Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 05-05-2017, 08:20   #20
Lord Cluttermonkey
 
Lord Cluttermonkey's Avatar
 
Reputacja: 1 Lord Cluttermonkey ma wspaniałą reputacjęLord Cluttermonkey ma wspaniałą reputacjęLord Cluttermonkey ma wspaniałą reputacjęLord Cluttermonkey ma wspaniałą reputacjęLord Cluttermonkey ma wspaniałą reputacjęLord Cluttermonkey ma wspaniałą reputacjęLord Cluttermonkey ma wspaniałą reputacjęLord Cluttermonkey ma wspaniałą reputacjęLord Cluttermonkey ma wspaniałą reputacjęLord Cluttermonkey ma wspaniałą reputacjęLord Cluttermonkey ma wspaniałą reputację
Kult Mokmalli

Zamtuz "Pod Pędzącym Rydwanem" w Byrny
Region Miasta-Państwa Niezwyciężonego Suwerena


12 grudnia 4433 roku BCCC, poniedziałek, wieczór

Zimno, lekki wiatr, śnieżyca


Od pierwszych promieni chłodnego poranka do zmierzchu, cały poniedziałek upłynął wam na załatwianiu niezbędnego ekwipunku. Przeważnie były to bronie i pancerze, wytopione z charakterystycznego dla kopalni Byrny lekko czerwonawego metalu. Rzemieślnicy powiadali, że kolor ten zawdzięczali krwi, jaką przyszło przelać ich przodkom w walce o kopalnie z orczą zarazą.

Strudzeni miejscowi, na których twarzach widać było już pierwsze oznaki zmagań z nadchodzącą, brutalną zimą, handlowali z wami nieufnie nawet wtedy, kiedy okazywaliście glejt zaopatrzeniowy i przypominaliście o nazwie swej fikcynej kompanii najemniczej, “Srogiej Pięści”. Odnieśliście jednak wrażenie, że przełamaliście lody z kilkoma tutejszymi, z którymi jeszcze pewnie przyjdzie wam obcować - z hodowcą koni Tallmarem, z prowadzącymi zbrojownię czarodziejem Nebellorem i krasnoludem Thronwinem, z powroźnikiem Fortallo i kowalem Targornem. Cały dzień minąłby spokojnie, gdyby nie jeden dziwny incydent...

Wszystko zaczęło się od tego, że wieczorem znaleźliście się w karczmie "Pod pędzącym rydwanem". Któryś z żołnierzy grododzierżcy polecił wam ten przybytek jako najgodniejszy uwagi i wkrótce siedzieliście pod okopconą powałą, przyglądając się... Rydwanowi. Prawdziwemu rydwanowi z brązu i czarnego drewna. Brakowało tylko czterech koni, które byłyby w stanie wprawić w ruch tą ciężką machinę zagłady. Pozostała część lokalu utrzymana była w podobnym duchu - nawet żyrandol zastąpiono kołem rydwanu.

Jednak to nie wszystko. Po całym dniu człapania w śnieżycy i nerwowych targów z tutejszymi zrozumieliście, dlaczego gwardzista wypowiadał się tak przychylnie o karczmie, dopiero kiedy zobaczyliście służki, odziane w kolcze koszuleczki nie skrywające zbyt wiele, na modłę legendarnych Amazonek. Oscar, Skandyk z Morskiego Runa, mógł zapewnić, że wizerunek ten był daleki od prawdy, ale brak wierności pierwowzorowi nie przeszkadzał bosonogim, rozchichotanym dziewkom w napełnianiu swych sakiewek kosztem podróżników i górników, na co Amirze i Shillen pozostało rzucić pełne obrzydzenia spojrzenia. Na widok tych hożych pań i niektórym z was mogło zacząć ciążyć niedawno otrzymane srebro, w myśl: “łatwo przyszło, łatwo poszło”.


- Panowie... - zbliżył się do was uśmiechnięty, ubrany w czerwoną szatę i brązowe palto postawny, długowłosy brunet, który miał w spojrzeniu coś niepokojącego, co sprawiało, że kobiety czuły się nagie. Nie licząc krótkiego, przedmiotowego spojrzenia, traktował Amirę jak powietrze. - Ze względu na miłość, jaką mnie obdarzyła bogini Mokmalla, pragnę was nakłonić, byście spróbowali pójść jej drogą - skinął na bezzębną karczmarkę - nakłonić oczywiście przy boczku i kuflu dobrego piwa. Co wy na małą... Pogawędkę?


- Rozumiem, że stawiasz waszmość - zapytała ironicznie Amira, która wprawdzie nie lubiła być ignorowana lecz w ich trudnej sytuacji finansowej z przyjemnością zjadłaby coś na krzywy ryj.

Mężczyzna nic nie odpowiedział, nawet nie spojrzał na niedoszłą rozmówczynię. Skąpo ubrana dziewka szybko podała kufle. Na jedzenie trzeba było jeszcze poczekać. Piwo podano wszystkim poza Amirą. Tutejszy wziął łyk piwa. Amira poczuła jak zaczyna gotować się w niej krew, żeby taki chłystek, taki nikt ignorował JĄ - Amirę Szafir Al Maalthir, to było niedopuszczalne… Kontrolowała się jednak, nadal nie mniej jednak siedzący po jej prawej stronie Rashad zauważył delikatny płomyk w okolicy jej ucha, który nigdy nie wróżył dobrze…

Rashad, zmęczony po całym dniu chodzenia po mrozie, był zadowolony z możliwości odpoczynku w tej w miarę przyzwoitej karczmie, przynajmniej jak na tak niewielką osadę… po długich podróżach w dziczy był jednak wdzięczny za jakąkolwiek cywilizację, tym bardziej że na tych “amazonkach” można było oko zawiesić…

Widząc, że ignorowana przez rozmówcę Amira zaczyna się denerwować, postanowił zainterweniować zanim sytuacja wymknie się spod kontroli i miejscowy zostanie zmieniony w ropuchę… nie mogli sobie pozwolić na wszczynanie burd pierwszego dnia pobytu, a może była to okazja do zdobycia ważnych informacji, trzeba było na razie odłożyć dumę na bok.

- Amiro może sprawdzisz, czy z Shillen wszystko w porządku? - powiedział do niej cicho.

Amira spojrzała z uznaniem na Rashada, była dumna, że jej krewniak aż tak wyrósł, zaczął myśleć logicznie po kupiecku, jednak jej złość była na tyle rozpalona, że musiała znaleźć jej ujście.

- To zróbmy tak, zamów dla mnie piwo i coś do przekąszenia a ja przysiądę przy wolnym stoliku niedaleko, też mam prawo do odrobiny komfortu po tym wszystkim, a tak przy okazji wisisz mi przysługę - szepnęła Amira, po czym zmieniła stolik.

Rashad westchnął i zrobił tak jak poprosiła jego krewniaczka. Potem obrócił się do nieznajomego:

- Jestem Rashad Al-Maalthir, a ty obraziłeś właśnie moją kuzynkę… na twoje szczęście jestem dzisiaj we wspaniałomyślnym nastroju.

Anlaf błądził rozradowanym wzrokiem po całej karczmie zawieszając spojrzenie to na jakiejś dziewce to na dzbanie z winem. - Piękny przybytek tu prowadzicie panie - skwitował szczerząc zęby. - Ja w zasadzie czczę Dionizosa, ale jakby odwiedził tą karczmę to idę o zakład, że sam miałby uśmiech od ucha do ucha. Jest czym nacieszyć oko na drodze twojej bogini.

Olbrzym uśmiechnął się serdecznie, odrywając sobie skrzydło kaczki. Było to jedno z tańszych dań w tym lokalu. Co bardziej łakomi z was mieli nadzieję, że dacie radę przekonać grododzierżcę do stałego zakwaterowania was w tym miejscu.

- Każdy mąż, który nie stroni od mocnych trunków i kobiet, jest u Mokmalli mile widziany. Ba, powiem więcej... - uniósł palec do góry. - Wystarczyłby dziennie jeden pokłon przed moją panią i comiesięczna wizyta u wybranki Mokmalli, byście poznali sekrety przedwiecznej, zapomnianej sztuki miłości. Na efekty nie będziecie musieli długo czekać: sen będzie spokojniejszy, duch radośniejszy, a... Kogut twardszy.

- Nazywam się Wolomok - przedstawił się kapłan - i jestem do waszych usług, a raczej trzy wybranki Mokmalli, które pani miłości postawiła na mojej drodze. Powinny zaspokoić wszystkie wasze pragnienia.


- Wszystkie? Haha! Brzmi zachęcająco! A nazbierało się trochę tych pragnień podczas naszej ostatniej podróży. Jestem Anlaf, a to Katon, Oscar i Algrad. Rashada już znasz. "Sroga pięść" - tak na nas mówią. Ale srodzy tylko kiedy trzeba. - Zażartował. - Jesteśmy grupą awanturników z całych Dzikich Krain i gwarantuję, że żaden z nas nie stroni od pięknych kobiet i mocnych trunków - zapewnił z entuzjazmem druid. - Jeżeli o mnie chodzi to chętnie spędziłbym tu sporo czasu na poznawaniu sztuki miłości. - Dodał uśmiechając się i puszczając oko do jednej z wybranek wskazanych przez Wolomoka, po czym cicho westchnął łapiąc się za skromny mieszek srebra otrzymany od grododzierżcy. - Musimy też pomyśleć o pracy aby nie nadwyrężać waszej gościnności. Znajdzie się tu jakaś robota dla doświadczonych poszukiwaczy przygód? Słyszeliśmy, o jakichś problemach z gnomami głębinowymi. Wiesz coś o tym?

Wolomok poklepał Anlafa po ramieniu w przyjacielskim geście i napił się piwa.

- Jedyny problem z gnomami głębinowymi, jaki widzę, jest taki, że nie mam do zaoferowania żadnej gnomicy, a kurduple niedługo mogą stać się moją klientelą - wyszczerzył się. - Uparliście się na pracę, co? A widzicie jak to jest. Pstryk i wielu zapracowanych człowieczków traci robotę. Z tym dajcie sobie spokój - podsumował i zerknął na wasze sakiewki. - Jaja macie pewnie bardziej naładowane niż kabzy, ale coś na to zaradzimy. A jutro, odprężeni, porozmawiamy o poważniejszych sprawach. To jak?


“Amazonki… gówno, a nie Amazonki”, myślał Oscar patrząc na rozchichotane służki. “Prawdziwe Amazonki urwałyby ci jaja i zjadły na twoich oczach, podczas gdy ty wykrwawiałbyś się powoli na śniegu”, Oscar oceniał w myślach Wolomoka. Wiedział, że z wojowniczkami pochodzącymi z jego kraju nie ma żartów. Choć wcale nie przeszkadzało mu to w napawaniu się widokami.

Blondyn chciał nawet bronić Amirę - była przecież tak samo pełnoprawnym członkiem ich wyimaginowanej grupy najemniczej jak każdy inny, jak Wolomok śmiał ubliżyć w ten sposób im wszystkim? Przy okazji może poprawiłby swój wizerunek w oczach Orichalanki, w myśl zasady, że najlepiej smakuje to, co najciężej zdobyć. Lecz skoro już nawet Rashad nie ruszył ze swym dumnym imieniem w obronie kuzynki, nie było się co wyrywać.

Kapłan już na pierwszy rzut oka nie spodobał się Skandykowi. Poczuł się nawet urażony, gdy Wolomok zakwestionował jego “sztukę miłości”. Oscar był wręcz pewien, że akurat w tym jest lepiej wyedukowany od gospodarza - wszak podróżował miesiącami z kapłanką Tama Hamy…

- Chcecie od nas coś konkretnego panie Wolomok? Bo zdaje się, że podążanie drogą zaspokajania ludzkich kobiet niespecjalnie mnie zachwyca. Nic nie wspomniałeś o kulcie owej bogini, co stawia pod znakiem zapytania wasze intencje. Czy chcecie nas przechrzcić, czy może raczej macie do nas jakąś sprawę niecierpiącą zwłoki? Jak wspomniał wcześniej mój towarzysz, nasze usługi można kupić. Jeśli jesteś zainteresowany, przedstaw ofertę. Jeśli nie, nie trać naszego i swojego czasu - Katon od czasu utraty swojej księgi był strasznie markotny. Nie zamierzał tracić ani chwili słuchając dyrdymałów jakiegoś kapłana “sztuki miłości”.

- Ależ elfie, dbam tylko o to, żebyś to ty był zaspokojony, nie kobieta. One nie mają duszy, więc nie ma czego zaspokajać - parsknął. - Jeden pokłon dziennie z rana i jedna wizyta u wybranki w miesiącu, a z pewnością nie pożałujesz.

"Szowinistyczny kult o wyrafinowaniu godnym epoki kamienia łupanego", pomyślałeś. Z drugiej strony, był to jakiś sposób na uprawianie sutenerstwa bez wyrzutów sumienia i w dodatku z błogosławieństwem jakiejś zapomnianej bogini czy półbogini. Najciekawsza w tym wszystkim musiała być psychika "wybranek". Ciekawe, czy były wśród nich prawdziwie wierzące wolontariuszki, kobiety, które musiały jakoś związać koniec z końcem czy same niewolnice i wyprane mózgi?


Rashad patrzył na Wolomoka z pobłażaniem. Po ogrodach rozkoszy, które znał z Viridistanu, w końcu największego i najwspanialszego miasta w tym świecie, ta oferta nie robiła na nim wielkiego wrażenia, chociaż… miał się już dopytać o cenę tych zachwalanych usług, lecz jego towarzysze uprzedzili go bardziej konkretnymi pytaniami.

- Jeśli wdzięki twoich… akolitek to jedyne, co ofiarujesz, oddal się a będę zadowolony… człowieku - Katon zajął się swoim kuflem zatapiając się na powrót w rozmyślaniach i planowaniu. - Tracimy tu czas…. - mruknął do Anlafa i Oskara.

Oscar z jednej strony czuł ogromną niechęć do Wolomoka, a z drugiej nie potrafił się oprzeć jego ofercie. Planował wypytać jedną ze służek o kapłana, gdy tylko będzie miał okazję pozostać z nią sam na sam.

- Spokojnie Katonie, nie będziemy się przecież po zmroku wałęsać po osadzie, prawda? Gospodarzu, jeśli tak mogę się do waść zwrócić, radzi jesteśmy i chętnie porozmawiamy też o sprawach poważniejszych, gdy będziemy wypoczęci, jak zasugerowałeś. Jednak jest nas pięciu, nawet nie licząc naszego wybrednego… to znaczy towarzysza o nieco bardziej wymagającym guście, przynajmniej dwóch z nas musiałoby podzielić się jedną z twoich wybranek - zasugerował Skandyk dość wymownie.

Rashad zaśmiał się wyniośle, chociaż w duchu zaczynał żałować że pozwolił temu całemu kapłanowi tak potraktować Amirę.

- Myślę, że nie jest to problem nie do rozwiązania, zresztą nasz elfi uczony nie ma w tej chwili głowy do spraw cielesnych… jak słusznie zauważyłeś, nie opływamy w tej chwili w bogactwa po naszej ostatniej wyprawie, lecz jest to stan przejściowy….możemy zapoznać się z wybrankami Mokmalli, a co do reszty praktyk które proponujesz… zobaczymy.

- Otóż to! - Zakrzyknął druid klepiąc dziarsko Oscara i Rashada w plecy - Wreszcie mówisz z sensem Rashad. Trzech panów chętnie pozna trzy panie. Chętne by nauczyć ich czegoś o swojej bogini. W końcu po takich przygodach coś nam się od życia należy. Prawda?

- Świetnie! - Wolomok klasnął w ręce. - Niektórzy ludzie pomagają tylko w wynajdowanu nowych wrogów, a Wolomok - tylko nowych kobiet. - Najedliście się do syta? Jeśli tak, to chodźcie. Przed nami trzy zamki do zdobycia - wskazał schody prowadzące na piętro gospody.

- Miłej zabawy… panowie. Dokończę… trunek... i wrócę do strażnicy - Katon spojrzał z obrzydzeniem w brązową taflę piwa w kubku. Po prawdzie to łowił strzępy ciekawszej rozmowy kilka stolików dalej, gdzie Amira próbowała właśnie władować się w problemy. “Co dwie różdżki to nie jedna”, pomyślał czarodziej. Nie pochwalał jej arystokratycznego napuszenia, ale nie chciał zostawić samej bądź co bądź konfraterki po fachu w razie ewentualnych problemów.

- W takim razie prowadź gospodarzu - odparł Rashad ignorując docinki Katona.

Algrad był zadowolony z dnia. Siedział na ławie w swojej nowej zbroi. Nie była jego roboty czy w ogóle krasnoludzkiej, ale solidność wykonania nawet jak na ludzi była przyzwoita.

Wolomoka na początku słuchał, ale gdy przeszedł do spraw cielesnych prychnął znacząco i skupił się na nowym kuflu piwa od gospodarza.

- To wy sobie idźcie łapać kiłę a ja tu osuszę beczułkę. - Kiwnął głową do odchodzących.

- Katonie. Zdrówko.- Uniósł kufel piwa w toaście.

- Dobrze, że naszej drugiej niewiasty nie ma. O piwo, że ten miłośnik rozpusty by sopranem śpiewał w kilka chwil. - Uśmiechnął się wystawiając zęby.



Burda "Pod Pędzącym Rydwanem"

Kilka stolików obok grupka podróżników obżerała się końskim mięsem upieczonym na miodzie z papryką i popijali wybornymi jak na tę osadę winami.

Amira słyszała, jak z twarzami bladymi jak kreda opowiadali, każdy po kolei, swoją wersję głośnego wydarzenia. Plotka sprowadzała się do postaci samotnego zbrojnego - wycieńczonego i zakrwawionego topornika - który przeszedł przez osadę, z północy na południe, z wielką skórzaną sakwą i rogiem... Bodajże zielonego smoka?


Gdy tylko usłyszała te słowa zbliżyła się do stołu zajmowanego przez podróżnych, uśmiechnęła się najczarowniej jak tylko potrafiła.

- Pozwolicie waszmościowie, że do was dołączę? Ciekawe rzeczy opowiadacie, a ja byłabym wdzięczna gdybym mogła wysłuchać waszych opowieści.

- Pozwolimy ci, ale zabrać stąd twoj wścibski nos w jednym kawałku - mężczyzna popatrzył na Amirę groźnym wzrokiem znad swojej gęstej brody.

- Taki przystojny i odważny mężczyzna, a boi pozwolić aby usiadła przy nim drobna kobietka - powiedziała przesuwając delikatnie dłonią po włosach - rozumiem, że żona ci na to nie pozwala, ale wy panowie - Amira spojrzała na pozostałych i delikatnie zatrzepotała rzęsami - nie boicie się, aż tak swoich żon? Prawda?

- Bo naszych żon - zaczął drugi, niski, o potarganej brodzie i z zepsutymi zębami - nie poznaliśmy w burdelach. - Wynocha zanim nie złoimy ci tej łuskowatej skóry - poklepał nóż za pasem.

- I coś mi się wydaje, że nie potraficie waszych żon zaspokoić i dlatego musicie z burdeli korzystać - Amira roześmiała się pełnym głosem - w sumie im się nie dziwię, bo aniście specjalnie przystojni, ani bystrzy, siedzicie tu tylko i jęzorem nawijacie po próżnicy jak stare baby a jak przychodzi podróżny o coś się zapytać to bucowata natura z was wychodzi, nic więc dziwnego, że wam nie dają - odwróciła się na pięcie, po czym odeszła kołysząc zmysłowo biodrami kierując się ku wyjściu. Uznała, że ten lokal jest plugawy i należałoby go puścić z dymem, ale jeszcze nie dzisiaj… Niemniej jednak tłumiona irytacja sprawiała, że zaczęły ją otaczać delikatne płomyki, bardzo chciała aby ktoś dał jej pretekst do działania.

- Chwileczkę, śmiała damo... - odezwał się nowy głos. Kiedy się odwróciła, raczej dzięki szczęściu niż zręczności odchyliła się przed sztyletem lecącym prosto w jej głowę. Krew spłynęła jej do ust z miejsca, w którym żelazo rozorało skórę. Niski mężczyzna wyszczerzył się jak głodna hiena.

- Nauczymy cię większej karności - Zanim Amira zdążyła cokolwiek powiedzieć, w ręku niskiego opryszka błysnął rapier. Ruszył na nią, nieprzygotowaną do ciosu, jaki zadał. Katon wypowiedział zaklęcie, lecz wystarczyło kilka sylab brodatego awanturnika, by czar spełzł na niczym. Kiedy elf spojrzał gniewnym wzrokiem na czarodzieja, zauważył, że kontury mężczyzny zaczęły się rozmywać. Dotknął osiłka siedzącego po przeciwnej stronie stołu, wypowiedział kilka słów i obaj zniknęli. No, prawie - Katon skontrował zaklęcie w odwecie. Tak czy inaczej mężczyzna wyskoczył przez okno i zachęcił dryblasa do tego samego.

Zauważywszy, że tajemniczy podróżnicy nie są skorzy do przelewania krwi (poza jednym nerwusem), Amira nakazała napastnikowi uciekać, a swój rozkaz poparła magią. Niski, ciemnowłosy szermierz w kilku skokach opuścił karczmę. Najtęższy z nich pozwolił sobie jeszcze dopić wino i zwiał. Wciągnęła głęboko powietrze, by uspokoić gwałtowne bicie serca. Słyszała szepty pozostałych gości, czuła na sobie ich spojrzenia. "Orichalcum", powtarzali ci wyglądający na górników. A może to tylko tobie się wydawało. Nikt się nie zerwał z zatłoczonej ławy, nikt nie chciał sobie psuć kolacji. Spojrzała na okno, przez które czmychnęli awanturnicy, a wraz z nimi plotka o zielonym smoku.


Amira spojrzała na towarzyszy, ponieważ wydawało się, że nic im się nie stało, otarła dłonią krew z twarzy i zapytała:

- To jeszcze po jednym piwku? - po czym spokojnie zajęła miejsce przy wspólnym stole.

- To było nierozsądne. Jeden z nich był czarodziejem. Wprawnym, skoro odparł urok czwartego kręgu. W dodatku, nie wiemy kim byli i czego tu chcieli - Katon podniecił się na chwilę w trakcie magicznego pojedynku, po którym na moment powietrze zaśmierdziało eterem. - W dodatku zwróciliśmy na siebie uwagę. Co ma dobre, i złe strony… - czarodziej podparł się pod brodę, chwycił za kubek, po czym po chwili przemyślenia odstawił go z powrotem. Napięcie powoli uchodziło z elfa, choć zerkał on uważnie po kmiotkach, oknach przybytku i drzwiach, gotowy na pierwszą oznakę niebezpieczeństwa do działania.

- Obrazili mnie, a gdy odeszłam zaatakowali od tyłu z zaskoczenia, tchórze myśleli pewnie że atakują słabą samotną kobietę ale się przeliczyli i teraz już wiedzą, że atakowanie nawet pojedynczego i osamotnionego członka Srogiej Pięści to nie jest dobry pomysł - powiedziała Amira pełnym głosem tak aby wielu mogło ją usłyszeć, po czym dodała normalnym tonem - nierozsądnym byłoby pozwolić się obrażać obcym włóczęgom, a potem zabić ciosem w plecy.

- Dziewczyno. - Wtrącił się siedzący do tej pory spokojny i uśmiechnięty Algrad.

Amira spojrzała z szacunkiem na krasnoluda.

- Radzisz sobie, ale dałaś się podejść. Co do piwka to jasne. - Mówił uśmiechnięty krasnolud pokazując na kelnerkę o kasztanowych włosach, że pusto w kuflu.

- Może gdyby nie prowokowała nieznajomych, to by w ogóle nie trzeba było nikogo przeganiać z karczmy. Ma ktoś w ogóle pomysł na rozwiązanie problemu grododzierżcy, czy tylko mi nie dawało to zasnąć?

- Daj spokój dziewczynie. Ma prawo robić co chce. Ma gorącą krew hartowaną w kuźniach życia. - Dopił ostatni łyk z kufla i wystawił nalewającej.

Amira spojrzała głęboko w oczy elfowi:

- Czy pozwalałbyś się upokarzać? Ten tam dzikus - miała na myśli Wolomoka - obrażał mnie przy wspólnym stole, nikt z was nie zareagował. Pohamowałam się i chcąc uniknąć burdy odeszłam, ci którzy uciekli mówili ciekawe rzeczy o zielonych smokach, zapytałam grzecznie czy mogę przyłączyć się do dyskusji oni nie zachowali się w sposób godny, nie będę wam przytaczać tego co mówili, bo nie warto… może rzeczywiście odpowiedziałam im niezbyt miło ale zostałam potraktowana jak ladacznica. Dziwi was więc moja reakcja? Ale i tym razem się powstrzymałam i odeszłam… zostałam zaatakowana zdradziecko od tyłu a teraz się dowiaduje, że to ja prowokuje nieznajomych…. przemyśl proszę swe słowa, gdyż obawiam się, że to co się wydarzyło w ostatnim czasie pomieszało ci zmysły, może gdyby mnie zgwałcili to też uznałbyś, że to moja wina...

Następnie obróciwszy się do niego plecami przywołała dziewkę karczemną wzrokiem i wyciągnęła w górę rękę pokazująć, że zamawia trzy piwa. Miała nadzieję, że elf przemyśli swoje zachowanie.

- Jesteśmy...w burdelu. Kobieta zaczepiająca mężczyzn w takim lokalu musi być albo prostytutką, albo kelnerką. Jeśli ktoś nie ma ochoty na… obsługę, ma prawo do prywatności. Jesteśmy na pograniczu, nie w cywilizowanym miejscu. Może nikt tu nie zna dworskich manier, a dam raczej się tu nie spotyka…- ironicznie dodał czarodziej.

- Katonie oby sprawiedliwy Mitra był świadkiem tej rozmowy i odpłacił ci słusznie i sprawiedliwie - to mówiąc Amira skłoniła głowę czyniąc znak wagi na piersi.

- Amiro. Nie doszłoby do gwałtu bo ja bym ich wychędożył puginałem. - Zasępił się z lekka brodacz. - Burdel nie burdel, ale Katonie wypadałoby mówić zamtuz i poza tym na Amiry miejscu przypierniczyłbym a nie pokojowo wychodził. Więc w sumie nienagannie się zachowała. - Dodał krasnolud.

- No a teraz dajcie sobie buziaka i golniemy piwka. - Podsumował patrząc na obydwoje wzrokiem nie tolerującym sprzeciwu.

- Resztę wyjaśnicie sobie bez publiki. - Dodał szeptem z kuflem przy wąsach.

- O nie ja z tym panem nic nie będę wyjaśniać, co miałam powiedzieć tom już powiedziała, ale piwa się chętnie napiję. Pozwolę sobie wznieść toast “za puginały - aby nam stały” - roześmiała się.

Katon pokiwał głową słysząc propozycję krasnoluda i uśmiechnął się kiedy napięcie powoli opadało. - Koleżanka łamie mi serce… taka wdzięczność. A chciałem zrobić z ciebie taką przeuroczą małpę. Chciałbym zobaczyć minę tego z rapierem… - zachichotał i posłał jej ręką ostentacyjnego buziaka. - Puginały...? Możemy wypić… - czarodziej zerknął pod stół i jakby sobie coś przypomniawszy zrobił kilka kroków w kierunku leżącego na podłodze sztyletu, którym zbir cisnął w Amirę. Chwilę mu się przyglądał po czym podał go kobiecie...

Sztylet musiał być pierwotnie wykorzystywany do... Dramatów teatralnych. Miał blokadę, której zwolnienie umożliwiało schowanie ostrza przy odgrywaniu scen morderstw i samobójstw. W rękojeści był niewielki pojemniczek na krew, wytryskiwaną na aktora w kulminacyjnym momencie. Jednak w przeciwieństwie do rekwizytów, ten egzemplarz był ostry jak prawdziwa broń.

Jeśli tajemniczy podróżnicy pochodzili z Miasta-Państwa Niezwyciężonego Suwerena, może właściciele Teatru Patrycjuszy byliby w stanie powiedzieć coś więcej, i o tym sztylecie i tożsamości awanturników. Amira pamiętała, że aktorów uczył Wilfred Tragiczny. Nie uchodził za najlepszego w teatralnym fachu, ale był powszechnie znany jako najznakomitszy pedagog.


- Twój łup… marny, ale zawsze. Wypijmy za to, bo to zdaje się pierwsza uczciwie zrabowana rzecz jaką widziałem od opuszczenia Wyspy…

- To może wypijmy za opuszczenie tej przeklętej wyspy - uniosła kufel.

- No jakby to powiedzieć... Z wami na wyspie nie byłem, ale w tym piekle i za to też bym wypił. - Krasnolud przywarł usta do kufla i do dna osuszył naczynie.

- Wypijmy - zawtórował czarodziej wznosząc kufel, choć następne toasty obiecał sobie wznosić winem.

 
__________________
[D&D 5E | Zapomniane Krainy] Megaloszek Szalonego Clutterbane’a - czekam na: Lord Melkor, Dust Mephit, Panicz, psionik
[Adventurer Conqueror King System] Saga Utraconego Królestwa - czekam na: Gladin, WOLOLOKIWOLO, Stalowy, Lord Melkor, Pliman

Ostatnio edytowane przez Lord Cluttermonkey : 05-05-2017 o 08:22.
Lord Cluttermonkey jest offline