Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 05-02-2018, 23:17   #23
Mag
 
Mag's Avatar
 
Reputacja: 1 Mag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputację



W krzakach

Para przybyszów zajęła się rozmową, która choć krążyła wokół istoty, którą spotkali w leśnym gąszczu to prowadzona była tak jakby jej tam nie było.
Procyon starał się za nimi nadążać, szybko przebierał łapkami, ograniczony rozmiarem swojego ciałka. Ustawienie uszu zdradzało, że uważnie łowi słowa wypowiadane przez Ericka i Jaquie.
Początkowe zadowolenie jakim emanowała istota ulotniło się, gdy sens wypowiedzi nowo napotkanych zeszła na temat, którego tak unikał niczym kot wody. Skrzydlaty powoli zwolnił, aż się zatrzymał. Na jego pyszczku malowało się zwątpienie i wkrótce też do niego dołączył strach.

Zamykanie w klatce, badania... Samo wspomnienie o tym zjeżyło futerko błękitnego sierściucha od łebka po sam koniuszek ogona. Procyon raz jeszcze spojrzał na parkę, później w kierunku polany. Rozejrzał się wkoło i dostrzegł kępę gęstych zarośli. Bezgłośnie wskoczył w nią.

Polana

Naprzeciw Erickowi i Jacqie wyszedł jeden z Legionistów. Adam Wilczewski już wkroczył w linię drzew i stał rozglądając się, a widząc jak w jego kierunku zbliża się poszukiwana przez niego parka, skierował lufę broni w ziemię.
- Wszystko w porządku? - zapytał Adam Flanigana, ignorując cywila. Kobieta zmrużyła lekko oczy i bez słowa przeszła obok nich, wychodząc na polanę. Erick skinął głową i poszli w jej ślady.

Błoga i sielska atmosfera dotknęła chyba każdego z wypoczywających wędrowców. Jedni, jak choćby Alexis, Leokadia i Claude-Henri, czas spędzali na pogaduszkach i zajadaniu się prowiantem lub jak Łukasz, postanowili te kilka kwadransów przeznaczyć na dłuższą drzemkę, albo wzorem Xaviera, zaczytywali się w taszczonych w swoich plecakach książkach.
Trawa na polanie była soczyście zielona i przyjemnie miękka. Z głębi lasu dobiegały nieśmiałe świergoty tutejszego ptactwa. Można było poczuć się jak na szkolnej wiosennej wycieczce.

Nawet w ruchach patrolujących skraj polany Legionistów, ustawionych na czatach na czas postoju, było widać rozleniwienie. Powrót dwójki która spędziła jakiś czas samotnie w krzakach wywołały porozumiewawcze spojrzenia Legionistów stojących najbliżej. Ich miny były dość dwuznaczne, ale Jacqie nie wyglądała by jakkolwiek ją to przejęło. Spojrzała na Ericka i zaraz powiodła wzrokiem w dół.

Zmarszczka pojawiła się na jej bladym czole, gdy na jej oblicze wstąpił zaskoczony grymas. Flanigan odruchowo spojrzał w tamtym kierunku. Od razu zrozumiał skąd jej mina.
- Zniknął… - mruknęła kobieta pod nosem, dosłownie w tym samym momencie kiedy Erick o tym pomyślał.
Wilczewski zatrzymał się i popatrzył po nich podejrzliwie.
- Co? - zapytał.

Kobieta zacisnęła usta w wąskie szparki, gdy na jej twarzy powrócił wyraz obojętności. Rzuciła jeszcze raz spojrzeniem ku krzakom z których wyszli, po czym wyprostowała się.
- A nic - odparła krótko Jacquie - Zupełnie nic - mówiąc to wpatrzyła się zimnym spojrzeniem błękitnych oczu w Ericka, jakby chciała by właśnie taka miała być wersja. Ruszyła do miejsca gdzie zostawiła plecak. Mężczyźni zostawieni sami w końcu poczuli się swobodnie.

- No no, ktoś tu nie stanął na wysokości zadania? - zapytał rozbawionym tonem Adam i pokręcił głową. - Zaraz zmieniasz mnie na warcie - dodał i szturchnął łokciem Ericka w bok. Wilczewski poszedł dalej, zostawiając skonsternowanego Flanigana samego. Wyglądało na to, że kobieta, która zaciągnęła go na spotkanie ze skrzydlatym kotem nalegała by pozostało ono tajemnicą. Ale czy aby na pewno ono miało miejsce? Erick zdał sobie sprawę, że uczucie bycia obserwowanym zupełnie zniknęło, a w krzakach panowała całkowita cisza i nawet jedna gałązka nie strzeliła odkąd opuścili tamto miejsce.


Czas postoju dobiegł końca. W jego trakcie nie doszło do żadnego ataku i Higginson mógł spokojnie ten etap odhaczyć sobie jako zaliczony. Wedle słów przewodników, Mayersa i Kargera, mieli za sobą więcej jak połowę drogi, a czas jaki zajęło im przejście tego odcinka był jednym z lepszych jakie do tej pory “wykręcili”. Rodzina Durandów z pomocą Legionistów ponownie objuczyła konie i wkrótce chorąży Higginson dostał znać, że są gotowi do drogi. Część z podróżników krzywiła się na samą myśl o tym, że znów będą musieli przywdziać cały rynsztunek i na własnych plecach zatargać ciężkie plecaki do Bazy 1. Niektórzy zaczynali poważnie rozważać wyrzucenie części pakunków, ale takie marudzenie szybko ukrócił Ambroise, który w prostych i dosadnych słowach wyjaśniał, że…

- Jak ktoś coś wyrzuci, choćby papierek, to osobiście podniosę i w dupy wam powsadzam! - mężczyzna wyraźnie nie zamierzał się patyczkować. Claire i Jean-Pierre z wysiłkiem musieli robić poważne miny, by się nie roześmiać na wybuch irytacji ojca.

W innej części polany Küchler właśnie otwierał oczy kiedy Łukasz sięgał ku niemu ręką by go obudzić.
- Zaraz ruszamy - oznajmił Niemcowi i wskazał ręką, pokazując jak wszyscy zbierają się ze swoich miejść gdzie odpoczywali. Chłopak nie zajmował mu więcej czasu i odszedł od niego, kierując swoje kroki do Alexis.
Wycieczka w głąb siebie samego pochłonęła całkiem mocno Mikaila, gdyż wydawało mu się, że dopiero co usiadł na trawie a już postój się skończył. Oznaczało to, że na obserwacji i przeprogramowaniu siebie spędził dobre dwie godziny. Powinien więc być wykończony, lecz… Czy to jego doświadczenie, czy może ta energia, która go przenikała, sprawiło, że czuł się wypoczęty, jakby dopiero co wyszli z jaskini.


Podróżnicy wrócili na szlak, przyjmując szyk zarządzony przez chorążego. Ścieżka mocno zbliżyła się do skraju przepaści, która uświadamiała ich jak wysoko się znajdowali. Czasem w oddali, na niebie pojawiała się jakaś niewyraźna sylwetka, by zaraz zniknąć między chmurami. Jacqueline, milcząca i nie wykazująca zainteresowania wchodzeniem z kimś w rozmowę, znacznie częściej sięgała po swój aparat niż wcześniej.
Bez przerwy za to coś miał do powiedzenia Jean-Pierre, który coraz ucinał sobie pogawędki z każdym kto miał na to ochotę, co zdradziło, że Legioniści byli całkiem wygadanymi ludźmi, chociaż tematykę mieli w większości ograniczoną do prostych wspominek kto gdzie i kiedy oberwał (oczywiście bohatersko narażając życie), czy schlał się na amen.

Mijały kolejne godziny i przewodnicy już nawet zaczęli częściej wspominać, że już są blisko celu. Zmęczenie zaczynało powoli o sobie przypominać Leokadii, która musiała zacząć oszczędzać się w udzielaniu w toczących się rozmowach. Podobnie było z Mikailem, któremu początkowe “naładowanie” energią z czasem uleciało. Coraz więcej podróżników pojękiwało pod nosami, żeby robić częściej krótkie odpoczynki w marszu i do tego powinny one trwać dłużej.

- Nie możemy się ociągać, bo lepiej żeby nie zastała nas noc poza obozowiskiem - tłumaczył w kółko Rainbow, gdy skończyła się pięciominutowa przerwa podczas, której można było dać odpocząć nogom.
Legioniści zajęli pozycje i już mieli ruszać, gdy Ericka znów uderzyło to dziwne uczucie bycia obserwowanym. Legionista odwrócił się, spoglądając na zamykającego pochód Francesca Bolardo i dostrzegł ruch przy krzakach. Nagła reakcja Flanigana od razu zaalarmowała stojących najbliżej niego Wilczewskiego, Mayersa i Regnauda.
- Uwaga! - krzyknął ten pierwszy, co już wszystkich zaalarmowało.
- Padnij! - dodał natychmiast Mayers. Legioniści w mgnieniu oka złapali za karabiny i wymierzyli.


Na “ścieżkę” za podróżnikami wyłonił się wielki wilk. Oceniając po rozmiarze sięgał on kłębem do grzbietu koni, które prowadzili podróżnicy. Każdy cywil, zgodnie z tym co było ćwiczone setki razy na szkoleniu w Laudun, padli tam gdzie stali, robiąc miejsce do działania wojskowym. Jedynie Durandowie złapali za uzdy zlęknione konie.
- Strzelać w łapy! - zalecił Karger. - Uciekną! - z tonu jego wypowiedzi można było wywnioskować, że nie tylko z jednym zwierzem mają do czynienia.
To mogło tłumaczyć odczucia Flanigana, który miał wrażenie, że wilk nie był sam, ale nie było czasu myśleć o tym kiedy stali oko w oko z zagrożeniem.

Cała akcja wydarzyła się niezwykle szybko. Mayers, Karger, Bolardo i Bello ostrzelali zwierzę zgodnie z zaleceniem tego drugiego. Huk wystrzałów z broni rozniósł się echem po lesie i przez przepaść. Wilk z piskiem uciekł, aż ziemia zadudniła pod jego łapami, a wraz z bestią zniknęło dziwne uczucie jakie nawiedziło Ericka.

- Uff było blisko- Mayers przetarł rękawem twarz. - Jak za pierwszym razem zastrzeliliśmy naganiacza to reszta nas zaatakowała.
- I tak straciłem dobre konie… - burknął z oburzeniem Ambroise, któremu do pomocy w zapanowaniu nad koniem ruszyło dwóch Legionistów.

Karger niespodziewanie posłał serię w krzaki, na oślep.
- To dla pewności - odparł tonem wyjaśnienia gdy spoczęło na nim spojrzenie Arthura.


Spotkanie z drapieżnikami każdemu podniosło ciśnienie. Póki adrenalina krążyła w słusznych dawkach podróżnicy szli szybko i nie marudząc. To wydarzenie sprawiło, że każdy chciał jak najszybciej znaleźć się w Bazie 1, a może komuś nawet wkradło się zwątpienie w sens narażania życia w tym świecie. W imię czego? Na pewno w imię ciekawości, ale jak to mawiają flegmatyczni Angole - ciekawość zabiła kota...

- Ciekawe czy można by je wytresować… - odezwał się Łukasz.
- Zdarzało się czasem odchować jakieś wilcze szczenię… - Jean-Pierre zamyślił się na jego sugestię.
- Zeżre cię jednym kłapnięciem. Widziałeś jego mordę? - stojący najbliżej nich Yong Woo Jung zaczął gestykulować rękami starając się ocenić nimi wielkość paszczy besti. Na koniec pokręcił głową. Jak to Chińczyk w towarzystwie Europejczyków, sięgał wielu z nim raptem do ramienia.




Słońce powoli chyliło się ku zachodowi. To jakże teraz potoczne teraz określenie przeszło przez myśl każdemu kto spoglądał na ostatnie promienie, zwiastujące rychłe nastanie nocy. Po wielu godzinach marszu, podczas którego już nic więcej ich nie niepokoiło, podróżnicy znaleźli się na “ostatniej prostej” jak to określili przewodnicy.
Ci którzy posiadali analogowe zegarki byli najbardziej świadomi, że mieli za sobą dwanaście godzin w drodze.

W końcu ich oczom ukazała się wysoka palisada. Wielkie drewniane wrota otworzyły się i przejście stanęło dla nich otworem.


Spod dachu stróżówki znajdującej się nad wejściem dało się dostrzec dwóch Legionistów, którzy w pełnym umundurowaniu tam pełnili wartę, a po chwili w przejściu stanęło troje ludzi.
- Witam w Bazie 1. Jestem podchorąży Björn Maelstrom, głównodowodzący tego miejsca z ramienia Legii - przedstawił się wysoki blondyn, salutując przed Higginsonem. - Zapewne jesteście wykończeni podróżą - skomentował patrząc po cywilach, po czym odwrócił się na pięcie i ruszył przodem do wnętrza obozowiska.

Zaraz na powitanie nowych, pojawiły się kolejne osoby. Na ich czele stała kobieta w okularach i o włosach w kolorze mysiego blondu, rozglądając się po twarzach przybyszów.
- Gdzie jest profesor Bernhard? - rzuciła z marszu, nawet się nie przedstawiając
Na przód wyszedł Łukasz, unosząc nieco rękę do góry.
- Został przy wrotach, ja jestem w zastępstwie - wyjaśnił Różewicz.

Kobieta zmrużyła gniewnie oczy przyglądając się Polakowi a gdy otwierała usta by jakoś to skomentować, zatrzymał się przy niej szatyn, który z nią tu przyszedł.
- Nicole, daj spokój, pomęczysz tego chłopaka i swoje kryształki jutro. I gdzie twoje maniery? - odezwał się po angielsku, z wyraźnym brytyjskim akcentem. Uśmiechał się szeroko i sprawiał wrażenie najbardziej wyluzowanej osoby w obozie. - Witamy nowych, jestem John Saville, ta urocza dama to Nicole de Foix. - przedstawił ich, a kobieta w okularach jedynie prychnęła. Wtedy wyszedł do niej Xavier.
- Nicole, przesyłam pozdrowienia od stryjenki - odezwał się Cartier, co zupełnie zbiło z tropu pannę de Foix.

John wymienił spojrzenia z podchorążym Maelstromem i obaj panowie jak na komendę wzruszyli ramionami. Wkrótce Nicole i Xavier odeszli od grupy rozmawiając na tematy ogólno-rodzinne.
- Émilien, oprowadź cywili po obozie, wskaż im namioty - powiedział tonem rozkazu Maelstrom, a chłopak który dotarł tu za Johnem pokiwał głową. - Chorąży wraz z Legionem pozwolą za mną - dodał i pewnym krokiem ruszył do jednego z drewnianych budynków.


- Émilien Charpentier - przedstawił się wywołany mężczyzna. - Chodźcie, na pewno jesteście wymęczeni drogą. Pokażę wam co gdzie jest. O tu w centrum mamy stołówkę - wskazał na największy namiot, przy którym rozpalone było ognisko, nad którym wisiał wielki żeliwny garniec, w którym coś bulgotało. - Szykujemy uroczystą kolację na wasze powitanie - pośpieszył z wyjaśnieniem. Nie przestając mówić ruszył ku rozstawionym na lewo namiotom mieszkalnym, zachęcająco machając ręką do cywili by za nim ruszyli. - Każdy namiot jest czteroosobowy, na końcu głównej ścieżki jest namiot z natryskiem… Wygód się nie spodziewajcie, ale nie jest najgorzej - dodał z uśmiechem.
- Mam ochotę od razu paść na łóżko i spać... - skomentował Łukasz, którego nie mało zestresowała reakcja Nicole.

Normand

Siedział akurat na ławeczce stojącej przy głównej ścieżce biegnącej przez środek obozowiska kiedy przybył nowy narybek. Pan Wolff był jednym z pierwszych mieszkańców tego miejsca i był nawet świadkiem jak stawiane były palisady i drewniane chaty.
Zapadał właśnie zmierzch i kilku legionistów zaczęło rozpalać pochodnie ustawione po całej bazie. Normand z dystansu mógł się przyglądać jak pani de Foix o mało aby wyładowała swoją frustrację na jakimś chłopaku. Z tego co zauważył to kobieta cały dzień chodziła zła jak osa, burcząc pod nosem jakieś złośliwe epitety pod adresem Polaków, którzy ponoć mieli ją i cały zespół badaczy oszukać.
Pod jego nogami spał w najlepsze pies myśliwski. Był to trzyletni błękitny wyżeł weimarski o rzadkiej dla tej rasy, długiej sierści. Amborise zostawiał go pod opieką Normanda za każdym razem kiedy ruszał w trasę z końmi do Wrót. Bell, bo tak wabił się ten czworonóg, nawet nie otworzył oczu, ignorując zamieszanie przy wejściu do obozowiska.

 
__________________
"Just remember, there is a thin line between being a hero and being a memory"

Gram jako: Irya, Venora, Chris i Lyn
Mag jest offline