- Ile jeszcze im zostało? - zapytała dziewczynka i wbiła spojrzenie w rękę Martiego. Mocno się wahała, ale w końcu wyciągnęła dłoń z kieszeni i sięgnęła ku koledze.
Heather znalazła się w ciemnościach, słyszała piski i płacz, mogła przysiąść, że w tych piskach słyszy też swój głos. Wymacała plastikową klamkę, ale coś napierało na drzwi od zewnątrz. Mrok wydawał się gęstnieć, a powietrze zamarzać. Czuła jak samochód, bo domyśliła się, że znajduje się w aucie, furgonetce, opada powoli na dno rzeki. Szum rwącej wody był nie do zniesienia, niemal zagłuszał ich piski. Usłyszała dźwięk rozbijanej szyby a potem woda, hektolitry czarnej, zimnej wody zaczęła wlewać do środka. Czuła ją pod dłońmi i kolanami, na których pełzała na czworaka w tych upiornych ciemnościach. Kaskady wody wlewały się do środka rzucając nią o tylne drzwi furgonetki. Po chwili zanurzona byli już po pas, próbowała dostać do kabiny, ale w ciemnościach, wszyscy tratowali się nawzajem, każdy chciał być tym, który pierwszy opuści pojazd. . Gdy poziom wody sięgnął szyi mogła już tylko próbować się utrzymywać na powierzchni lub nurkować. A nurkując wpadła na pływające palety, nogi wierzgających kolegów uderzały ją po głowie i w plecy. Co chwili nie miała już dokąd uciec, woda wypełniła całą furgonetkę od podłogi aż po sufit. Powietrza w płucach wystarczyło na minutę, a potem zamiast życiodajnego tlenu przez jej gardła zaczął przelewać się zimny, mulisty płyn. Dusiła się a po chwili wszystko się skończyło i znów była na stadionie razem ze swoimi przyjaciółmi.
Kiedy dłoń dziewczynki spoczęła na jego dłoni, Marty znalazł się nagle w ciemnościach. Dotykając zimnych ścian, domyślił się, że znajduje się w furgonetce. Czuł jak po głowie spływało coś lepkiego gorącego i nie może ruszać jedną ręką, z której promieniował okropny ból. Piszczał głosem małej dziewczynki, darł się w niebogłosy wzywając pomocy, ale szum wody wydawał się zagłuszać te piski. Usłyszał dźwięk rozbijanej szyby a po chwili do środka zaczęła wlewać się woda. Popchany przez potężny strumień poleciał do tyłu, uderzył głową o coś twardego i runął na ziemię. Próbował się podnieść, krzyczeć, ale woda już zalewała mu usta. Poczuł jej lodowaty dotyk w gardle, zaczął dusić, jeszcze raz próbował podnieść, ale nie miał siły i upadł na brzuch a po chwili zaczął odpływać w nicość. Gdy Heather puściła jego rękę, znów był na trybunach, próbując złapać oddech.
- O nie - syknęła Heather i odskoczyła od Martiego jak poparzona. - Naprawdę umarliśmy... - Złapała się za głowę. - Podsłuchałam moich rodziców... Tata mówił, że widział jak wyciągali ciężarówkę... Że to niemożliwe, że nic nam nie jest…
- Chwilowo odechciało mi się sprawdzać... - powiedział Jimmy, spoglądając na dwójkę przyjaciół. - Skoro ty umarłaś, to my też... Ale ja się czuję żywy. Co więc? Śmierć... jak to się zwało...? Taka, po której się znowu żyje? - Spojrzał na Marti'ego, który wszak znał mnóstwo nikomu niepotrzebnych słów.
- A co, nie chodzisz do kościoła? – odpowiedział pytaniem na pytanie Martin, wciąż wyraźnie wstrząśnięty tym co zobaczył.
- Co...? - Jimmy nie zrozumiał, o co Marti'emu chodzi.
- Zmartwychwstanie. Chodzi ci o zmartwychwstanie? -
- Jaja sobie ze mnie robisz? - Jimmy pokręcił z niedowierzaniem głową. - Wiem, co to jest zmartwychwstanie. Ale nie sądzę, by o to teraz chodziło. Mi w każdym razie nie o to chodzi. Wiesz... Pacjent umiera, a potem lekarze sprawiają, że znów żyje. To nie jest zmartwychwstanie, tylko śmierć... jakaś tam.
Martin klepnął się po głowie.
- Reanimacja! Tak Jimmy, masz rację, to musi być to!
- Jak podsłuchiwałam rodziców to twierdzili, że ten chłopak nie miał szans nas uratować - ostudziła ich zapał Heather. - Chyba moi rodzice myślą, że to tylko cud, że żyjemy…
- Ja też myślę, że to cud - odparł Jimmy, któremu słowo reanimacja nijak nie pasowało, ale wolał nie kontynuować tematu. - Ale nie mam nic przeciwko cudowi. Ważne, że żyjemy.
- Mój ojciec zapije się, bo umarłam... znowu - powiedziała Azjatka patrząc na zegarek. - Powinniście znaleźć Jessiego, na pewno dzieje się z nim to samo. Ja muszę już iść. Powodzenia.
- Chwila, Hisako... - Jimmy uniósł rękę, chcąc zatrzymać przyjaciółkę. - Ale... Może jednak spróbujemy? Może nie tylko ciebie czeka druga śmierć? Ja cały czas byłem przekonany, że to morderca będzie na nas polować...
- Nie - powiedziała stanowczo Hisako. - Nie chcę patrzeć jak umierasz, nie chce wiedzieć jak którekolwiek z was umiera.
- A czy wiesz, że za drugim razem to już nie musi zadziałać? - spytał Jimmy. - Chociaż rozumiem. Ale ja chcę ocalić mojego brata. I zrobię wszystko w tym celu.
Hisako popatrzyła na Jimmiego.
- Nie wiem jak się czujesz z tą wiedzą, ale czy uważasz że nasze chodzenie i dotykanie każdej osoby w szkole, bo być może coś zauważyła, jest rozsądne? Naprawdę chcesz, by Heater widziała takie rzeczy? - Hisako przerwała, bo nie mogła oczekiwać od przyjaciela, że nic nie zrobi. Spojrzała na zegarek i z przykrością dodała. - Naprawde musze już iść do zobaczenia jutro. - zostawiając ich poczuła się trochę jak zdrajca.
- Na razie Hisako - odparła Tapping odprowadzając koleżankę spojrzeniem. - No i jeszcze coś jest nie tak z tym chłopakiem co prowadził, ale już tego nie dosłyszałam…
- Heather... Mówiłaś o strzelaninie w szkole. Może twój ojciec zginął w tym samym czasie, co Mike i Dona? - Jimmy dopiero teraz skojarzył fakty. - Nie widziałaś jakiegoś kalendarza? Tablicy ogłoszeń? Cokolwiek?
Dziewczynka pokręciła głową. To co wtedy widziała było tak makabryczne, ale spróbowała przypomnieć sobie cokolwiek o co pytał Jim. Niestety nic z tego nie potrafiła spostrzec we wspomnieniach.
- Nie poznaję osób leżących na podłodze… - odparła mówiąc o zastrzelonych przez mordercę w masce. - To się dzieje chyba w gmachu waszej szkoły - dodała patrząc na przyjaciół, bo ona jako jedyna z nich chodziła jeszcze do innej szkoły. - Może jakbyście mnie oprowadzili to bym poznała gdzie to było...