Marti podszedł do Jamesa i Heather.
- Słyszeliście co mówił Bullington? Parker też zginie.
Heather już miała odpowiedzieć Jimowi, ale jej uwagę rozproszyło podejście dwóch chłopaków.
- Czyli jednak. Wydał mi się znajomy... - skomentowała nie zrażona obecnością kolegów i skrzywiła się. W końcu wróciła spojrzeniem na Jima. - Ten w masce był przeciętny. Ani gruby, ani chudy. Dłonie... No takie typowo męskie, ale bez zmarszczek czy plam i gładkie bez owłosienia. Nie widziałam tatuaży. Wzrost - zastanowiła się, bo nie było to łatwe do określenia. Musiała wziąć poprawkę na to, że widziała wszystko z perspektywy swojego taty. - Chyba wzrostu mojego taty, może odrobinę niższy. Twarz i włosy zasłaniała mu maska.
- A co widział Parker? Może widział więcej szczegółów? Jesse? - podniósł nieco głos. - Możesz podejść na chwilę?
- A bo ja… Strzelba, na pasku. I pistolet. Spodnie miał ciemne, a kurtka i buty taka, jak ci paintballowcy z telewizji. I ta maska.
- Trzeba by się zastanowić na tą maską - powiedział Jimmy. - Może kupił ją w jakimś sklepie? W miasteczku?
- Możemy pójść po szkole. Do “wujka”? - Jesse odpowiedział Jimmy’emu wzruszając ramionami.
W kierunku Heather rzucił natomiast dodatkową informację.
- Oczami Parkera widziałem jego włosy. Krótko strzyżony blondyn.
I nagle go olśniło.
- Stragany przy “El Diablo”. Takie dziwne maski zwykle są na festynach, no nie? A co, jeśli ten napad to kwestia godzin?
- To tylko znaczy tyle, że każdy w mieście mógł sobie taką kupić - pokręciła głową Heather, która wyraźnie nie pokładała nadziei, że to coś da. - Ale sprawdzić możemy - dodała, bo w sumie nie miała planów. - Jakby co to po szkole mogę poprosić dziadka, żeby nas tam zawiózł - zaproponowała.
- Ale możemy się dowiedzieć, ile osób było zainteresowanych takimi maskami - powiedział Jimmy. - Może sprzedawca zapamiętał kupującego? A te godziny... Chyba mamy trochę więcej czasu, bo relacje między naszym rodzeństwem - spojrzał na Marti'ego - wydawały się dość bliskie. Chyba trzeba czasu, by coś takiego się rozwinęło. - W jego głosie jakoś nie można było dopatrzyć się zachwytu.
- Ok. Ale te stragany już dawno rozebrano a sprzedawcy wyjechali do innego miasta – zauważył Marty – Może popytajmy w sklepie pana Wonga? On sprzedaje różne pierdoły, kiedyś mama kupiła mi tam maskę Chewbakki na Halloween. Zastanawiam się też…
Marty popatrzył niepewnie na przyjaciół.
- Może gdybyśmy nie pozwolili Mikowi zakochać się w Donie zmienilibyśmy przyszłość?
- I to jak miałoby pomóc, żeby nie było strzelaniny? - burknęła Heather. - Dobra skupmy się. Według wizji umarliśmy wtedy w wypadku. Ale żyjemy i teraz możemy zapobiec masakrze. A do tego potrzebujemy znaleźć tego kto to zrobi. Inne opcje odpadają. Proponuję zacząć od tego chłopaka co prowadził furgon.
- Masz na myśli Felixa? - upewnił się Jimmy. - To nie powinno być aż tak trudne. Gdzieś w tej szkole musi być, prawda? Zaraz wypatrzę kogoś z jego rocznika.
- Tak, jego - pokiwała głową dziewczynka.
Przyjaciele co prawda Felixa nie znaleźli, ale szybko namierzyli chłopaka z ostatniego rocznika, który powinien go znać. Bobby Finger był mocno zdziwiony, gdy Thompson podszedł do niego i zaczął rozmowę. Przyjęło się, że dzieciaki raczej omijają starszych uczniów szerokim łukiem, jeśli nie chcą zostać publicznie wyśmiani lub skończyć z głową w kiblu. Na szczęście Finger należał raczej do tej spokojnej mniejszości.
- Chodzę z Felixem na chemię i zajęcia techniczne, ale wczoraj nie było go w szkole. Dzisiaj też go nie widziałem – przyznał – Wiem, że rano i popołudniu pracuje w młynie Wrexlera i rozwozi pieczywo. W ogóle to strasznie tajemniczy koleś. Prawie z nikim się nie kumpluje.
To czego dowiedzieli się o Felixie tylko wzmocniło u Heather podejrzliwość.
- Koniecznie musimy go znaleźć - szepnęła do kolegów gdy odeszli na bok. - Najlepiej jak go poszukamy w jego pracy.