżeniami. - Zielarz westchnął głęboko i ułożył się wygodniej na ławce. Widać było, że rozluźnił się nieco, pozbył się choć ułamka ciężaru ze swoich ramion. - Przepraszam, że to wszystko powiedziałem. Ale jakoś tak zacząłem i nie mogłem przestać.

- Proszę Rodolphe, nie przepraszaj - dziewczyna położyła mu dłoń na ramieniu, dla dodania otuchy. - Masz najbardziej odpowiedzialne zadanie w tej społeczności. Ja się cieszę, że choć w ten sposób, przez wysłuchanie twoich trosk, mogę cię wspomóc - stwierdziła Chloe z ciepłym tonem głosu. - Pamiętaj, że nie jesteś tu sam, a proszenie o pomoc nie jest objawem słabości - dodała. - Ja znam się nieco na warzeniu mikstur więc jeśli chcesz to chętnie pomogę, również w zbieraniu ziół. Co prawda moja wiedza jest dość... wąska w tym temacie jednak na coś zawsze mogę się przydać - zapewniła go z przyjacielskim uśmiechem.

- Masz swoje obowiązki, nie mogę cię od nich odciągać. Chociaż chętnie wybiorę się kiedyś z tobą na spacer, żebyśmy mogli przestać myśleć o pracy i kłopotach.
Z bułeczek pozostały jedynie okruszki, na które Rodolphe spojrzał z rozczarowaniem. Przed chwilą je dopiero dostał!
- A jak ty się tutaj odnajdujesz ostatnimi czasy? Dajesz sobie radę?

Chloe zamyśliła się na pytanie Trottiera. Po skupionej twarzy dziewczyny można było poznać, że odpowiedź na to pytanie mogła nie być prosta. W końcu buzia panny Vergest rozpogodziła się.
- Dla mnie jest lepiej niż się spodziewałam. Chyba nawet nie najgorzej sobie radzę - odparła ze szczerym zadowoleniem. - Myślę, że ojciec Glaive nie będzie miał mi za złe jeśli w wolnym czasie będę trochę tobie pomagać - dodała wesołym tonem głosu. - A co tak właściwie stało się panu Zbażinowi? Słyszałam, że nie jest z nim dobrze już od jakiegoś czasu… Wykluczyłeś zatrucie albo magiczne uroki? - zapytała.
- Na magii się nie znam i nie mam do niej predyspozycji. Więc na tym polu chromam. Zatrucie to nie było, wyglądało jak klasyczny przypadek udaru. Bełkotanie, połowiczny paraliż… A co wcześniej? Zdaje się, że niestety nikt mi nie powiedział o jego wcześniejszej chorobie, a dzisiaj nie miałem czasu na wywiad, wszak widzisz jaka tu panuje paranoja. Będę, tak czy inaczej, musiał za chwilę wracać doglądać rannych, z dwójką z nich jest ciężko.

- Przepraszam, że się wtrącam - Chloe miała strapioną minę. - Po prostu... Ufam ci Rodolphe, bo jesteś dobrym człowiekiem - westchnęła zastanawiając się jak ubrać w słowa swoje myśli. - To co powiem musi pozostać tajemnicą - przestrzegła szeptem. - Chodzi o to, że w ostatnim czasie dzieją się tu dziwne rzeczy - zaczęła bardzo ogólnie, ściszając głos tak, że zielarz musiał wytężyć słuch i nieco się przesunąć do niej, żeby ją słyszeć. Dziewczyna uniosła dłoń do ust, jakby chcąc zakryć ziewnięcie. - Diego został otruty, bo nie zabił syna Zbażina. Pani Barbara jest pod wpływem jakiegoś złego uroku, przez który może nieświadomie mogła doprowadzić do śmierci poprzedniego duchownego... Nadal próbuje ustalić kim mógł być ten “AB”. No i ten cały Eldritch. On naprawdę został zabity, to rzeczywiście o nim mówił Diego. Na własne oczy widziałam jego ranę na plecach i ślady wskazujące, że pchnięto go zatrutym ostrzem. Na razie kryje się w świątyni, tak jak i Diego - pokręciła głową po tym podsumowaniu. - A tak… I “Ocaleńcowi” dałam profilaktycznie antidotum, bo choć ewidentnie od śmierci zawrócił go stary magiczny medalion, to nie wiem czy oczyścił organizm z toksyn - dodała gdy jej się to nagle przypomniało.

- Ten medalion wygląda bardzo ciekawie. Musiałbym kiedyś zobaczyć go w działaniu - powiedział cicho Rodolphe, wyobrażając sobie, jak spożywa jakąś truciznę i zakłada po chwili magiczne cacko. Niepowtarzalna okazja, żeby zbadać działanie trucizn na własnym organizmie. - Myślałem nad tym AB, ale niestety nie wpadło mi do głowy nic, prócz martwego, czy też zaginionego maga. Właśnie! - wykrzyknął cicho. - Muszę się Vincem zająć.

- Golemem? - zainteresowała się Chloe, ale wtem wspomniało jej się coś innego. - Rodolphe, czy mogłabym skorzystać, któregoś dnia z twojego sprzętu dla uzupełnienia moich zapasów mikstur? - poprosiła.

- Vincem. To myśląca istota, ma imię. I oczywiście będziesz mogła skorzystać z mojej aparatury. Chętnie ci też w tym pomogę, mam cudowny perkolator do tej roboty.
- Dziękuję ci. Postaram się jakoś odwdzięczyć - zapewniła Chloe. - Ale proszę ciebie Rodolphe, odpocznij choć trochę, dobrze? Bo wyglądasz na wykończonego - stwierdziła z troską w głosie.
- Jeszcze tylko doglądnę rannych, spróbuję uruchomić Vince’a, zajrzę do Zbażyna, jeszcze raz ranni i mogę odpocząć. Dziękuję ci również, pomogłaś mi nieco odsapnąć, bo biegam jak po kruszynie - zachichotał.

Dziewczyna uśmiechnęła się ciepło do niego.
- Praktycznie zmuszasz mnie, żebym dziś przyszła i sprawdziła cię czy zastosujesz się do mojej prośby - stwierdziła żartobliwym tonem, a nawet mrugnęła do niego okiem.
- Serdecznie zapraszam. - Także się uśmiechnął, prawdopodobnie drugi raz w trakcie całej rozmowy. - Gdybyś nie pracowała dla świątyni, to chyba bym cię najął jako ucznia do mojego fachu. - Nie ukrywał rozbawienia w głosie. - Ale to pewnie i tak ja bym się więcej nauczył.
Chloe roześmiała się szczerze.
- W takim razie, jeśli nic mnie nie zatrzyma, to jeszcze dziś się zobaczymy - odparła i wstała z ławki. Poprawiła plisy na swojej sukience. - Bardzo dziękuję ci za towarzystwo - powiedziała i lekko dygnęła w uprzejmym ukłonie, typowym dla dobrze wychowanej panny.
- Zatem miłego dnia. Mam nadzieję, że spotkamy się jeszcze dzisiaj.
- Postaram się przyjść późnym popołudniem - odparła dziewczyna z uśmiechem i po tych słowach odeszła, zostawiając zielarza samego na ławeczce.
 
__________________
"Just remember, there is a thin line between being a hero and being a memory"

Gram jako: Irya, Venora, Chris i Lyn
Mag jest offline