Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 17-07-2017, 07:06   #32
Lord Cluttermonkey
 
Lord Cluttermonkey's Avatar
 
Reputacja: 1 Lord Cluttermonkey ma wspaniałą reputacjęLord Cluttermonkey ma wspaniałą reputacjęLord Cluttermonkey ma wspaniałą reputacjęLord Cluttermonkey ma wspaniałą reputacjęLord Cluttermonkey ma wspaniałą reputacjęLord Cluttermonkey ma wspaniałą reputacjęLord Cluttermonkey ma wspaniałą reputacjęLord Cluttermonkey ma wspaniałą reputacjęLord Cluttermonkey ma wspaniałą reputacjęLord Cluttermonkey ma wspaniałą reputacjęLord Cluttermonkey ma wspaniałą reputację
ZABIERAĆ KŁODY SPOD NÓG


Skaliste Kaskady
Góry Majestatyczne
Region Miasta-Państwa Niezwyciężonego Suwerena


17 Białego Wilka, fredas,
11 Ponurych Mrozów, dzień powietrza,
4433 roku BCCC


Prószy śnieg


Pożegnaliście się i wyruszyliście z Czaszkowej Skórki. Towarzyszyło wam dwudziestu magicznych rycerzy Glimmerfell i dwie awanturnice Eola. Gadatliwa Mavis zaskoczyła Rashada, zwracając mu skradzioną sakiewkę. Vylyra zaś, wierszokletka, nacierała struny oliwą, narzekając na niszczącą instrumenty wilgoć.

Od rana padało. Pokryte śniegiem szczyty lśniły krwawo czerwoną mgłą. Ziemia pod cienką warstwą śniegu była wilgotna i śliska, pełna zdradliwych korzeni i kamieni, jednak wiedzieliście, że było to najmniejsze zło, jakiego należało oczekiwać.

Strumień niedaleko traktu Rorystone na pierwszy rzut oka wydawał się spokojną rzeką. Przynajmniej w tym miejscu, w którym wyznaczał kawałek północno-zachodniej granicy Byrny. Granicy między cywilizacją ponurych i gwałtownych ludzi a dzikimi terenami niebotycznych gór, gdzie królował czerwony smok, kaleka i arcymag w jednej postaci - legendarny Analegorn.

- Nie dajcie się zwieść pozorom - przestrzegł Krieger. - Ten strumyczek to Skaliste Kaskady - wyjaśnił przeglądając się w lustrze lodowatej wody. - Będziemy wędrować jego ścianami. Urwistą, niebezpieczną ścieżką, ale też sekretną i do niedawna przez nas strzeżoną. Im dalej, tym wyżej. Tylko tutaj zbocza są takie łagodne. Ale my jesteśmy awangardą armii Glimmerfell i nie obawiamy się byle czego.

Pierwszego z dwóch planowanych dni wędrówki towarzyszył wam tylko wiatr świszczący pomiędzy wzgórzami w osobliwy sposób. Pod koniec dnia wysoko nad waszymi głowami fruwało pięć dorosłych jastrzębi. Z jakiegoś powodu nie chciały dać wam spokoju, ich złowrogie piski rozdzierały ciszę. Atmosfera niepokoju i grozy rzutowała nawet na zachowanie zwierząt.

Jeszcze przed zmierzchem dotarliście do porzuconego obozowiska, ukrytego między skałami. Jakiś anonimowy awanturnik na jednym z głazów wymalował sadzą z ogniska coś na wzór mapy. Nie byliście jednak w stanie jej zrozumieć, została zresztą częściowo zmyta przez topniejący śnieg.


Skaliste Kaskady
Góry Majestatyczne
Region Miasta-Państwa Niezwyciężonego Suwerena


18 Białego Wilka, loredas,
12 Ponurego Mrozu, dzień wody,
4433 roku BCCC


Prószy śnieg

Następnego dnia ruszyliście w stronę wielkich, szarozielonych gór z marmuru. “Dom”, powiedział jeden ze svirfneblińskich rycerzy, wdychając radośnie powietrze i spoglądając na wspaniałe szczyty. Dom - pomyśleliście - ale chyba dla górskich kozic, jęknąwszy w duchu na myśl o wspinaczce. Było ślisko, śnieg nie przestawał padać. Owinęliście się ciaśniej swoimi płaszczami i zadrżeliście. A może mieliście dreszcze z innego powodu niż chłód...?

Wkrótce szliście wąskim klifem, śliskim od pokruszonego lodu, śniegu i luźnego łupka. Po lewej stronie mieliście niemal pionową warstwę szarozielonego marmuru z nielicznymi pęknięciami i wystającymi fragmentami skały. Po prawej - przepaść. Tam, gdzie nie było naturalnej ścieżki, szliście deptakiem z drewnianych bali, a wtedy osiemdziesiąt stóp pod wami dudniły w całej okazałości Skaliste Kaskady, opryskując czeluść drobną, lodowatą mgłą. Czerwoną mgłą.


- Czyja to robota?! - wykrzyknął Krieger. Jakieś sześćdziesiąt metrów kładki poszło na dno rzeki. - Bez skrzydeł w plecakach nie przejdziemy dalej... chyba że po tej linie - wskazał sznur, który wił się przez grube żelazne pierścienie przytwierdzone do skalnej ściany.

Na odpowiedź na pytanie gnoma nie musieliście długo czekać. Nad kamienistą plażą po drugiej stronie Skalistych Kaskad leżało kilka jaskiń - w cieniu największej z nich majaczyły dwie olbrzymie sylwetki. Zachowywały się osobliwie - podeszły do wylotu groty po cichu, obserwowały w napięciu każdy wasz ruch, nie atakowały. “Giganci?”, pomyślał Katon. Ostatnim, o jakich słyszał, widok czarodzieja pobudzał ślinianki. Rozsądek podpowiadał powstrzymanie się od magicznych sztuczek.

Co robicie? Jak zamierzacie przejść przez przepaść? W jaki sposób reagujecie na pojawienie się gigantów?


Ciszę i hulający po turniach wiatr przeszył ostry dźwięk napinanej cięciwy. Eol nie namyślał się długo, ze złą miną pakując bełt do ciężkiej kuszy z ciemnego drewna. Nie uniósł jednak od razu broni; wyciągnął tylko rękę i mierząc odległość kciukiem starał się oszacować, na ile efektywna będzie wystrzelona z krawędzi półki salwa. Bo co do tego, że trzeba pozbyć się zagrożenia przed pokonywaniem długiej i niebezpiecznej trasy, nie miał żadnej wątpliwości. "W zasięgu!", pomyślał.

- Sierżancie... podzielcie ludzi po pięciu. Niech wszyscy załadują kusze - powiedział smokowiec, wpatrując się w sylwetki olbrzymów. - Przez most będziemy przechodzić małymi grupkami - jedni idą, reszta osłania, potem zmiana. Ruszamy na mój znak. Na razie nie strzelać... - nie chciał prowokować potworów za wcześnie, ale wolał być przygotowany. Z ciekawości również dał chwilę czasu awanturnikom Srogiej Pięści, czekając czy mają może jakieś inne pomysły.

- Powoli. Możemy zamienić jednego gnoma w wielką małpę. Taka bestia potrafi się wspinać, i może nas przenieść pojedynczo i chyba w miarę bezpiecznie. Po co ryzykować upadek, nie wiadomo czy ta lina wytrzyma… - czarodziej wyraził swoje obawy, proponując rozwiązanie.

Coś huknęło jak lawina spadających kamieni. Dźwięk odbił się echem niczym grzmot wśród gór. Sparaliżowani dopiero po chwili uświadomiliście sobie, że... było to tylko ziewnięcie jednego z obserwujących was gigantów.

Elf zerknął na skalną ścianę nad rozpadliną, szukając rdzawych plam krwii. Zerknął też w dół, szukając szczątków. Być może potwory czekały tylko, jak zaczną się przeprawiać i tylko czekały z atakiem. Albo były jedynie ścierwojadami, żerującymi na tych, co spadli w czasie przeprawy. Elf zaczął nabierać wątpliwości, czy rzucanie zaklęć i skomplikowana przeprawa z gigantami za plecami ma jakiś sens.

Ponure przypuszczenia czarodzieja się przypuściły - skała była pokryta w krwi. Śnieg nie dał rady jej zmyć. Jednak żadnych szczątek na dole przepaści nie było - Skaliste Kaskady musiały je porwać.

- I ile to potrwa? I tak potrzebujemy osłony, żeby mieć pewność, że te giganty nam nie zaszkodzą. - mruknął Eol, kładąc “uszy” na płask od ryku - Przygotujcie się; jak będzie wszystko w porządku, puszczę na drugą stronę krótką salwę pod nogi, żeby wiedziały, że lepiej nie podchodzić. Nawet takie bezmózgi powinny to zrozumieć.

- Kilka do kilkunastu minut. Ale nie wiadomo jak zareagują na czary. Może atak to niegłupi pomysł….. wydaje się, że specjalnie czekają aż zaczniemy przeprawę…. - mruknął elf.

- Giganci uznają taką salwę za atak, odradzam - powiedział Rashad próbując ocenić czy miałby szansę w walce z nimi - lepiej najpierw porozmawiać, oczywiście będąc gotowym do walki. Jest jeszcze jedna opcja przeprawy, nasz druid umie przywołać gigantyczne orły, one mogłyby przenieść nas w kilka minut.

- Ostatni raz ich tu nie było! - syknął pod nosem Krieger.

- I co z tego - mruknęła pod nosem Amira szykując się do rzucenia zaklęcia - nie stanowią przecież stałego elementu architektury, mają nogi to i chodzą, nic więc dziwnego, że przylazły niestety szkoda, że nie polazły gdzieś indziej.

- Dobrze, to może niech przynajmniej część z nas poleci wpierw na orlach i wyląduje za nimi. Boję się, że jak będziemy przechodzić po linie to nas spróbują zrzucić. Eol, Oscar, lecimy jako pierwsi?

- Zostaję ze swoimi ludźmi, przejdę jako ostatni. - smokowiec pokręcił głową - Jaki byłby ze mnie dowódca, jakbym pierwszy biegł w bezpieczne miejsce? Jeśli wam się uda, to ustawcie się tam - wskazał palcem na niewielki mostek spinający brzegi kanionu - W razie walki będzie łatwiej oflankować wroga. Ale... - spojrzał na Kriegera - On ma rację. Olbrzymy będa tu bruździć każdemu kolejnemu podróżnemu. Nie lepiej pozbyć ich się od razu i wyświadczyć wszystkim przysługę? Ich jaskinia może być ciekawym miejscem…

- Po prawdzie warto byłoby ich usiec … - powiedziała Amira spoglądając na Rashada - jak myślisz damy radę?

- Może klasycznie? - Elf zdjął z pleców łuk, przygotowując się do strzału - decyduj….dowódco - Katon zerknął na smokowca - mogę też pobiec do wylotu wąwozu i zerknąć magicznym wzrokiem co jest w tej jaskini.

Z jaskini dobiegł groźny, tubalny warkot. Krieger przełknął głośno ślinę. - Może gdybyśmy mieli katapulty... - szepnął do siebie.

- Droga w dół jest długa - Oscar stał pochylony nad przerażającą paszczą rozpadliny - Jak nam tu czymś dorzucą i rozpierdzielą kładkę, to wszyscy będziemy w ciemnej… - dokończył zdanie w swoim rodzimym języku. Jedynie Katon wiedział, że Skandyk nie przebierał w słowach.

- Coś musimy zrobić. - fuknął kapitan, najwidoczniej zniecierpliwiony - Czarujcie sobie co chcecie, ale na słodkie usteczka Tiamat, prędko, bo te giganty ze starości zdążą pomrzeć, a my z nimi. Zorganizuję osłonę. - odwrócił się do gnomów i wskazał ręką na kładkę.

- Ustawić się w odstępach do wyrwy, broń załadowana i w pogotowiu. Strzelać na rozkaz, ogień koncentrować na tym gigancie z czaszką krowy na szyi... Wykonać! Wy, też, dziewczyny! I każdy, kto ma coś dystansowego... - zważył w ręku kuszę, i przesunął się tak, by znaleźć się mniej więcej w połowie szeregu.

Rahnulf zaczął coraz głośniej warczeć i w całym tym zamieszaniu zauważyli to chyba tylko Oscar i Eol. Skandyk spojrzał w kierunku sugerowanym przez groźny pysk wilka - skryty w cieniu wylotu jaskini gigant podnosił wielki głaz!

Oscar krzyknął napinając cięciwę łuku:

- Uwaga! W dole!

- I tyle z kombinowania.... - Eol nie wydawał się zmartwiony, choć wszystkie mięśnie na jego ciele napięły się jak postronki. - Rozproszyć się zgodnie z planem i strzelać! Skoncentrować ogień na jednym wrogu! - ryknął na pół kanionu, podnosząc kuszę i naciskając spust. Kiedy tylko cięciwa brzęknęła, rzucił się biegiem ku wcześniej upatrzonej pozycji, by razem z gnomami utworzyć przerywaną linię strzelców. Syknął nienawistnie, gdy wystrzelony bełt odbił się od skały. Zaś Oscar wbił strzałę prosto w oczodół krowiej czaszki, jaką gigant nosił na grubym rzemieniu. Z gardłem ściśniętym strachem przed umiejętnościami strzeleckimi Skandyka olbrzym, z głazem w rękach, ukrył się w jaskini. Przynajmniej na jakiś czas.

Amira gdy tylko zobaczyła co się dzieje z zaczęła coś mruczeć pod nosem i już po chwili w stronę giganta popłynęła ognista wiązka zaś pod pod jego stopami zapłonęło ognisko.

Rashad, widząc, że drugi gigant szykuje się do ataku, nie tracił ani chwili.

- Skupmy ogień na jednym przeciwniku naraz! - krzyknął napinając łuk, widząc, że Shillen robi to samo, a pozostali szykują się do rzucania zaklęć.

Szlachcic-renegat błyskawicznie wypuścił serię strzał w garbatego olbrzyma. Wyszczerzył się drapieżnie, gdy dwie utkwiły w parszywym garbie, jeden nawet w okolicach karku przeciwnika, a krew trysnęła solidnie. Chwilę potem ten sam bydlak zawył podpalony ognistą furią Amiry, normalny przeciwnik powinien już paść od takich ran, ale w gigancie tkwiła potworna żywotność i wyjąc z bólu chwycił za głaz.


Mina mu jednak zrzedła, gdy kilka innych gigantów wybiegło z jaskini z głazami w rękach, były pośród nich nawet dzieci, równie gotowe do boju jak dorośli.

Wielkie głazy wielkości człowieka poleciały w ich stronę, rozbijając się z łomotem o kładkę. Rashad ze zgrozą usłyszał krzyki Amiry i Vylyry, które chyba upadły przygniecione głazami. Na szczęście ich magowie nie próżnowali - pojawiła się potężna fala wody Anlafa, która zmiotła garbatego olbrzyma. Potem, na komendę Eola, jak jeden mąż wystrzelili gnomi rycerze. Ich salwa dosięgła giganciego chłopca o niewinnej tłuściutkiej buzi jaką mogłoby mieć ludzkie dziecko (który jednak wraz z ze swoją siostrą rzucał przed sekundą głazem prawie równie straszliwie jak dorośli). Z wieloma bełtami kuszy w całym ciele, chłopiec splunął krwią i bez słowa zwalił się umierający na kamienną plażę.

Rashad, żądny zemsty za krzywdę kuzynki, wściekle wycelował z łuku w olbrzymią dziewczynkę z warkoczami. Zresztą nie kierował się jedynie emocjami, uznał że dziecko szybciej powalą niż dorosłego, a dorośli przecież mogą chcieć ratować dzieci zamiast atakowania awanturników. Shillen wycelowała w ten sam cel i po chwili z ramion i piersi małej gigantki trysnęła krew, w miejscu gdzie przeszyły ją strzały.

Katon obserwował giganty wynurzające się z jaskini, i tłoczące się na plaży poniżej. Wpierw obrał za cel swoich magicznych mocy giganta o stanowczo zbyt dużej przepasce na biodrach, wyglądającego na szalonego bardziej, i najpewniej niezbyt rozgarniętego. W umyśle prymitywnego stworzenia spróbował wyczarować wizję metalowego wiadra, które uciskałoby gigantowi głowę, dusząc do i oślepiając... jednak gigant zniweczył jego wysiłki uderzając się szeroką łapą w głowę, odganiając zaklęcie niczym natrętną muchę.

Wymiana strzał, zaklęć i głazów, wymierzana nad Skalistymi Kaskadami z okrutną sprawnością mogłaby trwać jeszcze długo, gdyż obie strony walczyły jak dwa stada rozszalałych wilków, zaślepione, dyszące i bezlitosne. Ten krwawy szał przerwało jednak trzeszczenie drewna - słabe, ale nasilające się z każdą sekundą. Kładka! Lekki dreszcz przebiegł po plecach Eola. Każda chwila dłużej spędzona na kłodach mogła zakończyć się lodowatą, zabójczą kąpielą w Skalistych Kaskadach. Kapitan pospiesznie wycofał svirfneblińskich kuszników z pomostu, a awanturnicy razem z nimi, zamierzając spróbować czegoś innego. W trakcie odwrotu rzucony przez olbrzyma głaz zmienił jucznego muła poszukiwaczy przygód w krwawą miazgę, a ostatnia salwa gnomów sprawiła, że potyczka zakończyła się śmiercią nie jednego, a dwóch gigantów. Zaś dogorywający zostali zaciągnięci z powrotem do jaskini przez służących im ogrów. Zapanował impas.

Eol sapnął, ostrożnie kładąc nieprzytomnego druida na ziemi i patrząc, jak wojsko Glimmerfell w karnym szyku opuszcza kładkę, wcześniej oddawszy przepisową salwę w jednego z stojących na plaży gigantów. Wrogowie też się wycofali, wlokąc za sobą rannych; na plaży pozostały tylko dwa bezwładne ciała olbrzymów... a na kładce równie bezwładny zewłok muła.

- Wszyscy bezpieczni? Musimy się przegrupować. Ustawcie się tak, żeby powitać każdego potwora, który wystawi nos z tej dziury, salwą bełtów.

Wydawszy rozkazy, zrzucił plecak i pochylił się nad rannymi, by chociaż przywrócić im przytomność. Łapy smokowca nie rozjarzały się może przyjemnym złotym blaskiem, jaki zwykle towarzyszył działaniom uzdrowicieli - bliżej im było do emanacji czarnego, tłustego ognia - ale niosły tyle samo ulgi.

Leżąca na ziemi Shillen otworzyła oczy i jęknęła czując ból w mięśniach - A niech mnie… czuję się jakby mnie cała kawaleria stratowała - spojrzała na smokowca - dzięki gadzie... znaczy Eol - posłała w jego stronę zmęczony uśmiech, po czym spróbowała się podnieść, jednak już po pierwszej próbie uznała, że chwilowo to słaby pomysł. - Rahnulf - zawołała cicho. Wilk słysząc swoje imię podniósł się z ziemi i podszedł do swej pani. Zwierzę polizało elfkę po twarzy i położyło się obok niej, wciskając wilgotny nos pod jej dłoń. Shillen zauważyła, że jego wzrok co jakiś czas ucieka w stronę leżącego nieopodal Anlafa. Przewróciła oczami i rzekła do niego - No dobrze, idź sprawdzić czy nic mu nie jest - podniosła obolałą rękę by pogłaskać wielki, kudłaty łeb wilka. Rahnulf ponownie polizał twarz swej pani, po czym wstał i potruchtał w stronę druida.

Skandycki wojownik z impetem przysiadł obok leżącej drowki.

- Następnym razem się lepiej zastanów - powiedział z uśmiechem Oscar, lekko przy tym dysząc - Bo to ramię, które tak nierozważnie odrzuciłaś, właśnie zniosło cię, będąc pod nieustającym gradem kamieni, wprost do tego bezpiecznego przytułka.

- Hmmm… - drowka zamyśliła się na chwilę - rozumiem, że teraz będziesz mi to wypominać już przy każdej możliwej okazji? - zaśmiała się cicho pod nosem, po czym skrzywiła się bo podczas tego poczuła ból w żebrach - W każdym bądź razie dzięki Skandi. Może teraz faktycznie użyczysz mi ramienia i pomożesz wstać, ale… niech Ci tylko to ramie powędruje tam gdzie nie trzeba, to obiecuję, że twoi potomkowie będą mówić o tobie Oscar jednoręki - uśmiechnęła się dziko do skandyka.

- Kaiiiiiiiiiiij!, Kaiiiiiiiiij! - zakwilił Katon zmieniony w wielkiego orła po czym przysiadł na skale w wąwozie, poprawiając dziobem pióra i targając co jakiś czas łbem.

Tymczasem Mavis, która ze starcia wyszła bez szwanku (choć widocznie przestraszona), wychyliła się z bezpiecznego gruntu w stronę muła i coś tam kombinowała, wystawiając trochę do przodu język i mierząc odległość palcami.

- Głupio byłoby zostawiać tyle dobra tam, nie? - spytała Rashada niezobowiązująco, pokazując na martwe zwierzę - Macie może linkę z kotwiczką? Myślę, że dałabym radę tam dorzucić i zaczepić ją o któryś z juków. Jakiś silny chłop... - spojrzała na wojownika znacząco - mógłby potem przeciągnąć muła bliżej. Szkoda zwierzaka, ale zapasów bardziej...

Rashad, wpatrujący się w leżące na plaży trupy dwóch gigantów obrócił dzikie spojrzenie w stronę Mavis, po czym jego wzrok złagodniał, uśmiechnął się lekko i uspokajająco otoczył ją ramieniem.

- Świetny pomysł, Oscar, Eol pomożecie mi? - krzyknął sięgając po linę.

- Pytanie też czy damy rady dobić te giganty, mocno dostały ale my trochę też...na orłach byśmy przelecieli…

Eol coś tam niegrzecznie odburknął, zajęty oglądaniem nieprzytomnej Vylyry; najwidoczniej nie zamierzał iść na rękę Rashadowi nawet w tak drobnej sprawie. Mavis wzruszyła ramionami i delikatnie uwolniwszy się z objęć wojownika wzięła od towarzyszy linę i kotwiczkę. Koniec przywiązała sobie do pasa, żeby w razie chybienia nie stracić sprzętu.

- Głowy nisko! - zaśmiała się, kręcąc hakami nad sobą. Wyczekała odpowiedni moment i puściła linę, celując tak, by kotwiczka zaczepiła się solidnie o juki muła.

- No, to bierzmy się za to - Oscar wstał i wykonał kilka krążeń ramionami, rozgrzewając je do pracy - Bez muła droga będzie zdecydowanie cięższa, ale szkoda będzie zostawić żarło leżeć. Inna sprawa, co nas obchodzą ci giganci? Anlaf zaraz się nam wyliże i przelecimy dalej na jego magicznych stworzonkach.

Przeciągnięcie muła po kłodach było pracą ciężką, nie cięższą jednak od pokonywania codziennie wielu mil bez zwierzęcia jucznego. Po wysiłku poczuliście wyraźną ulgę. Chwilę odetchnęliście i zabraliście się do podzielenia zawartością juków. Nie minął kwadrans, a byliście gotowi do dalszej drogi. Svirfnebli szeptali ponuro między sobą - olbrzymy obserwowały przełęcz z jaskini.

- Przed nami jeszcze jakieś dwie godziny drogi - powiedział Krieger. - Spieszyć się nie musimy, powinniśmy dojść przed zmrokiem - powiedział optymistycznie. Nazbyt. - Zakładając, że przejdziemy przez tą cholerną kładkę...


Druid z trudem podniósł się na nogi podpierając się jedną ręką o skałę a drugą o wielkiego wilka, który jeszcze przed chwilą lizał jego twarz z zaschniętej krwi. - Rahnulf! A już się bałem, że mnie ukamienują te giganty. Chyba jestem winny komuś podziękowania. - Rzekł spoglądając na Eola. - Wyrazy uznania panie Eoldriereit, w takich sytuacjach ujawnia się prawdziwy charakter - powiedział z uśmiechem wyciągając dłoń do wojownika. - Kiedy ruszył się jednak gwałtowniej przeszedł mu po twarzy grymas bólu. - Cholerne giganty, mają niezłe oko. Kto to widział, żeby tak dobrze celować takimi skałami - trzymając jemiołę trzęsącymi się jeszcze lekko rękoma zakreślił w powietrzu znaki leczącego zaklęcia i wyczarował sporą garść magicznych jagód dzieląc je między siebie, Shilllen i Eola - to dla twojej towarzyszki - rzekł kiwając głową w stronę Vylyry. - Powinno jej trochę pomóc.

- To tylko niewielka częśc spłatu mojego długu, nie ma o czym mówić. - Eol kłapnął niby skromnie paszczą, ale widać było, że słowa druida sprawiły mu dużą przyjemność. Wziął zaczarowane owoce i wcisnął je rękę Vylyry.

Bardka bez entuzjazmu przyjęła podarowane owoce i zmusiła się, żeby je przeżuć Jednak w miarę tego, jak magia zawarta w jagodach przywracała jej siły, jej mina zmieniła się z cierpiętniczej na dość zaskoczoną. Na koniec nawet zdecydowała się wykrztusić z siebie ciche “dziękuję”.

- Dzięki Anlaf - drowka z uśmiechem powiedziała do druida. - To już drugi raz kiedy mi je dajesz, chyba muszę u ciebie jakąś umowę o bycie stałym klientem podpisać - zaśmiała się głaszcząc przy tym łeb Rahnulfa, który oblizywał pysk ze wzrokiem wbitym w trzymającą jagody rękę druida.

- Katon i orły Anlafa mogą nas przenieść nad jaskinią - stwierdził Rashad czujnie rozglądając się - pytanie czy chcemy dobijać te giganty, myślicie że jakiś skarb mogą mieć?

- Kto wie - Amira westchnęła cicho.

- Skarb skarbem, ale to sprawa misji i... honoru. - prychnął Czarna Łuska - Nie puścimy przecież płazem tym monstrom naszych ran i zdradzieckiego ataku! Nawet jeśli teraz im odpuścimy, mogą pójść za nami... i zaatakować w każdym, mniej korzystnym momencie. A jeśli jednak nie, weźmiecie na swoje sumienie wszystkich kolejnych podróżnych, którzy skończą w żołądkach tych bestii, jeśli nieostrożnie zabłąkają się na to przejście? Naprawdę jesteście aż tak bezduszni i tak gardzicie życiem innych myślących i czujących istot?! - zapytał dramatycznie, z naganą przypatrując się drużynie.

Na twarz Oscara znów wpełzł głupkowaty uśmiech:

- Cóż… tak - stwierdził szczerząc się - Choć wizja śledzących naszą wyprawę gigantów jest faktycznie nieciekawa. Dla własnego bezpieczeństwa musielibyśmy się ich pozbyć... - Skandyk analizował całą sytuację jeszcze raz.

- Nikt nie jest idealny - wzruszyła ramionami Shillen. - Jesteśmy najemnikami, a nie rycerzami ratującymi damy w opałach. O ile dobicie ich dla własnego bezpieczeństwa jeszcze mnie przekonuje do podjęcia kolejnej walki z nimi, to ryzyko zostania po raz kolejny obrzuconą salwą kamieni dla komfortu następnych którzy będą przebywać ten szlak nie jest dla mnie zbyt wielką motywacją.
Katon zakwilił jeszcze raz, trzepocząc skrzydłami. Jedynie Anlaf który rozumiał zachowanie zwierząt wszelakich mógłby dostrzec w oczach wielkiego orła błysk rozbawienia, a po trzepocie i ruchach łba fakt, że czarodziej po prostu śmiał się do rozpuku z całej sytuacji.

Rashad obrzucił smoczego rycerza zirytowanym spojrzeniem, zaciskając pięść.

-Ty nam o honorze kazań nie praw, jak widzisz nasze strzały i magia odplaciły tym przerośniętym prostakom za zaatakowanie nas, dwa truchła tam gniją, a kilku może nie przeżyć lekcji której im udzieliliśmy. Naszą misją jest dotarcie do Glimmerfell, nie polowanie na olbrzymy ale zgadzam się że pokonanie ich bez strat byłoby korzystne, masz jakiś plan? Możemy jak mówiłem przeprawić się magicznie na orłach, Amira może też zmienić jednego z nas w małpę nie mniejszą od tych gigantów.

- A może ci giganci jak ich jeszcze trochę nastraszymy sami nas przepuszczą? Nasz czarny rycerz mógłby tam na Katonie przelecieć i im ultimatum postawić… - dodał po chwili Rashad.

Eol spojrzał w górę, na siedzącego w pobliżu ptaka, a potem na kamienistą plażę w dole; nie wydawał się być przekonany.

- Czy takie prymitywne rasy w ogóle rozumieją, co się do nich mówi? - spytał z pogardą - Mogę tam iść... znaczy lecieć... ale przecież takie bestie nie wiedzą pewnie co to dyplomacja i nietykalność posłańca. Ogniem je trzeba wykurzyć i mieczem wyciąć, a nie bawić się w rozmowy. Doświadczyliśmy już, jak reagują na przyjacielskie podejście...

- Przed chwilą chciałeś prowadzić na nich atak pomimo ich dobrej pozycji obronnej - odpowiedział Rashad z nutą ironii - zapewnimy ci przecież rycerzu wsparcie magią i strzałami, gdyby to tałatajstwo śmiało się nam dalej opierać. A nawet prymitywna rasa może troszczyć się o bezpieczeństwo swoje i swoich dzieci.

- Prymitywna rasa na bezpieczeństwo nie zasługuje. - Eol spojrzał na Rashada krzywo - Słabi zasługują tylko na wymarcie albo niewolę. Ale nie potrzebuję żadnego “wsparcia” żeby iść tam i oznajmić im to prosto w twarz. Użycz mi swoich skrzydeł, Katonie! - zamocował porządnie broń przy pasie i ustawił się tak, by ptak go mógł łatwo podnieść.

Czarodziej, wciąż przemieniony w orła uderzył mocno skrzydłami, obalając przy okazji co bliższe gnomy, po czym z gracją wzbił się w powietrze, chwycił szponami paladyna za jego obszerne plecy niczym jakiegoś kozła, i wolno poszybował w dół, wprost na kamienistą plażę, szerokim łukiem omijając jednak wejście do jaskini, aby giganty nie były w stanie bezpośrednio razić ich głazami. Wypuścił ze szponów smokowca niemalże nad samą plażą, po czym odfrunął na pobliską skałę nad wejściem do jaskini gigantów, przekrzywiając głowę i łypiąc ptasim okiem.

Kiedy po krótkim locie Eol znalazł się z ulgą na ziemi, zadbał o to, by przyjąć jak najbardziej imponującą postawę; za jego plecami, na wysokiej półce, drużyna gnomów prezentowała swój śmiercionośny oręż wymierzony w otwór jaskini. Czarna Łuska nabrał powietrza w płuca i ryknął, ile mu Tiamat siły dała:

- Jam jest Eoldriereit Czarna Łuska, piąty tego imienia, kapitan Thunderhold, wódz svirfnebli, potomek wielkiego Ancalagona, kapłan-wojownik Tiamat! Stoję na progu waszych drzwi, a ze mną śmierć i strach! Jeśli chcecie ocalić siebie, i swoje dzieci, niech wyjdzie tu wasz wódz i ukorzy się przed moją potęgą!

Ogr basowym głosem przetłumaczył słowa Eola na język olbrzymów, oczywiście w wielkim skrócie, pomijając tytuły smokowca. Echo jaskini niosło nerwowe szepty, które mógł usłyszeć tylko Eol. Skaliste Kaskady zagłuszały napięte negocjacje, wobec czego stojący na kładce mogli tylko zgadywać, jakie słowa padają na kamienistej plaży.

- Szefowa nie wyjdzie! - oznajmił ogr. - Za gruba, nie przeciśnie się. Nawet chodzić nie może. Mówcie, czego chcecie! Przetłumaczę słowa jednemu z jej chłopów!

Poliandryczne plemię gigantów? Robiło się coraz ciekawiej...


O ile Eol lubił “trochę” dramatyzmu i pompatyczności w momentach, kiedy mógł błysnąć, to w negocjacjach był nieoczekiwanie zwięzły i pragmatyczny. W oszczędnych słowach przedstawił olbrzymowi propozycję awanturników: giganci mieli zaprzestać atakowania podróżnych (a tym samym umożliwić i drużynie, i innym wędrującym tym szlakiem przejście), naprawić zniszczoną kładkę i opłacić trybut. Jeśli nie - zagroził - to kompania nigdzie się nie spieszy i może rozłożyć się obozem na kładce, strzelając do każdego, kto wychyli nos z jaskini - dopóki wszyscy jej mieszkańcy nie pomrą w cierpieniach z głodu.

Katon zakwilił,kwitując wypowiedź smokowca niczym czyhający na skale sęp. Kwilenie było długie,, żałobne, i nie przynoszące gigantom nadziei.

- Jeśli dopełnicie swojej części umowy - zaznaczył na koniec - I pozostaniecie jej wierni, macie moje słowo. Ofiaruję wam protekcję i jeśli ktoś będzie się wam naprzykrzał, dopilnuję, żeby za to odpowiedział.

- Nie strzelać!

Raz i dwa z jaskini wychylił się potworny pysk. Kiedy poczuł się względnie bezpiecznie, wychudzony ogr wyszedł z ciemności, dźwigając drewnianą skrzynię na barku. W drugiej ręce trzymał tarczę, którą się osłaniał. Położył daninę u stóp Eola - skrzynka wypełniona była najróżniejszymi kosztownościami. Świeciło złoto, srebro, rubiny i jadeit w formach mis, pucharów, branzolet.

- Nie umiemy naprawić kładki. Jak kogoś tu przyślecie, no to pomożemy - przekazał już cofając się strachliwie do tyłu.


Smokowiec rzucił pobieżnie okiem na zawartość skrzyni i wysunął zadowolony język. Sam widok przestraszonego ogra łechtał jego dumę, ale zdobyte skarby też mile karmiły jego oczy. Nie pogardziłby gigancim sługą, skoro muł im padł, ale skoro nie ma tego, co się lubi...

- Przyślemy za jakiś czas. Bądźcie pewni. - powiedział wyniośle - To wystarczy, by opłacić wasze życia. Ale jeśli ktokolwiek więcej zostanie przez was napadnięty... - zawiesił głos - To opłacicie to swoim życiem! - zagroził na koniec. Nie spuszczając oczu z ogra, ostrożnie pochylił się po skrzynię.

 
__________________
[D&D 5E | Zapomniane Krainy] Megaloszek Szalonego Clutterbane’a - czekam na: Lord Melkor, Dust Mephit, Panicz, psionik
[Adventurer Conqueror King System] Saga Utraconego Królestwa - czekam na: Gladin, WOLOLOKIWOLO, Stalowy, Lord Melkor

Ostatnio edytowane przez Lord Cluttermonkey : 31-07-2017 o 08:08.
Lord Cluttermonkey jest offline