Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 18-04-2017, 00:28   #14
Mag
 
Mag's Avatar
 
Reputacja: 1 Mag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputację
Młoda księżniczka z zadowoleniem przyjęła wieści, że jednak nie przybiją do bondarskiego portu. Z szerokim uśmiechem przyglądała się mijanej linii brzegowej San. Gorzej za to zrobiło się gdy przyszedł sztorm. Anielica choć wcale nie cierpiała z powodu ciasnoty panującej po pokładem to już bujanie się całego statku przyprawiało ją o nieco mdłości. Z pomocą przyszły jej wtedy sole na chorobę morską, które znalazła w swoim bagażu, a dzięki którym spokojnie mogła zasnąć, bez obawy, że po położeniu się do łóżka, zrobi jej się niedobrze.

Poprawę pogody przywitała z ulgą, nawet przy pierwszej okazji zdecydowała się rozprostować skrzydła i wzbić wysoko ponad statek. Musiała przyznać, że dopiero teraz tak naprawdę doceniała to, że potrafiła latać.
Niestety wraz ze spokojem na morzu i puszczeniem w niepamięć zmagań z chorobą morską, przyszła nuda. Przyglądanie się przez burtę wodzie i mijanym widokom szybko spowszedniało anielicy, więc jedyną rozrywką Origi były treningi z Litworem.

Za to działając ma nerwy błękitnokrwistej wielką radość zdawał się mieć kapitan Morskiej Wiedźmy. Kilka razy udało mu się doprowadzić księżniczkę do nie małego zawstydzenia swoimi komentarzami czy też przez wykorzystanie jej nieobycia z życiem poza pałacem, które objawiało się jej dość naiwnym podejściem do rzeczywistości. Origa nie miała pojęcia czemu Mir był taki względem niej, ale daleka była od uskarżania się na jego zachowanie. Zawsze starała się nie okazywać słabości, szczególnie przed nim.
Nie uskarżała się również, gdy w trakcie treningu przypadkiem oberwała od Aigama zdecydowanie za mocno.

Co innego jednak było gdy zamykała sięzupełnie sama w swojej kajucie. Wtedy nie była już w stanie udawać, że jest jej lekko. Już trzeciego dnia zaczęła się tęsknota za domem. Początkowo było to tylko cichutkie uczucie. W końcu jednak urosło do nieznośnych rozmiarów.
Tęskniła za rodzicami i rodzeństwem. Szczególnie za bratem, z którym zawsze miała najlepszy kontak i mogła szczerze o wszystkim rozmawiać. W takich chwilach słabości kładła się na łóżku, owijała skrzydłami w szczelny kokon i szlochała cicho do poduszki, by przypadkiem ktoś jej nie podsłuchał.
Dorosłość zupełnie przestawała jej się podobać.

Lecz rankiem znów zbierała się w sobie i choć czasem miała ochotę zostać w kajucie, to zmuszała się do wyjścia i podjęcia kolejnego wyzwania jakie czekało na nią w tej podróży, do niewiadomokąd.

Mała Rav

Pierwszą okazję do wyjścia na stały ląd, po tylu dniach spędzonych na statku, Origa przywitała z entuzjazmem. Szczerze mówiąc to poza treningami z Aigamem nie miała nic ciekawego do robienia na pokładzie. Miała co prawda pośród swojego licznego bagażu, kilka ksiąg podarowanych jej przez brata celem przestudiowania, ale anielicy AŻ tak się nie nudziło.
W czasie kiedy statek i jego załoga przybijali do portu, Origa stała na uboczu, zastanawiając się nad wycieczką po miasteczku Małej Rav, jak zwała się owa wyspa, na której zawitali. Księżniczka nigdy nie miała okazji zwiedzić Aler w samotności, zawsze mając kogoś u swojego boku kto był gotów ją ochronić przed każdym niebezpieczeństwem. Teraz, wyglądało na to, że nie byłoby chętnych do zabronienia jej wycieczki samej po małym portowym miasteczku.

Lecz anielica wahała się czy aby byłby to dobry pomysł. Dlatego pierwszy pomysł na towarzysza był bardzo oczywisty. Spojrzenie Origi zaczęło wyszukiwać pośród ludzi zebranych na pokładzie, jej opiekuna, a gdy w końcu go dostrzegła to od razu lekkim krokiem się do niego udała.
- Przejdziemy się po mieście? - zapytała Aigama, gdy stanęła przed nim. Anielica nie wyglądała na speszoną proszeniem o jego towarzystwo, jakby jej pytanie było tylko czystą formalnością.
- Miasto jak miasto, ale możemy. - Usłyszała w odpowiedzi dziewczyna. Mężczyźnie nie trzeba było wielu przygotowań do zejścia na ląd, przypiął tylko buławę do pasa. Gdyby do czegoś doszło, nie miał ochoty, żeby jego miecz utknął gdzieś w ścianie budynku, gdyby doszło do walki na ciasnej przestrzeni. W portowych uliczkach nigdy nie było wiadomo co się może wydarzyć. Skinął księżniczce głową, że mogą ruszać.

- Wspaniale! - ucieszyła się Origa. Ona sama wyglądała jakby była już gotowa do wyjścia, choć broni żadnej przy sobie nie miała. - Zaraz powinni opuścić trap... Myślisz, że powinnam zniknąć skrzydła? Chyba za bardzo się z nimi rzucam w oczy - stwierdziła i nieco je rozkładając, lekko zamachała nimi.
-Zwijaj, w porcie zawsze lepiej się nie wychylać, chyba że idziesz wystarczająco dużą grupą, a coś mi się zdaje że tak się podzieli między straż na statku, załadunek i burdele, chyba że się nie znam na marynarzach. To akurat możliwe, nigdy żadnym nie byłem. Zbyt długo przynajmniej. - Odparł Litwor.

- Jasne - odparła anielica i dotknęła dłonią swej bransolety. Jej śnieżnobiałe skrzydła magicznie wpierw rozmyły się w powietrzu, by w końcu całkiem zniknąć z jej pleców. Dziewczę przeciągnęło się po tej zmianie. Origa wyprostowała się i z lekkim uśmiechem na ustach, skierowała swe kroki ku burcie statku, gdzie lada chwila miało pojawić się przejście na pomost.

I pojawiło się, nawet dość szybko, jednak to nie księżniczka wraz z Litworem zeszli jako pierwsi. Pierwszeństwo przypadło bowiem kapitanowi i marynarzom, którzy mieli zająć się uzupełnianiem zapasów, które ten nabędzie w portowych magazynach. Jakie jeszcze miał plany, tym się nie podzielił, życzył jednak Oridze przyjemnego spaceru, uśmiechając się do niej półgębkiem, jakby wiedział o czymś, o czym ona nie wiedziała i sprawiało mu to radochę. Doprawdy, nieprzyjemny był z niego typ.
W końcu jednak udało się im zejść po trapie, wprost w objęcia gwarnego tłumu, jaki to miał zwyczaj wypełniać takie miejsca. Na twarzach mijających ich ludzi nie widać było zainteresowania nowym statkiem, co mogło wydać się nieco dziwne, szczególnie gdy wzięło się pod uwagę, jaki to statek. Całkiem jakby go nie widzieli, zajęci swoimi sprawami.
Samo miasteczko było raczej niewielkich rozmiarów, chociaż biorąc pod uwagę iż nie należało do żadnego z głównych ośrodków handlu, ani też nie mieściło się na głównych wyspach Zaris, nie powinno to dziwić. Tak się akurat złożyło, że w Orest musiało odbywać się jakieś święto. Sądząc zaś po kolorach ozdobnych szarf i kokard, było to święto na cześć Areny, bogini łowów. Nic też dziwnego nie było w tym, że obchodzono je niezbyt hucznie. Może w miastach położonych w głębi wyspy, wśród wsi otoczonych lasami, świętowano wystawniej, jednak Orest żyło dzięki darom Denary i to głównie tej bogini poświęcano uwagę.
Nie znaczyło to jednak, że zmarnowano okazję do nabicia kies. Na rynku było ciasno od kupujących i sprzedających. Podobnie ciasne były uliczki, które do niego prowadziły bowiem ci, którym nie udało się zdobyć miejsca w centrum, zadowalali się właśnie owymi przejściami. Nie trzeba było przy tym dodawać, że i brać złodziei nie próżnowała i co ruch odzywały się gniewne okrzyki straży, która także była obecna i to w dużej liczbie.

Anielica wyglądała na mocno zainteresowaną wszystkim co ją otaczało. Przyglądała się uważnie kupcom, ich towarom, przysłuchiwała rozmowom i nie miała nikomu za złe gdy przypadkiem ktoś ją trącił w ogólnie panującym zgiełku. Grzecznie jednak trzymała się blisko Litwora, czujnie raz po raz zerkając w jego kierunku.
- Nie wydaje ci się dziwne, że nikt nie zwrócił uwagi na nasz statek? - zapytała w pewnej chwili Origa swojego opiekuna. - To jakaś mieścina piracka? - dodała konspiracyjnym szeptem, gdy na krótką chwilę przysunęła się bliżej do Aigama.
-Dziwne? Określ mi co jest dla ciebie dziwne? Uczciwi złodzieje, kurtyzany o złotych sercach, podli królowie, ptaki, które mówią? Postaraj się, postaraj się jak dziecko, które podobno zostało pobłogosławione przez rudowłosą, które przypłynęło na legendzie i wie, że legenda ma swoje małe drobne sztuczki, żeby pozostać niezauważoną. - Rzucił z lekkim rozbawieniem Aigam, rozglądając się po straganach z biżuterią a jednocześnie łypiąc na potencjalnych złodziei. Zdarzyło mu się już spotkać ze złodziejami. Nie było to dla nich zdrowe.

Anielicę zatkało stwierdzenie Litwora. Pokręciła głową na własną niedomyślność.
- No tak, zwykłe zaklęcie zasłony czy coś jemu podobnego. Przecież to bardziej jak oczywiste - mruknęła przypominając sobie jeden z nudnych wykładów nadwornych magów. Lecz nie traciła dobrego humoru.
- Ciekawe czy poza targiem organizują tu jeszcze jakieś zabawy - zainteresowała się. - Chodźmy na główny rynek - nalegała, zakładając, że jeśli już coś takiego ma się odbywać to właśnie tam.
-A nie wiem, ale nie znam tej całej Areny, to jakieś lokalne bóstwo? Czy po prostu wierzenia bez poparcia, czy jakiś aspekt którejś z bogiń czy Mocy? Zdawało mi się że wszystkie i wszystkich poznałem do tej pory. - Nie dodał że osobiście.
Zabawy nie było trudno znaleźć, wystarczyło kierować się za uchem. Na nieco większym placu niż ten targowy, rozstawiono ogromny namiot cyrkowy, wokół którego swymi umiejętnościami popisywali się przedstawiciele owego zawodu. Byli tu żonglerzy nożami, ognistymi kijami, byli treserzy zwierząt i były gibkie tancerki. Do tego nie brakowało także bardów wszelakiego rodzaju i talentu, wokół których zbierały się kobiety. Dało się też zauważyć pewną zmianę w statusie społecznym przechadzających się ludzi i przedstawicieli innych ras, a który zdecydowanie był wyższy niż ten, widziany na targu, który znajdował się bliżej portu niż główny rynek.
Aigam machnął na księżniczkę i ruszył w stronę treserów zwierząt, ciekawiło go czy mają tylko zwykłe zwierzęta, czy też jakieś magiczne bestie i czy umieli coś, czego on nie potrafił.
Ciekawskie spojrzenie Origi chłonęło widoki niczym sucha gąbka wodę po wrzuceniu jej do kąpieli. Co prawda na dworze nie brakowało atrakcji organizowanych przy okazji jakiś ważnych spotkań możnych i władczych, to jednak najczęściej były to wyszukane spektakle grane przez najlepszych aktorów scenicznych. Tu natomiast księżniczka spotkała się z jarmarczną improwizacją obwoźnych grajków i domorosłych artystów.

Origa ledwo zauważyła gest Aigama, co prawie a poskutkowało by dla niej zagubieniem się w tłumie. Ochoczo podążyła za wojownikiem, zaciekawiona dokąd też on chce zmierzać. Wtedy też przypomniała sobie, że nie odpowiedziała mu na pytanie.
- Arena to bogini łowów - powiedziała spoglądając na Litwora. Księżniczka była całkiem dobrze wykształcona, więc i panteon bogów był jej znany. - Zwykle wyznają ją osoby związane z lasem, polowaniami. W Aler w ten czas organizowane są zawody w łucznictwie.
To, co widziały oczy księżniczki i Litwora, zdecydowanie dalekie było od wystąpień mistrzów w swym fachu, jakie to miała okazję Origa oglądać. Nawet do występów ulicznych, które to swego czasu Aigam w Rivoren wciąż będąc oglądał, owe popisy się nie umywały. Sztuczki były proste, tak jak i proste były piosenki. Nie brakowało wśród nich i tych, które opiewały Litwora wyczyny, czy to te do których wojownik rękę przyłożył, czy też te o których pierwsze słyszał. Przy czym, jakby się zdawało, tych drugich jakby więcej było…
Co zaś zwierząt się tyczyło, to były to zwierzęta całkiem normalne. Był niedźwiedź, sprawiający wrażenie jakby lata swej młodości dawno miał za sobą. Była i górska pantera, wciąż mająca dość ognia w sercu by szczerzyć swe kły do gawiedzi. Były psy i były szczury, była nawet małpka, którą to jak nic z Bontar sprowadzono, biorąc pod uwagę jej niemal białą sierść i złoty pyszczek. Magicznych bestii jednakże nie było, tak jak i nie było w owych tresurach zbyt wiele kunsztu i uszanowania dla zwierząt. Z ich oczu bił strach, a wprawne oko dostrzec mogło stare i nowe rany, tuszowane farbą czy kolorowymi nakryciami.

Proste piosenki miały do siebie to, że łatwo wpadały w ucho. Tak więc nie minęło wiele czasu jak jedną czy drugą anielica zaczynała nucić sobie pod nosem, czasem śmiejąc się z ich tekstu innym razem przyglądając się swojemu opiekunowi oceniająco, jakby chcąc wydać werdykt jak bardzo były to opowieści zmyślone.
Na zwierzątka Origa spoglądała ze współczuciem. Najchętniej by je wszystkie wykupiła z tej niewoli. Była pewna, że kilka kamyków wszytych w znienawidzoną przez nią suknię, wystarczyłoby na ten cel. Ale co potem? Nie weźmie przecież pantery, niedźwiedzi i małpki na pokład statku. Zasmuciło ją to.

Spojrzała na Litwora.
- Może weźmiesz udział w jakimś konkursie? - zaproponowała księżniczka. Czasu mieli dość, a mimo wszystko wolała go spędzić na lądzie niż w swojej kajucie.
- [i]Pewnie, czemu nie, mają tu konkurs picia? Bo z łukiem jakoś sobie za specjalnie nie radzę. Hmm, tak sobie myślę, zanim się stąd wyniesiemy na dobre, trzeba będzie pomajstrować przy klatkach, tak raczej porządnie. Słyszałaś te brednie o mnie? Raz czy dwa to im się trafić udało z tymi pieśniami, jak tak dalej pójdzie, to będę w co drugiej opowieści. Biedni bohaterowie i złoczyńcy się namęczyli nad czymś, czego nigdy nie było lub nie zaistniało, a potem domalowali do tego moje imię, ech, szkoda gadać. - Powiedział z udawanym smutkiem i lekko trzęsąc głową nad niegodziwością bardów wobec innych.
- Spróbuj, będzie zabawnie jak mimo to wygrasz - zachęciła go z rozbawieniem w głosie księżniczka. - Pewnie oni będą mieli problem w ogóle trafić w tarczę - zachichotała. - A co chcesz zrobić z klatkami? - zapytała zdziwiona jego pomysłem.
Okazji by się wykazać nie brakowało. Wystarczyło przejść na drugą stronę rynku by spróbować swych sił w strzelaniu z łuku i z kuszy, w rzucaniu młotem i w rozłupywaniu kloców drewna. Jak ktoś chciał mógł stanąć w szranki z osiłkiem, który dumnie pierś wypinał stojąc na środku prowizorycznie przygotowanej areny. Zanim jednak zdążyli ruszyć w tamtą stronę…
Litwor poczuł czyjś dotyk. Był to delikatny dotyk, ledwie muśnięcie, które jednak wyraźnie skupione było wokół jego sakiewki.


Właścicielem dłoni, która za owe muśnięcie była odpowiedzialna, był młody chłystek, ledwie z jedenaście lat mający. Nie krył się przy tym w ogóle ze swoimi działaniami, którego to postępowania powód, Litwor poczuł swym nosem. Chłopak korzystał z dość złożonej, a przez to bardzo skutecznej, magii iluzji. Nic zatem dziwnego, że nikt, włączając w to samą księżniczkę, nie zwracał na niego uwagi.

Litwor w odpowiedzi na ruch gagatka, złapał go szybko w pasie i przerzucił go sobie przez ramię. - Winslow, ile razy mam ci powtarzać, żebyś nie zachowywał się jak bachor? Niedługo będziesz dorosły a ty dalej się tak próbujesz bawić, widzę że trzeba cię będzie potraktować jak bachora. - W czasie kiedy mówił, dociskał chłopaka lekko. Na tyle mocno, żeby wydusić z niego powietrze, ale jednocześnie nie połamać mu żeber ani niczego ważnego. Powoli skierował się na obrzeża tłumu. Rzuty młotem i łupanie kłód musiało poczekać.

Origa za to stanęła jak wryta widząc jak jej opiekun złapał jakiegoś dzieciaka. Jej mina zdawała się pytać skąd on go w ogóle znalazł. Co więcej zdawało się, że go zna.
Bezskrzydła anielica najpierw wpatrywała się w oddalającego się Litwora, później na atrakcje jarmarczne, by w końcu ruszyć w kierunku gdzie udał się wojownik, mając nadzieję, że sama nie zostanie pochłonięta przez tłum.

Dzieciak chciał chyba coś powiedzieć, ale z braku powietrza w płucach nie wyszło mu to zbyt dobrze. Kopanie nogami także w końcu ustało, skutecznie zduszone przez potrzebę łapania kolejnych oddechów, które jednak nie miały szansy przecisnąć się przez zgniecioną klatkę piersiową.
Księżniczka, która po krótkiej chwili ruszyła za wojownikiem, widziała jak twarz dzieciaka robi się wpierw blada, a następnie przybiera coraz to głębszych odcieni czerwieni. Tłum rozstępował się na boki, nie chcąc mieszać się w sprawę. Spokój osobisty był niezwykle istotny, podobnie jak nie zwracanie na siebie uwagi straży, której członkowie niekiedy wykazywali się nieco nadmierną gorliwością w wykonywaniu swych obowiązków. Póki co jednak, całe zamieszanie, które samo w sobie nie było szczególnie znaczące, nie wzbudziło ich uwagi. Znacznie ciekawsze były bowiem występy półnagich tancerek niż jakiś wojak, który dorwał jakiegoś dzieciaka. Tym bardziej, że dzieciak nie wzywał pomocy. Może synem był, a wojak ojcem? W sprawy rodzinne wszak nie wypadało się mieszać…

Litwor dotarł w końcu do jednej z uliczek, które odchodziły od głównego rynku, a na której było w miarę spokojnie, a przynajmniej nie trzeba było się rozbijać łokciami by wywalczyć sobie nieco miejsca. Origa podążała tuż za nim, chociaż parokrotnie miała z tym jednak lekkie problemy. Ze dwa razy nawet, poczuła jak czyjeś dłonie lądują nieco niżej niż linia którą jej pas wyznaczał. Winowajcy jednak szybko znikali z oczu.

- Dobrze chłopcze, masz jedną szansę, będziesz odpowiadał grzecznie, cicho i zgodnie z prawdą. Jeśli nie, coś ci urwę, dosłownie. - Powiedział i ściągnął chłopaka z ramienia, dając mu wreszcie złapać oddech, ale nie puszczając jego ramienia. - Co komu dzisiaj zwinąłeś i kto cię uczył iluzji, albo jeśli to nie ty ją utkałeś, to kto to zrobił? I nie, nie próbuj mnie okłamywać. Nie jestem na to w nastroju. - Dodał warknięciem.

Księżniczka, której w końcu udało się dotrzeć do jej opiekuna, była zaskoczona powodem pochwycenia dzieciaka. Już chciała zwrócić uwagę Litworowi, że chyba za ostro obchodzi się ze swym "więźniem", ale zwątpiła słysząc jego ton głosu, który wojownik wydał się Oridze całkiem straszny. Dlatego też nie wtrącała się w metody działania Aigama, jedynie przyglądała temu co robił.

Chłopak rzucał na boki wyraźnie spanikowanym spojrzeniem, uparcie starając się nie patrzeć w oczy Litworowi. Wtedy też wzrok jego padł na Origę…
- Szlachetna pani pomoże - zaczął piskliwym głosem, nieco może zbyt piskliwym. - Ja nic nie zrobiłem, to nie moja wina. Ja tylko staram się zdobyć parę groszy na chleb, łaskawa pani. Ciężko tak samemu, bez matki, bez ojca - jęczał dalej, próbując przy tym wydostać się z uścisku Litwora, na którego pytania wszak nie odpowiedział.
- Ori, co mu wyrwać najpierw, jak myślisz? Co u was dokładnie robią złodziejom, ucinają rękę, czy od razu wieszają? - Litwor nie spojrzał chłopakowi w oczy, bardziej pilnował, żeby mały węgorze nie sięgnął po coś ostrego do kieszeni. - Mam ochotę się jeszcze zabawić na festynie i nie jestem w nastroju na takie gierki, ale jeśli naprawdę, naprawdę chcesz, mogę popytać. Może straż cię przypadkiem zna, może jest za ciebie nagroda, a jeśli nie, jak daleko w morze byłbym w stanie rzucić cię z mola. Z kamieniem przywiązanym do nóg, szyi i rąk. Skoro nie masz ojca, matki, to gdzie mieszkasz i od jak dawna ich nie masz? - Zapytał w końcu.

Anielica zdawała się być rozdarta. Nie chciała sprzeciwiać się metodom działania Litwora, ale zrobiło się jej szkoda dzieciaka kiedy ten wyjawił że jest sierotą. Tego że mógł przecież kłamać, księżniczka nie wzięła pod uwagę. Po jej twarzy było widać zmieszanie.
- Chyba złodzieje trafiają do aresztu - odparła Origa decydując się wreszcie odpowiedzieć​ na pytanie Aigama.
- Nie, nie nie… - zapiszczał wpierw na wzmiankę o wyrywaniu, następnie o rzucaniu, a na koniec na sugestię tycząca się więzienia. - Przecież nic się nie stało, waszmościom. Nic nie ukradłem, nic nie zabrałem - tym razem i Litwor zyskał na statusie. - Po co straż wołać? Po co urywać? Po co… - I wybuchnął płaczem, głośnym i pełnym skargi, który to zwracać zaczął coraz większą uwagę wśród przechodzących osób. Odezwały się ciche szepty o złym traktowaniu dzieci, o okrucieństwie, o tym że trzeba by kogoś zawołać, bo się malcowi krzywda dzieje…

Litwor przysunął się bliżej do chłopaka i postarał zapamiętać zapach jego magii. Nie był w tym tak dobry jak Puszek, ale nie miał też nosa marnola, więc nie było to wcale dziwne. - Zapamiętałem twój zapach, więc jeśli spróbujesz zwiać, znajdę cię i nie będzie to miłe ponownie spotkanie. A teraz, puszczę cię, ty zaprowadzisz nas do gospody, gdzie mają tu najlepsze jedzenie i jakąś małą alkowę, którą można wynająć, a tam utniemy sobie małą pogawędkę. Rozumiemy się? - Powiedział Aigam puszczając chłopaka.
- Ale nie chcesz mu robić krzywdy, prawda? - zapytała Origa zmartwiona losem sieroty, spoglądając Litworowi prosto w oczy. Księżniczka była albo naiwna albo empatyczna. Ale nie było wcale wykluczone, że oba te określenia opisywały ją w tym momencie.
-Chcieć a musieć moja droga, chcieć a musieć… - Powiedział tylko Aigam nie odpowiadając wprost na pytanie księżniczki.

Chłopak zaś ani myślał czekać na dalszy rozwój sytuacji z założonymi rękami. W końcu nie przetrwałby na ulicy gdyby nie potrafił o siebie zadbać, a bez wątpienia żywot swój na ulicy wiódł o czym świadczył nie tylko wygląd jego, ale i zawód którym się parał. Nie minęła chwilą od momentu, w którym Litwor puścił dzieciaka, gdy ten szczupakiem wbił się w zbierający się tłumek zainteresowanych, znikając w nim niczym kamfora. Księżniczce mignęła tylko jego czupryna, a i to jedynie raz, bowiem po owym razie jego postać jakby się rozmyła i tyle go było. W nieco lepszej sytuacji był Litwor, który dzieciaka widział ciut dłużej, nim ten w pełni wchłonięty został przez gawiedź. Woń jego magii utrzymywała się jednak w powietrzu i to wyraźnie - znak, że ponownie z niej skorzystał. Była to także odpowiedź na jedno z pytań Magobójcy.
- Widzisz, tak to się dzieje z domorosłymi magami. Myślą że mogą wszystko. Chyba mam ochotę na częściowe dotrzymywanie słowa, najpierw go znajdę, a potem wyrwę nieco włosów z czupryny. - Powiedział cicho do Oren a następnie ruszył za zapachem magii, z początku chciał chłopaka nakarmić i dowiedzieć się nieco więcej, ale teraz zmuszał go do ruszenia Litworowego leniwego tyłka. To nie było jego najmądrzejsze posunięcie w życiu.

Anielica w pierwszej chwili odruchowo uskoczyła chłopakowi z drogi. Nie spodziewała się, że będzie na tyle nierozsądny by chcieć uciekać. W tym momencie z pewnością martwiła się o los złodziejaszka bardziej niż on sam o siebie.
Origa widząc niezadowolenie na twarzy Litwora szykującego się do pościgu zastąpiła mu drogę.
- Chyba nie ma sensu tracić na niego czas? - zaproponowała uśmiechając się do wojownika. - Może przemyśli swoje zachowanie. Chodźmy na te konkursy, co? - poprosiła Aigama.
-Uchodzi mu sporo dzięki magii, właśnie znowu jej użył, jak myślisz, jak bardzo weźmie to sobie do serca, jeśli go nie znajdę? Konkursy by poczekały. Więc teraz pierwsza poważna decyzja w twoich rękach, idziemy za nim, czy idziemy na konkursy. - Odparł Aigam z uśmiechem i upewnił się, że nic mu nie zginęło.
- To może… - gorączkowo zaczęła się zastanawiać nad decyzją. Spojrzała za siebie, w tłum gdzie zniknął dzieciak, by po chwili znów wrócić wzrok na Litwora. - Wrócimy na festyn, a jeśli "wyczujesz" go tam znów, to wtedy nie będę go bronić. Zgoda? - zaproponowała rozwiązanie.
Litwor tylko wzruszył ramionami i kpiarskim ukłonem wskazał w kierunku organizowanych zawodów. - W takim razie idziemy na zawody. - Uśmiechnął się tylko Litwor, nie komentując decyzji księżniczki.

Zawody zaś właśnie nabrały kolorów. Litwor już z pewnej odległości wyczuł znajomą woń magii, chociaż nie należała ona do chłopaka, który zwiał z jego rąk, a do pewnej kapłanki, która przysiadła na dachu wozu, obok którego siłowało się dwóch mężczyzn. Jednego z nich para zwiedzających rozpoznała od razu. Był nim ów osiłek, który to przechwalał się iż nikt go zwyciężyć nie da rady i po prawdzie sprawiał wrażenie takiemu, któremu i olbrzym rady by nie dał. O ile takowe by istniały, oczywiście. Drugi, zwrócony do nadchodzących plecami, był zdecydowanie niższy, nie tak szeroki w ramionach i ogólnie sprawiał wrażenie słabszego, chociaż bez wątpienia na miarę człowieka, do słabeuszy zaliczany być nie mógł. Jego mięśnie wyraźnie rysowały się pod koszulą, szczególnie że napinał je próbując powalić przeciwnika na ziemię, w akompaniamencie okrzyków widzów. Także i jego postawa zdradzała, że był on człowiekiem zaprawionym w potyczkach, chociaż może nie dokładnie tego rodzaju, której to właśnie się oddawał. Długie, rude włosy spięte miał na karku w luźny kuc, który nieco się skrócił od ostatniego razu gdy Aigam miał okazję spotkać Daske. Bo że z Daske miał do czynienia to nie było wątpliwości. Nos Magobójcy się nie mylił, a magia Dzwonka była na tyle specyficzną, że nawet gdyby bohater Alezii nabawił się kataru i ów nos miał zatkany to i tak pewnie by ją rozpoznał. Dziewczynki jednak nigdzie widać nie było, a jedynie jego opiekuna, który najzwyczajniej w świecie bawił się ze swym przeciwnikiem. Nawet księżniczce ów fakt nie mógł ujść uwagi, bowiem w przeciwieństwie do rudzielca, osiłek chwalipięta, zdawał się tonąć we własnym pocie i jak nic, niezdolnym się stał do tego by dalszymi przechwałkami rzucać, a wszak starcie długo trwać nie mogło, bo ile? Minut ledwie parę? A może tu i o co innego chodziło, bo i spojrzenie osiłka zdawało się nie tyle umęczone co pełne najczystszego przerażenia.

- No dobra, jak już się skończysz z nim bawić, to może spróbujesz ze mną? - Zaśmiał się głośno Litwor, zwracając się do Daske. Stał z zaplecionymi przed sobą rękoma i obserwował z rozbawieniem wysiłki człowieka, któremu strach wyzierał z oczu. Aigam zastanawiał się, czego się obawiał. Porażki, utraty ręki, czy jeszcze czegoś innego. Może to kapłanka na wozie go wspierała, a mimo to, tamten czuł, że nie podoła i jest jedynie zabawką dla swojego przeciwnika. - Nie oddalaj się zbytnio, ale jakbyś widziała mleko i ciasteczka, to postaraj się o mały zapas. - Powiedział cicho do księżniczki, nie spuszczając z oczu siłujących się przeciwników.

Origa uniosła brew zdziwiona słowami jej opiekuna.
- Jakie ciastka i mleko? Jak jesteś głodny to tam widziałam karczmę - odparła i machnęła ręką we wspomnianym kierunku. Przyglądała się jednak nadal zapasom, ale po jej minie widać było, że nie rozumie czemu ten z mniejszych wojowników po prostu nie skończy walki.
 
__________________
"Just remember, there is a thin line between being a hero and being a memory"

Gram jako: Irya, Venora, Chris i Lyn
Mag jest offline