Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 31-07-2017, 08:47   #33
Lord Cluttermonkey
 
Lord Cluttermonkey's Avatar
 
Reputacja: 1 Lord Cluttermonkey ma wspaniałą reputacjęLord Cluttermonkey ma wspaniałą reputacjęLord Cluttermonkey ma wspaniałą reputacjęLord Cluttermonkey ma wspaniałą reputacjęLord Cluttermonkey ma wspaniałą reputacjęLord Cluttermonkey ma wspaniałą reputacjęLord Cluttermonkey ma wspaniałą reputacjęLord Cluttermonkey ma wspaniałą reputacjęLord Cluttermonkey ma wspaniałą reputacjęLord Cluttermonkey ma wspaniałą reputacjęLord Cluttermonkey ma wspaniałą reputację
GRZYBOBRANIE

W trakcie dalszej wędrówki przez szaro-zielone ściany Skalistych Kaskad wywiązała się ożywiona dyskusja, a raczej zainicjowana przez awanturników zgaduj-zgadula na temat obrzędów pogrzebowych svirfnebli, wyraźnie niechętnie podjęta przez towarzyszących wam wojowników. Opowiadali o swych zwyczajach zdawkowo, unikając, jak to gnomy, ponurych, posępnych tematów. Eol po miłości głębinowców do klejnotów wyobrażał sobie, że królowe i królowie Glimmerfell spoczywają w grobowcach, które same w sobie są dziełami rzemieślniczej sztuki, skarbcami pełnymi złota i klejnotów. Musiała się zawieść, kiedy od słowa do słowa okazało się, że svirfnebli z Glimmerfell chowają zmarłych nago, w miękkiej, omszonej ziemi podmrocznego lasu, w którym nienaturalnie wielkie grzyby zastępowały drzewa, a cała ceremonia ograniczała się zwykle do wspomnienia najzabawniejszych wybryków chowanego.

- Pamiętacie, jak dworski kucharz, jak on się nazywał... Ten przed Durthmeckiem, wiecie... Schnelteck! Jak Schnelteck podał na stół króla Kronthuda kokatryksa? - podjął Krieger. - Cudował i cudował, ale mięso było i tak niedopieczone. Król zamienił się w kamienny posąg, tak jak ucztował, z widelcem przy ustach i pucharem w ręku. Nie minęła godzina, a rozległa się wrzawa. Piechurzy i gnomy wiwatowali na cześć nowego króla, Ardina, a posąg Kronthuda jakieś urwisy wymalowały w najcudaczniejsze wzorki. Jakie było zdziwienie Ardina, jak po niespełna dniu król Kronthud... No, odkamieniał.

- A co mu domalowali, to zostało na jego skórze - przypomniał inny z rycerzy ku uciesze głębinowców.

- Biedny król Ardin, długo czekał na swoją koronację - kontynuował Belwar, magiczny rycerz, który na twarzach pozostałych wymalował barwy wojenne zielono-purpurowymi farbami. - Jakiś czas po incydencie z kokatryksem król Kronthud zjadł czarny pudding. Zwykle podobne ekscesy kończą się śmiercią żarł... smakosza, ale w tym przypadku śluz musiał wejść z nim w jakąś współpracę, symbiozę. Od tamtego czasu król Kronthud nie chorował, a żył i żył... Żyłby i dobre pięćset lat! - gdzie svirfnebli zwykle dożywali dwustu pięćdziesięciu, jeśli byli wystarczająco sprytni, by tyle przeżyć w niegościnnym Podmroku.

- A po śmierci sam stał się puddingiem - dodał któryś z rycerzy.

- Smacznego - na podsumowanie Kriegera oddział wybuchł śmiechem.

Podobno grzyby nekropolii były pokryte oczami i wyciekały z nich niebezpieczne, a nieraz i inteligentne śluzy, co miało odstraszać hieny cmentarne i drapieżników. Tyle niewiarygodności w jednym zdaniu brzmiało bardziej jak kolejna sztuczka iluzyjna głębinowców niż rzeczywistość. Nie uwierzycie póki nie zobaczycie na własne oczy.

A jeśli już mówimy o iluzjach - wejście do tuneli prowadzących do podziemnego cmentarzyska niczym nie różniło się w wyglądzie od szaro-zielonych marmurowych skał otaczających Skaliste Kaskady. Jednak Krieger instynktownie wiedział, że to nie dzieło natury, tylko gnomich rąk. Magiczni rycerze z Glimmerfell złapali za ciężkie młoty i zabrali się do kucia oblodzonej skały, kiedy Anlaf, Shillen i Vylyra lizali się z ran, a pozostali odpoczywali po forsownym marszu.

Młoty rytmicznie uderzały w skałę, kiedy Rahnulf warknął ostrzegawczo. Poczuliście nerwowe mrowienie na całych ciałach. Zaczęliście śledzić wzrokiem siedem skradających się sylwetek, gdzieś w odległości sześciuset stóp.

- Troglodyci! - syknęła Shillen, rozpoznając potwory bardziej dzięki swoim nadnaturalnym zdolnościom niż wzrokowi. - Nie odważą się zaatakować liczniejszych.



Troglodyci z Gór Majestatycznych, nieznane plemię

I faktycznie, wycofali się. Zaczęliście się zastanawiać, co tu robili. Na pewno nie mieli legowiska w pobliżu, nie byli to ani wartownicy, ani patrol. Ocaleńcy z jakiejś bitwy? Myśliwi? Pościg? Może planowali wziąć was w zasadzkę?

- Nie więcej niż dziesięć mil dzieli nas od Smoczej Góry - powiedział Krieger, ocierając pot z czoła - ale oni nadchodzili przecież z innego kierunku... - Tak, góry Analegorna. I tak mamy szczęście, że żaden jego poplecznik nas nie zwęszył.

Kamienna ściana ustąpiła, zeszliście wreszcie pod ziemię. Korytarze tej jaskini, na pierwszy rzut oka nie do odróżnienia od innych grot, prowadziły do tajemnego świata, który tętnił życiem niczym powierzchnia Rhadamantii, mimo że jego niebem był nieczuły kamień i mimo że słońce nigdy nie docierało tu ze swymi promieniami ciepła i życia. Dla Shillen i svirfnebli był to jak powrót do ojczyzny. Pozostałym oświetlone pochodniami i magicznymi sztuczkami ściany zdawały się pokazywać obojętność śmierci. Jakby chciały zasugerować, że to nie wasz świat.


"Grzybowa Nekropolia" Glimmerfell
Podmrok pod Górami Majestatycznymi
Region Miasta-Państwa Niezwyciężonego Suwerena

17 Białego Wilka, fredas,
11 Ponurych Mrozów, dzień powietrza,
4433 roku BCCC

Svirfnebli nie kłamali. Belwar odgonił rycerza, który wtykał palec w oko grzyba ku uciesze kilku wesołków. Organ na grubej szypułce mrugał beznamiętnie i machinalnie przy każdym szturchnięciu. Wojownicy celowali kuszami w kapelusze wielkich grzybów - łatwo było się na nich ukryć odludkom, szaleńcom, goblinom i włóczęgom.

- W naszym klanie było kilku pustelników, którzy potrafili spoglądać oczami Wszystkowidzących Grzybów - powiedział Krieger, sprawdzając kuszę. Wyprostował się mimo zmęczenia. - To gdzie teraz? Jaki mamy cel? - pytał się. - Tunele stąd mogą nas doprowadzić albo do naszych kopalni jadeitu, albo do koryta rzeki Laetan, która zalewa nasze miasto. Z obu tych miejsc możemy dostać się do Glimmerfell. A z Glimmerfell... - gnom pokręcił głową, uświadamiając sobie mnogość możliwości. - Bogowie, wszędzie. Łatwiej mi będzie wskazać, gdy powiecie, co chcemy w pierwszej kolejności osiągnąć. Bylebyśmy stąd szybko ruszyli. Cmentarzyska to miejsca dobre tylko dla smutasów.


- Jak duże są grobowce? I ile godzin marszu stąd do jednego i drugiego punktu? - spytał Eol, sapiąc i z ulgą zrzucając z ramion przeładowany plecak. Ciężki bagaż, dodatkowe racje żywnościowe, w końcu ciężka płyta i tarcza - to wszystko sprawiło, że smokowiec porządnie się zmęczył marszem. Czemu ci przeklęci giganci musieli ubić im akurat muła...

Katon zerknął na smokowca. - Gnomi król wspominał coś o sześciu milach. Najpewniej zna swoje królestwo i nie kłamał - czarodziej spojrzał pytająco na Kriegera. Gnom przytaknął.

- Proponowałbym jak najszybszy marsz do Glimmerfell. Jak rozumiem te kopalnie jadeitu są gdzieś na obrzeżach miasta? - elf wolał się upewnić co do kierunku. Kiedy widział gwiazdy, nawigowanie wydawało się łatwiejsze. Tu było ciasno, ciemno i wilgotno.

- Z kopalni do Glimmerfell są jakieś trzy mile drogi - wyjaśnił Krieger.

Amira spojrzała na czarodzieja i skinęła głową:

- Masz rację warto byłoby pospieszyć do celu podróży - nie była zbyt szczęśliwa, że musi poprzeć Katona, ale nie podobał jej się błysk w oczach Eola gdy pytał o grobowce ich aktualnych sojuszników, tak jakby nie można było do nich zajrzeć w drodze powrotnej.*

Rashad z fascynacją rozglądał się po nieznanym sobie świecie, rozświetlając podziemny mrok szmaragdowym blaskiem bijącym z jego rapiera. Zadumał się nieco na wzmiankę o Analegornie, wprawdzie pośród przodków jego i Amiry była starożytna czerwona smoczyca Scratharessar, ale jego ostatnie spotkanie ze smokiem skończyło się dla niego zgubą…

- Mieliście jakiekolwiek kontakty ze sługami Analegorna? - Zapytał się gnomów - Jest prawdopodobne, że on również nie chciałby zwycięstwa Białego Króla. Może moglibyśmy też porozmawiać z tymi troglodytami albo ich przesłuchać, jeżeli uciekają przed ghulami mogą mieć użyteczną wiedzę.

- My? Żadnego. Dobrzy jesteśmy w chowanego - odparł Belwar. - No... Byliśmy.

- Powinniśmy odpocząć, poszukajmy jakiegoś miejsca na obóz, może w kopalni? Stamtąd możemy zrobić zwiad do Glimmerfell, ocenić jakie siły wroga tam się znajdują. - Dodał po chwili, starając się zaczerpnąć oddech. Zaczynał już tęsknić za świeżym powietrzem.

- Odpocznijmy gdziekolwiek. Od tych ciężkich pakunków rośnie mi już garb - syknął pod nosem Oddo z cierpiętniczą miną.

Shillen szła bez słowa rozglądając się tylko po korytarzach jaskini i przypominając sobie chwile kiedy podziemia były jej domem. Uśmiechnęła się pod nosem, ponieważ nie wierzyła, że będzie miała okazję wrócić. Drowka była tak zafascynowana tym, że po ponad 10 latach znów znajduje się w naturalnym dla siebie środowisku, że w ogóle nie zwracała uwagi na to o czym rozmawiają jej towarzysze. - Dom… - szepnęła ledwo słyszalnie i odetchnęła głęboko czując w piersiach chłodne jaskiniowe powietrze.

Katon dumał nad korzystniejszą drogą - Król wspomniał coś o rzece, która zalała miasto. Oraz o jakichś solnych tunelach? W sumie nawet jeśli dojdziemy do Glimmerfell, nie ma pewności czy damy radę tam wejść, skoro jest zalane. Co to za solne tunele i dokąd prowadzą, poza jadeitową kopalnią? Czy można nimi dotrzeć do koryta rzeki Laetan? Powiedzmy w miarę szybko, w przypadku gdyby Glimmerfell zostało zalane w jakimś znacznym stopniu? Jeśli byłeś w Glimmerfel w czasie ataku, powiedz coś więcej, bo jeśli spod Glimmerfell będziemy musieli się cofać, stracimy czas.

Krieger wyjaśniał ze zniecierpliwioną miną:

- Solne tunele prowadzą do kopalni jadeitu, a dalej do drowiego Ylesh Nahei i jeszcze dalej do Czarnego Morza - na wspomnienie Ylesh Nahei Shillen poczuła nerwowe mrowienie.

- Glimmerfell jest zatopione przez Laetan. Rzeka została umyślnie przekierowana przez ghule i jeśli chcemy coś z tym zrobić, wędrówka do kopalni będzie drogą naokoło, bo Laetan nie płynie dalej do jadeitowych kopalni.


Katon kiwnął głową. - Chyba nie mamy wyboru. Jeśli Glimmerfell jest zatopione, należałoby wpierw znaleźć koryto rzeki Laetan, zlokalizować miejsce, gdzie rzeka została przekierowana na miasto i najpewniej zniszczyć tamę, którą tam prawdopodobnie zbudowano. Co prawda Anlaf dysponuje mocami, które pozwalają na eksplorację miasta pod wodą, ale nie wiem czy wystarczy jego mocy dla całej naszej grupy… - elf spojrzał pytająco na Anlafa. Co prawda przekierowywanie rzeki tamą było powszechnie stosowaną strategią wojenną, polegała raczej ona na odcięciu od niej fosy zdobywanego zamku. Tu był Podmrok, i czarodziej zanotował sobie kolejną ciekawostkę o walce w Podmroku.

- Jeśli miasto zostało zatopione… nie zostało splądrowane? - Katon głośno myślał nad możliwościami - w sumie to ma sens. W końcu ghule to trupy… może nie zależy im na skarbach, a na żywych istotach?

- Prędzej na obiedzie - podsumował Krieger.

- Może jakby Anlaf rzucił to zaklęcie na chociaż część z nas to może znaleźlibyśmy w Glimmerfell coś co mogłoby się nam przydać - rzuciła elfka, jednak bardziej niż przy Gimmerfell jej myśli błądziły przy Ylesh Nahei. Zastanawiała się jak dzisiaj wygląda jej rodzime miasto i czy zostało całkowicie opuszczone przez jej kuzynkę i prowadzoną przez nią enklawę czy może jednak ktoś tam jeszcze został.

- Zakładacie, że Podmrok jest niezamieszkany... - Eol uniósł brew z kpiną. - I nikogo nie ma ani w kopalni, ani przy tamie, ani w mieście. Nie muszą wcale to być ghule, ale innych stworów tu dość. Jesteśmy zmęczeni i ranni, pozbawieni magii. Co zrobimy, jeśli w którymkolwiek z tamtych miejsc napotkamy silny opór? - spytał retorycznie. - Grobowce wyglądają na bezpieczne. Przygotujmy tu tymczasowy obóz, wyliżmy się z ran i porządnie wyśpijmy... poszukajmy też wody, bo potem może być z tym trudno. Wypoczęci ruszamy dalej następnego dnia i wtedy rozniesiemy każdego wroga na strzępy - uderzył pięścią w otwartą dłoń. - Teraz... co najwyżej możemy zemdleć po drodze...

Elfka wyrwała się z swego zamyślenia. - Nikt nie mówi że mamy już teraz na hura biec do Gimmerfell czy gdziekolwiek indziej. Też jestem za odpoczynkiem, ale planować co dalej już można - obrzuciła smokowca obojętnym spojrzeniem.

- To planujecie. Ja tu jestem od walczenia, nie od gadania! - Czarna Łuska wyszczerzył kły. - Rozbijamy tu tymczasowy obóz, ale przydałoby się znaleźć miejsce, gdzie możemy ufortyfikować się na trwałe. Chwilę tu pod ziemią spędzimy... - rzucił beztrosko, wywołując wyraźny dyskomfort w swoich dwóch pomagierkach.

- Zdejmijcie plecaki, zostawcie je tu na kupie pod opieką reszty - wydał rozkazy gnomom. - Ustawcie się w linię co dwie stopy od ściany do ściany i idziemy powoli naprzód. Kusze w pogotowiu, jeśli ktoś coś zauważy ciekawego, stopuje oddział. Wykonać! - ustawił się w środku linii i zaczął postępować w głąb grobowca, zostawiając resztę awanturników pogrążonych w rozmowie.

- A powiesz nam Eolu, dokąd udamy się po odpoczynku? Bo jesteś jak wspomniałeś wojownikiem, a tacy nie zajmują się magią i może pewne… szczegóły ci umknęły. My zaś wolelibyśmy wiedzieć, czy mamy przygotować zaklęcia do poradzenia sobie z wodą i zalanym pomieszczeniem, czy jedynie do ostrej walki z sługusami mroku? A może szykujemy się do skrytej akcji i przydałyby się iluzje? - Katon szyderczo zagadnął smokowca - możesz potraktować czarodzieja jako wojownika, o ile uzmysłowisz sobie, że jego czary to… rynsztunek, który przed ewentualną bitwą należy przygotować tak, jak robi to wojownik. Potrzebujemy owego planowania już teraz, aby wiedzieć jak mamy dobrze was wesprzeć.

- To gadajcie i planujcie. Ja idę przygotować nam bezpieczny sen - prychnął wojownik, unosząc wyżej tarczę i lekko odgarniając szablą jakieś małe skupisko grzybów.

- Jak na generała to nasza gadzina coś mało myśli - drowka szepnęła pośmiewnie do elfa.

- Szzzzzz - elf podniósł palec do ust i cicho odpowiedział: - Niech idzie. W końcu on tu jest od walczenia - czarodziej uśmiechnął się rozbawiony.

- Tutaj! Mam coś - krzyknął Belwar, odgarniając coś nogą.

Oscar, który dotychczas zajmował się układaniem plecaków, rzucił trzymane przez siebie rzeczy na ziemię i z szablami w rękach podbiegł do gnoma. Chcąc zaspokoić ciekawość, zajrzał wojownikowi przez ramię.

Drowka słysząc wołanie gnoma spojrzała w jego kierunku po czym powoli podeszła do niego. Rahnulf, który przed chwilą leżał na kamiennej ziemi, podniósł zaciekawiony łeb, po czym wstał i ruszył za swą panią.

Belwar schylił się i podniósł z ziemi białą, człekokształtną czaszkę o nienaturalnie długich kłach.

- Nawet kuzynostwo Kriegera nie jest takie brzydkie - powiedział, obracając znalezisko w drobniutkich dłoniach.

O wilku mowa.

- Hej, tutaj też coś znalazłem! - krzyknął wspomniany Krieger.


- Co to może być za stworzenie? - Rashad zastanawiał się podchodząc do Kriegera. Rozglądał się przy magicznym świetle, czujny na czyhające w podziemnym mroku zagrożenia.

- Ghul Rashadzie Al-Maalthir... - elf patrzył na trzymaną przez gnoma czaszkę z błyskiem w swoich złotych oczach. - Inteligentny ghul, o których wspominał gnomi król. A więc te bajdurzenia o Białym Królestwie to prawda. Liczyłem, że nie - czarodziej zacisnął pięść na rękojeści krótkiego miecza, walcząc ze zdenerwowaniem.

- Tfu! - splunął Anlaf pod nogi - parszywe plugastwo. I jeszcze inteligentne. Nie łatwo będzie się z nimi mierzyć. Mogę wyprawić wszystkich pod wodę - dodał zwracając się do Katona. - jednak przy tylu osobach inkantacje zajmą kilka godzin. - Po czym patrząc na czaszkę zamyślił się przez chwilę ponuro i rzekł do siebie jakby głośno myśląc. - Hmm, umarli nie potrzebują powietrza, a pod wodą bełty i strzały będą bezużyteczne

- Wiem. Tu musisz zadecydować. Inaczej sensowniej będzie wpierw… osuszyć jakoś Glimmerfell. Tak czy siak czeka nas walka - czarodziej kiwnął głową, zdając się na mądrość druida.

Kiedy Rashad podszedł do Kriegera, gnom pokazał kuszą stertę wykopanych kości:

- Ghule... One tu by...

Niespodzianie Krieger zniknął. Zapadł się pod ziemię. Tak jakby wpadł do wilczego dołu. Viridistańczyk usłyszał tylko dziwne, obrzydliwe ciamkanie. Omszony, miękki grunt zaczął trząść się coraz mocniej, jakby napierała na niego olbrzymia siła. Wasze serca napełniły się przeczuciem nieludzkiego niebezpieczeństwa.

Ziemia eksplodowała na wszystkie strony, ukazując przerażające monstrum w stanie trupiego rozkładu. Wężowe, długie na dwanaście metrów cielsko o kolorze lodowatobłękitnej wstęgi podniosło się do pionu. Pomimo nieprawdopodobnego refleksu i niebywałej zwinności tylko przypadek uratował Rashada od śmierci, kiedy gad uderzył na niego jak grom. Skórzaste skrzydła załopotały szaleńczo, a wieloczęściowe, owadzie oczy, lśniące martwą, żółtawą bielą, skierowały się na Viridistańczyka spoglądając na niepożądanego gościa jarzącymi się ślepami. Nie było czasu do zmarnowania na domysły, z jakich to przepastnych otchłani przybył ten obrzydliwy potwór. Rashad poprawił chwyt na rapierze, którego klinga ociekała czerwoną krwią - taką samą, jaka kapała z zakrzywionych kłów gada. Krwią Kriegera.


Uniknąwszy losu gnoma, Viridistańczyk natarł huraganem ciosów, wiedząc jednak, że nie będzie mógł zbyt długo utrzymać takiego tempa walki. Nie spodziewał się, że smrodliwe gorąco, które sprawiało, iż pot zalewał jego czoło, to kolejna groźna broń poczwary. Tylko ktoś, kto przecierpiał ciężkie poparzenia, mógł zrozumieć, jakie piekło przeszedł rycerz przy zadawaniu każdego ciosu. Runy na rapierze rozbłysły światłem, chciwie pragnąc kontaktu z ogniem, namiastką pierwotnych płomieni azerskich kuźni, z których pochodził ten oręż.

Kiedy tylko magia Katona sprawiła, że paskudztwo zaczęło poruszać się jakby w zwolnionym tempie, Rashad odskoczył do tyłu. Wciągając powietrze głęboko do płuc nigdy w życiu nie pomyślałby, że stęchły zapach grzybów i pleśni będzie niósł uczucie ulgi. Rozkładająca się, rozgrzana skóra remorhaza mogła położyć smrodem z odległości sześciu kroków.

Viridstańczykowi udało się uciec. Jeden z svirfneblińskich rycerzy wciąż pozostawał uwięziony przez remorhaza w kącie jaskini. Cofnął się pod ścianę ze strachem w oczach, kurcząc się z przerażenia. Kilka sekund dzieliło go od najstraszliwszego losu...


- Na wszystkie głowy Tiamat! - Eol zaklął, widząc jak spod ziemi strzela w górę gigantyczne cielsko robaka. Przez chwilę wydawało mu się, że to jakiś “zwyczajny” śmiercionośny mieszkaniec Podmroku, ale po chwili do gadzich nozdrzy dotarł charakterystyczny zapach gnicia i śmierci... oraz nekromantycznych energii, które utrzymywały poczwarę w stanie nie-życia.

- To remorhaz... ale nieumarły! - krzyknął, wyciągając język i smakując powietrze wokoło. Smród i smak nieumarłego, choć zniewalający dla jego wyczulonych zmysłów, był skoncentrowany tylko w jednym miejscu; najwidoczniej robak był samotnikiem. A przynajmniej taką należało mieć nadzieję.

Rycerz uniósł tarczę, zamierzając zaszarżować na wroga z uniesionym mieczem, ale w porę dostrzegł drgania rozgrzanego powietrza unoszącego sie wokół remorhaza. Podchodzenie do bestii zbyt blisko chyba nie było dobrym pomysłem... szczególnie dla kogoś zakutego od stóp do głów w metalową zbroję. Sejmitar powędrował z powrotem do pochwy, a w dłoni smokowca znalazł się długi, czarny bicz z metalowym zakończeniem. Czarna Łuska strzelił bronią w powietrzu i z dzikim rykiem ruszył naprzód, w kierunku potwora, rozdeptując ciężkimi buciorami mniejsze grzybki i poniewierające się po ziemi kości. Dopingowały go okrzyki Vylyry i Mavis, które, wdrapawszy się na jakiś kamień, mający im zapewnić ochronę przed atakiem spod ziemi, wystrzeliwały w stronę zombie kolejne strzały i bełty.

Rashad z okrzykiem bólu zwinnym ruchem odskoczył od palącego jego skórę żywym ogniem żaru, otaczającego nienaturalne monstrum. Przynajmniej jego rapier przebił w kilku miejscach obrzydliwie rozkładające się cielsko. Zebrał swoją wzmocnioną wyszkoleniem mistycznego wojownika i przeżytym doświadczeniem wolę aby pomimo ran skupić wszystkie siły na walce z przeciwnikiem. Przecież nie po to on, potomek starożytnych władców, powrócił z Otchłani by jakiś nieumarły robak mógł powstrzymać jego przeznaczenie…

- Nie podchodźcie do niego, otoczcie i zastrzelcie! - Krzyknął do gnomów, odrzucając rapier i błyskawicznym, wyćwiczonym ruchem napinając łuk. Poczuł nagle jak znajoma moc wypełnia jego ciało, przyspieszając ruchy. Skinął głową Amirze, która stała niedaleko przywołując smoczą magię, krewniakom w boju słowa nie były potrzebne by działali prawie jakby byli jednym ciałem.

Gnomi wojownicy po chwili zaskoczenia też z okrzykiem ruszyli do boju by pomścić towarzysza. W niewielkich ciałach tkwił potężny duch weteranów pełnego grozy Podmroku. Przyspieszając swoje ruchy magią, zajęli pozycje by móc razić remorhaza z kusz. Zepchnięty do kąta gnom desperacko przeturlał się próbując uciec z zasięgu potwora.

Jaskinia rozbłysła światłem, kiedy strzały, którymi było naszpkiwowane pokraczne cielsko remorhaza, rozbłysły ogniem niczym pochodnie. Dźwięki bólu, jakie wydobywały się z skrwawionej gardzieli potwora, nie przypominały niczego, co mogłoby wydać z siebie jakiekolwiek ziemskie stworzenie. Jednak mimo kuszniczej salwy magicznych rycerzy z Glimmerfell, trupia żywotność potwora była nieugięta. Dopiero kiedy bicz Eola syknął upiornie niczym rozzłoszczona żmija, chłostany remorhaz zaczął rzucać się i skręcać, jakby chciał uciec. Nagle jego potworne szczęki rozwarły się jak u olbrzymiego węża. Z niesamowitą szybkością kolosalny robal runął wprost na Eola, chwytając go w paszczę zakopując się w ziemi na dobre pięć stóp. Pozbawieni kapitana rycerze poczęli uciekać jak stado oszalałych owiec, z obłędnym strachem w oczach.

Amira wybiegła im naprzeciw zatrzymując uciekając wojaków i desperacko próbując ich sformować w szyk. Svirfnebli byli przerażeni, niemal oszaleli i słowa Amiry nie były w stanie zmniejszyć ich strachu. Zebrawszy całą odwagę, opuszczeni przez żołnierzy awanturnicy rzucili się na ratunek Eolowi, który z każdym biciem serca był coraz głębiej pod ziemią. Nie zważając na ciemność i parzące gorąco remorhaza, Oscar i Shillen kreślili mieczami świetliste kręgi śmierci, a Rahnulf walczył równie wściekle jak jego pani. Magia Katona przeobraziła Rashada w czarnego stwora - rechoczącą wielką małpę o długich, muskularnych ramionach, którymi Viridistańczyk usiłował zmiażdżyć potwora. Ostateczny wynik był z gory przesądzony i nawet pojawienie się na polu walki drapieżnych śluzów, które wyciekły z grzybów staranowanych przez polarnego robaka, nie mógł go zmienić.

Wkrótce tylko nerwowo przyspieszone oddechy mąciły panującą ciszę. Kiedy błyszczące czerwonym światłem wyrostki na plecach remorhaza zgasły, wspólnymi siłami wyciągnęliście Eola z paszczy potwora. Robal nie zdążył go połknąć, ale cała czarna zbroja była pogięta i pognieciona jak kość obgryziona przez wściekłego mastifa. Ocucony Orichalańczyk wpatrywał się w was wybałuszonymi oczyma, jakby chciał zapytać: "Co się stało, do diabła?". Magiczni rycerze z Glimmerfell, rozglądając się bojaźliwie na boki, wkroczyli ponownie do grzybowej nekropolii.


Rashad, powtórnie przemieniony w człowieka, spojrzał z uznaniem na Katona. Miażdżenie przeciwnika pod postacią wielkiej, prawie niepokonanej małpy było całkiem przyjemnym doświadczeniem. Teraz, kiedy odpływała z niego adrenalina i magiczne wzmocnienie, dopiero poczuł falę zmęczenia i przysiadł.

- Musimy odpocząć, a wy… czemu opuściliście swojego wodza w potrzebie, czyż nie jesteście nieustraszonymi weteranami Podmroku? - Przeniósł zjadliwe spojrzenie na powracające gnomy.

- Nie rozumiesz Podmroku, jeśli myślisz, że przeżyliśmy tyle stuleci walcząc "nieustraszenie" - odgryzł się Oddo.

Shillen spoglądała na wracające gnomy szyderczo po czym zwróciła się do ocuconego już Eola. - No gadzie, faktycznie z tych twoich podwładnych to wielcy wojownicy są, nie ma co. Już wiesz czemu to drowy a nie oni są najsilniejszą rasą w Podmroku - ryknęła głośnym śmiechem, po czym przyklęknęła przy Rahnulfie i pogłaskała go po łbie - te kurduple odwagi i wierności mogłyby się uczyć od ciebie - wilk polizał drowkę po twarzy.

- Ponieście za nas całą tą stertę żarcia i zgaście wszystkie niezbędne powierzchniowcom światła, a zobaczycie, w czym tkwi nasza siła - Oddo splunął i odwrócił się na pięcie.

Nieopodal Anlaf zdążył już dobiec do reszty. Spoglądał to na Eola to na wielkie cielsko robala.

- A niech mnie cholera, co tu się… - urwał kiedy dojrzał ogromny ślad po cięciu na truchle potwora. - Nieźle go załatwiłeś. - Nie czekając długo przywołał garść magicznych jagód i podał je wielkoludowi. - Coś mi się zdaje, że potrawki z jagód będą dla nas na porządku dziennym. - Zażartował.

Siedząca przy wilku drowka odwróciła głowę w kierunku druida. - Zaszkodził mu mocno, chociaż myślę, że jakby robal go zeżarł to dostałby takiej niestrawności że i tak by zdechł - zaśmiała się głośno - ale dobrze że skończyło się tak, a nie inaczej. Nudno by bez łuskowatego było.

- Tak. A co z Kriegerem? - Widząc spuszczony wzrok kilku svirfneblin druid zrozumiał, że potyczka kosztowała życie przynajmniej jednego z gnomów. Anlaf zamyślił się przez chwilę i rzekł - to chyba nie jest dobre miejsce na odpoczynek. Dużo tu śmierci, a ten stwór pewnie zrobił sobie żerowisko z cmentarza. Oby nie było ich tu więcej.

- Przynajmniej zabrał Kriegera pod ziemię i nie musimy go chować. Szkoda, że sam nie zdążył się zakopać. Śmierdziałoby mniej - dodał któryś ze śmieszków.

- No miejmy nadzieję. Spędziłam w Podmroku około dziewięćdziesiąt lat mojego życia i nigdy nie było łatwo, ale mam wrażenie że dzisiaj podziemia są jeszcze mniej przyjazne… - drowka zamyśliła się, dalej gładząc łeb Rahnulfa.

Eol chyba chciał coś odpyskować mrocznej elfce za jej swobodne wynurzenia, ale kiedy tylko otworzył paszczę, pochylająca się nad nim Vylyra wcisnęła mu w zęby przygotowane przez druida jagody, zamieniając ostre słowa we wkurzone mlaskanie. Rycerz próbował coś tam jeszcze burczeć, ale bardka szybko spacyfikowała go, dociskając “dla lepszego efektu” dłonie z leczniczym zaklęciem do najbardziej bolących miejsc, więc gdy obolały smokowiec w końcu nadawał się w miarę do użytku, nie w głowie były mu słowne utarczki.

- Ktoś jeszcze...? - spytał, pokazując dłonią gest przy szyi. Bolało go wszystko, a dotychczas nienaganna prezencja mocno ucierpiała, ale wyraźnie puszył się za każdym razem, kiedy jego spojrzenie napotkało martwe truchło bestii, naznaczone potężnym ciosem.

Druid spoglądał przez chwilę na Eola oceniając jego stan. “Po takich obrażeniach pewnie nikomu nie byłoby śpieszno do ognistych przemówień” pomyślał. Odwrócił się więc zwracając się do odchodzącego gnoma licząc, że reszta svirfneblin również zwróci swoją uwagę. - Oddo, wasz kapitan odwalił dziś kawał dobrej roboty. Ceni sobie mężne serca i myślę, że nie bez powodu dołączył do was. Moi towarzysze mogą narzekać na ten… spadek morale, ale kiedy przyjdzie nam walczyć razem za waszą ojczyznę to wierzę, że będziemy stać razem z wami ramię w ramię do końca. Wiem, że Podmrok, rządzi się innymi prawami, ale bez względu na miejsce ci, którzy trzymają się razem są w stanie zdziałać najwięcej. - Po czym wyciągnął dziarsko rękę do gnoma szczerząc zęby - to jak? Skopiemy tyłki tym nieumarłym gnidom?

- To będzie cięższe niż myśleliśmy, ale masz rację, Anlafie - Oddo spuścił powietrze z płuc i podał drobniutką dłoń druidowi. - Dla Glimmerfell nadeszła chwila prawdziwego strachu i tylko teraz możemy być naprawdę dzielni, mimo że jesteśmy jak stonogi w krainie wielkich pająków... No albo jak myszy w krainie kocurów - drugie porównanie dodał pod wyobraźnię typowego powierzchniowca. - Teraz albo nigdy.

- Musimy trzymać się planu. Rozbiegliście się po tym cmentarzu jak dzieciaki szukające skarbów, a wróg nie śpi - Katon miał nieco czasu na przyjrzenie się remorhazowi. - To gniło jak wylazło z podziemi a czaszki ghuli znalezione przez was na podłodze pozwalają na wysunięcie prostego wniosku - czarodziej jak zwykle zrobił dramatyczną pauzę - ktoś zadał sobie niemało trudu na pozostawienie tutaj tego stwora.

Oddo wzdrygnął się i potrząsnął głową. Dramatyczna pauza jeszcze nigdy nie wyszła Katonowi tak dobrze.

- W każdym bądź razie to już jest sztywne... - pocieszył się głębinowiec.


- Byłbym rad gdybyśmy trzymali się jakiegoś składnego szyku i należytej dyscypliny. Shillen i Rahnulf, jako najbardziej obeznani z ciemnością, wraz z kilkoma doświadczonymi gnomskimi wojownikami pójdą na przedzie, bez oświetlenia. Potem większą grupą pójdą ci, co potrzebują światła, mogą też nieść najcięższe rzeczy. Na koniec pójdę ja, mając za towarzystwo powiedzmy sześciu gnomów. My obejdziemy się również bez światła. I jeśli nie będziemy bawili się każdą duperelką wystającą ze ściany… może dojdziemy do Glimmerfell - Katon kiwnął głową Anlafowi za jak zwykle słowa mądrości.

- Podoba mi się plan Katona - Oddo poparł elfa. - Inteligencja przeciw bestialskim instynktom Podmroku.

- Eolu, dasz radę utrzymać dyscyplinę? Nie wiem, czy starczy mi mocy na drugą taką bestię, w dodatku podaną w galarecie… - zachichotał czarodziej. Wesołość gnomów zaczynała mu się niezdrowo udzielać.

- Myślę, że teraz jedyną rozsądną opcją jest znaleźć jakieś bezpieczne miejsce w którym odpoczniemy i w pełni dojdziemy do formy - wtrąciła Amira, a następnie zwróciła się do gnomów - jest takie w okolicy?

- Śpimy tutaj - uciął Eol. - Stoimy tu już chwilę i nic nas powtórnie nie zaatakowało, ani nie przylazło obgryźć trupa. Znaczy, wybiliśmy wszystko, co się ruszało w okolicy. Nie możemy sobie pozwolić teraz na kolejną wyprawę w nieznane i kolejną potyczkę!

- Jak to my będziemy atakować z zasadzki, a nie w nie wpadać, to bez problemu - czarny rycerz odpowiedział na pytanie Katona. - Każdy ma swój sposób walki. To, co dla jednych jest tchórzostwem, dla innych jest sprytem, więc trzeba u m i e j ę t n i e wykorzystywać dostępne siły, a nie oczekiwać cudów od każdego - spojrzał na gnomy, a potem na maga, biorąc magicznych wojowników w obronę. - To nie drużyna krasnoludzkich tarczowników, żeby wymagać ordynku i walki w karnym czworoboku. Następnym razem musimy mieć lepszy zwiad, a gwarantuję, że nikt nie złamie dyscypliny. Podobno drowy są mistrzami rozpoznania, tak słyszałem... bo na razie nie widziałem niczego, co by to potwierdzało. Więc zróbmy z tego użytek - najwidoczniej Czarna Łuska nie był zadowolony z faktu, że elf nagle przejął dla siebie rolę wojskowego doradcy i strofuje gnomy.

- Nie wypominam gnomom tchórzostwa. Władam magią, przez wielu uważaną za broń słabych i tchórzy, choć uwielbiam im czasem przypominać, jak bardzo się mylą. Potrzeba odwagi by wleźć w paszczę takiego stwora i trzeba również to docenić. Niech każdy robi swoją robotę a wyjdziemy z tego cało. Jeśli gnomy stosują jakąś nieznaną nam taktykę, nadstawiam uszu - elf wzruszył ramionami.

- Żeby złapać dużą rybę, trzeba dać na wabia mniejszą - smokowiec wyszczerzył kły. - Nasza grupa powierzchniowców rzuca się tu w oczy jak złoto na kupie łajna. Jest nas kilku twardych wojowników i to trudno ukryć. Pokażmy się więc na widoku, ze światłem i trąbami. Ale prawdziwą siłę miejmy ukrytą jak sztylet w bucie. Jak coś zaatakuje przynętę, gnomy spadną im na kark z ciemności - rozłożył łapy. - A nawet kto wie, czy jak się tak pokażemy, ktoś do nas nie przyjdzie sam po pomoc. Jesteśmy wielkimi bohaterami, po co to więc ukrywać! Ja bym tak zrobił - zakończył, wskazując na siebie, zapewne jako na przykład wybitnego herosa.

Katon przez chwilę myślał nad koncepcją smokowca i widział w tym pewien sens.

- Grupa, która służyłaby za przynętę musiałaby wziąć na siebie ewentualną zasadzkę… po za tym, nie widzę tu problemu - elf mruknął podsumowując plan smokowca.

Mroczna elfka słuchała planu smokowca i musiała przyznać, że rzeczywiście był nawet sensowny, jednak nie podobało jej się to, że chwilę wcześniej podważył jej umiejętnosci zwiadowcze. Zwróciła się cicho do stojącego niedaleko Skandyka - Plan ma nawet dobry, ale jak jeszcze raz podważy moje umiejętności, to obiecuję, że zrobię sobie z niego piękną, skórzaną kurtkę.
 
__________________
[D&D 5E | Zapomniane Krainy] Megaloszek Szalonego Clutterbane’a - czekam na: Lord Melkor, Dust Mephit, Panicz, psionik
[Adventurer Conqueror King System] Saga Utraconego Królestwa - czekam na: Gladin, WOLOLOKIWOLO, Stalowy, Lord Melkor

Ostatnio edytowane przez Lord Cluttermonkey : 05-08-2017 o 17:32.
Lord Cluttermonkey jest offline