- Ciemno wszędzie, głucho wszędzie. Co to będzie? Wpierdol będzie.
Diuk pomyślał na głos siedząc w krzakach. Baron bał mu kilku ludzi co by się razem zastawili z tej strony, ale mówiąc szczerze to w tej chwili nie widział kto tam z nim stoi. Wszystko szło dobrze. Przez jakiś czas Diuk myślał, że wróg nawet nie zaatakuje, ale najwyraźniej Szczęście chciało inaczej.
Przeciwnicy weszli między nich w żadnym stopniu nie spodziewając się zasadzki.
Nagle.
Strzałą wbiła się w jednego z wrogów. Za nią poleciała następna, i następna i jeszcze kilka. Diuk poczekał dalej. Wolał nie wbijać się w przeciwnika, gdy ten ma zaledwie kilku rannych. Walka uczciwie byłą głupotą w takiej sytuacji.
Diuk wyskoczył na przeciwników z halabardą nad głową. Olbrzym ze slumsów definitywnie szedł po dekapitacje tnąc szerokim ostrzem po głowach przebierańców. Jeden z przeciwników próbował zaatakować Karla, jednak chybił celu w mroku nocy. Nagle mrok przeszedł w dzień, gdy granaty eksplodowały kilka metrów od Diuka, wróg, który przed chwilą z nim walczył poleciał w jego stronę wystrzelony niczym szmaciana lalka z moździerza. Przebieraniec uderzył w Diuka z całym impetem, tak że ten aż stracił równowagę, ale osłonił go też w sporej mierze przed falą uderzeniową i cieplną z wybuchu.
Karl Topher wstał na kolana. W uszach mu dzwoniło jak ostatni diabli, a ciemna do tej pory polana płonęła.
Oszołomiony Karl rozejrzał się w około. Widział towarzyszy broni i wrogów porozrzucanych po polanie. Widział jak Baron gasi jednego z wrogów, który zajął się ogniem. Widział krzyki walczących, ale ich nie słyszał.
Po chwili słuch wrócił, subtelne słowa uderzyły jego bębenki słuchowe.
- Wody kurwa!-
- Ratunku! Pomocy! Płonę!-
- Moja twarz! Rozpuszcza się!-
Karl zobaczył kątem oka jak jeden z wrogów próbuje uciec z pola bitwy. Diuk wstał z kolan i z gracją nosorożca zabrał się do biegu za nim.